Nie ma to jak w domu - Rozdział XVIII
Złapała za lejce konia, ruszając na przód. Była gotowa. Zaczął padać deszcz, lecz wcale się nie zatrzymała. Parła dalej jak łysy na szkło. Miała w oczach tęsknotę, zmieszaną z determinacją. Pędziła, kierując się intuicją. Minęła Ban Gléan, następnie po dwóch godzinach znalazła się w Leydzie. Był wschód słońca, ale była gotowa na dalszą podróż. Nagle jednak koń wraz z brunetką, przewrócił się. Miał ogromną ranę w brzuchu, a na nim ślady pazurów.
Rozglądnęła się wokół, szukając przeciwnika. Nagle zobaczyła nad sobą gryfa.
— Kurwa — wydusiła z siebie, zabierając eliksir gromu.
Wypiła go, trzymając miecz blisko siebie. Gryf zaczął pikować w jej stronę, a dziewczyna rzuciła znak Aard, robiąc unik w bok. Zwierzę uleciało odepchnięciem do góry. Gdy ponownie zaatakowało, użyła bariery ochronnej, po czym zraniła go w skrzydło, by utrudnić mu latanie. Zrobiła to dwa razy, aż zwierzę opadło na ziemię, nie mogąc się wzbić. Machnęło w jej stronę ogonem, którym po chwili dostała. Odleciała do tyłu, lecz szybko się podniosła. Zwierzę zaczęło stękać. Po wielu zmaganiach wreszcie udało się pokonać zwierzynę. Koń jej jednak nie wytrzymał takiej rany. Ukróciła jego mękę, po czym zabrała swoje manatki na plecy. Było jej niezwykle ciężko to nieść, jednak nie miała wyboru. Po dwóch godzinach dotarła wreszcie do Ard Carraigh. Wiedziała, że jest już blisko, więc zrobiła sobie krótki postój w karczmie. Wypiła szklankę wody, a także wrzuciła coś na ząb. Zostało jej tylko trzy i pół godziny drogi, jeśli jej się poszczęści. Ponownie zarzuciła pakunek na plecy, po czym ruszyła w drogę. Robiła sobie co jakiś czas odpoczynek, ponieważ ciężar był naprawdę spory.
Kiedy przed sobą z daleka zobaczyła starą warownię, uznała, że jest już prawie w domu. Nabrała na nowo sił i prawie biegiem ruszyła w jego stronę. Po czterdziestu minutach dotarła do celu. Stanęła przed warownią, biorąc głęboki wdech. Otworzyła drzwi, patrząc na Vesemira. Rzuciła na bok manatki, po czym podbiegła do starszyzny mocno go przytulając.
— Następnym razem cię posłucham, obiecuję — Uradowała się niezmiernie.
— Przez następny miesiąc będziesz szorowała cały zamek za karę — Pokiwał palcem.
— Nie ma sprawy — przełknęła ślinę. — Po prostu cieszę się, że tu wróciłam.
Zaniosła swój ekwipunek do dawnego pokoju. Rozejrzała się po budynku, jednak tylko ona z Wiedźminów powróciła już do starych kątów. Nie miało to dla niej znaczenia na tę chwilę. Cieszyła się jak dziecko, które dostało lizaka. Z jednej strony żałowała, że w ogóle wyszła z Kaer Morhen. Gdyby tylko posłuchała starszyzny, obeszłoby się bez tylu strat. To wszystko miało rzeczywisty wpływ na Mergiel. Zmieniła się jej perspektywa postrzegania, wydoroślała zataczając się w czarne ścieżki, ale w końcu też tak naprawdę doznała życia. Kiedy wróciła do Vesemira zorientowała się, że nie żartował. Przed nogami dziewczyn stały dwa kubły wypełnione wodą oraz szmata.
— Musisz nauczyć się konsekwencji. Odpowiadasz za siebie, ale wychodząc tak szybko równie dobrze mogłaś zginąć. Wracasz do starego toru zajęć, a przy okazji wyczyścisz zamek i zrobisz zapasy na zimę. — Wręczył do jej ręki szmatkę.
Może Mergiel nie była przygotowana na taką pracę zaraz po długiej podróży, gdyż najchętniej by się zdrzemnęła. Nie było tu jednak mowy o odpoczynku . Kaer Morhen to nie plac zabaw. Poszła z wiadrami do najstarszej części budynku, dokładnie czyszcząc wszelkie zbroje oraz miecze. Zamiatała podłogę, następnie ją myjąc. Gdy skończyła, będąc gotowa przejść dalej Vesemir stanął przed dziewczyną, zrzucając woreczek piasku na podłogę, który rozsypał się po połowie pomieszczenia.
— Nikt nie mówił, że będzie łatwo — powiedział. — Dałem ci za dużo luzu, więc zaczynasz pracować tak jak wszyscy Wiedźmini na początku.
Kobieta westchnęła, zamiatając ponownie piasek. Poirytowało to ją, ale chciała być traktowana jak inni, więc robiła to co do niej należało. Przez następne trzy godziny nie robiła nic innego, niż latała ze szmatą. Musiała jeszcze pójść do lasu uzbierać roślin, póki było lato. Zrobienie kolacji dla obojga wiedźminów też należało do jej obowiązku. Miała też odbyć szermierkę z Vesemirem, co już dawało jej znaki w kościach. Siedziała na kolanach, szorując podłogę, gdy przed sobą ujrzała światło. Podniosła głowę do góry, a ku jej wzrokowi ukazał się Istredd.
— Co ty tutaj robisz? — Podniosła się z ziemi.
Mężczyzna złapał ją w talii, całując. Dziewczyna odsunęła się do tyłu zdezorientowana.
— Istredd, ja po prostu tego nie czuję — Złapała się za głowę.
— To po co to zaczynałaś? — Przybliżył się do dziewczyny, patrząc spod byka.
— Bo nie miałam pojęcia czego chce! — Rzuciła szmatą na ziemie.
We framudze pojawił się Vesemir, obserwując sytuację. Czarodziej znał go i obchodził mężczyznę z szacunkiem. Odsunął się od brunetki, patrząc na wiedźmaka.
— Z całym szacunkiem Istredd, ale Mergiel nie ma czasu na rozmowę — powiedział.
Istredd zaśmiał się pod nosem, ostatni raz patrząc na kobietę. Zniknął w portalu, a kobieta podniosła szmatę.
— Kiedy zaczynasz czegoś unikać i z całych sił czegoś nie chcesz, nie pokonasz tego, nie zmierzając się z tym — wypowiedział, zostawiając kobietę samą w pokoju.
Zaczęła myśleć nad jego słowami i cholera, czemu stary dziadek Vesemir zawsze musiał mieć rację? Pół roku jedyne co robiła, to uciekała przed wszystkim. Nie potrafiła się z czymś konkretnie zmierzyć, bo zawsze uciekała w stronę butelki, a to nie było rozwiązanie problemu. Mergiel znalazła źródło. Kiedy rzeczy w Kaer Morhen zaczęły jej się układać, to odeszła, choć powinna zostać. Tylko dlatego, że nie chciała zostać sama, co ostatecznie jej nie wyszło. Bała się, że gdy tylko rzeczy zaczną się układać, tak samo szybko zaczną się sypać. Tak właśnie było też z Eskelem. Zamiast znaleźć go, to jedynie uciekała jak najdalej, chociaż był jej najbliższym przyjacielem. Chociaż to właśnie on uciekł, Mergiel wiedziała, że w tym nie zawiniła.
Zaczęła kończyć swoje obowiązki. Została jej tylko szermierka z Vesemirem, który chciał sprawdzić jej umiejętności. Miał nadzieję, że choć puścił ją wolno, to nabrała z tego jakiejś lekcji. Wzięli miecze, stając na placu przed warownią. Rozpoczął się i trwał trzy minuty. Po tym czasie Vesemir przerwał go ruchem ręki, spoglądając na dziewczynę.
— Gratuluję, twoja forma nabrała poprawy — rzekł. — Lecz nie jest najlepsza, dlatego o siódmej rano widzimy się tu ponownie.
Kobieta skinęła głową, oddając miecz do zbrojowni. Po kilku minutach na dworze stało się już ciemno, więc zgodnie z harmonogramem zaczęła gotować niewielki garnuszek zupy. Dziewczyna nie była doświadczona w gotowaniu - to było pewne, ale przynajmniej było zjadliwe i nikt tym nie pluł. Usiadła wraz z mężczyzną w sali, siadając na przeciwko siebie.
— Może opowiesz co robiłaś przez te pół roku — zaczął temat starszyzna.
Brunetka popatrzyła na niego. Vesemir był dobrym człowiekiem i tak jak powiedział, musiała się zmierzyć w końcu czymś twarzą w twarz, zamiast unikać tematu.
— Udałam się do Novigradu, gdzie szukałam zleceń i mieszkałam u pewnego barda. Jaskra, jak się przedstawił. Uratowałam życie pewnemu szlachcicowi, następnie wprowadziłam się do Wyzimy. W tym czasie popadłam w ciąg alkoholowy. Okazało się, że mam siostrę. — Vesemir o mało nie wypluł zupy. — Jednak musiałam ją zabić przez opętanie demona. Była w ciąży, Vesemirze. Straciłam siostrę i ostatnią z mojego rodu. Zaczęłam znowu pić. To mnie złamało. Bardzo.
— Ale wróciłaś silniejsza — dodał, podtrzymując ją na duchu.
Mergiel uśmiechnęła się lekko, następnie zaczęła sprzątać po kolacji. Doceniła dzisiejszy dzień. Mówiąc o tym komuś poczuła ulgę. Nie była z tym sama. Nie trzymała tego w sobie.
— Czy wszyscy wiedźmini wracają na zimę? — zapytała.
— Tylko wtedy gdy chcą, albo skończą im się eliksiry — odparł uczony.
Skinęła głową. Miała dziś dość dzisiejszego dnia, ponieważ padała ze zmęczenia. Jedyne co zrobiła, to położyła się spać. W ciężki, prawie zimowy sen.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro