Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2/3

edited by alemqa <3

Enjoy!

~~~~

Gregory wszedł do mieszkania, delikatnie trzęsąc się z zimna. Powinien wziąć cieplejszą kurtkę... Piękne te południowe stany, tylko jakieś zimne. Najwidoczniej, wiatr od oceanu zdecydowanie robi swoje. Szatyn zagłębił się we wnętrzu ciepłego domku.

Pozbył się butów i zewnętrznych ciuchów, których nie potrzebował w mieszkaniu. Wszedł do salonu, gdy doleciał do niego zapach czegoś cynamonowo-imbirowego. Zmarszczył brwi.

- Dobry wieczór, Grzegorz. - Erwin pojawił się w pomieszczeniu, z poważnym wyrazem twarzy.

Był ubrany w garnitur, jak na jakąś ważną okazję. Do tego miał pełny makijaż i biżuterię. Montanha od razu pomyślał, że skoro ten się tak wystroił, to pewnie chce zabrać go na jakąś randkę, pewnie do wykwintnej restauracji.

- Jeśli chcesz gdzieś wyjść, to wybacz, ale jedyne na co mam ochotę, to zatopienie się pod ciepłym kocykiem z tobą i obejrzenie jakiegoś filmu - mruknął starszy, próbując ogrzać sobie ręce.

- Spokojnie, zostajemy w domu - uśmiechnął się młodszy. - Gdzie byśmy w ogóle mieli iść? Wszystko jest zamknięte, a spacerek w parku o dwudziestej trzeciej w środek zimy mnie nie kręci.

- Wszystko jest zamknięte? - powtórzył zdezorientowany brązowooki.

- Jest Wigilia.

- O kurwa! - Gregory zerknął w kierunku kalendarza, lecz ten nadal był ustawiony na wrzesień. No cóż. - To dlatego nikogo na mieście nie było... Dobrze, że prezenty kupiłem wcześniej - dodał ciszej, zerkając w kierunku drzewka.

- Chodź, zjemy coś - złotooki zaciągnął swojego chłopaka na kanapę w salonie. - Wprawdzie nie jest to świąteczny obiad, a odgrzana pizza z przedwczoraj, ale chyba ci to nie przeszkadza.

- Wcale - parsknął rozbawiony szatyn. Niczego innego się nie spodziewał.

Wspólny posiłek skończyli przy jakimś losowym świątecznym filmie, który akurat leciał w telewizji. I tak nie zwracali na niego uwagi, poświęcając ją sobie.

- Dobra! - Erwin gwałtownie wstał. - Weźmy poczujmy magię świąt, czy coś, chociaż przez kilka godzin. Idź przebierz się w coś eleganckiego i świątecznego, zanim rozpakujemy prezenty - rozkazał niższy.

Gregory postanowił się nie kłócić i posłusznie się przebrał. Ubrał garnitur, który rok temu miał na policyjnej imprezie bożonarodzeniowej. Za dużo z niej nie pamiętał, częściowo gdyż nie była ona specjalnie ciekawa, a częściowo dlatego, że Hank namówił go "na jednego drinka". Gdy wrócił do salonu, zastał Erwina siedzącego przy choince wraz z talerzem pełnym pierniczków.

- Kupiłeś? - zapytał zaciekawiony.

- A widziałeś takie kiedykolwiek w sklepie? - zapytał ironicznie Knuckles, wymownie patrząc na pokracznie przyozdobione ciasteczka.

- Faktycznie.  Chujowo wyglądają - przyznał. Złotooki spojrzał na niego groźnie. - Kto je przygotował? San chyba umie całkiem dobrze je robić, podobno Dii też coraz lepiej idzie ze sztuką... Więc kto? Nikodem? David? Lucas?

- Ja - wymamrotał siwowłosy.

- Aa... da się to zjeść? Widzę, że nie spaliłeś kuchni, więc masz moje gratulacje, ale wolałbym się nie struć na święta. - Montanha powiedział ostrożnie. Z jednej strony chciał jasno przedstawić swoje obawy, lecz z drugiej nie chciał skończyć jako bombka na choince.

- Przetestowałem je - wycedził Knuckles. - I wyszły dokładnie tak, jak te Sana rok temu.

- Za którym razem?

- Za pierwszym.

Gregory już chciał coś dodać, lecz widząc ostrzegawczy wzrok tlący się żywym ogniem, postanowił nie kontynuować tematu. Dusząc w sobie lekki niepokój, ostrożnie wziął jeden pierniczek, który chyba miał przypominać gwiazdkę i skubnął mały gryz. Ku jego zaskoczeniu, rzeczywiście wypiek smakował jak normalne pierniczki.

- Dobre - mruknął, zerkając w niepewne, bursztynowe oczy.

- Kurwa dzięki bogu, męczyłem się z tym cztery godziny.

- ILE?!

- Nic mi nie mów. Raz pomyliłem koks z cukrem i musiałem robić lukier od nowa.

Montanha spojrzał przerażony na swojego chłopaka, który machnął lekceważąco ręką.

- No spokojnie, tu nic nie ma. Wyrzuciłem tamten lukier.

- A naćpałeś się tym?

- Właściwie to nie.

- Właściwie?!

- Nie wiem, może to było po prostu zmęczenie - jęknął Erwin. - Tak czy inaczej, teraz jest już dobrze, więc utkaj się i wpierdalaj te pierniczki.

- Utkać to wolałbym co innego. - Gregory poruszył dwuznacznie brwiami. Siwowłosy przewrócił oczami. No tak, czego innego mógł się spodziewać po Montanhie, jak nie jakiś tandetny tekst.

Nim zdążył pociągnąć swą myśl dalej, niższy siłą wepchnął pierniczek w kształcie serduszka szatynowi w usta. Ten omal się nie udławił, co spowodowało cień zadowolenia na twarzy młodszego. Gregory za to posadził sobie go na kolanach.

- Niegrzecznie - wyszeptał, zbliżając się do warg kochanka.

Połączyli usta w pocałunku. Oboje smakowali jak przyprawa do piernika. Knuckles lekko zassał się na dolnej wardze, zlizując pozostały na niej słodki lukier. Karmelowe oczy uniosły się, rzucając wyzywający wzrok starszemu. Ponownie zatopili się w swoich ustach, tym razem bardziej agresywnie.

- Chodźmy do sypialni - rzucił Gregory, przeszywając niższego czekoladowym spojrzeniem.

- A co z prezentami? - mruknął lekko zaskoczony Erwin. Spodziewał się takiego zakończenia dnia, ale sądził, że nastąpi to nieco później.

- Chętnie rozpakuję najpierw ciebie - cmoknął go w usta, na co niższy miał ochotę ponownie wywrócić oczami. Chwilę potem Montanha powstał, nadal trzymając siwowłosego w ramionach. - Zasługujesz na nagrodę, za nie rozwalenie kuchni.

Knuckles parsknął krótkim śmiechem, przy okazji uderzając szatyna w tył głowy.

Nagroda, tak? To będzie ciekawie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro