Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Mutagen - Rozdział II


Bard nie miał problemu ze snem, mógł praktycznie zasnąć wszędzie i o każdej porze.  Mergiel natomiast budziła się co jakiś czas, nie mogąc spokojnie odpocząć. Czekała tylko, gdy huragan się uspokoi. Przeczekała wprawdzie całą noc, a gdy słońce wzeszło i wiatr ucichł, zerwała się z łóżka.  Nie wiedziała, o której godzinie wstanie Jaskier, więc postanowiła go obudzić.  Mężczyzna po ostatnim dłuższym romansie, na długi czas pozostał sam, oduczając się  cudzej obecności w domu.  Szturchnęła go  mocno w ramię, a bard wziął głęboki wdech, prawie spadając z łóżka. 

— Kobieto! Jest środek nocy! — Przetarł oczy, zasuwając na siebie pościel. 

— Jest rano, ruszaj się, bo idziemy. 

 Mergiel wcale nie żartowała. Miała u nóg torbę oraz narzucony na siebie płaszcz, będąc gotową do podróży. Jaskier, bardzo niechętnie wstał. Wiedział,  że nie ma wyjścia.  To co zostało powiedziane, tak samo zostało obiecane. Bez koszulki, co nie umknęło uwadze Mergiel. W poszanowaniu odwróciła wzrok. Przez ostatnie pięć lat przyciągała spojrzenia wielu mężczyzn, lecz nie w głowie były jej romanse. Muzyk założył koszulę, następnie wziął w rękę lutnię. Nie rozstawał się z nią, co dało się zobaczyć na pierwszy rzut oka. 

— Żarty sobie stroisz? — Podniosła brew,  widząc instrument.

— Lutnia jest częścią mnie, więc albo ją zabieram, albo nie idziemy wcale —  odparł oburzony samym faktem, jak mogła o to zapytać. 

Westchnęła ciężko. Po chwili obaj ruszyli w drogę. Bez jedzenia oraz picia, licząc na szybkie dotarcie do celu. Droga nie była łatwa, bowiem musieli przejść przez rzekę i mokradła, co mogło być niebezpieczne.  Bard niekoniecznie zdawał sobie  z tego sprawę, ponieważ rzadko się czymś przejmował.  Nie należało to do jego niepodważalnej natury.  Przejmował się rzeczami ważnymi, które tak naprawdę nie miały znaczenia. Lutnia była dla niego tak samo ważna jak pokój na świecie. Tego również nie dał sobie podważyć. 

Przez całą trasę do rzeki nie rzucili do siebie żadnym  słowem. Co za żart. To Mergiel praktycznie nie mówiła ani słowa, za to Jaskier gadał jak najęty. Przy tym ciężko było go zazwyczaj zatrzymać.  A teraz milczał. Jak grób.  Zatrzymali się chwilę przy brzegu ponieważ brunet zastanawiał się nad drogą. Nie był dobry w orientacji w terenie, choć starał się stwarzać inne pozory.  Miała ochotę go zrzucić do wody, jednak trzymała nerwy na wodzy.  Wreszcie obrali poprawny kierunek drogi.

— Może powiesz mi coś o sobie?  Nawet nie wiem komu pomagam, co jest dla mnie szczególnie niezabawne  —  zirytował się Jaskier.

— Nie jestem wylewna — rzekła krótko, ucinając temat. 

— To zauważyłem — burknął sam do siebie. 

Po długim namyśle  zdobyła się na powiedzenie kilku słów.  Niestety,  nie miała szerokiego grona przyjaciół, jedynie koleżankę, z którą od czasu do czasu się widywała. Chociaż to określenie było niepoprawne, to tak to określała. Od czasu do czasu. 

— Pochodzę z Pont Vanis,  ale od  pięciu lat mieszkam w Crinfrid. Nic nie ma we mnie ciekawego, żyję bo żyję. Twoje życie jest ciekawsze, zajmij się nim. Nie moim, bardzie. 

— Mergiel,  z całego serca współczuję tak ograniczonego życia.

Barda  dotknęły słowa kobiety, przecież przez całe swoje życie zwiedził pół kontynentu i toczył historie za historią.  Dziewczyna jednak zaczęła mniej narzekać na towarzystwo barda. Dawno z nikim nie rozmawiała, a  pomimo jej udawanej niechęci, tak naprawdę przestała mieć do niego problem. Nie powiedziała dużo o sobie, bo nie lubiła drążyć niepotrzebnie bolącego jej tematu.  Kiedy miała siedem lat zmarła jej mama, a ojciec ją zostawił, przez co trafiła do babci. Nie miała za wiele do powiedzenia, bo miała zaledwie dwadzieścia pięć  lat i nie przeżyła za wiele. Przynajmniej tak myślała, ponieważ nie pamiętała swojego całkowitego okresu dzieciństwa.  Co stanowiło dla niej niepewną zagadkę złączoną z chęcią dowiedzenia się wszystkiego. 

W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że dotarli na mokradła. Klimat zdecydowanie się zmienił, więc  starali się trzymać jak najdalej od  bagien. Stąpali po cienkim lodzie i oboje byli tego w pełni świadomi.  Bard zaczął grać piosenkę, lecz dziewczyna miała dosyć sprzeczek. Pozwoliła mu grać. Tak szybko jak bard zaczął, tak szybko przestał. Z mokradła wyskoczył utopiec, chwytając go za nogę. Blondynka stanęła odrętwiała, nie wiedząc co ma zrobić. 

— Pomóż mi do cholery! Jestem za piękny by umrzeć! — krzyknął.

Na jej twarzy malowało się czyste przerażenie. Chwila nieuwagi, przez co z drugiej strony i na nią wskoczył stwór. Dziewczyna się szarpała, mając już łzy w oczach. Czekając na śmierć, która dłużyła się jak letnie wieczory. Mimowolnie  wraz z bardem przeniosła się w inne miejsce.  Oboje spojrzeli na siebie zdruzgotani, opadając na ziemię. Unieśli głowę do góry, a przed nimi stanęła Triss.

— O panie, nic wam nie jest? — Czarodziejka  podbiegła do nich.

Zostali poszarpani przez potwory tak, że przez chwilę obawiała się o jad towarzyszący w ich krwiobiegu. Przez następną minutę każdy z nich był w ciężkim szoku, pozostając pod wodzą zagadki. Kolejnej. Psiamać, miała dosyć zagadek. 

— Cholera, Triss. Jak nas przeniosłaś? — Jaskier podniósł się z podłogi  ociężale. 

— Ja... Szczerze sama nie wiem — Rudowłosa spojrzała na Mergiel. — Kim ty jesteś?

— Jestem Mergiel, ale o reszcie szczegółów chciałabym pogadać na osobności — chrząknęła znacząco, próbując oddalić  się od barda.

Tak też zrobiły,  a bard został sam jak palec. 

— Przepraszam, że Cię nachodzę, jednak przebyłam drugą drogę, żeby cię znaleźć. Muszę znaleźć kilka odpowiedzi. Bardzo ważnych odpowiedzi.  

Triss spoglądnęła na nią, po czym ruchem ręki zaprosiła by usiadła.

— Słucham więc.  Co cię do mnie sprowadza?  — Uśmiechnęła się ciepło.

— Od pewnego czasu dziwnie się czuję. Nie wiem nawet jak to ubrać w słowa.  Mam stałe przeczucia, jakby mnie coś ostrzegało. Ale przed czym? Co mnie woła, o czym nie wiem?  — westchnęła.

— Mogę ci zrobić pewien test? — Wstała z biurka. — To potrwa dosłownie minutę. 

— Pewnie — odparła.

Triss sięgnęła po fiolkę, do której wsypała kilka ziół.  Spojrzała na dziewczynę.

— Potrzebuję krople twojej krwi  — Czarodziejką ukuła ją w palec i wrzuciła kroplę do fiolki.

Wypowiedziała kilka słów starszej mowy, których blondynka nie była w stanie zrozumieć.  Eliksir przed nią zaczął parować, przybierając dziwny kolor.  Triss odsunęła się na bok, patrząc zdumionym wzrokiem  na dziewczynę.

— To jest niemożliwe...   Poczekaj,  nie odchodź. Możesz mi powiedzieć o swoim dzieciństwie?

—  Nie wiem jaki ma to związek, ale postaram się powiedzieć to krótko. Gdy miałam siedem lat moi rodzice umarli. Krótko po tym zajęła się mną babcia — Mergiel patrzyła przerażona na rudowłosą.  — Nie mogę sobie jednak przypomnieć okresu między szóstym a dwunastym rokiem życia. To... To wywołuje u mnie najwięcej zwątpienia. 

— Mergiel — Czarodziejka westchnęła, odsuwając się od stołu.  — Muszę cię teleportować  do Kaer Morhen.  Tam poznasz odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. Obiecuję. 

— Zaraz — Białogłowa wstała z krzesła w akcie paniki. — To jest niemożliwe, ja nie jestem jak oni! Na pewno magia nie...

Nie skończyła, ponieważ Triss położyła swą dłoń na jej ramieniu. Zabrała głos, widząc przerażenie w jej oczach. 

— Magia zawsze działa tak jak powinna — dokończyła za nią, poprawiając.  — Muszę to zrobić, jest to mój obowiązek. Mój obowiązek, a dla ciebie to jedyna droga. Pamiętaj o tym. Nic nie jest takie straszne, jak wydaje się na pierwszy rzut oka. Zagadki to nieustępliwa część w naszym życiu. A ty napotkasz ich wiele. 

Dziewczyna nie kryła ciężkiego szoku. Dobrze wiedziała kim są wiedźmini. Nie byli darzeni pozytywnymi opiniami.  Nie wśród ludzi. Historii było mnóstwo - a z nich każda inna. Jej babcia była dziwną kobietą, lecz gdy ukończyła sześć lat wmówiono jej o wypadku, przez który na nowo poznawała bliskie osoby. Bliskie osoby, które wcale bliskie jej nie były.   Nigdy w to nie wnikała, ponieważ któżby mógł się spodziewać, że ktokolwiek ma w zamiarze ją okłamać.  Merg pierwszy raz od dłuższego czasu poczuła najbardziej ogarniającą pustkę, jaką dotknęła ją w życiu. Pytania...  Czuła po prostu niewiedzę, która spadła na nią z oddali. Czuła, jakby głowa miała jje wybuchnąć od nadmiaru myśli.  Dobrze wiedziała co robili wiedźminom, a dlatego iż nie były to przyjemne rzeczy, czuła się jak w pułapce. Jak mysz w kącie. 

Nie miała dokąd uciec. Nie miała ani jednej rzeczy, którą mogłaby zrobić, aby uchronić się od sytuacji, w której się znalazła.  Stanęła więc przed rudą, dokonując wyboru. Mimo przeklętej sytuacji, musiała się dowiedzieć  co jej jest. Triss wyczarowała portal, do którego obie weszły. Nagle poczuła chłód i ciarki w całym ciele, aż stanęły jej włosy dęba. Mergiel ledwo ustała na nogach, lecz pomimo tego uniosła głowę do góry, rozglądając się po komnacie. Nie tylko ona doznała szoku, jednakże też kilkoro osób w sali popatrzyło na nie dosadnie. Spod byka, broniąc swojego terytorium. Przynajmniej w stronę nieznajomej. 

— Triss, witaj kochana! — Starszy mężczyzna z białymi włosami przygarnął ją, zamykając w krótkim uścisku. 

Popatrzył z ukosa na towarzyszkę.

— Kto to jest? — Podniósł brew zaskoczony. 

— Co do tego Vesemirze... Musimy porozmawiać. I to szczerze. 

Mężczyzna gestem ręki zaprosił kobiety na przód, prowadząc do odosobnionej sali. Wlał im do kubka wina aż po sam czub, czekając na wyjaśnienie.

— To jest Mergiel — Wskazała. — Wiem, że to co teraz powiem może być radykalne, jednak moim oraz twoim obowiązkiem jest dojście do sedna. A dla niej odnalezieniem spokoju, na który zasłużyła. 

— Słucham was.

— Ona ma w sobie  wiedźmińską krew.  — Rudowłosa palnęła prosto z mostu, natomiast mężczyzna w odpowiedzi prychnął.

— Triss jestem za stary na te sztuczki.  Żadne żarty, tym bardziej takiego gatunku nie są mile tu widziane. Nie są zabawne. 

Jednak dziewczyna wpatrywała się w niego, wyciągając ze skórzanej sakiewki fiolkę.  Vesemir zamarł nagle, a w pomieszczeniu zapadła cisza. Taką, którą można było ciąć nożem. Od której bałeś się wziąć głośny wdech albo poruszyć ręką. 

— To niemożliwe   — Zadrżała mu dłoń. 

Mergiel nie odzywała się ani słowem. Czuła przerost tej sytuacji, a jej serce biło jak szalone. Nie mogła być jak oni, przecież nawet nigdy w swoim życiu nie użyła magii.  Triss doszła do momentu jej dziwnego uprzedzenia i ostrożności. Vesemir ledwo nadążał.

— Nie pamiętam okresu swojego dzieciństwa — Zdążyła z siebie wydusić blondynka.

— Wydaję mi się, że na Mergiel można było użyć potężnego zaklęcia, które uniemożliwiło jej moce. Dopiero od pewnego czasu doznała przeczucia, tak jakby jej magia dopiero się odblokowywała. A przeznaczenie chciało wziąć swoje żniwa  — Kobieta postawiła przed nim zakurzoną książkę, z której kurz otarła skrawkiem rękawa. 

— Musi tutaj zostać  — Przełknął ślinę. — Nie rozumiem jak jej organizm przetrwał  dawkę mutagenu. To jest nonsens! Dobrze wiemy, że kobiety nie znosiły mutagenu i umierały. Nikt z naszych jej nie szkolił, nikt z naszych nie miał o niej pojęcia.

Vesemir zaczął krążyć w kółko. Od kąta do drugiego. 

— Znam sposób, żeby złamać zaklęcie. 

— Zaraz — Mergiel wstała.  — Nie mam nic do gadania w tej kwestii?

— Niestety nie — odrzekł Vesemir.

Przejęta, biedna dziewczyna próbowała się nie rozpłakać jak mięczak. Nigdy nie spotkała się z magią oko w oko. Dopiero teraz spostrzegła, jak bardzo mało wie. Jak wiele furtek jeszcze ma do otworzenia. 

— Muszę wyważyć eliksir, jednak musi odczekać całą noc. 

Dwójka odprowadziła ją do pierwszej hali, w której się teleportowała. Triss rzekła krótko, żeby pozostali wiedźmini dotrzymali jej towarzystwa. Została sama wśród kilku mężczyzn, rozglądając się dookoła. Złapała krótki kontakt wzrokowy z jednym z nich, lecz szybko spuściła go z oczu. Usiadła na jednej z ław, a mężczyzna, na którego popatrzyła, natychmiast się do niej dosiadł.

— Eskel, miło poznać damę  — Ucałował jej dłoń, a ta zdziwiła się natychmiastowo.

— Mergiel — odpowiedziała.

Mężczyzna puścił jej dłoń, patrząc wnikliwie.

— Co cię do nas sprowadza? — zapytał zaciekawiony jej osobą. 

Dziewczyna zająknęła się.

— Chciałabym sama wiedzieć.  Jedyne co wiem to to, że mam waszą cholerną krew  — Przymknęła oczy, kiwając głową na boki, jakby sama niedowierzała. 

Eskel zaśmiał się wątpliwe.

— Dobry kawał — Pokiwał palcem.

Dziewczyna natomiast otworzyła buzię, ale nie wydusiła z siebie żadnego słowa. Nie chciała się kłócić, ponieważ sama nie wiedziała dokładnie czym jest. To ją najbardziej przerażało. Niewiedza.  Eskel zauważył zmieszanie dziewczyny, następnie ruszył z miejsca do sali Triss i Vesemira. Dwójka ludzi szeroko wykłócała się kwestiami spornymi na temat dziewczyny. Nic w niej się nie zgadzało, ponieważ wyglądała jak zwykły śmiertelnik. Jak zwykła osoba, którą mogłeś minąć na ulicy. 

Trójka wróciła do sali, a Triss wzięła ją na bok, by  zamienić kilka słów. By rozjaśnić mgłę owianą dookoła tej sprawy. 

— Wiem, że to coś ciężkiego i się tego nie spodziewałaś, ale teraz będzie tak wyglądać twoje życie. Jutro postaram się zdjąć z ciebie zaklęcie.  Musisz to przetrwać, Mergiel. Wiem, że dasz radę. Jesteś pierwszą wiedźminką. To coś znaczy. 

Kobieta rzekła krótko, po czym zniknęła w mgnieniu oka, zanim zdążyła cokolwiek wykrztusić. Stała w brzuchu kilka sekund, dochodząc do siebie w dalszym ciągu. 

— Wychodzę stąd  — Wzięła wdech, zaczynając iść w stronę obszernych, drewnianych drzwi. 

Vesemir złapał ją za rękę zanim zdążyła dojść do końca sali. 

— Mergiel! — Stanął na jej przejściu. — Jeśli kiedykolwiek stąd wyjdziesz, nie przeżyjesz ani tego zimna ani potworów. Niczego innego, bo jestem teraz za ciebie odpowiedzialny. A ty nie wiesz jak wiele niebezpieczeństwa kryje się za na ścieżkach. Nie wiesz. 

Zatrzymała się, patrząc na drzwi oraz starszyznę.  Miał rację, jeśli stąd wyjdzie nie poradzi sobie sama,  a jedyne na czym jej teraz zależy to znaleźć odpowiedzi.

— Eskel, oprowadź ją po warowni — rzucił, puszczając ją. 

Brunet spojrzał na dziewczynę, po czym zaczął schodzić po schodach. Kobieta zaczęła za nim iść, lecz oboje milczeli przez dłuższą chwilę.

— Mogę cię o coś zapytać?

—  Kłów nie mam droga damo, więc cię nie ugryzę. Odpowiem Ci, pytaj śmiało. 

— Jak zostałeś Wiedźminem?

Mężczyzna chrząknął głośno. Czuć było od niego spokój, więc blondynka była zdziwiona historiami o wiedźminach, a ich rzeczywistym byciu. Ten spokój jednak szybko zamienił się w chwilę zawahania, którą wyczuła na kilometr. 

— Ta historia jest tak zawiła, że ty byś nie uwierzyła. Albo i byś to zrobiła, ale szybko przekonała, że żałujesz, iż nawet o to zapytałaś — odpowiedział, zrzucając na nią cień wątpliwości. 

Skinęła tylko głową, unikając dalszej rozmowy.  W głowie układała sobie wizję siebie, która była obecnie mocno zaburzona. Odziwo,  do dziewczyny zaczęła docierać myśl kim tak naprawdę jest. Całe życie była samotna, więc wbrew pozorom, w końcu miała wrażenie, że żyje.  Czuła się jak przebiśnieg, który zakwita na wiosnę. Czuła się jak wschodzące słońce po burzy. Czuła siłę.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro