Zostawiacie mnie?
Tej nocy nie zmrużyłam oka nawet na sekundę. Nie tylko, ja bo i Steve, który ciągle siedział przy mnie i zapewniał mnie, że wszytko będzie dobrze. Bałam się, że Loki po mnie wróci i zabierze ze sobą do tego pieprzonego Asgardu.
*Rano*
Obudziłam, się na czymś twardym. Kiedy podniosłam głowę ujzałam Kapitana. Na początku się zląkłam ale zaraz potem przypomniałam sobie, że Steve postanowił ze mną spać bym się nie bała. Przypominając sobie wczorajsze zdarzenie automatycznie łzy zebrał mi się w oczach. Usiadłam na łóżku i zakrylam twarz dłońmi by nie obudzić przyjaciela.
- Mary? Wszytko dobrze?- powiedział Steve zaspanym głosem.
- Tak, przepraszam, że Cię obudziłam- powiedziałam patrząc na niego. Wyglądał tak pociągająco kiedy miał rozczochrane włosy. W duszy skarciłam się za to. Przecież Steve to tylko mój przyjaciel.....
- Mary, posłuchaj. Tutaj, z nami nic Ci nie grozi. Nawet jak przyjdzie ten Skurwiel...
- Steve....- przerwałam mu.
- Nawet jak przyjdzie Loki- poprawił się chociaż widziałam na jego twarzy niesmak- to nie pozwolimy, mu ciebie od nas zabrać, rozumiesz?- mówił patrząc mi w oczy.
- Tak, wiem....- musiałam tak powiedzieć. Dobrze wiem, że Loki nie odpuści. Jest magiem i prędzej czy później znajdzie sposób by mnie od nich zabrać.....
- Dobra, to ja idę zrobić dla nas jakieś śniadanie- mówiąc to pocałował mnie w czoło po czym wstał i wyszedł z pokoju.
Ja postanowiłam jeszcze chwilę poleżeć. Byłam wykończona.
Leżąc tak i patrząc się w sufit nagle coś mignęło mi na zielono. Momentalnie zerwałam się do pozycji siedzącej.
-Albo jestem tak zmęczona....- zaczęłam mówiąc pod nosem- albo....alb-albo o-on....- nie dałam rady tego wypowiedzieć na głos. Szybko zerwałam się z łóżka i wybiegłam cała spocona z pokoju. Momentalnie pobiegłam w stronę kuchni w której aktualnie znajdował się Steve, Tony oraz Natasha. Wbiegłam do niej i rzuciłam się na Stevea mocno wtulając się w jego tors.
- Co się dzieje?- powiedział lekko przerażony mocno mnie obejmując rękami.
- Ja.....poprostu mi się wydawało, że....że, o-on.....że on wró-wrócił....- mówiłam plącząc się w słowach.
- Jesteś tego pewna?- spytał mnie Tony
- Tak....znaczy nie....nie wiem....- rozpałakałam się. Steve mocniej mnie do sobie przytulił.
- Wydaje mi się, że jesteś przemęczona. Jarvis nic nie mówi by ktokolwiek oprócz nas był teraz w budynku- odezwała się Tony tym samym trochę mnie uspokajając.
- Przecież, wiesz, że nic Ci się z nami nie stanie- zapewniła mnie Ruda- Chodź, śniadanie już gotowe.
Poszłam z nią do stołu.
Zjadłam jajecznicę przygotowana przez Rogersa. Jak na faceta całkiem dobrze gotuje.
- To co, jakieś plany na dziś?- spytałam Ruda zbierając talerze ze stołu.
- Ja chyba dzisiaj cały dzień zostanę w łóżku....- mówiłam wstając do stołu- nie mam na nic już siły.....
- To ty idź się połóż, a my wrócimy gdzieś tak za 3-4 godziny- powiedział Tony. Na jego słowa odrazu się rozbudziłam.
- Zostawiacie mnie?
- Musimy na chwilę wszyscy pojechać do placówki T.A.R.C.Z.Y. by coś omówić.- powiedział po czym wyszedł z kuchni, zostawiając mnie ze Stevem i Rudą
- Spokojnie, wrócimy. Nic Ci nie grozi- mówiła Natasha. A wzasadzie to: kłamała Natasha. Czemu? A to dlatego, że Loki wykorzysta każdą okazję by mnie zabrać. Jak nie dziś to jutro i tak dalej.....
- A nie może ktoś ze mną zostać?
- Niestety musimy tak pojechać wszyscy. Ale jak tylko coś się stanie to odrazu się zjawimy- zapewnił mnie Rogers.
- No dobrze......ufam wam- skłamałam. Co miałam powiedzieć? Ej, sory, jesteście dla mnie jak rodzina ale wam nie wieżę? No chyba nie.....Wiem, że zrobią wszystko dla mojego dobra......ale wiem, też, że nie przed wszystkim dadzą radę mnie ochronić.
- No dobra, to my lecimy- powiedzieli i wyszli z kuchni. Słyszałam jak tylko wszyscy wchodzą do windy zostawiając mnie tu samą.
Nie mając nic lepszego do roboty poszłam do salonu pooglądać coś w telewizji. Może brzmi to dziwnie ale idąc w stronę kanapy oglądałam się za siebie chyba ze 100 razy.
Przełączając z kanału na kanał wkońcu natrafiłam na mój ulubiony film. Rozsiadłam się wygodniej starając się chociaż na chwilę nie myśleć o tym wszystkim.
*4 godziny później*
Avengers nadal nie wracali. Trochę się tym martwiłam ale w końcu mogło ich coś zatrzymać więc nie mam co panikować. Z racji tego, że obudziłam się dosyć późno to była już godzina 17:00. Na dworzu był zmierzch. Bardzo lubiłam tą porę dnia dlatego szybko poszłam do pokoju, po sweter by móc wyjść na balkon.
Weszłam do pokoju i pierwsze co zauważyłam to rozszczelnione okno.
-przecież je zamykałam...- pomyślałam. No cóż....może samo się otworzyło.....szybko je zamknęłam po czym poszłam do szafy. Nie znalazłam w niej mojego swetra.
-może jest w łazience....- pomyślałam idąc w jej kierunku. W łazience też go nie było....no cóż.....może nie jest aż tak zimno i wytrzymam w bluzce z długim rękawem. Nie czekając dłużej zgarnęłam tylko szybko swój telefon z półki i poszłam w kierunku drzwi. Naciskając klamkę zamarłam. Była ona tak niewyobrażalnie zimna, że aż pisnęłam puszczając ją. Wiedziałam co to znaczy.......Bałam się odwracać....bałam się, że ON tam będzie. Stałam tak przodem do dzwi czekając na....no właśnie....na co ja czekałam?
- Tego szukałaś?-Był to męski głos, w dodatku bardzo dobrze mi znany...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro