🥀~5. brak winnego~🥀
(perspektywa Erwinka)
czułem się po prostu słabo
leżałem na łóżku podczas gdy w głowie narastał szum, czułem jakby moje zebra byly popękane a pod nimi była pustka, nie czułem niczego, byłem wręcz pusty od środka, czułem... wiedziałem że potrzebuje pomocy
zadzwoniłem do mojego brata – Carbuś? – powiedziałem słabym głosem, ledwo trzymając telefon przy uchu – co tam brat? – spytał jak gdyby nigdy nic, odkaszlnąłem bym nie miał chrypki – nic, dzwonie z nudów, siedzenie w domu jest takie nudne – uśmiechnąłem się delikatnie zwracając uwagę że szum ustał
– potrzeba czegoś? i tak jestem poza miastem bo robiliśmy fleecce i czekamy az sytuacja się uspokoi – wyczułem w głosie Carbonary radość – jak chcesz to podjedziemy – dodał, wiedziałem że chęć pomocy brata lub ucieczka od policją nie są jedynym powodem dla którego chciał do mnie przyjechać, Carbo chciałby po prostu się że mną spotkać, ja tak samo
– my? – spytałem podejrzliwie, wzdychając ciężko gdy głos znowu mi się złamał – uciekałem z Labo, i też nie jestem z tego powodu zadowolony – westchnął, jednak wiedziałem że w duchu się śmiał – zapraszam – przymknąłem oczy czując jak głowa zaczyna boleć, usłyszałem dźwięk przy uchu oznaczający że Nicollo się rozłączył, nie wiedziałem jak inni mogą żyć że mną. położyłem się na łóżku wygodniej, czując jak powoli się rozluźniam, nie zasnąłem, nie mogłem, leżałem w ciszy czekając na przyjaciół
minęła minuta...
dwie...
pięć...
dziesięć...
rozległo się pukanie do drzwi, wstałem ledwo utrzymując się na nogach, otworzyłem drzwi zastając dwóch moich przyjaciół, przesunąłem się bliżej ściany robiąc im miejsce do wejścia, obaj zdjęli buty podczas gdy ja zamknąłem drzwi – i co tam? – spytał Carbo – do kiedy chcesz tak siedzieć w domu? – spytał Carbo idąc do salonu, Labo za to trzymał się z tyłu, tak jakby nie chciał nam przeszkadzać – kiedy nie poczuje się lepiej – wzruszyłem ramionami idąc do kuchni – co chcecie do picia? – spytałem wstawiając wodę sobie na kawkę – możesz dać kawy – poprosił, tamten drugi zjeb nic nie powiedział więc mu nie robiłem
wróciłem z dwoma kubkami z czego jeden podałem Carbonarze, usiedliśmy trójką przy stoliku,
siorbnąłem łyk ciepłej kawy od której poparzyłem się w język
– Erwin – zaczął Carbo patrząc na kawę, jakby unikał mojego wzroku
– Labo mi mówił ze to ty wypisałeś się że szpitala – powiedział, przełknąłem ślinę, czując jak w gardle mi usycha, nie chciałem Carbo o tym mówić, nie chciałem żeby się martwił lub robił mi wyrzuty – Labo? – spytałem patrząc na maskarza, chłopak siedział na przeciwko mnie, za to Carbo obok, mimo że nie widziałem oczy Micheala, widziałem że nie chce na mnie patrzeć, jakby zażenowany że powiedział o tym bratu
mimo to, nie wiedzieć czemu, nie miałem do niego pretensji, byłem mu nawet trochę... wdzięczny? mimo wszystko Carbo zasłużył aby wiedzieć, jest w końcu moim braciszkiem i chce dla mnie jak najlepiej
– reszta wie? – spytałem, znałem odpowiedź, "nie". inni by do mnie pisali, pytali, nie dostałem odpowiedzi – dlaczego? przecież tam szybciej byś doszedł do siebie – powiedział wciąż nie chcąc na mnie patrzeć, nie czułem się winny, nie czułem się źle, pierwszy raz od kiedy wyszedłem że szpitalu, czułem się dobrze, przełknąłem kolejną dawkę kawy czując na języku gorzki posmak – chuja prawda – uśmiechnąłem się – tylko bym tam depresji dostał z moim ADHD – dodałem, nie chciałem mieć jakiejść stałej opieki medycznej czy coś takiego, każdy mówił abym się nie przemęczał, abym się nie stresował, tam to nie było możliwe. Carbo jednak nie było do śmiechu, jego nietknięta kawa stygła w jego dłoniach
– Carbuś – westchnąłem – wolę odpoczywać w miejscu gdzie czuje się bezpiecznie – uznałem przewracając oczami, nie odpowiedział – rozumiesz? – spytałem, chciałem że odpowiedział. milczał. chciałem aby odpowiedział cokolwiek, nawet "nie" i żebym wrócił do szpitala, cisza.
wypiłem kolejny łyk kawy – Erwin?... – powiedział Labo tak cicho że jego słowa ledwo doszły do moich uszu, uśmiechnąłem się wyrozumiale
– nie jestem zły Labuś – wyprzedziłem zanim zdążył nawet zadać pytanie
– w końcu wiem że nie lubisz dotrzymywać tajemnicy przed rodziną – dodałem, spojrzałem pośpiesznie na Carbo, nic jednak nie wyglądało na to że chłopak w ogóle słuchał, miał wciąż opuszczoną głowę – jak chcesz to powiem reszcie – dodałem na co Labo odpowiedział skinieniem głowy
nienawidziłem widzieć Carbo w takim stanie, cichego, nie dodającego nie miłych uwag, nieobecnego.
– Carbo? – spytałem słabo – nie bądź zły... – dodałem dopijając resztki kawy, brat spojrzał na mnie, jego wzrok spowijał smutek – nie jestem zły idioto – przerwał mi, uśmiechnąłem się lekko, jednak odwróciłem wzrok od Nicollo – po prostu sie martwie, jesteś w końcu moim braciszkiem i jak ja cię nie opierdole to nikt by tego nie zrobi – uśmiechnął się ledwo widocznie
– uroczo – powiedziałem uśmiechając się szczerze
– jeszcze się pocałujcie – przerwał nam Labo na co razem odwróciliśmy się w jego stronę – ALE CZY TY MOŻESZ NIE PSUĆ CHWILI? – spytałem podnosząc głos czego pożałowałem, ponieważ gardło zabolało :(
– Labo po prostu jest zazdrosny – zwrócił się do mnie Carbo, usłyszałem od strony maskarza w odpowiedzi cichy chichot, jednak Carbonara chyba go nie usłyszał – brakuje nam ciebie ochrzaniającego i wkurwiającego wszystkich... – zaśmiał się Carbuś – i Davidka – dodałem widząc że Carbo przerwał, wiedziałem jak białowłosy martwi się o Davida, ja też się o niego martwiłem, kiedy wychodziłem że szpitala był w naprawdę ciężkim stanie
przełknąłem ślinę – Carbo – westchnąłem, nie mówiłem w końcu czegoś Carbonarze, jest coś co nie mówiłem NIKOMU z grupy – Davidek jest w śpiączce farmakologicznej – uśmiech zszedł z twarzy białowłosego, w jego oczach było widać wyraźne zaskoczenie
– co? – spytał, przełknąłem ślinę
(perspektywa Labusia)
siedziałem po drugiej stronie stołu, jednak czułem narastające napięcie
– jak to w śpiączce? – spytał oniemiały, nie zaskoczyło mnie co powiedział siwy, łatwo było się tego domyślić, nie wiedziałem jedynie czemu on to ukrywał – dopiero teraz mi o tym mówisz? – podniósł głos wstając z krzesła, oparłem głowę o rękę a drugą uderzałem w stół w rytm jakiejś piosenki – nie chciałem was bardziej martwić – tłumaczył się Erwin, słyszałem jaki jego głos był słaby, widziałem jak unikał wzroku Carbonary, w każdym razie jedno było pewne, to nie był ten sam Erwin który był przed strzelaniną, tamten siwy by się kłócił o to a potem by jeszcze przeprosił po czym wszyscy byśmy się śmieli... było coś zdecydowanie nie tak...
– jak mamy się nie martwić?! David jest naszym bratem i powinniśmy o tym wiedzieć! – krzyknął na niego, siwy spuścił głowę jakby nie chciał o tym gadać – Carbuś, wiesz że nie chciałem źle – szepnął ledwo słyszalnie, jego głos się łamał
– nie obchodzi mnie co chciałeś! zrobiłeś po prostu ŹLE! – krzyknął Nicollo, mimo wiedzy że będzie żałował potem tych słów trochę mnie one zaskoczyły – chłopaki, uspokójcie się – przewróciłem oczami – CICHO LABO – krzykną w moją stronę Carbo na co spojrzałem na bok
– TO PRZEZ TWÓJ CHUJOWY PLAN DAVID JEST W SZPITALU – dodał w stronę siwego, jego słowa mnie naprawdę zaskoczyły, mimo strat nikt nie mówił nic o planie, nikt nie mówił że mogli go nie robić, aż do teraz
– GDYBY NIE TY TO... – przerwał słysząc jak wstaje z krzesła – uspokój się, to nie jest nikogo wina – przerwałem mu, miał coś dodać, jednak się powstrzymał, poszedł w stronę wyjścia. nikt go nie powstrzymywał, słyszałem tylko zatrzaskujące się za nim drzwi...
(perspektywa pastora)
siedziałem w tym samym miejscu, z głową pochyloną w dół, nie odwróciłem się nawet słysząc zamykających się z hukiem drzwi
to nie prawda...
powtarzałem sobie, to nie była moja wina ja nie chciałem
uspokój się...
do moich oczu napływały słone łzy
przepraszam...
oparłem głowę o ręce
to tak bardzo boli...
moje serce pękało a po głowie rozprzestrzeniał się ten okropny szum
nastała cisza gdy poczułem na ramieniu dłoń od której przeszły mnie dreszcze – wszystko dobrze? – spytał Laborant – zostaw mnie – rozkazałem i poszedłem do mojego pokoju, usiadłem na brzegu łóżka i przecierałem oczy z łez jak debil i zaciągałem nosem. chciałem zapaść się pod ziemię myśląc o tym że chłopacy musieli widzieć mnie w takim stanie. mimo wiedzy ze Carbo nie chciał, i mówił to pod wpływem emocji, to bolało...
przerwałem użalanie się nad sobą dopiero słysząc delikatne skrzypienie od strony drzwi, do pokoju wszedł Labo i usiadł koło mnie, było mi głupio – nie chce gadać – powiedziałem zamykając oczy i ciężko oddychając abym się nie rozpłakał jak debil – okej – stwierdził Labo, wyczuwałem spokój w jego głosie – to posiedzimy w ciszy – dodał, starałem oddychać się najciszej jak umiałem, czułem się po prostu jak debil, zacisnąłem mocniej pięści czując jak serce mi wali.... w pewnym momencie nie wytrzymałem...
zaszlochałem cicho gdy łzy spływały z moich złotych oczu, czułem się źle, naprawdę źle. Laborant odwrócił głowę w moją stronę, czułem jak był zaskoczony nawet nie widząc jego twarzy – przepraszam – wyjąkałem cicho przecierając palcami oczy, Labo nie odpowiedział, to nie pomagało, mimo że powiedziałem że nie chciałem rozmawiać tylko o tym marzyłem, marzyłem by usłyszeć głos przyjaciela mówiącego abym się nie użalał nad sobą, nie spotkało mnie to, jednak dostałem coś równie przyjemnego
Labo mnie przytulił, zadrżałem i na chwile ucichłem. również go przytuliłem nie zwracając uwagi na ból po ranie postrzałowej, i rozpłakałem mu się w ramię – idiota – usłyszałem cichy głos Labo, jednak nie wiedziałem czy chciał abym to słyszał, nie przejęło mnie to – nie chciałem – wyszeptałem. drżałem w ciepłym objęciu przyjaciela, nie odpowiedział, nie potrzebowałem odpowiedzi. mój oddech się uspokajał, podobnie jak drżące ręce, czułem jak twarz kleiła mi się od łez, mimo wszystko nie chciałem przerywać tej chwili, potrzebowałem tej bliskości, nawet z osobą którą ciągle wyzywałem.
ta chwila pomagała mi zapomnieć o sprzeczce z Carbo. siedzieliśmy tak nie wiem ile, mój oddech już się uspokoił, wsłuchiwałem się w bicie serca Laboranta leciutko się uśmiechając
Labo w końcu mnie puścił, ja zrobiłem to samo lekko się od niego odsuwając, przetarłem już zaschnięte łzy z oczu. wciąż byłem zażenowany tym że ktokolwiek z zakshotu musi oglądać mnie w takim stanie – o co chodzi Erwin? – spytał poprawiając moje włosy, wiedziałem że nie chodziło mu o to co teraz się stało tylko co dzieje się ogólnie – jestem zmęczony – westchnąłem, mimo że nie kłamałem też nie chciałem mówić mu prawdy, prawdy o tym jak fatalnie się czułem, w szczególności ze sam nie do końca byłem pewny jak się czuje, i wmawiam sobie że to przez zmęczenie
– wygodna wymówka – stwierdził Labo na co lekki uśmiech zagościł na mojej twarzy – jak nie chcesz to nie mów – wzruszył ramionami
– jeśli czegoś potrzebujesz to po prostu mów – dodał, byłem mu za to właśnie wdzięczny, Labo był po prostu kochany i moglem na niego liczyć, dlatego nie obawiałem się spytać – zostaniesz? – spytałem, to było pytanie bardzo ogólne, jednak Labo odpowiedział tak jakbym chciał
– zostanę – obiecał głaszcząc moje włosy
– czy ty możesz się z tym ogarnąć? – spytałem podenerwowany, nie po to układam te włosy zeby przyszedl taki i je popsuł, w odpowiedzi usłyszałem cichy śmiech z strony chłopaka
– oj siwy – powiedział jedynie przerywany śmiechem, przewróciłem oczami
w odpowiedzi złapałem Laboranta za jego rękę i pogłaskałem zewnętrzną stronę dłoni kciukami, poczułem jak chłopak się wzryga, jednak po chwili przestał narzekać, a wręcz przeciwnie, złapał moją rękę wsuwając delikatnie palce pomiędzy moje, mimo że chłopak nosił rękawiczki wyczuwałem ciepło jego skóry. Labo zaśmiał się widząc na mojej twarzy zażenowanie i szok
– zadowolony? – spytał spokojnie, jednak wiedziałem że wewnętrznie się śmieje, złapałem za jego drugą rękę uśmiechając się złośliwie
– zadowolony – nie spuściłem wzroku z maski Laboranta, byliśmy teraz bliżej siebie, zazwyczaj czułbym się taką bliskością zniesmaczony, jednak teraz czułem się pewnie. siedzieliśmy tak sobie w ciszy, Labo odwrócił głowę tylko po to by się zaśmiać, odpowiedziałem tym samym zasłaniając usta ręką
rozległo się cichy dźwięk powiadomienia, Labo wyjął telefon z kieszeni płaszcza, spojrzał na wiadomość w telefonie który był jak dla mnie za mocno rozjaśniony, ale rozumiałem że Labo słabiej widział przez maskę, po przeczytaniu wiadomości chłopak spojrzał na mnie
– chłopaki piszą że za niedługo chcą się spotkać – poinformował, uśmiechnąłem się delikatnie, nie chciałem zostawać sam
– napisać że nie mogę? – zaproponował Labo, jednak nie mógłbym o to go poprosić z myślą że reszta się na niego pogniewa
– nie – powiedziałem krótko przymykając oczy – jak chcesz możesz pojechać że mną, świeże powietrze dobrze ci zrobi, i inni się martwią – poprosił pospiesznie, odrzucałem od siebie jednak myśl że to Labo chciał że mną zostać i żadne z tych rzeczy nie miały dla niego większego znaczenia.
delikatny uśmiech zagościł na mojej twarzy – no dobrze – powiedziałem cicho i lekko, jednak z trochę chorowitym głosem. Laborant wstał z łóżka pisząc wiadomość na telefonie a następnie schował urządzenie do kieszeni
(perspektywa Labusia)
podszedłem do przyjaciół a za mną był Erwin, szedł wolno, jednak nie widać było aby coś go bolało
byliśmy na obserwatorium, nogi mnie bolały od wchodzenia tutaj, mimo wszystko wciąż się nie przyzwyczaiłem do wchodzenia tutaj.
na ławce siedział Speedo a koło niego Carbo przeglądając coś na telefonie,
Silny chodził w tą i spowrotem wyraźnie się nie cierpliwiąc, wszyscy odwrócili wzrok w naszym kierunku kiedy weszliśmy na ostatni schodek
– Erwin? – spytał Speedo jakby nie dowierzając podchodząc do chłopaka a za nim Silny – martwiliśmy się o ciebie idioto – dodał jednak zanim siwy zdążył coś odpowiedzieć Speedo go przytulił
zaśmiałem się widząc jak Erwin się wzdryga, najprawdopodobniej te czułości bardziej bolały jego ramię
– puszczaj idiota! miałem to ramie zszywanie! – krzyknął siwowłosy, jednak nie próbował się wyrwać, Speedo w odpowiedzi przytulił go mocniej – i dobrze, było bardziej uważać – odparł jednak po chwili puścił chłopaka na co ten złapał się za ramię – to bolało – zasmucił się siwy
spotkanie przebiegało w miłej atmosferze, jedynie Carbo był trochę cichy, jednak widziałem że także się cieszy że Erwinowi już lepiej, i tak jak myślałem, pożałował swoich słów, jednak nie napomknął o kłótni.
rozmawialiśmy o pierdołach w których się nie udzielałem, nie zauważyłem kiedy minęły 2 godziny i mieliśmy się rozchodzić, Erwin i Speedo zaczęli schodzić po schodach a ja w lekkim odstępie za nimi, Carbo i Silny jednak wjechali wcześniej autem na szczyt góry więc nie musieli przejmować się bolącymi nogami
– podwieziecie mnie na odholownik? – usłyszałem od strony Speedo
– ty tu na piechotę szedłeś? – spytałem zrównując z nimi kroku – no taksówka, dostałem właśnie wiadomość że znaleźli mój pojazd – wzruszył ramionami – pewnie że cię podwieziemy – stwierdził ciepło siwy
jednak widziałem jak jego ramię go pobolewa przez schodzenie po schodach – Labuś, a podwieziesz mnie na szpital? chciałbym zobaczyć czy z Dawidkiem lepiej – uśmiechną się w moim kierunku – pewnie – westchnąłem odwzajemniając niewidoczny uśmiech – biedak nadal się nie obudził – westchnął Speedo.
kiedy zeszliśmy ze schodów weszliśmy do auta, Speedo siedział po mojej prawej stronie, a siwy na tylnym siedzeniu bez zapiętych pasów. zatrzymałem się przed szpitalem gdzie wysiadł Erwin, a następnie pojechałem w stronę odholownika. oczywiście miałem w zamiarze wrócić do przyjaciela, w końcu nie chciał zostawać sam
ja też nie chciałem...
(perspektywa Erwinka)
szedłem do sali gdzie był Davidek
z tego co usłyszałem od lekarza to chłopaka wybudzili że śpiączki, jednak nadal musiał odpoczywać, ucieszyłem się więc widząc go siedzącego i ospałego na łóżku
usiadłem na krześle koło łóżka na krześle – i jak? żyjesz? – spytałem uśmiechając się, czułem jak moje każde zmartwienie, czy z Carbo czy z wypisem że szpitala, czy każda inna drobnostka - zniknęła z mojego umysłu – TAK ALE KURWA TE ZJEBY MÓWIĄ ZE MAM BYC W SZPITALU CONAJMNIEJ TYDZIEŃ, A PO TYM I TAK PRZEZ MIESIĄC MAM NIE PROWADZIĆ! – krzyknął, brakowało mi jego głosu, nawet jeśli bez przerwy się darł, zaśmiałem się cicho
– no to w zakshocie jest już 3 niepełnosprawnych – zaśmiał się na co odpowiedziałem tym samym
– sądząc po naszym zachowaniu wszyscy są niepełnosprawni umysłowo – dodałem szczerze się uśmiechając, poczekałem chwilę aż razem ucichliśmy – jak się czujesz? – spytałem poprawiając włosy
– przez leki przeciwbólowe nie jestem w stanie stwierdzić czy mam nogę – przewrócił oczami – a z ramieniem? – zmienił temat – mam szwy – powiedziałem niezadowolony
– mam nadzieję że się nie przemęczasz – zatroszczył się przyglądając mi się że zmartwieniem
– wystarczy że siedzę ciągle w domu! moje ADHD cierpi – zaszlochałem, co prawda ostatnio byłem naprawdę przytłoczony ale w przerwie pomiędzy bólami głowy czułem jakbym mógł przebiec od mojego domu do miasta
– kiedy cię wypuścili? – spytał nagle na co otworzyłem szerzej oczy
– mi gadali że przez tydzień nie wyjdę a ty gadasz jakbyś nie był tu już co najmniej dzień – zaśmiał się cicho.
nie chciałem go okłamywać, z nim nigdy nie miałem żadnych tajemnic, był przecież moim braciszkiem
– wypisałem się po dniu – westchnąłem odwracając wzrok, jakbym spodziewając się że będzie na mnie zły, ten jednak się głośno zaśmiał – o stary! to takie w twoim stylu – powiedział między śmiechem, uśmiechnąłem się powstrzymując śmiech
– a wydarzyło się coś gdy byłem w... tym... spałem? – spytał, zaśmiałem się gdy David szukał słowa "śpiączka"
– nic co by ciebie dotyczyło – wzruszyłem ramionami jednak od razu tego pożałowałem czując ból w ramieniu – Carbo się ze mną pokłócił o jakieś głupoty... chłopaki zrobili bez nas bank... Grzesiek się dowiedział o tym że strzelanina to nasza sprawka... chyba wszystko – uśmiechnąłem się, chłopak przez chwilę wyglądał na zamyślonego, wiedziałem o co chłopak za chwilę spyta, i nie byłem z tego powodu zadowolony
– o co się pokłóciłeś z Carbo? – spytał trochę poważniej, jego ton mnie zaskoczył, nie pamiętam kiedy ostatni raz go takiego słyszałem – Carbo nie wiedział że byłeś w śpiączce farmakologicznej – odwróciłem wzrok słysząc jak to głupio brzmi
– stwierdził że to zataiłem i powiedział że ogólnie zostałeś ranny przez mój plan i to wszystko moja wina – przewróciłem oczami, Davidek nie wyglądał jakby było mu do śmiechu, westchnął – porozmawiam z nim – obiecał, uśmiechnąłem się wdzięczny
z mojego telefonu dobiegł dźwięk mojego chujowego dzwonka, odebrałem przed tym zauważając tylko kto dzwoni – co tam Labo? – spytałem, Michael spytał gdzie jestem, krótko więc wytłumaczyłem w jakim pokoju jesteśmy. poczekaliśmy chwilę aż dołączy do nas Laborant, zauważyłem jak David uśmiecha się złośliwie – cześć – przywitał się Laborant życzliwie – hejka Labuś – przywitałem się i uśmiechnąłem się do chłopaka stojącego przy drzwiach
– hej maskarzu – przywitał się ostatni David, przeskakując pomiędzy nami wzrokiem
– Labo, wiesz że Grzesiek się ruchał z Erwinem żeby mu powiedział o strzelaninie? – zaśmiał się David na co spojrzałem na niego gniewnie – ale ty jesteś głupi, nie ruchałem się z Grześkiem! – ochrzaniłem na co ten spoważniał – głupi? nie miło – odwrócił odemnie wzrok w udawanej obrazie – co? Grzesiek wie że... co? – spytał Labo zdezorientowany, tak jakby próbował zrozumieć o czym pierdoli David – chuj z tym co wie, wiedza że Erwin pierdoli się z policjantem powinna ci wystarczyć! – uśmiechnął się złośliwie – nie pierdole się z NIKIM – powiedziałem podenerwowany, David jednak nic sobie z tego nie zrobił – morwiniary jebane – dodałem ledwo słyszalnie – JEBIE TO CIE GRZESIEK! – wybuchł śmiechem, przewróciłem oczami uznając że ta dyskusja nie ma sensu
gadaliśmy dalej, nie pamiętam ile. godzinę? może dwie? w każdym razie czas odwiedzin dobiegł końca, wyszliśmy więc z Laborantem że szpitala...
dobry wieczór!
jestem wdzięczna za przeczytanie rozdziału :3
i tak chyba nikt tego nie czyta
więc końce pierdolić i zaczynam pisać następny rozdział <3
do usłyszenia gwiazdeczki! ✨💕🧷
~3011 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro