Inny
Dipper wszedł do kubryku i rozejrzał się po pomieszczeniu. Było ono dosyć spore. Z niskiego sufitu zwisały lniane hamaki co około jeden metr, a przez środek pomieszczenia biegła nieco szersza przerwa między nimi. Było ich z trzydzieści i połowa była już zajęta przez innych marines. Marynarze zapewne mieli drugie pomieszczenie, w którym spali, a oficerom i kapitanowi przydzielono prywatne kajuty.
Dipper podszedł do najbliższego hamaku i położył na nim torbę. Powiedziano im przy wejściu, że nie mają jeszcze zdejmować mundurów, więc nie wiedząc, co ma robić, Dipper wyciągnął z torby książki i zaczął je przeglądać. Wiedział, że podróż zajmie im nawet do kilku miesięcy, więc wziął w razie czego kilka grubszych książek.
Gdy przeglądanie książek mu się znudziło, sięgnął do torby po swój dziennik. Kilka znajomych poleciło mu pisanie pamiętnika, żeby zabić nudę i spisać historię podróży. Przekartkował gruby zeszyt i odłożył go z powrotem do torby.
Wyszedł na pokład rozejrzeć się po pokładzie. Wciąż lekko kropiło, ale nikomu to nie przeszkadzało. Marynarze krążyli po statku, powoli przygotowując go do odpłynięcia. Co chwilę pod pokład wprowadzane były grupy więźniów, głównie mężczyzn, a z kubryku wychodzili znudzeni marines, czekający na rozkazy od oficerów, którzy na razie jeszcze siedzieli w swoich kajutach. Dipper podszedł do burty i zaczął przyglądać się zatoce. Nie było stąd widoku na pełne morze. Przejechał wzrokiem po linii brzegu po drugiej stronie zatoki. Od czasu do czasu wśród zieleni lasów i pól stały domki lub niewielkie ich zgrupowania. Chłonął ten widok i starał się go zapamiętać, jak tylko potrafił najlepiej. Zieleni nie będzie widział, dopóki nie dopłyną do Santa Cruz, ich pierwszego przystanku, a Angielskiego wybrzeża możliwe, że nie zobaczy już do końca swojego życia.
Po kilku minutach oderwał wzrok od wybrzeża i spojrzał w stronę dziobu. Kilka metrów od niego stał mężczyzna w jego wieku i w mundurze. Smutnym wzrokiem wpatrywał się w wybrzeże.
"Cześć." Dipper podszedł do niego i stanął koło niego.
"Witaj." Powiedział cicho mężczyzna, wciąż wpatrując się w wybrzeże.
"Jesteś tu na wezwanie? Czy też z powodu problemów finansowych?" Spróbował zacząć rozmowę.
"To dłuższa historia." Chłopak obrócił się w stronę Dippera. "Jestem Tyrone." Wyciągnął rękę na powitanie.
"Dipper." Odpowiedział i uścisnął jego dłoń. "Jak długo jesteś w piechocie morskiej?" Zapytał po chwili.
"Wstąpiłem dopiero kilka miesięcy temu, a ty?"
"Kilka lat temu wstąpiłem, ale tylko na krótki okres. Potem zrezygnowałem." Zapadła dłuższa cisza i obaj mężczyźni wrócili do obserwowania w zamyśleniu przeciwnego brzegu.
Nagle rozległ się dzwon okrętowy, sygnał, że już odpływają. Wszyscy marines wyszli na pokład i ustawili się w szeregu, czekając na rozkazy od kapitana, który właśnie wyszedł z kajuty. Dipper i Tyrone dołączyli do szeregu.
"Baczność!" Rozległ się donośny głos dowódcy. "Nazywam się Thomas Gilbert i jestem waszym dowódcą na czas dopłynięcia do Australii. Jak zapewne wiecie, całą tą flotą dowodzi kapitan Arthur Phillip, który znajduje się aktualnie na pokładzie HMS Sirius. Jeśli ktoś jeszcze nie zauważył, to informuję, że znajdujemy się na pokładzie Charlotty. Waszym głównym zadaniem będzie pilnowanie więźniów. Macie ich pilnować 24 godziny na dobę, po trzy osoby. Zmiany są standardowo co 4 godziny, zaczynając od 12:00. Wachtami na pokładzie będą się zajmować marynarze, więc nie macie wyłazić na pokład, tylko siedzieć pod nim. Posiłki w mesie są wydawane o 6:00, 13:00 i 20:00. Jeśli ktoś się spóźni to jego problem. Jakiekolwiek pytania kierujcie do oficerów i nie zawracajcie mi głowy. Spocznij! Macie się teraz rozmundurować i wyznaczyć pierwsze osoby na pilnowanie więźniów. Rozejść się!" Dowódca wydał ostatni rozkaz i ruszył w stronę swojej kajuty.
Dipper wrócił do kubryku wraz z resztą i przebrał się w swój luźny strój. Zauważył, że Tyrone ma swój hamak niedaleko niego. Lekko się uśmiechnął na myśl, że może nie będzie aż tak bardzo osamotniony w trakcie tej podróży. Miał zamiar zaprzyjaźnić się z nim.
Wyszedł na pokład, by po raz ostatni spojrzeć na angielskie wybrzeże. Podszedł do balustrady i spojrzał na port, od którego znacznie się już oddalili. Lada chwila mieli wypłynąć na pełne morze. Stał tak jeszcze przez chwilę, po czym obrócił się i spojrzał w stronę luku, który, jak się domyślał, prowadził do części statku, w której byli trzymani więźniowie. Chyba jacyś marines zeszli już na wartę, ale wolał pójść, się upewnić. Podszedł do otwartego luku i zszedł na dół po drewnianych schodkach.
Rozejrzał się dookoła i zobaczył, że pomieszczenie całe wypełnione było klatkami ze skazańcami. Wszystkie były mniej więcej tej samej wielkości, a w każdej z nich było napchanych tyle więźniów, że ledwo mogli usiąść, a co dopiero się położyć. Poczuł lekkie współczucie wobec tych ludzi zamkniętych na całą podróż w tych ciasnych celach. Byli oni co prawda przestępcami, niektórzy mniej, niektórzy bardziej, ale byli to też przecież ludzie, którzy czuli.
Dipper zawsze miał miękkie serce i współczuł ludziom, którzy może i na to współczucie nie zasłużyli. Zapewne dlatego też odszedł z piechoty morskiej. Niezbyt dobrze znosił to, jak żołnierze traktowali więźniów. Zresztą nie tylko żołnierze. Praktycznie każdy człowiek traktował więźnia jak psa. Niektórzy bili ich dla zabawy, nie zwracając uwagi na to, że oni także posiadali uczucia. Dipper rozumiał to, że ci ludzie, chociaż zasłużyli na karę, to nie zasłużyli na takie traktowanie i to sprawiało, że patrząc na widok, który właśnie rozciągał się przed nim, czuł smutek i żal.
Pośród klatek Dipper zauważył stojącego jednego z marines.
"Jest już ktoś do pilnowania?" Podszedł do niego i zapytał.
"Tak, kolejna zmiana będzie o 13:00, czyli za godzinę." Odpowiedział żołnierz. "Warty na najbliższe trzy zmiany są już zajęte, więc jeśli masz ochotę posiedzieć pod pokładem, to możesz przyjść o 20:00."
"Aha." Odpowiedział Dipper i powoli zaczął się wycofywać na górę. Zatrzymał się jeszcze na chwilę w połowie schodków i spojrzał na klatki. Zauważył w jednej z nich pewnego młodego mężczyznę o złotych włosach, który wpatrywał się w niego swoim jedynym okiem z zaciekawieniem. Dipper wzdrygnął się od tego dziwnego wzroku, który zdawał się przenikać go na wylot i szybko wszedł z powrotem na pokład. Nie mając pomysłu co robić dalej, wrócił do kubryku i położył się na swoim hamaku, wyciągając ze swojej torby losową książkę. Leżał przez chwilę, przyglądając się kilku żołnierzom, którzy także, nie mogąc znaleźć zajęcia, siedzieli na ziemi i grali w karty. Przez chwilę rozważał dołączenie do gry, ale w końcu zdecydował się na czytanie. Ułożył się wygodnie w hamaku i otworzył książkę.
Dipper z lektury wyrwał dźwięk szklanek. Usłyszał dwie, co oznaczało, że wybiła 13:00. Zszedł z hamaka i włożył książkę z powrotem do torby. Zobaczył, że marines, którzy przedtem grali w karty, teraz powoli szli w stronę wyjścia na pokład. Dipper przypomniał sobie, że o 13:00 miał być wydawany obiad i ruszył z grupką w stronę mesy, która mieściła się w tylnej części statku.
Pomieszczenie to było dosyć duże, a na samym środku znajdował się wielki stół, przy którym stały ławy, i przy którym mogłoby się zmieścić co najmniej 30 osób. Na ścianach wisiały mapy mórz i oceanów oraz szkice żaglowców. W tyle pomieszczenia mieściło się okienko, z którego było wydawane jedzenie. Dipper podszedł do niego i stanął w kolejce. Gdy dostał swoją porcję obiadu, ryż z sosem i jakimś bliżej nieokreślonym mięsem, znalazł wzrokiem wolne miejsce przy stole i ruszył w jego stronę. Usiadł i zaczął jeść swój posiłek. Po chwili dosiadł się do niego Tyrone. Porozmawiali trochę na temat tego, co miało ich czekać w trakcie podróży, po czym po skończeniu obiadu wyszli razem na pokład i rozeszli się każdy w swoją stronę. Dipper zatrzymał się jeszcze na chwilę przed wejściem do kubryku i spojrzał w stronę lądu. Wypłynęli już na pełne morze i oddalali się od wybrzeża, ląd powoli znikał za lekką mgłą, a w niewielkiej odległości za Charlottą płynęły cztery inne żaglowce. Na jednym z nich Dipper dostrzegł nazwę "Scarborough ".
Dipper wrócił do kubryku i kontynuował czytanie, ale gdy mu się ono znudziło, zszedł z hamaka i podszedł do 5- osobowej grupy marines, która, tak jak przed obiadem, siedziała i grała w karty.
"Cześć, mogę się dosiąść?"
"Jasne." Odpowiedział mężczyzna o kruczoczarnych włosach. Dipper usiadł koło nich na ziemi.
"To w co gracie?" Zapytał.
"W pokera. Na razie jeszcze bez zakładów." Uśmiechnął się do niego mężczyzna po jego lewej. "Jestem James." Podał mu rękę.
"Dipper." Powiedział i kiwnął głową.
Mężczyźni wymienili po kolei swoje imiona, a Dipper spróbował je zapamiętać, po czym rozpoczęli grę. Czas mijał im szybko przy wesołych rozmowach, pokerze i butelce rumu. Od czasu do czasu ktoś dochodził albo odchodził od grupy lub ktoś musiał iść na wachtę przy więźniach. Zanim się obejrzeli nastała już pora na kolację. Wszyscy udali się do mesy i zjedli kolację.
Dipper właśnie wychodził z mesy gdy przypomniał sobie, że właśnie jest zmiana wachty. Wolał pójść teraz pilnować więźniów niż potem być prawdopodobnie budzonym na najgorszą wachtę, tą o czwartej rano. Zamiast więc wrócić, grać z innymi w karty, zszedł pod pokład.
"Jest jeszcze poszukiwana druga osoba do wachty?" zapytał strażnika koło schodków.
"Tak właśnie miałem iść po kogoś." Odpowiedział ten i klepnął Dippera po plecach wychodząc na pokład. "Przyszedłeś więc czy chcesz, czy nie zostajesz" Zaśmiał się.
Dipper stał sam, rozglądając się po pomieszczeniu. W słabym świetle naftowych lamp wiszących pod sufitem, widział więźniów siedzących i stojących, śpiących w klatkach lub cicho rozmawiających. Byli oni w całkowicie różnym wieku. Od siedmiolatków do starszych mężczyzn. Dipper wiedział, że część nich nie zasłużyła na taki los. Siedzenie w tym pomieszczeniu i patrzenie na wszystkich tych biednych ludzi sprawiało mu ból. No ale co mógł zrobić? Praca to praca.
Usiadł na krzesełku stojącym pod ścianą i przyglądał się wyjściu na pokład, w oczekiwaniu na drugiego strażnika.
"Jesteś inny." Nagle rozległ się cichy głos za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro