Nocne granie
"O co ci chodzi?" Dipper odwrócił się w stronę mężczyzny, siedzącego w celi koło niego, który właśnie się odezwał. Był to ten sam, który przy ostatnim zejściu pod pokład przeszył go swoim wzrokiem pochodzącym z jego jedynego oka. Teraz także się w niego wpatrywał.
"Różnisz się od innych strażników."
"Niby czym?" Zapytał Dipper, trochę zirytowany sposobem, w jaki mówił więzień. Był on lekko lekceważący i rozbawiony faktem, że Dipper nie wie, o co chodzi.
"Widzę to w twoich oczach... Ty wiesz." Kontynuował ten tajemniczo, rozbawiony tą rozmową.
"Niby co wiem?"
"Nie zgrywaj się." Znowu odpowiedział, z premedytacją wymigując się od odpowiedzi.
"Nie możesz po prostu powiedzieć, o co ci chodzi?" Zirytował się Dipper.
"Nie." Więzień cicho się zaśmiał.
Dipper, nie chcąc wciągać się w te jego gierki, zrezygnował z rozmowy i wyprostował się na swoim krześle, patrząc na schodki i wyczekując swojego partnera na wachtę.
"Nie obrażaj się." Skazaniec po chwili znów się odezwał. Dipper spojrzał na niego. Zauważył, że ten wciąż siedział uśmiechnięty, wpatrując się w niego swoim okiem.
Nagle na schodkach rozległy się kroki. Pod pokład schodzili dwaj marines. Kiedy dotarli na koniec schodów, uśmiechnęli się do Dippera, który wstał ze swojego miejsca.
"George." Wyciągnął rękę pierwszy i kiwnął głową na powitanie.
"John." Odezwał się drugi.
"Dipper."
"Przepraszam, że tyle zajęło nam dotarcie tu i musiałeś tyle na nas czekać."
"Nie ma problemu." Dipper się uśmiechnął.
"W ramach rewanżu, pójdziemy pilnować skazańców dalej od luku.To pomieszczenie jest dosyć duże i musimy się ustawić z każdej strony, żeby mieć wszystko pod kontrolą, a uwierz mi, tam śmierdzi." Powiedział pierwszy, wskazując ręką na wnętrze pomieszczenia i ruszył z tym drugim między cele. "A! I poprzedni marines mówili, że mamy uważać na tego więźnia z jednym okiem, bo jest dosyć cwany i "dziwny"." Obrócił się w stronę Dippera i powiedział, zanim ruszyli dalej i zniknęli w głębi, między celami.
Dipper usiadł z powrotem na swoim krześle i znów spojrzał na więźnia siedzącego w klatce koło niego, który uśmiechał się z rozbawieniem.
"To prawda, jestem cwany. Ale czy jestem "dziwny"?..." Zamyślił się na chwilę. "Zależy od punktu widzenia." Znowu się zaśmiał.
Dipper przewrócił oczami. Będzie musiał teraz siedzieć z tym człowiekiem przez najbliższe 4 godziny, co niezbyt mu się podobało. Ale może skazaniec nie był taki irytujący, jak mu się wydawało? Może znajdzie jakiś sposób, żeby go uciszyć i zakończyć jego zainteresowanie.
"Tak w ogóle jestem Bill." Odezwał się więzień po kilku minutach ciszy.
"Dipper." Powiedział cicho marines, wciąż patrząc się przed siebie.
"Miło mi poznać." Bill zrobił zgrabny ruch ręką, jakby podnosił niewidzialny kapelusz na przywitanie. "Czy mógłbym poznać pańskie nazwisko?" Więzień zaczął nagle mówić przesadnie eleganckim głosem, jakby odgrywał jakąś sztukę teatralną.
Dipper zastanawiał się, jaką kolejną gierkę wymyśli ten człowiek. Co w ogóle było z nim nie tak? Wyglądał na to, że wszystko. Pytanie w sumie powinno brzmieć: Czy cokolwiek było w nim normalne? Zachowywał się jak kompletny szaleniec.
"Pines." Dipper w końcu zdecydował się ujawnić mu swoje nazwisko.
"Cipher." Bill znowu wykonał ruch, jakby witał się kapeluszem. "Ile będziemy płynąć?"
"Kilka miesięcy."
"Aha..." Odpowiedział i zapadła cisza. Bill najwyraźniej nie potrafił wymyślić tematu na rozmowę albo był na to zbyt leniwy.
Lampa naftowa delikatnie kołysała się pod sufitem, oświetlając twarze ludzi siedzących za kratami. Od czasu do czasu dało się usłyszeć ich ciche szepty. Niektórzy spali, niektórzy cicho rozmawiali, a niektórzy po prostu siedzieli i wpatrywali się w Dippera. Lekko przerażało to młodego marines. Cała ta sytuacja zdawała się być wyjęta jak z jakiejś strasznej historii. Zjawy oświetlone lekkim światłem wpatrujące się w niego, ciche szelesty dobiegające z wnętrza pomieszczenia oraz brak kogokolwiek w pobliżu, kto w razie potrzeby mógłby mu pomóc.
"Masz może przy sobie karty?" Nagle odezwał się Bill. Dipper odczuł lekką ulgę i wdzięczność wobec niego, za to, że się odezwał.
"Nie jestem pewny..." Dipper zaczął przeszukiwać kieszenie. "A co?"
"Skoro będziesz tu siedział 4 godziny, a ja zanudzę się na śmierć, jak nie znajdę sobie chociaż minimalnej ilości rozrywki dziennie, to może pogramy? Znam kilka gier i mogę cię ich nauczyć. Wątpię, że kiedykolwiek miałeś okazję je poznać."
"No dobra." Odpowiedział Dipper i wyciągnął z kieszeni talię kart.
Zawsze nosił ją przy sobie. Nie wiedział nawet dokładnie po co, ale przynajmniej raz się opłaciło. Przyciągnął nieduże, puste, drewniane pudło, znajdujące się koło niego, z dużą ilością plam z wosku i trzech świecach, z czego dwie były praktycznie wypalone. Ustawił je przed celą, w której siedział Bill, tak, by skazaniec mógł do niego dosięgnąć. Odstawił na bok swoje krzesło i usiadł na podłodze po drugiej stronie pudła. Położył karty na stole i zapalił świece.
Bill chwycił karty i zaczął je tasować. Mimo iż ograniczały go kraty, potrafił zrobić z nimi niezwykłe sztuczki. Dipper z zadziwieniem wpatrywał się, jak palce mężczyzny zgrabnie poruszają się, mieszając karty. Zdawało mu to nie sprawiać problemu, a jego ruchy, mimo ograniczających go krat, były niezwykle płynne i szybkie.
"Łał..." Odezwał się Dipper, gdy Bill odłożył potasowane karty na stolik.
"Nauczyłem się tego na pewnej kubańskiej wysepce."
"Więc jesteś z Ameryki?" Zapytał zdziwiony Dipper.
"Można tak powiedzieć." Odpowiedział, odgarniając kosmyk włosów z oka. "To najpierw gramy w coś, co obaj znamy czy od razu chcesz przejść do nowych rzeczy?"
"Może najpierw coś, co znam."
"Jasne. Wybieraj."
"W sumie nie znam zbyt dużo gier na dwie osoby, ale może pikieta?"
"Widzę, idziesz we francuskie." Zaśmiał się Bill i rozdał karty.
Czas szybko im minął. Pierwsza godzina trochę się ciągnęła, ale gdy wybiła już 23:00, obydwaj dyskutowali zawzięcie, grając w karty. Rozmawiali o Anglii i o tym, co będzie ich czekać na nowej ziemi. Dipper powiedział Billowi, o planach wobec założenia koloni w Australii i jak mniej więcej miało to wyglądać. Mimo iż marines cały czas odczuwał, że jego jednooki znajomy jest dosyć osobliwy i ekscentryczny, to dobrze mu się z nim grało. Poza tym okazało się, ze więzień ma znacznie większą wiedzę, niż się zdawało. Dało się zauważyć, że mimo wszystko, nie był on zwykłym złodziejem. Jego karnacja skóry wskazywała, że nie był rodowitym Anglikiem, chociaż jego akcent był praktycznie bezbłędny.
Gdy nadeszła w końcu północ, nastała zmiana warty. Kilka minut przed wejściem kolejnego strażnika, Dipper zakończył grę i sprzątnął karty. Zgasił świece i ustawił pudło, tam gdzie stało.
"Miałem rację, jesteś inny." Uśmiechnął się kpiąco Bill.
"Powiesz mi w końcu, o co ci chodzi?"
"Żaden z innych mariens, w ogóle by się do mnie nie odezwał, a na pewno już nie pograłby w karty." Zaśmiał się.
"Możliwe..." Zamyślił się Dipper. Wiedział, że inni mariens traktują więźniów jak zwierzęta. "A on miał rację." Uśmiechnął się po chwili.
"Kto?" Zdziwił się Bill.
"Jesteś dziwny." Odparł Dipper, po czym usłyszał kroki na schodach.
"Przyszła zmiana warty, możesz już iść." Powiedział wchodzący marines.
"Jasne, to cześć." Powiedział Dipper do strażnika, ale sekretnie kierując te słowa także do Billa. Więzień dyskretnie kiwnął głową na przegnanie.
Dipper zmęczony wyszedł na pokład. Dopiero teraz zaczął odczuwać zmęczenie. Mimo oczu, które powoli już mu się zamykały, przystanął na chwilę przed wejściem do kubryku. Spojrzał na niebo i stał kilka minut, wpatrując się w czyste niebo, na którym wyraźnie świeciły miliony gwiazd. Podziwiał ten widok, przepełniony zarazem smutkiem i radością. Ten dzień był praktycznie idealny, a wachta była czystą przyjemnością. Zaprzyjaźnił się z Tyrone'em i Billem... Chociaż nie był pewny czy z tej drugiej osoby może się cieszyć. Skazaniec był zabawny i wydawał się w miarę miły, ale mimo wszystko... wciąż był więźniem. Dipper wolał nie myśleć, co mogłoby go czekać ze strony załogi, jeśli by się dowiedziała, że jeden z nich przyjaźni się ze skazańcem. Ze zwierzęciem... Wszyscy by nim zaczęli gardzić, jeśli dowiedzieliby się, że darzy jakimikolwiek współczuciem więźniów. A co jeśli dowiedziałby się dowódca? Dipper nie miał pojęcia, czy groziłaby mu za to kara, ale wolał się nie przekonywać.
Więc jednej strony byli przyjaciele, a z drugiej jego dom. Mimo iż starał się pierwszego dnia jak najbardziej wyprzeć swoją tęsknotę z umysłu, to ona była jednak wciąż w nim obecna. Na myśl o tym, że już nigdy nie zobaczy swojej siostry, serce mu pękało. Bardziej niż na myśl, że opuszcza swój dom, czy rodzinę. Mabel była dla niego praktycznie wszystkim. Nie miał małżonki. Nawet dziewczyny nigdy nie miał. Sam nie wiedział czemu. Po prostu niemiał na to zbytniej ochoty. A jeśli chodzi o przyjaciół, to może było ich kilku, ale nie byli oni warci utrzymywania stałego kontaktu.
Spędził jeszcze chwilę, rozmyślając tak nad swoim losem, po czym wszedł do kubryku. Ułożył się na swoim hamaku i praktycznie od razu zasnął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro