~🥀18. pamiętaj🥀~
(perspektywa Laboranta)
gdy usłyszałem dźwięk powiadomienia od razu podniosłem telefon, spodziewałem się że to będzie jakaś wiadomość na grupie Zakszotu, lub powiadomienie z gry, a jednak widząc że napisał do mnie ktoś o dziwnym numerze, numer ten składał się z tylko jednej cyfry - 0 - poczułem zmieszanie. wiadomość miała prostą treść:
"nagroda :)"
do wiadomości był dołączony GPS który zaznaczyłem w samochodzie – pojedźmy tam – poprosiłem nie chcąc nawet tłumaczyć kto do mnie pisał, chłopacy jednak chyba wciąż przetwazali w umyśle moją historię i nawet nie zwrócili na to za wielkiej uwagi
że strachem zastanawiałem się czego mogę się spodziewać na miejscu, kolejna zagadka? a może znajdę Erwina? nie to bez sensu, w końcu rozwiązałem już wszystkie zagadki i nie starczyło by mi czasu na poszukiwania z Dią i Sanem. jechaliśmsy jakieś pół godziny aż w końcu zatrzymaliśmy się przy ruinie jakiegoś nigdy nie skończonego domu który stał na samym brzegu wyspy – poczekajcie tutaj – zwróciłem się do towarzyszy i opuściłem pojazd. szedłem wolno w stronę domu tak jakby w środku mieli stać wrogowie, pozałowałem że nie wziąłem broni z którą czuł bym się bezpieczniej, a jednak nie było czasu myśleć nad tym dłużej
w środku było zupełnie pusto, było dla mnie zdziwieniem że jedyne co tu jest to kruszący się tynk z ścian i nigdy nie użyte cegły. nie było grafiti wskazujących na to że jakieś dzieciaki uznały to miejsce za swoją kryjówke, ani butelek po najtańszych piwach którymi menele oznaczają swój obszar. nie wiedziałem że to w ogóle możliwe aby brak czegoś takiego mogło by wzbudzić niepokój, nie zastanawiałem się jednak nad tym ponieważ zauważyłem drewniane drzwi na podłodze które oznaczyły że pod nimi znajduję się piwnica
"...sercem jest piwnica..."
przypomniałem sobie. czy to oznacza że gdzieś tam jest Erwin? a może to zbyt proste i za bardzo się nakręcam? tak czy siak niczego się nie dowiem stojąc tutaj i nic nie robiąc
uchyliłem drzwiczki z charakterystycznym, drażniącym dźwiękiem który ranił moje uszy. spoglądając w dół dostrzegłem schody, było ciemno a jednak na końcu korytarza dostrzegłem słabe światło. mimo słabej widoczności poszedłem powoli po drewnianych schodach które skrzypiały na każdym kroku. w końcu po ostatnim schodku mogłem lepiej się przyjrzeć otoczeniu, był to korytarz z stołem na którym nic ciekawego nie było. zauważyłem 5 drzwi, 4 z nich były otwarte na oścież a 1, znajdujące się na końcu korytarza, pozostawały zamknięte
– jest tu kto? – zawołałem tak jakby ktokolwiek miał mi odpowiedzieć, ta nadzieja była bezsensowana, a jednak powtórzyłem ją jeszcze raz aby się upewnić że nic mi nie zagraża. zbliżyłem się do zamkniętych drzwi, krwawe plamy wydobywające się spod drzwi budziły we mnie spory niepokój, w końcu jednak zmusiłem się aby otworzyć drzwi. od razu znieruchomiałem zauważając ludzką sylwetkę lezącą bezwładnie na podłodzę
– Erwin?! – krzyknąłem od razu rozpoznając jego siwe włosy. podbiegłem do niego z wielką nadzieją że nic takiego mu nie będzie, rzysiadłem koło niego aby móc mu się przyjrzeć, wokół niego była plama krwi, chłopak miał delikatnie otwarte oczy które przyglądały mi się bezwładnie – Erwin? – wyszeptałem zdając sobie sprawę jak ciężki był jego stan
od razu zauważyłem dwa złamania otwarte, jedno było na jego lewej ręce pod łokciem a drugie było na tej samej ręce w palcu wskazującym z którego wystawała kość. dało się dostrzec także wgniecienie na klatce piersiowej świadczące o uskodzeniu żebra oraz liczne rozcięcia
pastor słysząc swoje imię spojrzał na mnie a jego oczy nabrały nadzieji, przyjaciel wymruczał coś co było nie zrozumiałe, przerwał jednak gdy zaksztusił się i kaszlnął własną krwią – nic nie rób – powiedziałem próbując jakkolwiek zachować zdrowe zmysły. musiałem właśnie sobie przypomniać zasady pierwszej pomocy, a przysięgam że to nie jest aż takie proste jak może się wydawać! jedną rękę wsunąłem pod jego kark a drugą pod kolana i podnioszłem go aby łatwiej go przetransportować do auta a potem na szpital, ten położył swoją złamaną ręke na brzuch co mnie zdziwiło, nie dość że dał radę podnieść ręke to dodatkowo umieszczenie jej na żebrach nie sprawiało mu bólu
– jeszcze chwila Erwin, pojedziemy do szpitala i będzie wszystko dobrze – obiecałem próbując uspokoić bardziej siebie niż chłopaka i skierowałem się do wyjścia. siwy mamrotał coś ciągle jednak nie umiał wypowiedzieć nic sensownego, jego klatka piersiowa unosiła się niestabilnie co dawało mi do zrozumienia że przyjaciel ma problemy z oddychaniem, byłem tak zmartwiony że byłem o krok od krzyknięcia żeby się zamknął i nie marnował powietrza, a jednak zatrzymałem się gdy usłyszałem od Erwina znajome brzmienie wydobywające się z jego ust. gdy na niego spojrzałem wydawał się patrzeć wprost we mnie, było to dziwne biorąc pod uwagę że mam maskę, pewnie znowu coś sobie wymyślam, a jednak znowu wymówił te słowo
– Labo... – kaszlnął a po jego wargach ściekła strużka krwi – La..Lab..bo... – powtórzył z większym wysiłkiem, tak jakby każde słowo sprawiało że czuje się gorzej, łapał z trudnością powietrze do płuc co mnie jeszcze bardziej niepokoiło – jest już okej – powiedział siwy przymykając przy tym złote oczy, oparł głowę na moim ramieniu a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech – nie ruszaj się, biorę cię do szpitala – odparłem przelewając swój strach na zdenerwowanie. ruszyłem po schodach starając jak najmniej ruszać Erwinem abym nic nie spierdolił czy coś, zauważyłem jak uśmiech z ust chłopaka znika co świadczyło o tym że stracił przytomność, w końcu gdy byłem już przy samochodzie wskoczyłem do środka jak poparzony wymijając przy tym kontaktu wzrokowego
położyłem nogi chłopaka na lewym siedzeniu a za to głowę na własnych kolanach abym był w stanie określić czy w ogóle oddycha – co jest kurwa? jak kurwa go?.. mniejsza, co mu jest? – pytał San zaskoczony i podenerwowany – Erwinek? – załkał Dia zauważając jak poważny jest jego stan – jedź kurwa na szpital – krzyknąłem do Sana na co on od razu zareagował i odjechał w stronę szpitala, w ogóle nie zwracając uwagi na prędkość pojazdu
złapałem jedną ręką za ramie siwego tak aby nie spadł z siedzeń, drugą zaś położyłem na jego klatce piersiowej abym był w stanie określić jak duże ma chłopak problemy z oddychaniem. nigdy wcześniej nie podejrzewałem że zobaczę Erwina w takim stanie, bladego, z podkrążonymi oczami, ledwo mogącego złapać powietrze do ust, z taką ilością ran. przeniosłem dłoń z klatki piersiowej na dłoń Erwina, splotłem nasze palce i delikatnie gładziłem po krwawych śladach na nadgarstkach – będzie okej, jeszcze chwilkę – mówiłem szeptem w stronę przyjaciela, wiedziałem jednak że staram się uspokoić bardziej siebie niż chłopaka
odetchnąłem z ulgą gdy zauważyłem szpital...
(perspektywa Erwina)
poczułem jak wali we mnie prąd z defibrylatora, kurwa czyli jednak żyje, dobra z Kuiem spotkam się później. gdzie ja do kurwy jestem?
czułem tak wiele bólu na raz, słyszałem przytłumione głosy lekarzy, byłem jednak podłączony pod powietrze co o wiele mi ułatwiało wszystko, ból w klatce piersiowej był nie do zniesienia, tak samo jak niestabilne pikania z monitora, jednej ręki nie czułem podczas gdy czułem że do drugiej podłączona jest kroplówka
uchyliłem delikatnie powieki co nie wydawało się być dobrym pomysłem biorąc pod uwagę że zaczęło mi się kręcić w głowie, zacząłem się rozglądać tak jakbym myślał że zobaczę kogoś znajomego, otworzyłem usta aby coś powiedzieć. żaden dźwięk jednak nie chciał się wydobyć z moich ust
Carbo?
Porvalo?
Vasquez?
Speedo?
Labo?
David?
Heidi?
gdzie jesteście?...
(perspektywa Labo)
– jak to mnie kurwa nie wpuścicie? – warknąłem w stronę recepcjonistki – mineły już trzy pierdolone dni a wy wciąż nie dajecie nikomu zobaczyć Erwina – dodałem, nikt z zakszotu nie wiedział jaki jest stan pastora a każdy w szpitalu powtarza że mamy dać mu spokój, czy oni nie mogą zrozumieć że siwy to nasz przyjaciel i nie jesteśmy randomami tylko grupą terrorystyczną?
– mówiłam Laborant ci to z 20 razy, zobaczyć i poznać jego stan może tylko jego rodzina, czemu nie możesz odpuścić jak reszta twoich przyjaciół? – spytała chamskim głosem – nie jesteśmy na ty Pani Stefanio, a ja jestem rodziną Erwina Knucklesa! – podniosłem głos na co ta się skrzywiła, w sumie nie wiedziałem czy ona nazywała się Stefania ale co z tego – a ty znowu tu Labo? – spytał znajomy głos za mną, odwróciłem się i zauważyłem Bartusia – czy możesz do kurwy uświadomić ją że moge się widzieć z Erwinem? – spytałem – a możesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie – tak do kurwy, inaczej zastrzele tą pierdoloną Stefanie i sam znajdę pastora – odparłem wkurwiony tym że nie mogę mieć nawet najmniejszej pewności czy z Erwinem wszystko dobrze
Bartek westchnął – masz szczęście że jego stan jest w tej chwili stabilny – powiedział i odszedł dając mi do zrozumienia że mam iść za nim, zadowolony więc pokazałem środkowy palec Stefani i polazłem za medykiem. zatrzymaliśmy się przed salą 328 – Erwin jest w śpiączce farmakologicznej – powiadomił Bartek, otworzyłem drzwi i wolnym krokiem wszedłem do środka, w pomieszczeniu były rzeczy typowe dla szpitala, kroplówka, białe łóżko, kilka krzeseł i szafa w której jest chuj wie co. jedyne co jednak mnie obchodziło to siwowłosy lezący nieprzytomnie na łóżku. usiadłem po jednej z stron materaca, w pewien sposób widok przyjaciela mnie uspokoił, z drugiej jednak strony niepokoił mnie jego stan – co z nim? – spytałem cicho
– lewa ręka i palec złamanie otwarte, dwa zebra pęknięte, skręcona kostka, poza tym problemy z oddychaniem ale nie jesteśmy pewni czy to przez zebra czy ślady duszenia na szyji – lekarz westchnął – ma liczne śniaki i rany cięte i kłute, to cud że jego stan tak szybko się unormował – dodał – idę do innych pacjentów, w razie co wołaj – powiedział i opuścił pomieszczenie
spojrzałem spowrotem na Erwina, wyraz jego twarzy był bezsilny i ciężko się patrzyło na to jak najweszelszaa postać w życiu nie jest w stanie nawet złapać oddechu
– przepraszam Erwin że się spóźniłem – powiedziałem cicho, nie jestem pewny czy to możliwe aby chłopak mnie usłyszał, a jednak warto było spróbować – jestem taki głupi – dodałem z pewnością że to bez sensu i mnie nie słyszy, po prostu naoglądałem się filmów i zaczynam mówić, jednak potrzebowałem komuś się wygadać – zakszot bez ciebie jest bez silny, większość osób nie wie co że sobą zrobić – ciągnąłem monolog wiedząc przy tym że ja także nie wiem co robić – mamy szczęście że inne grupy wstrzymały na nas topór wojenny – parsknąłem nie zbyt zadowolony że przeciwne organizacje uważają że jesteśmy bezsilni
złapałem dłoń siwowłosego w swoją, była ona podłączona do kroplówki jednak nie za bardzo mi to przeszkadzało, siniaki z przed 3 dni były teraz o wiele bardziej wyraźne, ręka Knucklesa była ciepła co mnie jakoś uspokajało – nie ważne ile będziesz tu lezał to poczekam – przekazałem oglądając zielonkawe plamy na skórze chłopaka. kardiomonitor pikał w rytm pracy serca pastora, bicie to było powolne i o wiele za płytkie. głaskałem skóre przyjaciela w sposób jaki mam w zwyczaju
chociaż to by była jedyna chwila gdzie Erwin jest spokojny to naprawdę dałbym wszystko aby usłyszeć znowu jego głos, żeby powiedział zakszotowi że nawet teraz nie mają planów co że sobą zrobić
tak jak zwykle w takich momentach usłyszałem dźwięk powiadomienia z telefonu, nie przejąłem się tym zbytnio, wolałem cieszyć się chwilą – brakowało mi cię, naprawdę łączysz naszą całą ekipę – mówiłem smutny że siwy nie może tego usłyszeć, to by było o wiele prostsze ponieważ ja nigdy bym się nie zmusił do powiedzenia mu czegoś tak miłego – mi też cię brakuje, okej? pewnie twoje ego by urosło jakbyś to słyszał – zmusiłem się do śmiechu – mam nadzieje że śni ci się coś miłego – uśmiechnąłem się – z resztą co ja pierdole, podczas śpiączki farmakologicznej nie ma się snów – uświadomiłem sobie odruchowo wypowiadając słowa na głos
usłyszałem kolejne powiadomienie dobiegające z mojego telefonu, wciąż jednak niezbyt tym przejęty gładziłen dłoń siwowłosego za którym tak bardzo się stęskniłem. kolejny dźwięk, tym razem jednak nie było to powiadomienie a dzwonek, przewróciłem oczami nie zadowolony że muszę puścić chłopaka i odebrać telefon, nie patrząc nawet na to kto dzwoni odebrałem z nadzieją że rozmowa nie będzie trwała zbyt długo i będę mógł wrócić do swoich myśli
– halo? – spytałem niezbyt zainteresowany rozmową – znowu się spóźniasz? teraz gdy Erwin się odnalazł nie masz wymówki że go szukasz! – oznajmił David który od samego początku nie był zbyt przejęty stanem pastora, spojrzałem na zegar i dopiero teraz zdałem sobie sprawę że przebywam w szpitalu już dłużej niż 10 minut, miałem się spotkać z zakszotem jednak to kompletnie wyleciało mi z głowy. z resztą i tak pewnie by chodziło o to samo - pytali by znowu jak go znalazłem próbując ustalić kto porwał siwego, i chociaż Dia i San milczeli to ja wciąż bałem się że w końcu wszyscy się dowiedzą o moim kłamstwie – Labo kurwo jebana mówie coś do ciebie, za ile będziesz? – spytał David dając mi do zrozumienia że przez ten cały czas do mnie mówił – spotkamy się później – obiecałem nie chcąc opuszczać Erwina
– co jest ważniejsze od odkrycia kto porwał Erwina?! – usłyszałem przez telefon zdenerwowanie Davida – jestem w szpitalu z siwym, daj mi spokój – odgryzłem się, szybko jednak się uspokoiłem zdając sobie sprawę że to nie na miejscu – przepraszam, po prostu porozmawiamy i tym wszystkim później, ok? – spytałem zestresowany tym że David znów zacznie krzyczeć, ten jednak westchnął – jest z nim okej? – spytał co mnie zaskoczyło, to chyba jedyny raz gdy się zaczął przejmować siwym – jest w śpiączce, ale jego stan jest raczej stabilny – oświadczyłem znowu spoglądając na chłopaka – będziemy mogli wpaść? – spytał, zanim jednak zdążyłem powiedzieć cokolwiek zastanowiłem się czemu akurat mnie o to pyta, dobra to pewnie nic ważnego, uśmiechnąłem się delikatnie – ja nie mam z tym problemu – wzruszyłem ramionami – okej! to pa! – pożegnał się jak zwykle raniąc moje uszy które były już zmęczone słuchaniem krzyków
– na czym to ja skończyłem? – zastanowiłem się cichutko na głos, przyjrzałem się ponownie Erwinowi tak jakby miało to jakkolwiek pomóc z moją beznadziejną pamięcią. uśmiech znowu zagościł na moich ustach, odłożyłem ręke na klatce piersiowej siwowłosego z spokojem wsłuchując się w bicie jego serca
– jest już okej –
jego bezradne i pełne bólu i nadzieji znowu rozbrzmiały w moim umyśle – chciałbym aby faktycznie tak było – zaśmiałem się na głos tylko po to aby się nie rozpłakać. tak bardzo próbowałem się nie martwić o Erwina wiedząc że tego nienawidzi, a jednak nie potrafiłem...
– dobranoc księżniczko – pożegnałem się wiedząc że powinienem iść na baze spotkać się z chłopakami. a jednak nie byłem w stanie zmusić samego siebie do zabrania dłoni od Erwina, może i to on nie mógł się poruszyć jednak czułem się obecnie bardziej bezradny od niego – Erwin? – zamknąłem oczy wiedząc jak bardzo nie chce bo opuszczać, po policzku poleciała pojedyncza łza świadcząca bardziej o mojej bezradności niż o smutku – pamiętaj że zawsze będziesz dla zakszotu na pierwszym miejscu i zrobimy dla ciebie wszystko – powiedziałem zmuszając siebie do utrzymania spokojnego głosu
– dla mnie też –
🦕🦕🦕
otworzyłem oczy w pierwszej chwili nie wiedząc nawet gdzie się znajduje, uświadomiłem sobie jednak że musiałem przysnąć siedząc u Erwina, nie była to dla mnie jednak zadna nowość, przez ostatni czas byłem dłużej w szpitalu niż w własnym domu, po prostu zbyt bardzo martwiłem się że cokolwiek może się stać a mnie nie będzie przy nim, tymbardziej że planem Q było zabicie Erwina i mógł pragnąć zakończyć to co zaczął
mineły już prawie 3 tygodnie od momentu w którym znalazłem siwego w tym domu, jego stan się przez ten czas znacznie poprawił. chłopak oddychał już o własnych siłach i nie potrzebował już tylu kroplówek uzupełniających krew co wcześniej, ponadto oddech się ustabilizował a kości powoli zaczęły się zrastać. wciąż jednak martwiłem się o chłopaka, jego pokój wypełniały 5 bukietów kwiatów którzy przyniosły inne grupy oraz sam zakszot, Solidni, Vagosi, Landryny, oraz bukiet od pracowników ZS custom. wydawało się że wielu osobą brakowało pastora co nie było nikogo zdziwieniem, nawet policja raz przyjechała aby sprawdzić jak się ma najgorszy terrorysta w mieście
ja zamiast kwiatów jednak dałem Erwinowi mój czas, kwiaty i tak zwiędły by w wazonie na parapecie a tak to chociaż czuje że się przydaje, co prawda Zakszot stał się w moim stosunku nerwowy i mówi że bez sensu poświęcać tyle czasu osobie która nawet cię nie usłyszy, nie przejmuje się jednak tym, i tak nie mam nic lepszego do roboty
odruchowo odwróciłem wzrok w stronę drzwi słysząc jak te się otwierają, po chwili do pokoju wszedły znajome mi twarze moich przyjaciół, David, Carbo, Dia, Porvalo oraz Speedo, ten ostatni spojrzał na mnie z niesmakiem – no oczywiście, kogo byśmy mogli się tu spodziewać, odebrać nie może ale siedzieć z chłopakiem w śpiączce dłużej niż nam pomagać już może – oskarżał z czym nie dało się nie zgodzić, nie miałem nawet siły aby jakoś odpowiedzieć co ostatnimi czasy były dla mnie normalną – bez zmian? – spytał Dia odnośnie Erwina, zawsze zmieniał temat z mojej nieaktywności w napadach wiedząc że naprawdę mi ciężko z tym wszystkim – żadnych, jedyne co to lekarze mówią że jutro już po jutrze będą go wybudzali – poinformowałem, Carbo zajął krzesło po przeciwnej stronie łóżka wyraźnie nerwowy – mówią tak od tygodnia, mogli by się pospieszyć – westchnął co było prawdą
– Labo, chcesz pójść może do kiosku szpitalnego? zawsze gubię drogę – zaśmiał się Garcon, wiedziałem jednak że nie było to dlatego że jest głodny lub chce pogadać, chłopak po prostu się o mnie troszczył, musiał się domyślać że o wiele mniej jem siedząc ciągle przy łóżku szpitalnym, i wiedział także że jestem zbyt zmęczony wszystkim aby odmówić – pewnie – powiedziałem wstawając chwiejnie z krzesła przez drętwiałe nogi. Dia otworzył z uśmiechem drzwi chcąc abym naprawdę uwierzył że chodzi tylko o pomoc, na korytarzu było niezwykle cicho co dawało mi do zrozumienia że jest już wieczór i dawno powinienem być w domu i spać, nie miałem jednak takiego zamiaru. i chociaż Dia poprosił mnie o pomoc w znalezieniu sklepu szpitalnego to szedł kilka kroków przedemną nie starając się już nawet zachować pozorów
w końcu zatrzymaliśmy się i wszedliśmy do małego otwartego popieszczenia które było sklepem, za ladą stała kasjerka która jak zauważyłem pracowała tutaj w weekendy oraz piątki, na półkach znajdowały się różne mniej i bardziej ciekawe rzeczy. leki, gazety, jakieś przekąski, i różnego rodzaju picia – dzień dobry – przywitała się miło kasjerka, wiedziałem jednak że gdybym tu nie przychodził niemal każdego dnia to by mnie przywitała jak byle zjeba w masce – dobry wieczór – powiedziałem z mniejszą dawką emocji, nie chciałem sprawiać wrażenia oziębłego, jednak nie dawałem rady nawet aby się zmusić do bycia miłym
– dzień dobry! są jeszcze jakieś ciepłe posiłki? – spytał Dia, jako że był to największy szpital na wyspie i znajdowały się tutaj najróżniejsze oddziały to uznano że łatwiejszym będzie aby jedzenie po prostu sprzedawano zamiast chodzić po ponad 300 salach rozdając jedzenie, plusem było w tym także to że nie tylko pacjenci mogli coś zjeść lecz również odwiedzający którzy spędzają jak ja kilka godzin w tym miejscu – niestety obiady są do 20 – oznajmiła, spojrzałem odruchowo na zegarek i uznałem że jest bliżej do tego aby zjeść śniadanie o 6 niż ten obiad, albowiem była 3 w nocy co wyjaśniało to jak cicho tutaj było – oki, to weźmiemy coś po prostu z automatu – wzruszył ramionami wiecznie szczęsliwy Garcon, podczas gdy on zmierzał w stronę automatu ja zająłem miejsce przy jednym z 2 stolików, przyglądałem się jak Dia bierze z automatu jedno opokowanie kanapek po czym kupuje od kasjerki kawę mrożoną, po zapłaczeniu chłopak od razu poszedł w moim kierunku i zajął miejsce naprzeciwko mnie, uśmiechnął się w moją stronę po czym postawił przedemną kawę
– znając ciebie to nic nie piłeś – zaśmiał się abym poczuł się pewniej – nie dzięki – odparłem starając się brzmieć miło. prawdę mówiąc ostatnio ćpałem tyle mety, anfy, kokainy, ketaminy i chuj wie czego jeszcze, przez co gdy brałem nawet najmniejszy łyk wody do ust czułem jakbym miał zwymiotować całą zawartość żołądka – no mógłbym odpuścić, ale chyba nie powinienem pozwolić aby mój kolega się odwadniał – zauważył dając mi do zrozumienia że tak łatwo się nie podda, zmrużyłem oczy nie mając siły się wykłócać, oderwałem wieczko od kubka z letnim napojem czując jak na samą myśl że mam to wypić dostaje dreszczy. zdjąłem z ust maskę i wziąłem łyk kawy, słuchałem przy tym jak Dia nieporadnie próbuje otworzyć foliowe opakowanie z jego dopiero co zakupionyn posiłkiem
– smacznego – powiedziałem wkładając z powrotem na twarz maskę, czułem jak gorzkawa ciecz rozchodzi mi się w żołądku mieszając się przy tym z pustką niedawno zażywanymi środkami – długo dzisiaj spałeś? – spytał przeżuwając kanapkę, zadawał to pytanie niemal każdego dnia, i mimo że nigdy nie powiedziałem że jestem niewyspany to byłem niemal że pewny iż jakbym powiedział o moim jakże krótkim śnie to Garcon każał by mi wracać do domu i spać 12 godzin, co po narkotykach było dla mnie tak proste jak oddychanie...
– w miarę długo, jestem wypoczęty – przyznałem, po części było to prawdą ponieważ przez ostatni tydzień spałem mniej więcej 3 godziny dziennie, dzisiaj jednak przez przysnięcie przy łóżku Erwina spałem o wiele więcej co nie do końca mnie zawalało – to że będziesz się katować nie sprawi że Erwin poczuje się lepiej – powiedział Dia tak jakby czytał w moich myślach – ale... – chciałem się już tłumaczyć jednak chyba nie było sensu biorąc pod uwagę że chłopak miał rację – wiesz, za chwilę będę jechał po Sana bo znowu ma problemy z ogrzewaniem i zaproponowałem żeby przenocował u mnie. może się przyłączysz? w końcu i tak nie masz zbyt wiele do roboty a tak chociaż się wyśpisz – uśmiechnął się ciepło, w odpowiedzi kiwnąłem jedynie głową zbyt obojętny by w ogóle się sprzeciwić – fajnie, to zjem i będziemy mogli jechać, oki? – spytał zadowolony że przekonał mnie do odpoczynku
– okej – odparłem zmuszając siebie aby nie mówić zbyt dużo, w końcu po branych przeze mnie środkach słowa same pchają się na język tak jakby liczyły na to że powiem wszystko o czym pomyśle, nie zaciskałem jednak zębów po to aby nie martwić innych tylko aby nie tłumaczyć się potem z wypowiedzianych przeze mnie głupot. podczas gdy Dia wciąż jadł kanapki ja siorbałem kawę zmuszając organizm do zaakceptowania że przyjmuje coś co nie jest narkotykiem. po kilku minutach ciszy w końcu mogliśmy iść do wyjścia, ciągle jednak czułem niepokój odnośnie Erwina, to było głupie biorąc pod uwagę że jest z nim teraz zakszot a w szpitalu jest bezpieczny – co jeśli Q będzie chciał dokończyć robotę i zabić Erwina? – spytałem przez przypadek wypowiadając to pytanie na głos, na te słowa Dia zdawał się być znowu nerwowy, tak jakby się martwił znowu o Erwina przypominając sobie że skoro nie mógł być bezpieczny w własnym domu to nie może być bezpieczny nigdzie
chłopak jednak nie odpowiedział, wyszedł że szpitala a ja zanim kierując się przy tym w stronę parkingu, zimne powietrze sprawiło że od razu poczułem się lepiej, za to chłód uderzający w moje dłonie sprawiało że drżałem pod wpływem wiatru. zatrzymaliśmy się razem przed jednym z samochodów, Dia otworzył pojazd pilotem na co ten wydał charakterystyczny, pikający dźwięk. otworzyłem zmarzniętymi dłońmi drzwi i usiadłem na miejscu pasażera, nie fatygowałem się jednak zbytnio tym aby zapiąć pas bezpieczeństwa, w końcu nawet jeśli dojdzie do wypadku to nic mi się nie stanie dzięki masce a potem wystrzelą poduszki powietrzne. Garcon zajął miejsce koło mnie i zamknął drzwi sprawiając przez to że ponownie otuliło mnie miłe ciepło, odpalił pojazd jednak wciąż się wstrzymywał przed ruszeniem się z miejsca
– Erwinowi już nic się nie stanie – obiecał Dia z taką pewnością siebie że sam mu uwierzyłem, i chociaż na twarzy ciemno włosego gościł uśmiech to zauważałem w oczach łzy świadczących o tym że sam nie do końca jest przekonany w własne słowa – proszę, odpocznij i przestań się tak zamęczać, nie mam siły martwić się za dwie osoby – dodał tak miło i ciepło że moje wargi się delikatnie podniosły
gdy Dia w końcu ruszył z miejsca parkingowego spróbowałem chodź trochę się rozluźnić, patrzyłem zmęczonym wzrokiem w okno, starałem się jak najmniej myśleć o tych złych rzeczach które się przydarzyły mojemu koledze
kurwa! nie powinienem go zostawiać bez opieki, co jeśli coś mu się stanie? co jeśli mu się pogorszy? co jeśli pod moją nieobecność Q będzie chciał się zemścić? jak mogłem zostawić Erwina tak po prostu! przecież jak coś będzie nie tak to nawet się o tym nie dowiem!
LABO STOP! powinieneś się w tej chwili uspokoić i odpocząć, tyle że jak mam się zrelaksować?
przestałem się w końcu skupiać na uciążliwych myślach, jedyne o czym teraz myślałem to wyglądanie przez okno, z nudów zacząłem liczyć latarnie mijane w drodze po Sana, 1, 2, 3... 5... 8... zamknąłem oczy gdy zmęczenie było już zbyt duże abym mógł liczyć, a może to przez narkotyki które rozmywały mi obraz na tyle że światło lamp niemal że się że sobą zlewało. nie, to jednak nie mogło być to ponieważ przed chwilą było okej
po kilku minutach jednak nie byłem w stanie myśleć o tym co dzieje się wokół mnie, i to z bardzo prostego powodu - zasnąłem
AHOJ KURWA
WIEM ŻE ZWYKLE SIĘ TUTAJ TŁUMACZE I PRZEPRASZAM ZA BRAK ROZDZIALU ALE MAM TERAZ WYJEBANE BO I TAK SIĘ BEDE OPIERDALAĆ
a jednak możecie podziękować slut4soap bez którego byście musieli czekać dłużej oraz Gofra którego nie oznacze bo jest śmieciem 🥝
~4040 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro