Na trzeźwo nie da rady - Rozdział XI
Ptak, który wleciał w szybę, obudził rano dziewczynę. Gdy zobaczyła, że jest jasno, to wyrwała się z łóżka. Zahaczyła nogą o pościel, następnie z hukiem wylądowała na ziemi. Podniosła się szybko, zakładając płaszcz oraz podnosząc manatki. Wyszła z pokoju prędko - jak burza, aż drzwi odbiły się od ściany. Zbiegła po schodach, mijając wzrok niemiłych tubylców. Zaczęła szukać mężczyzny z przypiętymi końmi do płotu.
— Da się wypożyczyć konia do Oxenfurtu? — zapytała wprost.
Mężczyzna skinął głową.
— Ile? — dopytała.
— Sto koron — Posłał zadziorny uśmiech.
To było zdecydowanie za dużo, jednak nie miała czasu się z nim targować. Tylko straciłaby na czasie. No i nerwach. Wcisnęła mu do rąk woreczek z zapłatą, po czym odczepiła konia od płotu.
— Oddaj go przy bramie mężczyźnie w zielonym kapeluszu — dodał.
Przyczepiła do siodła konia skórzaną torbę, po czym wsiadła na niego. Machnęła lejcami, a zwierzę ruszyło do przodu. Nie była pewna, jak długi czas przespała, lecz nie miało to większego znaczenia. Do Oxenfurtu prowadziła droga, więc wystarczyło się jej tylko sztywno trzymać. Co jakiś czas Mergiel zwiększała oraz zmniejszała tempo, by nie przemęczyć konia. Zatrzymywała się co dwie godziny, robiąc krótką przerwę, by napoić konia. Kiedy brunetka chciała wkroczyć w teren Draken Borg, zatrzymało ją czterech strażników z mieczami.
— Papiery — rzekł głośno jeden, tarasując drogę.
Brunetka dobrze wiedziała, że nie ma przy sobie żadnych papierów. Wyszczerzyła więc zęby, próbując grać bezbronną.
— Jasne, pozwólcie, że znajdę je tylko w torbie — Odgarnęła włosy, schodząc z siodła.
Dziewczyna przywiązała konia znurem do drzewa. Strażnicy spojrzeli na siebie niepewnie.
— Chyba ich zapomniałam — Skwasiła minę, wzruszając ramionami.
— Nie ma papierów, nie ma przejazdu — odparli twardo.
Brunetka spokojnym krokiem wyciągnęła zza pleców miecz, a mężczyźni rzucili się w jej kierunku. Zrobiła przewrót w przód unikając ciosu. Odepchnęła dwójkę znakiem Aard. Obaj upadli na ziemię metr dalej, a w tym czasie kopnęła jednego w jaja. Drugiego rzuciła mieczem. Wzięła z ziemi ostrzę i skrzyżowała go z chłopem. Ponownie odparła przeciwników za sobą poprzednim znakiem. Kopnęła mężczyznę, następnie sprytnym ruchem zabrała jego miecz, podcinając jego gardło. Dwóch mężczyzn podniosło się i zaatakowało kobietę z dwóch stron. Jeden zaciął ostrzem kawałek uda kobiecie. Wykorzystała moment, po czym rzuciła się na ziemię tak, iż jeden mężczyzna niechcący wbił miecz w drugiego. Obróciła się, jednak kolejny uderzył ją w twarz z pięści tak, iż splunęła krwią na ziemię. Wytrącił jej miecz. Oboje zostali bez ostrzy. Mężczyzna kopnął ją w brzuch. Upadła na ziemię. Wziął do ręki miecz i już chciał nadziać nim dziewczynę, lecz Mergiel użyła Quen. Odepchała jego miecz, po czym wstała. W biegu chwyciła ostrze i wbiła w ciało mężczyzny. Wzięła kilka wdechów, by odpocząć. Przeszukała ich, zabierając drobne monety. Liczył się każdy grosz. Odczepiła konia, po czym szybko pogalopowała boczną drogą.
Gdyby Eskel to zobaczył, to albo by jej pogratulował albo się zaśmiał. No właśnie... gdyby to widział.
Przez to, że pojechała okrężną drogą, do celu została jej tylko półtorej godziny. Przyśpieszyła, żeby zdążyć przed mrokiem. Gdy przybyła do Oxenfurtu wiedziała, że ma jeszcze trochę czasu. Dziesięć minut później znalazła się w Novigradzie. Przez to, że była lekko w krwi, ponownie nie oszczędziła sobie wzroku mieszkańców. Dopiero po chwili, gdy zaczęła przypominać sobie miasto, zdała sobie sprawę, że je kojarzy. Zsiadła z konia i oddała go mężczyźnie w kapeluszu tuż przy bramie. Poszła do tej samej karczmy, w której ostatnim razem przeczekiwała burze. Tuż przy samym wejściu przypomniała sobie o bardzie, gdy tylko do jej uszu napłynęła piosenka. Stanęła za belką, próbując wmieszać się w tłum. Gdy skończył, Mergiel wyjęła z kieszeni monetę, po czym rzuciła ją do kapelusza mężczyzny. Jaskier odwrócił się, słysząc brzdęk, a gdy to zrobił, omal nie zamarł.
— Co tutaj robisz? — Odstawił lutnię na bok widocznie zaskoczony.
— Myślę, że możemy się dogadać — powiedziała, ciągnąc go w kąt knajpy.
Popatrzyła się na ludzi, obserwujących ją.
— Potrzebuję noclegu.
Bard skinął głową.
— Wiesz, nie ciężko zapytać właścicielkę o pokój za parę gorszy. Mergiel dziecko drogie, masz tutaj około czterdziestu karczm — Wywrócił oczami.
— Nie — Zatrzymała go, zanim zdążył powiedzieć więcej. — Potrzebuję noclegu u ciebie.
— Chyba za szybko przenosimy się do konkretów — Wskazał na nią palcem. — Wiesz, całkiem cię lubię, ale nie wiem czy my...
— Za pieniądze — Przymknęła oczy, nie wierząc w słowa Jaskra.
— O panie, to zdecydowanie za szybko! — Wyłupił oczy.
— Jaskier!— Dziewczyna podniosła głos. — Muszę zostać tu na jakiś czas, a ceny mieszkań są za duże!
Mężczyzna złapał się za serce, oddychając z ulgą. Przygarnął lutnię do swojej klatki, następnie wyszedł z kobietą na dwór, by uniknąć spojrzeń oraz plotek. A ich naprawdę roiło się tu mnóstwo.
— Znaj łaskę Jaskra. Przenocuję cię za darmo — Zgodził się. — Tak mi cię żal, że mówię Ci, wykorzystaj te korony na fryzjera, nie na nocleg, złotko.
Mergiel zaśmiała się, przytulając barda. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z dwóch mieczy na plecach dziewczyny. Skrzywił minę, odsuwając się od niej na bok. Kiwnięciem głowy wskazał na ostrza, a potem na dziewczynę.
— Chyba ominęło mnie za dużo przez te dwa miesiące — Zdziwił się, idąc do przodu.
Brunetka dorównała mu kroku. Wszystko ją bolało, dosłownie. Nawet po treningach z Lambertem, nie była tak zmęczona. W drodze do mieszkania mężczyzny zatrzymała się i kupiła kilka ubrań na targu. Brunet otworzył przed kobietą drzwi do mieszkania. Co jak co, ale bard potrafił dbać o swoje. Zawołał ją gestem ręki, pokazując niewielką sypialnię. Mergiel odłożyła swoje manatki na łóżko, odgarniając włosy z twarzy. Jedyne o czym dziś marzyła, to odpoczynek. Jutro w jej zamiarze było przeglądnięcie Novigradzkich tablic. Liczyła, że znajdzie jakieś ogłoszenie i będzie miała punkt zawieszenia. Jakikolwiek.
Mergiel rozejrzała się nieco po budynku, gdy bard stroił lutnię. Takie warunki są znacznie lepsze niż te w karczmach. Przez chwilę jednak zaczęła rozmyślać. Tak będzie teraz to wyglądało? Co roku zabijała potwory, by na zimę móc odpocząć? Podróżować, starając się nie zabić? To ci zabawa. Bard przyniósł z kuchni dwa kubki wypełnione herbatą. Zastanowiła się czy to na pewno ten sam, wkurzający bard, którego poznała za pierwszym razem.
— A teraz mi wytłumacz, co się stało, bo uwierz, ale jestem zaskoczony — Usiadł na krześle, podając dziewczynie kubek.
— Okazało się, że babcia, która mnie wychowywała, tak naprawdę zabiła moich rodziców. Potem testowała na mnie mutagen. Żyłam w nieświadomości do niedawna przez klątwę, a gdy Triss ją zdjęła, wszystko co we mnie siedziało ożyło. Potem miałam cholerny trening z Lambertem i Coënem. Vesemir traktuje mnie jak dziecko, a Eskel... — przerwała. — Eskel zniknął zostawiając wszystko.
Bard podszedł do kuchni, wyjmując trunek w buteleczce i dolewając go do herbat.
— Przepraszam, panienko. Na trzeźwo się nie da kontynuować tej konwersacji — Machnął ręką. — Ale ten Eskel... Brzmi jak jakaś historia miłosna.
Mergiel się zaśmiała, biorąc łyk trunku.
— Nic z tych rzeczy — zaprzeczyła.
Bard jednak wyczuł swoje. Może był głupawy, może był dziecinny, ale dobrze znał swoje racje. Tak naprawdę potrafił być przydatny i lubił dotrzymywać komuś towarzystwa. Zawsze chodził uśmiechnięty, rzucając co nie co żartem. Taki po prostu był. Mergiel rozmawiała z bardem do późnej nocy, wlewając w siebie już nie tylko herbatę, ale wódkę. Grajek wolał jednak mniej piekący trunek. Pili do drugiej w nocy, gdy dziewczynie urwał się film. Zasnęła na kanapie jak małe, upite w trzy dupy, dziecko. Jaskier niewiele się tym różnił, bo zasnął na podłodze. Pokój pogrążył mrok wraz z ciszą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro