Prolog
Księżyc zaczął zachodzić. Różowe promienie rozświetliły niebo. Kilka zwierząt postanowiło wyjść ze swoich piaskowych nór. Alqamar westchnęła i zeskoczyła z poręczy na balkonie Pałacu Słońca.
Sol już na nią czekał. Rudo-biało-czarne kosmyki jego sierści powiewały na wietrze.
- Czy Gwiazdy zesłały ci jakąś wizję, Alqamar? - spytał.
- Nie, Solu. Niestety, od dłuższego czasu Gwiazdy milczą.
Sol wpatrzył się w pierwsze słoneczne promienie. Można było wyczuć od niego zmartwienie przyćmione i tak słabą determinacją.
- Czy jeszcze kiedykolwiek odnajdziemy światło w tych okropnych porach? Czemu Słońce nie może świecić cały czas?
- Alqamar, dobrze wiesz, że Słońce jest łaskawe dla wszystkich. Gdzieś tam istnieją inne koty, one też potrzebują jego światła.
Alqamar nie wydawała się wierzyć w słowa Sola, ale i tak skinęła głową. Brązowa kotka ruszyła w stronę schodów. Gdy tak schodziła po białych, marmurowych stopniach, ledwo co wydając jakieś dźwięki, usłyszała głośny pisk z parteru. Przyspieszyła kroku, aby natychmiast zobaczyć, co się stało.
Na samym dole, niedaleko Żłobka, stała Hasira, jedna z Przyszłych. Dyszała, a jej łapy drżały.
- Hasiro, co się stało? - zapytała skarbniczka.
- Alafa wyszła na dwór...
- Co?! Przecież jest dopiero świt!
- Nieważne! Alafa znalazła kocię, ale... m-musisz to zobaczyć! Ty i Sol!
Alqamar wydała głośne syknięcie, które przywabiło Sola. Dwójka kotów wyszła na dwór. Piasek tego dnia był zadziwiająco miękki.
- Alafo, to ty znalazłaś tego kociaka? - zapytał Sol.
- Tak, to ja. Najwyższy, proszę, spójrz na to!
Sol spojrzał nad siebie. Przez pęknięty witraż przelatywało światło Słońca. Załamywało się ono na środku Zegara Słonecznego, a odbijało się na czole łososiowego kocięcia. Serce zabiło mocniej w piersi Sola. Wiedział, że to musi być omen od Słońca. Jego wybór został wykonany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro