1/3
Erwin próbuje upiec pierniczki happ
Wpadłom na pomysł na tego fanfika dosłownie kilka godzin zanim _piromanka_ opublikowała jej oneshota (blachary) z podobnym pomysłem - debile próbują coś ugotować. Bardzo polecam jej oneshota, nazywa się Recipe For Love. Przeczytajcie!!! :D
To jest pierwsza z trzech części, jak i tak najdłuższa. Druga i trzecia chyba wpadną jutro (w sensie moje jutro, wasze późniejsze dzisiaj), a przynajmniej się postaram<3
Edited by alemqa <3
Enjoy!
~~~~
Erwin spojrzał nerwowo na zegarek. Dla każdej normalnej osoby, cztery godziny spokojnie by wystarczyły na upieczenie pierniczków, ale Knuckles martwił się, że jemu braknie czasu. Sam fakt, że postanowił się do tego zabrać, jest cudem. Częściowo czuł, że nie podoła zadaniu, lecz z drugiej strony, nie chciał zawieść Sana. Zanim wyjechał do Włoch, mężczyzna przepisał cały przepis do zakupionego wcześniej zeszytu, który wręczył młodszemu, by ten nie trudził się z odblokowaniem telefonu brudnymi rękoma. Instrukcje były rozpisane krok po kroku, w taki sposób, że "nawet trzylatek by się połapał", jak dumnie oznajmił Thorinio. Nawet dołączył obrazki.
Nie chcąc ryzykować włosami w daniu, złotooki wziął niewielką gumkę do włosów, która leżała gdzieś w czeluściach szuflad łazienkowych, po czym związał część kosmyków w niewielkiego kucyka. Spojrzał w lustro, niezadowolony. Wyglądał jak debil. Zrobił selfie i wysłał je do Sana, który polecił mu, żeby związał przydługą czuprynę. Ciemnooki odpisał krótkim "XD". Erwin zagryzł mocno zęby i postanowił odważyć się wejść do najmniej uczęszczanego pokoju w swoim mieszkaniu - kuchni.
Knuckles podwinął rękawy i zaczął, tak, jak Włoch zaznaczył w pierwszym kroku, od przygotowania wszystkich składników. Chwilę zajęło mu znalezienie poukrywanych przed partnerem artykułów. Kupił większość potrzebnych składników tydzień wcześniej w sklepie, razem z Carbonarą, nim ten wyjechał z żoną do Kolorado na święta. Samemu nie ufał sobie w wybraniu odpowiednich marek czy ilości, a co jak co, ufał Nikodemowi. Wreszcie, po odłożeniu przyprawy korzennej obok dużej miski, miał już wszystko co potrzebne.
Dziękował wszystkim bogom jakich znał, że Thorinio miał taką samą kuchenkę co on i dokładnie mu napisał, jaki numerek odpowiada jakiej temperaturze. Musiał zacząć od roztopienia masła wraz z miodem na małym ogniu, a bez notatek bruneta nie wiedziałby, jak to ustrojstwo w ogóle ustawić. Odmierzył uważnie masło, a mały uśmiech błąkał mu się po ustach. Dobre, stare czasy... Dodał miodu i wstawił na kuchenkę. Co jakiś czas mieszał łyżką w rondelku, ostrożnie obserwując gęsty płyn. Gdy konsystencja wydawała się taka, jaką San opisał ("gładka, żadnych kawałków masła, mniej gęsta!!"), wyłączył kuchenkę i odłożył rondelek na drugi palnik, by mieszanka szybciej się schłodziła. Uśmiechnął się do siebie. Pierwszy raz coś zrobił z kuchenką, nie spalając przy tym połowy kuchni. Jeśli pozostałe kroki będą tak proste, jak to, to chyba nie będzie źle!
Czekając aż masło z miodem się ostudzi, złotooki postanowił odmierzyć pozostałe składniki. Mąkę, cukier puder, proszek do pieczenia, przyprawę korzenną i kakao (z notatek Sana: "opcjonalne, jak już, to malutko, tak z łyżeczkę na jedną porcję. Tylko dla głębszego koloru!") odmierzył i wsypał do przygotowanej wcześniej miski. Po chwili mieszania proszku, zauważył, że kilka dużych grudek nie chce się za dobrze rozmieszać. Skrzywił się, zdając sobie sprawę, że zapomniał przesiać mąki przez sitko.
- No cóż - westchnął do samego siebie, siłą próbując rozkruszyć wszystkie większe skupienia mąki. - Chyba będzie okej - wymamrotał, w sercu martwiąc się, że wcale tak nie będzie.
Postanawiając nie kłopotać się tym dłużej, przeczytał kolejny krok. Z tego co zrozumiał, została tylko stygnąca mieszanka i jajko, i może zacząć ugniatać ciasto. Zastanawiał się, dlaczego San napisał, by wpierw rozbić jajko do osobnego naczynia, lecz kilka chwil później zrozumiał. Pierwsze sturlało się z blatu i rozbiło się o podłogę, drugie uderzył zbyt mocno i rozwaliło się, zanim je wbił do miseczki, a trzecie wpadło do niej wraz ze skorupką. Zamiast marnować kolejne, zrezygnowany Erwin postanowił posłuchać się notatek i po prostu zaczął wyławiać pozostałości skorupki łyżeczką. Najwidoczniej Włoch przewidział, że może mieć z tym problem.
Po uprzątnięciu małego incydentu, mieszanka z rondelka okazała się być wystarczająco chłodna, by ją dodać do miski. Knuckles miał już ją dodać wraz z jajkiem, lecz w ostatniej chwili postanowił porównać swoją dotychczasową kreację do załączonych przez Thorinio zdjęć. Na wszelki wypadek.
Wyglądało, jakby miał o wiele więcej proszku, lecz zwalił to na wielkość miski. W końcu, mógł mieć mniejsze naczynie, co powodowałoby względną różnicę. Jednak, jego mieszanka była o wiele jaśniejsza, niż ta ciemnowłosego. Tego wytłumaczyć już nie potrafił.
- Co jest... - wyszeptał, czytając wszystkie kroki jeszcze raz. Po chwili rozszerzył oczy, rozumiejąc, gdzie popełnił błąd. - Kurwa! - jęknął, patrząc zmarnowanym wzorkiem na miskę.
Włoch dał mu dwie miarki składników - jedną napisaną czerwonym kolorem, przeznaczony na porcję dla dwóch osób, jak i drugą, naskrobaną zielonym długopisem, dla sześciu. I mimo wielu wiadomości od bruneta, żeby używał za pierwszym razem tylko ilości zapisanych na czerwono, najwyraźniej się musiał pomylić i dodał przypadkiem więcej mąki. Trzy razy więcej.
- Przynajmniej teraz ją przesieję... - pocieszył się.
Ponownie wszystko odmierzył, tym razem upewniając się, że ma dobre proporcje, po czym wymieszał. Powoli nabierał w tym wprawy. Tym razem łączenie suchych składników zajęło mu o połowę mniej czasu. Nie zwlekając dłużej, dodał jajko i zawartość rondelka, od razu zaczynając mieszać rękoma. Po zaledwie trzech sekundach poczuł, że popełnił duży błąd. Ciasto strasznie się kleiło, a on miał ubrudzone dwie dłonie. Przeklął cicho, ale postanowił chociaż spróbować kontynuować. Zastanawiał się, czy nie zrobił czegoś źle, ale z notatek ciemnookiego wyglądało na to, że tak po prostu ma być.
Po kwadransie męczenia się z lepkim ciastem, masa zebrała się w jedną, zwartą kupkę, ładnie odchodząc od miski. Ku niezadowoleniu siwowłosego, ciasto jednak nie miało zamiaru zostawić jego dłoni w spokoju, nie ważne jak energetycznie machał rękoma. W końcu, warcząc w zdenerwowaniu, siłą odkleił się od ciasta. Ignorując to, że znaczna ilość nadal została mu na skórze, doczłapał się załamany do umywalki i umył ręce, w międzyczasie niemal zapychając zlew.
- Ciasto na pierniki - mruknął, zgrzytając zębami i siłą zdrapując resztki ciasta. - Kto to kurwa wymyślił...
Czytając kolejny krok, Erwin ponownie głośno jęknął. Znowu ma babrać ręce w tym gównie? Już, wraz z instrukcjami, dodał mąki, by ciasto łatwiej odchodziło od skóry, lecz nie bał się dać za dużo. Wzdychając, zanurzył jedną dłoń w misce. Ku jego zdziwieniu, ciasto teraz w ogóle się nie przyklejało. Złote oczy zabłysnęły złością pomieszaną z ulgą.
- To taka jesteś, ty lepka kurwo. Ja się tu męczę z godzinę, przygotowuję się psychicznie na dalsze tortury, ale jednak postanawiasz już nie być upierdliwym. Jebane ciasto - prychnął w kierunku brązowawej masy, która leżała w misce niewzruszona. - Łamiesz prawa fizyki, ty mały chuju.
Zgodnie z przepisem, rozdzielił ciasto i wyłożył je na balkon. Niemal zamarzł na chłodnym wietrze. Od razu pomyślał o swoim chłopaku, który pewnie znowu lata jedynie w cienkim mundurze. Będzie musiał zaparzyć mu herbaty. Może i kochał go denerwować, droczyć się czy nawet lekko ranić Gregory'ego, lecz nie chciał by się przeziębił.
"Inaczej bym nie robił tych spierdolonych ciasteczek" pomyślał, Erwin, wzdychając cicho.
Nie chcąc marnować czasu, siwowłosy umył zużyte naczynia i brudne sztuczce. Większość po prostu wepchnął do zmywarki, nie chcąc bawić się w sprzątaczkę. Po parunastu minutach, ciasto było wystarczająco zimne, by zacząć wycinać z nich kształty. Knuckles wziął połowę ciasta i zabrał je do kuchni. Ułożył je na silikonowej macie, którą wcześniej rozłożył. Na zakupach z Nicollo, białowłosy wcisnął mu ją do koszyka, mówiąc, że ma podobną w domu i jest naprawdę przydatna, między innymi do pieczenia pierniczków - łatwo odkleja się od niej ciasto.
Złotooki musiał przyznać rację bratu. Rozwałkowanie ciasta i wykrawanie kształtów zajęło mu śmiesznie mało czasu. Różnego rodzaju foremki pozwalały na przeróżne kształty. Z pozostałości ciasta zrobił coś, co sam nie wiedział czym było, choć podobało mu się najbardziej. Już nie mógł się doczekać przyozdabiania ich lukrem i innymi dekoracjami. Nastawił piekarnik, a gdy ten zapiczał, sygnalizując że jest już nagrzany, włożył blaszkę z pierniczkami do środka.
W dobrym humorze, zaczął wyjmować rzeczy do ozdabiania. Wprawdzie w przepisie San zaznaczył, żeby dopiero się za to zabrał jak pierniki przestygną, lecz Erwin chciał już zacząć szykować potrzebne mu rzeczy. Chciał zaplanować to jak najlepiej, w końcu ukaże Montanhie swój talent artystyczny.
Sok z cytryny i cukier puder na lukier nie brzmiały skomplikowanie. Siwowłosy pomagał w robieniu lukru rok temu, podczas przygotowań do wspólnych świąt z Zakshotem. Żałował, że w tym roku większość jego rodziny wyjechała. No cóż, najwyżej spędzi Gwiazdkę razem z pełną ekipą jak i z Gregorym za rok... Teraz Montanha musi mu wystarczyć. Co jak co, ale Erwin nie narzekał.
Złotooki tak się zamyślił, że na ziemię przywrócił go dopiero zapach spalenizny. Przez chwile patrzył zdezorientowany po kuchni, aż zerknął w kierunku piekarnika. Z paniką w oku, doskoczył do niej jednym susem. Gorączkowo naciskał przyciski, aż w końcu udało mu się wyłączyć urządzenie. Otworzył klapę, a gorące powietrze uderzyło go w twarz. Odruchowo odskoczył, niemal uderzając się przy tym w głowę.
Musiał ustawić zbyt dużą temperaturę. Zerknął na przepis. No tak! Przecież Włoch mu podał temperaturę w Fahrenheitach, a jego ustawienia były w Celsjuszach... Erwin zerknął ze strachem na pierniczki. Na szczęście, jedynie połowa wyglądała na spalone. Te bardziej po środku zdawały się być mocno przyrumienione, ale przynajmniej nie były węgielkami. W końcu nie siedziały tam całych ośmiu minut, a bliżej połowy tego.
Knuckles zastanawiał się, jak gorąca może być blacha, na którą dał pierniczki. Kostką u ręki, delikatnie otarł się o jej brzeg, sprawdzając, czy może wziąć ją gołymi rękoma. Głośny wrzask rozbrzmiał po mieszkaniu sekundę potem.
- Kurwakurwakurwakurwa - mamrotał siwowłosy w bólu, rzucając się w stronę zlewu.
Stanowczym ruchem zdrowej ręki odkręcił kran i lodowata woda trysnęła na obolałe knykcie. Zagryzł mocno wargę, pozwalając zimnej wodzie ukoić jego cierpienie.
- Co za pierdolony debil - wyjęczał, nie wiedząc, czy się śmiać, czy płakać. - Przecież to jest jebany debil... - westchnął, zastanawiając się, jakim cudem dożył on niemal 27 urodzin.
Parę minut później, z prowizorycznym opatrunko-okładem, złotooki wyjął pierniczki z piekarnika, tym razem używając rękawic kuchennych, zakupionych podczas wypadu z Carbonarą. Bardzo ostrożnie dotknął jednego z niespalonych ciastek, z ulgą stwierdzając, że już nie parzą. Wziął je do ręki i spróbował mały gryzek. Następnie, zamarł w bezruchu.
Słone.
Dodał sól zamiast cukru.
Gdy dodawał suche składniki, musiał wziąć złe opakowanie i nie zauważyć, że "cukier" wygląda za mało pudrowo.
Knuckles usiadł na podłodze. Załamanie to zbyt małe słowo. Rozpacz, prędzej. Całe ciasto na marne. Zrezygnowanym wzrokiem zerknął na zegar. Zostały mu nieco ponad dwie godziny. To oznaczało, że spędził dwie godziny na robieniu ciasteczek, które musiał i tak wyrzucić. Z utęsknieniem spojrzał w stronę choinki.
- Na trzeźwo się tego nie da... - jęknął, mając ochotę rozerwać papier z zapakowanej ulubionej whiskey szatyna, którą mu kupił jako część prezentu.
Mimo chwilowego załamania, Erwin zebrał się w sobie. Musi to zrobić, obiecał to sobie i Sanowi. Nie może odpuścić, zaszedł już tak daleko... Odpychając od siebie chęć przywalenia głową o ścianę, siwowłosy wstał na nogi i zaczął od nowa. Wyrzucił stare ciasteczka, jak i tą część, która nadal czekała na balkonie. Na szczęście kupił spory zapas składników, za namową Carbonary, gdyby coś miało się wydarzyć. Będzie musiał mu podziękować, gdy się znowu zobaczą.
Jednak, cały ten czas nie poszedł na marne. Każdy krok robił o wiele szybciej, a jajko udało mu się poprawnie rozbić za pierwszym razem. Każdy składnik i miarę sprawdzał trzy razy, tak samo jak i ewentualną temperaturę czy czas. W taki sposób, w nieco ponad godzinę, miał dwa talerze pierniczków. Spróbował jeden i niemal rozpłakał się ze szczęścia. Były zjadliwe - a nawet więcej. Smakowały dokładnie jak pierniczki Sana z roku temu. Zrobił to.
- Teraz tylko lukier - wyszeptał uradowany do siebie samego.
- Na oko - warknął ze słyszalną w głosie irytacją, cytując instrukcję. - Na pierdolone w dupę oko. San, ty chcesz żebym kogoś zatruł?! - krzyknął do pustego mieszkania.
Jednak dał radę. Konsystencja była podobnej do opisanej przez bruneta, jaką on uważa za idealną. Raz niemal wylał sok z cytryny na siebie, lecz udało mu się w ostatniej chwili złapać wyciskarkę. Wymieszał lukier dokładnie, by nie było grudek. Nauczony doświadczeniem, jednak sprawdził pierw sam lukier. Może uzna, że jest za słodki i doda więcej soku?
Jednak nie spodziewał się tego co zastał. Zdziwiony, spróbował lukru ponownie, z tym samym rezultatem. Kwaśno. Na szczęście, tym razem nie była to sól, ale na pewno nie dodał cukru. W zasadzie, to woń cytryny przytłumiona nikły smak substancji jaką dodał. Ze zmarszczonymi brwiami sięgnął po opakowanie po cukrze. Przecież wyglądało identycznie, do tego co dawał do pierniczków, a tamte na pewno zrobił poprawnie. Czyżby miał dwa opakowania i wziął jakieś stare i przeterminowane?
Nagle zrozumiał. Parsknął głośno, chwilę potem wybuchając histerycznym śmiechem. Tylko on mógł tak to zjebać. Dodał schowanej wieki temu kokainy, zamiast cukru pudru. Erwin schował twarz w dłoniach.
- Ja pierdole. - Złote oczy uniosły się ku niebu, jakby błagał siły wyższe o położenie kresu jego cierpieniom. - Ostatnie czego potrzebuje, to naćpać się, gotując.
Na swoje szczęście spróbował naprawdę niewiele lukru, więc ewentualne efekty były ledwo wyczuwalne. Przynajmniej na chwilę obecną. Nie chcąc kusić losu, Knuckles prędko wycisnął drugą połówkę cytryny i dodał cukier. Kokainę zaś schował w magazynie, w skrytce w sypialni. Lepiej żeby nie leżało to w kuchni, bo nie daj boże, znowu się pomyli.
Kolejna porcja lukru wyglądała i smakowała jak powinna, więc nie przedłużając, Knuckles przeszedł do rzeczy. Sprawdził pierniczki, które ponownie były na balkonie. Chłodne. Można było je wreszcie lukrować i przyozdabiać. Nie mając energii, czasu, czy psychiki by się jakoś specjalnie przykładać, Erwin lukrował ciasteczka kierując się intuicją.
Dodawał do tego małe, ówcześnie zakupione drobiazgi. Tu dał trochę posypki, tu małą śnieżynkę z masy cukrowej, a tu kolorowego cukru. Z tym ostatnim dał sobie spokój, gdy przypadkiem za bardzo przechylił dłoń i połowa opakowania wysypała się na pojedynczego pierniczka.
Dwa pierniczki, na których mu najbardziej zależało, to dwa ludziki. Jednego nieco wydłużył, by było widać różnicę wzrostu. Przynajmniej piernikowy Erwin będzie wyższy. Lukier specjalnie dużo nie zmienił, poza tym, że teraz oba ludziki były nieumiejętnie umazane w białej mazi. Siwowłosy już słyszał w głowie głos brązowookiego, który rzuca jakimś słabym żartem na ten temat. Do tego dodał dwie złote kuleczki i dwie pomarańczowe (nie miał brązowych), jako oczy. Odsunął się, dumny ze swojej kreacji.
Knuckles uśmiechnął się do siebie, patrząc na swoje kreacje. Pierniczki nie były jakieś wybitne, ale miały duszę. Nie musiały być ładne. Ważne, że były smaczne, nie spalone, bez narkotyków i zrobione z sercem.
Podczas pieczenia pierników, zdążył jeszcze szybko posprzątać kuchnię i nastawić zmywarkę, więc nie musiał się tym teraz kłopotać. Pamiętając o chłodzie na zewnątrz, Erwin zaparzył herbaty dla Gregory'ego, jak i dla siebie. Zasłużył.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro