Santa Cruz
"Baczność!" Oficer w mundurze z błyszczącymi na słońcu orderami przechadzał się po pokładzie wzdłuż szeregu marines, z założonymi do tyłu rękami. "Będziemy w Santa Cruz przez tydzień. Godziny waszych wacht, posiłków i wszystkiego innego się nie zmieniają. W czasie wolnym możecie zejść do miasta, jednak nie chcę słyszeć, że wpakowaliście się w jakiekolwiek problemy. Zrozumiano?!"
"Tak jest." Odkrzyknęli równo marines.
"Dobrze, możecie się rozejść." Zakończył i ruszył z powrotem w stronę swojej kajuty.
Marines rozeszli się, by szybko przebrać się z mundurów. Temperatura była wyjątkowo wysoka, nawet jak na tę szerokość geograficzną. Zanim Dipper skierował się w stronę zejścia pod pokład, spojrzał jeszcze za burtę. Na bezchmurnym niebie widniało słońce, które nieznośnie prażyło wszystkich w karki, a Charlotta powolnie sunęła po lazurowym, przejrzystym oceanie w stronę portu pełnego większych i mniejszych statków. Część żaglowców Pierwszej Floty zdążyła już przypłynąć i stała pośród nich. Za portem znajdowało się nieduże, ale też i nie małe miasto — Santa Cruz.
"Idziesz wieczorem do karczmy?" Zapytał nagle Tyrone, wyrywając Dippera z zamyślenia.
"Oczywiście." Uśmiechnął się. "Co masz zamiar robić przez cały dzień?"
"Nie wiem." "Wzruszył ramionami. "Pewnie będę się błąkał po mieście. Może wejdę na targ? Potem pewnie też pójdę do karczmy."
"Wiesz, niezbyt bezpiecznie jest chodzić samemu po mieście. Musisz mieć kogoś, kto przypilnuje, żebyś nie wydał wszystkich pieniędzy."
"Oczywiste. Popilnujesz mnie?" Zaśmiał się Tyrone.
"Pewnie. Nie masz jeszcze wystarczającego doświadczenia, żeby sam iść na targowisko."
Marines przez chwilę się śmiali, po czym ruszyli w stronę kubryku. Zeszli pod pokład, mając nadzieję, że będzie tu chociaż trochę chłodniej niż na zewnątrz. Czekało ich jednak rozczarowanie, gdyż jedynym otworem z dopływem świeżego powietrza był otwór w pokładzie, przez który schodziło się do środka. Powietrze więc było tu duszne i każdy jak najszybciej wracał na górę. Dipper podszedł do swojej torby i szybko przebrał się w luźniejszy strój, ale bardziej 'wyjściowy' strój. Chwycił sakiewkę z monetami i schował ją razem z jedną książką w swojej torbie podręcznej. Doszło do niego, że w sumie, może mógłby kupić więcej książek w mieście.
Wyszedł na pokład i schował się w cieniu żagli, czekając na Tyrone'a. Ten po chwili do niego dołączył i obaj przyglądali się członkom załogi, którzy prowadzili między sobą krótkie rozmowy, wyczekując na zadokowanie w porcie. Po kilku minutach trap został opuszczony, a wszyscy leniwie zeszli po nim na ląd.
Port był przepełniony statkami, które lekko kołysały się na falach. Pomimo upału, w porcie pracowali marynarze, wnosząc i znosząc towary ze statków, a marines stali gdzieniegdzie, ukryci w cieniu żaglowców lub podpierając ściany i prowadząc dyskusje, bądź tylko przyglądając się życiu ulicznemu. Tutejsze przekupki stały przy straganach, mając nadzieję, że uda im się sprzedać coś odwiedzającym.
"Nie daj się oszukać ." Rzucił Dipper w stronę Tyrone'a, kiedy 10-letni chłopak o ciemnej karnacji zaczepił grupkę marines stojących koło nich, usiłując sprzedać im owoce.
Dipper i Tyrone ruszyli powoli w stronę miasta. Po chwili usłyszeli dochodzący zza nich wściekły głos i ujrzeli rozbawionego, uciekającego chłopca. Dipper umiał rozpoznać, jakie dzieci chcą naprawdę ci coś sprzedać, a jakie chcą cię okraść. Cicho zaśmiał się z głupoty mężczyzny, który tak łatwo dał się oszukać.
Kiedy w końcu Dipper i Tyrone weszli w cień budynków i wkroczyli w mniej zatłoczoną część miasta, zatrzymali się, aby ustalić plan dnia. Dipper chciał znaleźć bibliotekę, by uzupełnić swoje zapasy książkowe, a Tyrone nie miał pojęcia, co chce robić, więc po prostu chodził za starszym mężczyzną.
Szybko udało im się znaleźć bibliotekę i Dipper kupił sobie kilka książek naukowych. Potem udali się do centrum miasta i przechadzali pomiędzy sprzedawcami i budynkami, podziwiając architekturę oraz od czasu do czasu zerkając na stoiska z rzeczami, które i tak w większości nie były im potrzebne.
Błąkanie się po mieście zajęło im dosyć dużo czasu i powoli zaczynał zbliżać się już wieczór. Gdy właśnie mieli skierować się w stronę karczmy, Tyrone zauważył grupkę znajomych marines, stojących po drugiej stronie ulicy. Dipper rozpoznał jedynie Jamesa. Tego, z którym grał w karty pierwszego dnia. Co prawda zbytnio go nie znał, ale James został głównym prowadzącym wszystkich rozgrywek na pokładzie (miał największe doświadczenie w grach karcianych) i Dipper miał o nim wystarczającą wiedzę, by stwierdzić, że jest on najbardziej zorientowany spośród załogi i że na pewno nie będą się nudzić, jeśli do nich dołączą.
Podeszli więc śmiało do grupy i przywitali się z mężczyznami. Po krótkiej rozmowie dowiedzieli się, że ci idą do karczmy. Przyłączyli się do nich i razem wędrowali uliczkami.
"Chciałby się ktoś może wymienić wartami?" Zapytał, podczas drogi, James.
"O której masz?" Zapytał jeden z marines.
"O 1:00. Każdy z was wie, że najlepiej, jeśli zostanę na całą noc." Zaśmiał się i puścił oczko. Każdy znał go na tyle, żeby wiedzieć, że James potrafi najlepiej wszystkich rozweselić i wciągnąć do wspólnej zabawy i tańca. Jest on po prostu potrzebny na każdej zabawie, zwłaszcza jeśli jest na niej alkohol.
"Ja może bym mógł." Odpowiedział Dipper po chwili zastanowienia. Nie miał zamiaru pić zbyt dużo alkoholu, więc pomyślał o tym, że lepiej zniesie tę wartę.
"Na prawdę? A o której masz swoją?" Odpowiedział James, zdziwiony faktem, że ktoś naprawdę chce się wymienić na najgorszą wartę.
"21:00."
"Hmm..." Zamyślił się "Trochę kiepsko... Wolałbym zostać na całą noc w karczmie, a nie tylko być od 1:00."
"Chwilę, ale mi by pasowała na 21:00. Moglibyśmy wymienić się podwójnie!" Zarzucił pomysłem inny marines.
"Albo potrójnie!" Krzyknął kolejny.
Nagle wszyscy włączyli się do dyskusji, kto z kim się wymieni, tak, żeby każdemu pasowało i każdy był zadowolony. Tak zajęli się rozmową, że nawet nie zauważyli, że doszli pod drzwi karczmy. Stali na zewnątrz przez dobre kilkadziesiąt minut ustalając cały plan. W końcu po poczwórnych, popiątnych i poszóstnych wymianach, mężczyźni doszli do porozumienia. James wyciągnął kartkę oraz ołówek z kieszeni i rozpisał na niej wszystko, co ustalili. Każdy spojrzał na rozpisane godziny z imionami i kiwnął głową na porozumienie. Dipperowi przypadła w końcu 1:00 i jak się okazało Tyrone także był dopisany do tej godziny.
* * *
W tle rozbrzmiewała głośna, skoczna muzyka, a wszyscy marines tańczyli na środku sali z tutejszymi dziwczynami. Dipper siedział przy barze, niezbyt zainteresowany tańcem, a Tyrone stał koło niego, zamawiając kolejną szklankę jakiegoś tutejszego alkoholu. Starszy mężczyzna rozważał niepewnie wypicie jeszcze jednego drinka.
"No dalej!" Zaśmiał się Tyrone, znajdujący się na skraju nietrzeźwości, widząc niezdecydowanie Dippera.
Dipper wiedział, że miał słabą głowę i nie chciał się upić. Po pierwsze, ponieważ miał tej nocy jeszcze wartę, zresztą także, jak i Tyrone, więc przynajmniej jeden z nich musiał być trzeźwy. Po drugie, ponieważ, wolał mieć jutro łagodną pobudkę i spokojny dzień, a nie pół dnia przeleżeć pod pokładem w dusznym powietrzu. W końcu jednak, po namowach Tyrone'a zamówił sobie szklankę whisky. Wziął do ręki szklankę i przyglądał się przez chwilę złotej cieczy. Wiedział, że jeśli wypije jeszcze więcej, jutro będzie miał problemy ze wstaniem. Dipper popił trochę alkoholu i skierował wzrok w stronę tańczących na środku karczmy. Przyglądał się kobietom. Mógł powiedzieć, że były piękne, ale z dziwnych powodów nie odczuwał do nich pociągu. Nie miał ochoty tańczyć. Przynajmniej nie z nimi. Bardziej pociągającym pomysłem było dla niego zatańczenie z którymś z mężczyzn... Chwilę! Co?! Nagle się zarumienił i skarcił sam siebie za taki głupi pomysł. To pewnie przez alkohol. Tak... Wszystkie te moje dziwne myśli muszą być z powodu alkoholu. Pewnie pomyliłem się i wypiłem o jedną szklankę whisky za dużo albo po prostu nie wiedziałem, że ten tutejszy alkohol jest taki mocny... Odwrócił wzrok i wypił do dna napój ze szklanki, którą trzymał w ręku.
"Podobają ci się?" Tyrone wciąż stojący koło niego przy barze zauważył rumieniec Dippera. "Tutejsze kobiety są o wiele piękniejsze od naszych. Mógłbym tu nawet zamieszkać." Rozmarzył się.
"Hm?" Dipper wyrwał się z ciągłych prób odwodzenia swojego umysłu od jego głupiego pomysłu. "Ładne... ale nie w moim stylu." Powiedział szczerze. Nie dodał tylko, że nigdy w życiu nie spotkał kobiety 'w jego stylu'.
"Serio? " Tyrone patrzył się na niego ze zdziwieniem. "A masz zamiar w ogóle z którąś zatańczyć?"
"Raczej nie." Wzruszył ramionami Dipper.
"Więcej dla mnie." Zaśmiał się, po czym wrócił na środek i wmieszał się w tłum tańczących.
Dipper zapomniał o swoim postanowieniu i zamówił kolejnego drinka. Usiadł przy stoliku, patrząc się na kobiety i próbując zrozumieć, dlaczego go nie pociągają. Inni mężczyźni dobrze się bawili, ale on po prostu nie miał ochoty. Po chwili rozmyślań znowu stwierdził, że to wszystko wina alkoholu i wbrew rozsądkowi wypił swój napój. Wiedział, że już nie ma szansy na normalną pobudkę.
Siedział przy swoim stoliku, gdy nagle przypomniało mu się, że przecież ma dziś jeszcze wachtę. W panice spojrzał na zegar stojący w rogu pomieszczenia. Była 24:00, miał godzinę na powrót do statku. Mniej więcej znał drogę do portu, ale wiedział, że nie będzie ona łatwa, po tylu drinkach. Wstał i lekko niepewnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z karczmy. Przeszedł przez środek bawiących się ludzi i zauważywszy Tyrone'a chwycił go za kołnierz i pociągnął za sobą.
"Co jest?" Zdziwił się młodszy marines.
"Wachta." Odpowiedział krótko Dipper.
"Aaa..." Uświadomił sobie i pomachał szybko czarnowłosej dziewczynie, z którą tańczył, na pożegnanie, po czym obrócił się i także ruszył w stronę wyjścia.
Mężczyźni stanęli w zimnym, nocnym powietrzu, próbując przypomnieć sobie, którędy tu przybyli. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a księżyc i gwiazdy świeciły na tyle mocno, że bez problemu można było wszystko zobaczyć.
Po chwili zastanowienia Dipper skierował się w ciemną uliczkę, z której pamiętał, że przyszli, a podchmielony Tyrone ruszył za nim. Ich zamroczone umysły nie pracowały zbyt dobrze, więc kilka razy gubili drogę i musieli zawracać. Jednak w końcu udało mu się dotrzeć do portu. Weszli na pokład i w tym samym momencie usłyszeli szklanki wzywające na wachtę. Marines poszli w stronę zejścia pod pokład.
"Zmiana przyszła." Powiedział Dipper do stojącego w rogu mężczyzny, który uprzednio przyglądając się roześmianemu Tyrone'owi, wyszedł. Po chwili z wnętrza pomieszczenia przyszedł także i drugi mężczyzna i skierował się do wyjścia.
"Ty idziesz na drugą stronę." Powiedział Dipper pchając Tyrone'a między celami, na drugą stronę pomieszczenia.
"Czemu?" Zapytał z zawodem.
"Bo ja tak mówię." Powiedział stanowczo. "Możesz się przespać, w razie czego wezmę wszystko na siebie." Dodał po namyśle.
Zadowolony tą odpowiedzią Tyrone usiadł na krześle i praktycznie od razu zasnął. Dipper wrócił na swoje miejsce i usiadł na swoim krześle. Zamknął oczy, odchylając głowę do tyłu. Był tak zmęczony przez tę karczmę, że najchętniej położyłby się teraz spać. Wiedział jednak, że nie może.
"Spóźniłeś się." Usłyszał dobrze znany mu głos.
"Zamieniłem się wachtami." Odpowiedział ze wciąż jeszcze zamkniętymi oczami.
"Masz karty?"
"Mhm." Dipper powoli otworzył oczy i spojrzał na Billa.
"To chodź." Więzień machnął ręką na znak, żeby Dipper w końcu się zbliżył.
Dipper podniósł się leniwie i chciał chwycić skrzynię, jednak dotarło po chwili do niego, że jej tam nie ma. Rozejrzał się po przyciemnionym pomieszczeniu.
"Zabrali ją." Odezwał się Bill, kiedy zobaczył, że Dipper szuka skrzyni. "Chyba potrzebowali jej do załadowania zapasów czy coś takiego."
"To gramy na ziemi." Powiedział marines i chwycił świecę, która najwyraźniej musiała się odczepić przy przenoszeniu skrzyni i leżała w kącie.
Usiadł na podłodze przed celą Billa i postawił świecę między nimi. Zapalił ją, lekko oświetlając twarz więźnia. Nagle spojrzał się na niego i nie potrafił odwrócić wzroku. Zaczął wodzić oczami po jego twarzy, lekko przybrudzonej i delikatnie oświetlonej ciepłym płomieniem świecy. Jego czarna opaska zasłaniająca oko, blond włosy i trochę ciemniejszy odcień skóry idealnie do siebie pasowały. Bursztynowe oko wpatrywało się w Dipper ze zdziwieniem i zmieszaniem, ale marines zdawał się tym nie przejmować. Doszedł on do dziwnego wniosku, że jego twarz jest idealna i nie mógł oderwać od niej wzroku. Nie chciał.
"Ekhem" Chrząknął Bill, żeby wyrwać Dippera z zamyślenia. "Zgaduję, że poszliście do karczmy." Odezwał się w końcu, nie uzyskawszy odpowiedzi po dłuższej chwili ciszy.
"Tak..." Dipper otrząsnął się z transu i lekko się rumieniąc, zaczął tasować karty. Starał się nie patrzeć na Billa, ale od czasu do czasu skrycie zerkał w jego stronę.
"Mhm..." Mruknął więzień podejrzliwie i odsunął się do tyłu, opierając się o ścianę.
_________________________
Mój plan systematycznego pisania diabli wzięli, ża tak powiem, ale oto kolejna część.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro