Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🥀~4. szum~🥀

na początku rozdziału
chciałbym zaznaczyć że
w tym rozdziale
(i prawdopodobnie tylko na tym)
stan Erwina będzie ciężki,
zarówno psychiczny jak i fizyczny,
czasem wręcz bezsensowny.
jednak zachciało mi się taki rozdział napisać -w-

(perspektywa Erwinka)

wstałem mniej więcej o 16, ogarnąłem się chodź trochę i zmieniłem bandaż

chciałem już włączać sobie serial kiedy niespodziewanie zadzwonił telefon, Laborant, odebrałem
- co tam? - spytałem ziewając
- możemy porozmawiać? byłem na komendzie - spytał. miałem już odpowiedzieć ze pewnie, jednak ręka zaczęła mnie boleć od trzymania telefonu w ręce, co mnie zdziwiło, przed chwilą było wszystko okej, więc o co chodzi?

z językiem tak samo, odmawiał mi posłuszeństwa, nie mogłem wydać z siebie żadnego przez chwile słowa
- Erwin? nie słychać cię - odezwał się Labo, perzełknąłem ślinę, jego słowa ledwo do mnie dotarły przez szum w głowie - Labo? - spytałem ledwo utrzymując telefon przy uchu
- przyjedziesz do mnie? - mój głos się złamał od razu gdy zadałem pytanie
- w sensie do domu? - upewnił się maskarz - mhm - zdołałem z siebie wydusić, Labo coś dodał, jednak nie usłyszałem przez ten nieznośny szum, po czym się rozłączył. moja ręka samoistnie upadła na łóżko, miałem mroczki pod oczami, wzdychnąłem z obrzydzeniem gdy zdałem sobie sprawę że czuje każde uderzenie serca przy zebrach.

może powinienem zostać w szpitalu? zastanowiłem się, czułem się chujowo. myślałem że zaraz wyrzygam żołądek że stresu, czułem każdą kość dotykającej mojej skóry, czułem jakby były kruche, i mogły w każdej chwili się złamać. z każdą sekundą chciałem coraz bardziej zasnąć, chciałem aby to uczucie się skończyło... jednak to się nie stało...

nagle wszystko ucichło, jakby znowu było wszystko okej, usłyszałem pukanie drzwi od sypialni. zaskoczyło to mnie lekko, w końcu nikogo nie wpuszczałem, czy to był Laborant?
- proszę - krzyknąłem przez co prawie sobie zdarłem gardło, usiadłem wygodniej na łóżku,
do pokoju wszedł Labo, poczułem wewnętrzny spokój widząc kolegę, zmusiłem się do uśmiechu
- wszystko dobrze? nie otwierałeś ani nie odbierałeś - spytał chłopak, wstałem o mało się nie wywracając
- chyba mi się przysnęło - zaśmiałem się - chodźmy lepiej do salonu - poprosiłem i poszedłem przodem, prowadząc chłopaka do salonu, usiadłem na kanapie a po drugiej stronie Laborant

- tak więc o co chodzi Labuś? - spytałem - zostałem wezwany na komendę, w sprawie strzelaniny - westchnął, było wiadomo ze prędzej czy później to się stanie, pytanie tylko co im powiedział? Laborant zaczął opowiadać o całym spotkaniu na komendzie, i o swoich zeznaniach. jednak mniej więcej w połowie znowu w glowie zaczęło mi szumieć przez co nie mogłem się skupić na żadnym jego słowie, powieki boląc zaczynały mi opadać na oczy, miałem ochotę jebnąć głową w ścianę, wszystko tylko abym w końcu miał spokój

usłyszałem cichy głos, przedzierający się z trudem przez szum. nie, to nie był Labo, głos dochodził zza mnie, otworzyłem oczy i odruchowo spojrzałem się za siebie, szum ustał, spojrzałem na Labo, chłopak ucichł. poczułem jak robi mi się głupio za samego siebie - wszystko okej? - spytał niezapokojony - chyba ktoś przejeżdżał za oknem - stwierdziłem - jestem chyba przewrażliwiony - prychnąłem - kontynuuj - uśmiechnął się delikatnie, Labo bez słowa kontynuował a ja próbowałem się skupić, co się dzisiaj że mną dzieje? zadałem sobie pytanie

w pewnym momencie jednak wywaliłem się na podłogę, tak jakbym zemdlał, przestałem mieć władzę nad swoim ciałem, jednak umysł był nadal sprawny. leżałem czując dzwonienie w uszach, czułem jak z nosa wylewa się ciecz która najprawdopodobniej była krwią, czułem się bezsilny, tak kurewsko bezsilny. to najgorsze uczucie jakie znam, chciałem żeby to był sen... abym się obudził....

(perspektywa Labusia :3)

przestraszyłem się gdy siwy spadł z łóżka na podłogę, od samego początku zauważyłem że coś z nim nie tak, jak chwiał się, jak nie słuchał o tym co mówie i nie odpowiadał na pytania, jednak nie wiedziałem że to tak poważne, myślałem że jest po prostu zmęczony

usiadłem koło niego, przewróciłem go z brzucha na plecy. z jego nosa wylewała się szkarłatna krew
- Erwin? słyszysz mnie? - spytałem, jednak nie spotkałem się z odpowiedzią, podniosłem chłopaka i położyłem na kanapie, nie wiem czemu, jednak nie chciałem zadzwonić po karetkę.
- Erwin? - powtórzyłem, chłopakowi podniosła się klatka piersiowa, tak jakby chciał coś powiedzieć, jednak z jego ust jedynie wyrwał się kaszel przewijany czerwoną krwią.
nie wiedziałem co zrobić, co mogło być nie tak?

zdjąłem swoje rękawiczki z rąk, dotknąłem delikatnie czoła pastora, było ciepłe, jednak nie miał gorączki, - uh... poczekaj, pójdę czegoś poszukać - powiedziałem, odszedłem w poszukiwaniu apteczki, wszedłem do kuchni o wziąłem apteczkę z lodówki, i wróciłem do siwego.
- dasz radę usiąść? - spytałem niepewnie, kiedy jednak nie spotkałem się z odpowiedzią przewróciłem oczami z niezadowolenia, nie, nie byłem zły na Erwina, tylko na jego okropny stan.
usadowiłem Erwina tak aby opierał się o oparcie kanapy, przyszunąłem sobie krzesło i usiadłem naprzeciw Knucklesa. ten uchylił delikatnie swoje złote oczy - opatrze cie - poinformowałem i uśmiechnąłem się ciepło, dopiero po chwili zdając sobie sprawę ze nie potrzebnie ponieważ chłopak i tak nie widzi mojej mordy

wyjąłem z apteczki wacik, i przyłożyłem do krwawiącego nosa siwego, ten zamknął z zaufaniem oczy - coś jeszcze cię boli? - spytałem oglądając się za innymi ranami - tylko dumna - uśmiechnął się delikatnie, jednak mi nie było do śmiechu, nie chciałem przegapić czegokolwiek przez co będę potem się obwiniać,
Erwinowi, jakby czytał mi w myślach, z ust zszedł uśmiech i odwrócił odemnie zmęczony wzrok
- wszystko - wyjąkał ledwo słyszalnie. wyrzuciłem zużyty wacik na bok, widząc że ten jest cały we krwi

- coś konkretniej? - spytałem,
złoto oki przełknął delikatnie ślinę
- oczy mnie palą, w uszach mi szumi, czuje każdy organ pod zebrami, jak serce mi bije, czuje przelatujące przez żyły krew, czuje się chujowo, zadowolony? - spojrzał na mnie poirytowany, przewróciłem oczami, zaufałem mu, jednak nie widziałem powodu aby się gniewał - okej - powiedziałem krótko i się zaśmiałem, siwy widocznie się rozluźnił o zamknął oczy

- Erwin? - spytałem - hm? - mruknął chłopak tak, jakby był krok przed zaśnięciem - wiesz że możesz mi powiedzieć o wszystkim, tak? - spytałem zażenowany pytaniem, brzmiało to tak jakbym mu nie ufał
- wiem Labuś - mruknął cicho - nie musisz się martwić, po prostu... - ucichł, jakby nie pewny - po prostu... - powtórzył, odwrócił głowę jakby nie chciał na mnie patrzeć. było to pewnie, on sam nie wiedział co się z nim działo, jednak mi wcale o to nie chodziło

- Erwin... - przewróciłem oczami, chłopak skupił na mnie wzrok, zastanawiając się nad czym myślę
- nie ważne, jak twój stan byłby lekki, nigdy nie wypuścili by cię jedynie po dniu - przyjrzałem mu się, ten wlepił we mnie zaskoczony wzrok - co masz na myśli? - spytał próbując opanować drżący i słaby głos - nie będę zły jak powiesz że się wypisałeś - uśmiechnąłem się leciutko a siwowłosy odwrócił wzrok, nie był zaskoczony, nie był zły czy nawet smutny, był zażenowany, ja też byłem
- wypisałem się - powiedział łamliwym głosem na co się zaśmiałem pod nosem - jest jeszcze co mogę dla ciebie zrobić? - spytałem ciepło, na co ten też się uśmiechnął - nie musiałeś nawet wcześniej nic robić - wzdychnął, jednak nie przejełem się jego słowami.

wstałem i odstawiłem krzesło stamtąd skąd je wziąłem, a następnie poszedłem w stronę wyjścia, jednak w połowie drogi zatrzymał mnie głos kolegi - już idziesz? - spytał zaskoczony - nie chcę ci przeszkadzać - przewróciłem oczami wciąż do niego odwrócony plecami - a co jeśli... - przerwał, szukając wymówki - co jeśli znowu zemdlejesz? - podsunąłem - no właśnie! chyba nie zostawisz mnie w takim stanie? - spytał retorycznie, uśmiechnąłem się podchodząc z powrotem do kolegi który wygodniej się ułożył na łóżku.

(perspektywa Erwinka)

siedziałem na łóżku, nie chciałem zostawać sam, w końcu co gdyby mój stan się powtórzył, i nikogo przy mnie by nie było?

Labo usiadł po drugiej stronie kanapy - chcesz coś porobić? - spytał, nie miałem do niczego chęci, jednak nie chciałem go martwić - pewnie - uśmiechnąłem się lekko, ułożyłem się wygodniej opierając plecy na oparciu kanapy i skuliłem nogi do brzucha
- no chyba że wolisz po prostu odpocząć? - spytał jakby czytał mi w myślach, odwróciłem od maskarza wzrok i kiwnąłem leciutko głową, poczułem jak dostaje gęsiej skórki gdy w uszach znowu zaczęło mi szumić, nie zwróciłem na to jednak uwagi.
w końcu teraz miałem kogoś kto mi pomoże w razie czego, Labo wyciągnął telefon i zaczął coś przeglądać. położyłem się na oparciu kanapy, kuląc przy tym nogi aby nie przeszkadzać Laborantowi.

zamknąłem oczy, czując każde uderzenie swojego serca, tym razem jednak mi to nie przeszkadzało - wręcz mi się podobało, czułem ciepło przepływające przez żyły. czułem się jakby były one odsłonięte, jakby mogły w każdej chwili pęknąć.
czułem żebra dotykające moich organów. nie przejąłem się ani na sekundę żadnym z tych rzeczy, czułem dużo więcej niż byłem w stanie zrozumieć, ale wiedziałem ze był ktoś przy mnie kto starał się to zrozumieć.

myślenie przerwało mi to że Laborant wstał z kanapy, miałem już zapytać, jednak postanowiłem się zamknął. Laborant po chwili wrócił, słyszałem każdy jego krok, zatrzymał się przy mnie by po chwili okryć mnie kocem, czułem ciepło od materiału, uśmiechnąłem się ledwo zauważalnie. chłopak usiadł tam gdzie wcześniej i także się okrył wspólnym kocem
- dziękuję - powiedziałem na co Laborant się wzdrygną, tak jakby myślał że spałem, wstałem z kanapy chwiejnie i spojrzałem na Labo
- chcesz kawy? herbaty? energetyka? soku? wina? metamfetaminy? - spytałem nawet jeśli nie miałem połowy z wymienionych

- herbaty..? - poprosił Labo niepewnie, kiwnąłem głową i poszedłem zaparzyć wody, sam sobie zrobiłem kawy. gdy z czajnika wydobyła się para wyłączyłem kuchenkę elektryczną, prawię przy tym nie wylewając na siebie wrząteku gdy wlewałem wody do kubków, nie spytałem Labo ile cukru sypie a nie chciało mi się krzyczeć więc dałem 4 łyżeczki. podniosłem dwa kubki i poszedłem z powrotem do salonu, podałem Labusiowi herbatę o mało na niego jej nie wylewając, a następnie usiadłem koło niego i przykryłem się kocem - jak ty w ogóle chcesz to wypić? - spytałem przyglądając się masce Labo, nigdy się w sumie nad tym nie zastanawiałem
- przeciętny człowiek może wytrwać bez powietrza 4 minuty zanim nie zemdleje - powiedział - rekordzista w nurkowaniu wytrzymał 11 minut, z tego co wiem, rzecz jasna - ciągnął
- a wystarczy kilka sekund aby wziąć łyka picia - skończył na co leciutko się uśmiechnąłem.

siorbałem kawę delektując się jej ciepłem, spojrzałem na Labo gdy ten podniósł maskę na tyle by mógł wziąć łyka, musi być uciążliwe życie tak ciągle - pomyślałem. gdy wypiłem kawę odłożyłem kubek ma stół, zauważając przy tym ze Labo zrobił to samo, usłyszałem dzwonienie telefonu, odruchowo podniosłem urządzenie i odebrałem, nawet nie zdając sobie sprawy że to telefon Labo

- Laborant? gdzie jesteś? - rozpoznałem głos Carbo, otworzyłem szerzej oczy i spojrzałem na Labo który zaśmiał się cicho - niestety, Laborant nie żyje, zdażył sie wypadek samochodowy w którym.... - przerwałem śmiejąc cię jak głupi, gdy się uspokoiłem w telefonie przez chwilę była cisza - Erwin? skąd masz telefon Labo? - spytał brat podejrzliwie, usiadłem wygodniej
- Labo jest u mnie, co tam? - spytałem zapominając o moim stanie, i omdleniu gdy tylko usłyszałem Nicollo - mieliśmy się spotkać za ZS, no wiesz, chcieliśmy coś porobić - powiedział a uśmiech z moich warg opadł, w słowach Carbo nie słyszałem tego ciepła co zawsze - przekaże, Labo za niedługo napewno będzie - powiedziałem po czym uśmiechnąłem się sztucznie by nie martwić Labo bacznie mi się przyglądającego
- pewnie, odpoczywaj - rozkazał i się rozłączył, podałem telefon do Labo

- Carbo mówi że mieliście się spotkać - przewróciłem oczami, Labo spojrzał w telefon po czym rzucił go spowrotem na stół - w końcu już jest dwudziesta, a on chciał coś obgadać - prychną, przymknąłem oczy uświadamiając sobie jak długo Labo tutaj jest, wtuliłem się bardziej w koc - Carbo nie lubi jak się spóźniamy - przypomniałem cicho się śmiejąc, nastała cisza - zostanę - westchnął na co spojrzałem na niego zaskoczony
- i tak to nic ważnego - dodał jakby nie chciał abym go przekonywał.
"a poza tym mnie teraz potrzebujesz" poczułem jakby chciał powiedzieć, przewróciłem oczami - tylko żebyś potem nie narzekał! - zaśmiałem się po czym kaszlnąłem zasłaniając twarz ręką

spojrzałem na rękę zauważając na niej szkarłatne krople, nie chciałem jeszcze bardziej niepokoić Labo, więc zachowałem to dla siebie. wtuliłem się jeszcze bardziej w koc i skuliłem nogi do brzucha, czując ciągle zimno, znowu kaszlnąłem czując na języku krew, i dzwonienie w uszach.
Labo spojrzał na mnie a ja pożałowałem że nie mogę odczytać jego żadnych emocji, bałem się że jest zły ze opusciłem szpital, lub zmartwiony moim stanem

Labo odgarnął moje siwe włosy w tył na co się wzdrygnąłem, mogłem się spodziewać każdej reakcji... JEDNAK NAPEWNO NIE TAKIEJ!

- odpocznij - powiedział ciepło na co zmrużyłem oczy, wsłuchiwałem się w swój własny oddech, oparłem głowę o kolana, kaszlnąłem czując na języku kolejne krople krwi. ciągle czułem na sobie wzrok przyjaciela, który wręcz parzył, było mi źle że musi oglądać mnie w takim stanie. wzdrygnąłem się czując z tyłu głowy zimne palce maskarza przegrzebującego moje włosy, mruknąłem cicho pod nosem
- pamiętasz co mówiłem ci w szpitalu? - uśmiechnąłem się czując jak Labo zabiera z mojej skóry ręce,
nie miałem ochoty w tej chwili na czułości.

byłem zmęczony, położyłem się opierając głowę o kolana Laboranta na co on się nie sprzeciwił, byłem zadowolony z ciepła ciała kolegi.
Laborant położył na mojej klatce piersiowej dłoń, nie przeszkadzało mi to, otworzyłem delikatnie złote oczy gdy Micheal dotknął mojej szyi, mimo iż jego dłoń była zimna, była także kojąca dla mojej skóry. chłopak nawet nie patrzył na mnie, jedynie co to pisał coś na telefonie. przekręciłem się na bok zamykając przy okazji oczy, moja twarz niemal dotykała brzucha Labo, udało mi się usłyszeć bicie jego serca.

Laborant jak na zawołanie odłożył telefon, poczułem jak drugą ręką głaszcze delikatnie moją głowę, nie lubiłem gdy ktoś dotykał moich włosów, jednak czułem się słabo - za słabo by zwrócić na to uwagę.
mruknąłem niezadowolony przybliżając jeszcze bardziej głowę do klatki piersiowej kolegi, ten zaśmiał się cicho. przez chwilę siedzieliśmy nic nie robiąc, Micheal dotknął mojego ramienia na co złapałem gęsiej skórki, rana co prawda nie bolała jednak to nie było najprzyjemniejsze uczucie, nawet jeśli chłopak dotykał mnie przez bluzę

szczerze? zaczęło to mi przeszkadzać, wiedziałem że Labo chciał tylko pomóc, jednak ta pomoc mi przeszkadzała. przytuliłem się mocniej do koca, złapałem Labo za nadgarstek który nadal spoczywał na moim ramieniu, poczułem jak maskarz się wzdryga, jakby spodzieał się odemnie snu. pociągnąłem jego dłoń do siebie głaszcząc ją lekko
- daj mi odpocząć - ziewnąłem wypowiadając cicho te słowa, położyłem jego dłoń na mojej klatce piersiowej

po woli odpływałem w sen...

_ _ _ _ _ _ _ _ _

(perspektywa Labusia)

otworzyłem oczy zdając sobie sprawę że zasnąłem

Erwina już nie było, ziewnąłem cicho, spojrzałem na telefon, była ósma. trochę długo spałem, z tego co pamiętam zasnąłem jakoś o dwudziestej trzeciej. wstałem rozprostowując zdrętwiałe nogi, przeczesałem wzrokiem cały pokój, jednak na pewno nie było w nim siwego, przeszedłem do kuchni gdzie złoto oki dopijał herbatę, uśmiechnąłem się lekko gdy odwrócił się w moją stronę - cześć - ziewnął
- trochę moje odwiedziny się przedłużyły - zauważyłem a siwy cicho się zaśmiał - jak się czujesz? - spytałem miło się uśmiechając
- trochę głowa boli - powiedział ciepło siwy

zauważyłem jednak jak kłamie po tym jak trzyma się blatu - za niedługo będę musiał bandaż zmienić - dodał wzdychając ciężko - pomogę - zaproponowałem, mogłem się tylko domyślać jak trudne może być zmienianie opatrunku jedną ręką
- dam radę - przewrócił oczami poirytowany, jednak wiedziałem ze on sam liczył na to ze zaproponuje mu pomóc - oj Erwin - westchnąłem
- skoro spierdoliłeś ze szpitala to chociaż tak daj sobie pomóc - zaśmiałem się

- Grześ chciał się że mną zobaczyc, w razie czego on mi pomoże - uspokoił, jednak domyślałem się ze tak nie będzie chciał mu nawet o tym powiedzieć, wolałem jednak już go nie stresować

(perspektywa Erwinka)

westchnąłem słysząc pukanie do drzwi

Labo już dawno poszedł, napisałem do Grzesia żeby był o piętnastej, jednak jest czternasta i ktoś mi się dobija do drzwi

nie tylko dlatego byłem podirytowany, właśnie zmieniałem sobie bandaż, co prawda miałem to zrobić o dziesiątej, jednak boląca głowa i brak chęci mi na to nie pozwalała, jednak opatrywanie ramienia jedną ręką nie należało do najprostszych.
wstałem do drzwi nawet nie myśląc o tym aby założyć na siebie bluzę lub cokolwiek innego, otworzyłem drzwi i powitał mnie znajomy głos
- wszystko dobrze? - spytał, "a dzień dobry gdzie?" miałem już go ochrzanić, jednak się powstrzymałem i po prostu wpuściłem przyjaciela do środka uświadamiając sobie że Grzesiek był pierwszy raz w moim domu

- nie przeszkadzam? - spytał gdy w salonie zobaczył apteczkę na kanapie - po prostu zmieniałem bandaż - westchnąłem zmęczony siadając na łóżku, próbowałem założyć to gówno pół godziny i zmarnowałem jedno całe opakowanie bandażu, Grzesiu zaśmiał się cicho - pomóc? - spytał, przewróciłem oczami, to samo pytanie padło od Labo, że zostałem postrzelony w to jebane ramie nie znaczy że jestem bardziej nieporadny niż zwykle, Grzesiek usiadł koło mnie - dam radę, dopiero co w końcu wziąłem apteczkę - skłamałem a Gregory spojrzał na mnie jak na idiote
- przecież cała kanapa jest w popsutych bandażach - zauważył na co się zażenowany zaśmiałem

- usiądź tak żeby było ci wygodnie - rozkazał - nie potrzebuje pomocy - prychnąłem na co Grześ spojrzał na mnie zmartwiony, nie lubiłem widząc w kogokolwiek oczach tego uczucia, usiadłem więc bokiem do oparcia tak aby Grzesiek mógł wygodnie usiąść przedemną, usiadł na kolanach przez co wyglądał jakby był wyższy odemnie o głowę, nie wiele dzieliło przestrzeni od naszych twarzy, a oddech kolegi był wręcz wyczuwalny na mojej skórze. brązowo włosy wyjął z apteczki nie używany bandaż

zanim jednak zrobił cokolwiek dotknął delikatnie szwów palcami na co cicho syknąłem - przepraszam - wziął rękę z ramienia i wyjął z apteczki preparat który miałem stosować na ranę, nie wiedziałem skąd Grzechu wiedział że powinienem go brać jednak kogo to obchodzi - ile masz szwów? - spytał zanim popsikał mi ranę preparatem, byłem przygotowany na pieczenie, jednak się go nie doczekałem, lek zamiast tego był lepki, i jedyne czego mogłem chcieć to zmyć to gówno z siebie, nawet jeśli to było w tym momencie niemożliwe.
- nie wiem, nie słuchałem - zadrżałem czując jak lepki płyn spływał po moim ramieniu - okej? - spytał najwyraźniej zauważając moją konsternacje, w odpowiedzi jedynie kiwnąłem głową

zaśmiałem się cicho przypominając sobie jak opatrywał mnie Labo,
chłopak nawet nie starał się być wobec mnie delikatny, to właśnie coś co lubiłem w Grzesiu, a nie znosiłem w Michealu, Labo nie obchodziło jak będę się czuł puki mu nie zagroze, za to Grzesiek by uważał na mnie nawet gdybym był w pełni zdrowy

zamknąłem oczy czując się przy nim bezpiecznie, podczas gdy ten opatrywał mi ramię, zamruczałem cicho czując na jak delikatnie związuje bandaż, mimo że cały proces wykonywał specjalnie nie używając siły to opatrunek sztywno przylegał do skóry - już po wszystkim - uśmiechnął się a ja otworzyłem oczy, wziąłem bluzę z oparcia kanapy i założyłem ją na siebie podczas gdy chłopak wygodniej układał się na meblu

- Erwin? - zaczął, mogłem tylko się zastanawiać nad powodem naszego spotkania, to że się po prostu martwił moim stanem było zbyt banalne, założyłem na siebie kaptur i oparłem się o tył wygodnego mebla.
- Grzechu? - odparłem delikatnie się uśmiechając, nie mogłem być za nic pewny o co mógł mnie chłopak zapytać - ty... - przełknął ślinę,
w uszach zaczynało mi szumić, jednak nie na tyle abym nie słyszeć chłopaka
- ty wcale nie zostałeś postrzelony na Paleto, prawda? - spytał odwracając odemnie wzrok, chciałem odpowiedzieć, nie mogłem, głos mi się złamał

- wiem że podczas napadu ktoś został postrzelony w ramię - dodał wciąż unikając mojego spojrzenia
- codziennie przynajmniej pięć osób zostaje postrzelone w ramię - uśmiechnąłem się delikatnie
- wiem... po prostu... - jego głos go zawiódł, nie pośpieszałem go, nic by to nie dało

- przed bankiem znalazłem twoją broń - skończył nie pewnie.
wstrzymałem oddech, czułem jak serce mi przyspiesza, odwróciłem głowę, nie chciałem na niego patrzeć, co ja zrobiłem?
ile osób wie?
jak mogłem nie zauważyć zniknięcia broni?

uspokoiłem się gdy brązowo włosy złapał mnie delikatnie za dłoń
- Erwin, to byłeś ty? - spytał wprost, czułem się słabo, szumienie w glowie stało się nieznośne, nie mogłem usłyszeć własnego oddechu, nie mogłem usłyszeć Grzesia, nie mogłem usłyszeć... niczego... patrzyłem jak głupi w dół, chciałem aby to wszystko się skończyło. abym w końcu mógł pojechać za ZS i ochrzanić wszystkich za byle co, aby w końcu David się obudził i śmiał się jak głupi zrzucając wine na Speedo, aby Carbo przestał się martwić...

aby...
wszystko...
było...
na...
swoim...
miejscu...

wszystko bolało, czułem jakby zebra mi pękały wbijając mi się w każdy organ wewnętrzny, jakbym zaraz miał wyrzygać żołądek...

- ERWIN! - głos Grzesia przywrócił mnie do rzeczywistości, podniosłem wzrok na brązowookiego - daj mi chwilę - poprosiłem, wstałem o mało się nie wywracając, chciałem aby Grzesiek tego jednak nie zauważył, odszedłem podczas gdy Gregory patrzył na mnie skołowany.
wszedłem do łazienki zamykając za sobą drzwi, na umywalce były tabletki na ból głowy, już dzisiaj je brałem, jednak nie pomogły

wziąłem jeszcze dwie, wiedziałem że nie powinienem się tym gównem truć, tym bardziej że nie pomagało, jednak chyba po prostu tego potrzebowałem. patrzyłem w lustro z pogardą do samego siebie, wystarczy mi że zakshot się o mnie martwił, nie chciałem martwić jeszcze Grzesia, tym bardziej że chyba miał inne ważne rzeczy na glowie.
wyszedłem z łazienki ustalając że zrobię to czego nienawidziłem - skłamię.

Gregory wciąż czekał na mnie na kanapie, jakby nie rozumiejąc co się stało - już jestem - uśmiechnąłem się ciepło - jak zawsze, ten spojrzał na mnie smutno - przepraszam, nie chciałem żebyś... - przerwał kiedy się zaśmiałem - kurwa debilu jestem zmęczony po pierdolonej operacji po której boli mnie głowa a ty się obwiniasz - usiadłem koło niego
- ale muszę przyznać że to urocze kiedy tak się troszczysz - dodałem przymykając oczy, Gregory na te słowa przewrócił oczami - idiota - stwierdził - dopiero teraz do tego doszedłeś? - zaśmiałem się na co on odpowiedział tym samym

- po prostu trochę poczułem się nie swojo goszcząc u siebie w domu policjanta - dodałem - ale jak przystojnego policjanta - stwierdził Grzesiek na co otworzyłem szerzej oczy - jest tu jeszcze jakiś pies? - rozejrzałem się na co on prychnął poirytowany. przez chwilę siedzieliśmy w ciszy - mam dużo pracy - stwierdził - zajrzę do ciebie jutro, okej? - spytał brązowo włosy
- pewnie - uśmiechnąłem się - odprowadze cię do drzwi - dodałem wstając z kanapy. po wyjściu przyjaciela odetchnąłem z ulgą,

a szum w głowie zaczął narastać...

dobry wieczór!
wybaczcie że trochę nie
było rozdziału,
jednak pisanie go sprawiało mi trudność!

w każdym razie ważne że jest
dobrego wieczorku gwiazdeczki!✨

~3557 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #5city#ewron