🥀~17. gra z czasem~🥀
(perspektywa Laboranta)
A CO JAK TO WSZYSTKO SYMULACJA I ERWIN NIE ZOSTAŁ PORWANY TYLKO SPRAWDZA JAK SIĘ ZACHOWAMY???
CO JEŚLI JESTEM W ŚPIĄCZCE OD KIEDY STRACIŁEM PŁUCA I NIGDY NIE BYŁEM W ZAKSZOCIE???
CO JEŚLI KAŻDY Z ZAKSZOTU DOSTAJE ZAGADKI ALE MYŚLI ŻE JEST JEDYNYM I NIE MOŻE RESZCIE TEGO POWIEDZIEĆ???
CO JEŚLI NA KSIĘŻYCU JEST POWIETRZE ALE NIKT TEGO NIE WIE BO KAŻDY NOSI SKAFANDRY???
uhhh dobra Laborant, spokojnie... w końcu Silny oraz Carbo nie przywieźli narkotyków abyś wszystkie wziął tylko żeby były na akcje...
tak na marginesie zaznaczę że Silny też że mną teraz siedzi i chowamy się tak przed Carbo który by był na pewno zły że bierzemy narkotyki dla zabawy. "chowamy" to też za dużo powiedziane, ponieważ po prostu siedzimy na podłodze w bazie w pokoju szefa zamknięci na klucz podczas gdy Carbonara coś robi w konwerencyjnej. wiem że nie powinienem ćpać podczas gdy Erwin jest porwany, ale litości, to właśnie podczas fazy wpada się na najlepsze pomysły, a w końcu ja i tak niczego sam nie wymyślę
– ciekawe czy Erwin w ogóle jest jeszcze na wyspie – zastanowił się na głos Silny, najwyraźniej nawet narkotyki nie sprawiły żeby przestał się martwić – jest pewnie tam gdzie zachodzi słońce i dzień się kończy – uznałem jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, Silny jednak wzruszył ramionami nieprzejęty, no tak, ja nie brałem pod uwagę że nie powinienem tego mówić, a Silny nie zwrócił nawet uwagi że to co powiedziałem jest dziwne – kurwa a skoro Japonia jest krajem wschodzącego słońca to kraj przed Japonią jest zachodzącego! i tam jest kurwa Erwin! – wymyślił zachwycony z swojej wiedzy – a co jest przed Japonią? pewnie Chiny albo Korea! albo Rosja, bo Rosja jest wszędzie! – myślał na co przewróciłem oczami – widziałem kiedyś mapę? przed Japonią jest Tokio debilu – prychnąłem zdziwiony głupotami padającymi z ust przyjaciela, ten jednak spojrzał ma mnie jak ma głupka
– Tokio to jest ulica kurwaaa a nie kraj – przypomniał – a kurwa faktycznie – przytaknąłem – no to pewnie Filipiny – strzeliłem na co ten wzruszył ramionami – a chuj wie w sumie, skoro Erwin do nas nie pisze to pewnie już dołączył do Yakuzy w Japonii i ma nowych przyjaciół – uznał co było głupotą, a jednak w moim stanie uznałem to za świętą prawdę – wiedziałem że Erwin jest jednak weebem – posmutniałem sam nie wiem dlaczego
DOBRA OGARNIJ SIĘ LABORANT
zbeształem sam siebie w myślać
w końcu ćpałem po to aby mieć więcej pomysłów a nie zastanawiać się gdzie leży Tokio lub inne gówno
ALE Z DRUGIEJ STRONY ERWIN MOŻE BYĆ WSZĘDZIE, W KOŃCU WSZĘDZIE KIEDYŚ ZAJDZIE SŁOŃCE O ILE Q NIE KŁAMIE I TRZYMA PASTORA W JAKIEJŚ JASKINI
prawie podskoczyłem słysząc dochodzące do moich uszu pukanie do drzwi, spojrzałem na Silnego jednak on nawet nie myślał nad ukryciem narkotyków, wyglądało na to że był zbyt pogrążony w własnych myślach aby usłyszeć stukanie w drzwi, wzruszyłem ramionami nieznacząco – co tam? – krzyknąłem do osoby za drzwiami jak najbardziej próbując powstrzymać drżenie rąk spowodowanym przez zażycie narkotyków – otwierać te jebane drzwi bo zostawiłem tam swoją broń! – krzyknął zdenerwowany Speedo stojący przed drzwiami, o chuj mu chodzi? na strzelanine idzie czy jak? dlaczego od razu musi krzyczeć. posmutniałem przez jego złość – nie krzycz – powiedziałem wystarczająco cicho aby Speedo tego nie usłyszał – dobra Labo nie bądź pizda i otwieraj drzwi – poinstruował, co prawda to był tekst taki jak widzisz płaczącą osobę i mówisz "nie płacz" tak jakby to miało pomóc, a jednak byłem wystarczająco zjarany aby jego słowa faktycznie pomogły
wstałem z ziemi i o mało nie wywalając się o powietrze otworzyłem drzwi – cześć – powiedziałem nie odsuwając się od drzwi przez zapomnienie po co miałem otworzyć, a jako ze stałem w drzwiach to Albert wciąż nie mógł wejść do pomieszczenia – będziesz tak stał czy dasz mi wziąć moją broń? – spytał sarkastyczne widocznie zmieszany moim zachowaniem – ano oczywiśśśśście – kiwnąłem głową odchodząc od drzwi na co jasno włosy ostrożnie wszedł do pokoju zapewne zastanawiając się co piłem. zauważając jednak na biurku pozostałość bo kresce metamfetaminy westchnął – nie macie nic lepszego do roboty niż ćpanie? – prychnął wkurzony – CZY KTOŚ POWIEDZIAŁ ĆPANIE??? – krzyknął Porvalo prawdopodobnie wciąż opierdalając się i oglądając tiktoka – CICHOOOO – wydarł się Silny nie chcąc aby Carbo to usłyszał, w końcu grzyb najbardziej się sprzeciwiał braniu narkotyków przez Silnego, co by zapewne skutkowało ponownym uzależnieniem
Albert wziął w końcu swoją broń i wyszedł z pokoju uważając aby nie potknąć się o pierdolnik panujący na podłodze – dobra ja już lecę do domu, do zobaczenia jutro! – powiedział Speedo na tyle głośno aby wszyscy obecni go usłyszeli po czym ponownie odwrócił się w moim i Gebbelsa kierunku – wam też to radzę, w końcu już druga w nocy – wzruszył ramiomami. druga w nocy... a o trzeciej list... okurwa
– czyli zostało 25 godzin – powiedziałem zdezorientowany i gotowy aby wznowić poszukiwania Erwina, i to nawet jeśli wiedziałem że nic nie znajdę – 25 godzin na co? – spytał równie zdezorientowany Speedo, uświadamiając sobie że powiedziałem to na głos otworzyłem szerzej oczy, nie odpowiedziałem jednak z nadzieją że za chwilę wszyscy o tym zapomną – te a ten, podwieziesz mnie do tego no domu? mojego w sensie domu, a bardziej mieszkania – Silny miał mówić dalej jednak przerwał mu Albert wiedząc że to zajmie nieskończoność – pewnie, i tak mam po drodze – odparł uśmiechając się przy tym. może i nie cieszyła go za bardzo podróż z naćpanym kolegą, jednak to że pojedzie z kimś w nocy podczas gdy po mieście wciąż grasuje porywacz zwiększy poczucie jego bezpieczeństwa
– jedziesz maskarz? – zaproponował Speedo, kurwa znów się zamyśliłem. zadałem sobie wtedy pytanie - czy nudziarzem żeby jeździć z kimś? - odpowiedź wydawała się oczywista, tak, jestem nudziarzem. jednak i tak nie chciało mi się jechać z chłopakami – przeżyje bez podwózki – rzekłem dumny z własnej samodzielności, jasno włosy wzruszył jedynie ramionami i ruszył w stronę wyjścia, a za nim chwiejne kroki stawiał Silny. gdy oboje znikli mi z oczu popatrzyłem ponuro na podłogę. znowu sam, dobra nie aż tak sam bo w bazie jest jeszcze Porvalo i Carbonara, ale pierdolić szczegóły. byłem tutaj sam jak krewetka w kanapce, sam nie wiem co to za porównanie ale będąc naćpanym nie myśle trzeźwo i mam jakieś w chuj depresyjne myśli niczym 13 latki na tiktoku
przetarłem delikatnie kciukiem nadgarstek scierając skutecznie resztę kropel krwi, wbijanie sobie strzykawki z narkotykiem to może najszybszy sposób na upragniony efekt, jednak także najbardziej bolesny, ale to najłatwiejszy sposób biorąc pod uwagę że nie mogę nawet sensownie wciągnąć krechy do nosa. zamknąłem oczy próbując uspokoić przy tym drżenie rąk, miałem w sobie tyle nieopanowanej energii że cudem powstrzymywałem się nad wybiegnięciem z bazy i szukaniu pastora, jednak nie mając pomysłu na rozwiązanie zagadki raczej nie wiele zdziałam. przesunąłem dłonią ponownie po lewym nadgarstku, tym razem nie aby zetrzeć krew, tylko po to aby uspokoić ich drżenie
wciąż nie mogłem się pogodzić że świadomością że akurat mnie wybrano abym odnalazł Erwina. jakąś postać poboczną która miała stać się nagle główmym bohaterem, czy zrobiłem coś nie tak? nawet nikt mi nie może pomóc tego stwierdzić, dlaczego ja? zwykły maskarz nie potrafiący nawet oddychać, osoba która nigdy nawet nie była na tyle blisko pastorowi jak reszta zakszotu, zwykła szara myszka... a jednak nie jest to zależne odemnie, i sprawia to że nie mozwalam sobie na poddanie, jeśli muszę sam uratować życie Erwina, to zrobię to nawet jeśli miałbym poświęcić własne życie. Erwin zrobił tak wiele dla mnie że to była by mała cena aby się odwdzięczyć
koniec tych rozmyśleń Laborancie, w końcu pozostało ci tylko 25 godzin na odnalezienie przyjaciela!...
(perspektywa Erwina)
westchnąłem przekręcając się na drugi bok, faktem było iż nie byłem przyzwyczajony do lezenia na tak twardym łóżku. co prawda było to o wiele lepsze niż krzesło i wbijający się w dłonię metal, jednak to nie sprawiało abym czuł się na tyle konwortowo żeby spać spokojnie, spać spokojnie, to w ogóle dziwne pojęcie biorąc pod uwagę że jestem porwany...
tłumacząc, Olek bardzo miły i dał mi inny pokój, ten był wyposażony nie tylko w krzesło i kolczatki a również łóżko, biurko (nie ma krzesła ale unlucky) oraz szafa, powiedzieli mi abym przebrał się w rzeczy z szafy, bo jak mówili "kurwi od ciebie własną krwią" więc przy okazji stwierdziłem ze zobaczę czy nie ma w środku czegoś ciekawego. niestety ale poza pojedynczym wieszakiem z ubrankiem nie znalazłem zbyt wiele, jakiś koc oraz gwoździe którymi moge co najwyżej wydłubać sobie oczy. poza tym w pokoju stał duży zegar który głośno się poruszał, jednak ten dźwięk zamiast mnie wkurzać sprawiał że nie zwariowałem nie czując upływu czasu
spojrzałem nie wiem już który raz na zegar... była trzecia w nocy gdy zabił on głośno sprawiając że uświadomiłem sobie kolejną rzecz
pozostały 24 godziny...
usłyszałem jak drzwi od pokoju się otwierają...
pośpiesz się, Labo...
(perspektywa Laboranta)
zatrzymałem się przemiezając korytarz gdy uświadomiłem sobie że jestem już przy drzwiach do swojego mieszkania. zamiast jednak szukać klucza po kieszeniach coś wydało mi się inne, nie wiele mysląc złapałem za klamkę przez co okazało się że drzwi do mojego domu są otwarte, mógłbym przysięgnąć iż je zamykałem, a jednak to że ma zamku nie było śladu po włamaniu nie pomogło ani trochę. w końcu odważyłem się wejść do mieszkania, w końcu to mój dom! a ja jestem zbyt naćpany na strach, w domu jednak na pierwszy rzut oka wydawało się że nic nie zostało ruszone co sprawiało że czułem się nie swojo. w końcu to by oznaczało że zapomniałem zamknąć drzwi co nigdy wcześniej mi się nie zdazało
odrzuciłem jednak tą myśl zauważając że na stole leży niewielki kawałek papieru. od razu przeszły mnie dreszcze gdy pomyślałem że wiem kto ją tu zostawił, prędko podnioszłem list i po zobaczeniu jakże krótkiej wiadomości serce zabiło mi szybciej
"24 godziny do końca
zabawy w chowanego
powodzenia Laborancie"
pierdolony Q... jak go tylko zobaczę to przysięgam że będzie martwy!
mimo złości czułem jak zaszkliły mi się oczy od kropel słonych łez opuszczających się powoli po moich policzkach, czy ja wymagam tak wiele? chciałem tylko aby wszystko było już okej, a jednak nie mogłem, w tej chorej grze było tylko jedna ważna rzecz:
Erwin...
i nawet jeśli bym miał zostać pastorem i zrobić księge odnowienia aby żył, nawet jeśli musiał bym cofnąć się w czasie, nawet jeśli bym musiał się za niego poświęcić... NIGDY pozwole aby ten dureń zginął!
dobra Labo już koniec płakania i użalania się jak chujowo masz, w końcu Erwin sam się nie odnajdzie!
ale gdzie mam szukać? w tych Filipinach lub Tokio?.... LABO STOP. MYŚL ROZSĄDNIE!
dobra załóżmy więc że jest on napewno w Los Santos... czy może chodzić po prostu o jakichś dom na zachodzie wyspy? dobra to już jest jakiś trop, tak czy siak jednak chodzenie od domu do domu i sprawdzanie czy jest tam Erwin nie ma zbyt wielkiego sensu, a podpowiedź o nieładzie w tamtym miejscu mi nie wiele pomagała, podobnie jak to że siwy jest przetrzymywany w piwnicy
zacząłem w myślach wymieniać miejsce w których mógłby być ukryty Erwin oraz wyobrażając sobie miejsca które nawet nie istniały, myśli było jednak zbyt wiele abym mógł w ogóle się zastanowić od czego zacząć. uznałem więc że spisanie miejsc będzie dość sensowne, usiadłem więc przy stole i odwróciłem list na drugą stronę nie chcąc szukać jakiejś czystej kartki, wziąłem jakiś randomowy długopis i zacząłem spisywać
pierwsze miejsce... drugie... trzecie...
moje powieki zaczeły ciężko opadać na oczy domagajac się snu, ale nie mogłem tak po prostu zasnąć, zostało w końcu tak mało czasu. nie skupiając się na zmęczeniu kontynuowałem pisanie, w pewnym momencie odruchowo puściłem długopis przez co przez kartkę przeszła linia. ciało już odmawiało mi posłuszeństwa dając mi do zrozumienia że mam się kłaść spać, uznałem więc że opór jest niepotrzebny, a jednak zbyt zmęczony nie dałem rady nawet pójść do łóżka i zasnąłem przy stole
(perspektywa Erwina)
tik tak tik tak...
westchnąłem gdy zdałem sobie zdanie że mineła kolejna godzina
Olek zaprowadził mnie do pustego pokoju w którym było tylko krzesło i duży, stojący zegar. nie było tu nawet światła które pozwoliło by mi zobaczyć cokolwiek poza zegarem który był oświetlony w środku, Labo zostało tylko 15 godzin i miałem skrytą nadzieję że w końcu mnie znajdzie. drzwi się w końcu otworzyły przez co omal nie spadłem z krzesła, do pokoju wleciało światło przez co zamrugałem myśląc na początku że ktoś rzucił granat błyskowy, Oliver od zewnętrzej strony kliknął przycisk który włączył światło w moim pokoju po czym wraz z 2 ochroniarzy weszli do środka i zamkneli drzwi
– Erwinie, jak dzisiejszy humor? – spytał Olek niezwykle miło, zanim jednak zdołałem odpowiedzieć kontunuował – to jest dla ciebie ważny dzień, pastorze, albowiem to jest dzień w którym twoja droga dobiegnie końca lub dzień w którym się dopiero zacznie – oświadczył a ja słyszałem każde uderzenie zegara wskazujące na to że mój czas upływa
Labo, jak mnie nie znajdziesz to będziesz martwy...
(perspektywa Labo)
wybiegłem wprost z budynku w którym mieszkam, jak mogłem zasnąć? straciłem tyle cennego czasu, a w tej sytuacji każda minuta jest na wagę złota. zacząłem wypatrywać szybko mojego auta, ale nigdzie go tu nie było, czego jednak mogłem się spodziewać biorąc pod uwagę że zeszłej nocy przywiozła mnie taksówka ponieważ Carbo nie chciał mi pozwolić prowadzić po narkotykach
wyjąłem z kieszeni telefon i zacząłem przeglądać kontakty z nadzieją że znajdę kogoś kto mi pomoże
zatrzymałem się w końcu na numerze Sana. głównie dlatego że był najmniej zaangażowany w poszukiwania i nie zdziwił by się gdybym powiedział z chcę przeszukać, zacząłem dzwonić, po drugim sygnale połączenie zostało odebrane i odezwał się w słuchawce głos – halooo? – spytał, po krótce wyjaśniłem że chce szukać Erwina na co on się zgodził i się rozłączył, nie byłem fanem tego typu kończenia rozmów, jednak byłem zbyt zamyślony miejscami do szukania Erwina aby się tym jakkolwiek przejąć
po około 10 minutach z piskiem opon zatrzymał się przy mnie pojazd za którego kierownicą był San a koło niego Dia, nie przemyślałem tego że chłopak może być z kimś ale mniejsza już o to, nie wiele się zastanawiając wsiadłem na tylnie siedzenie – no hej – przywitał się przyjaciel za kierownicą – no to gdzie jedziemy? – spytał od razu – na zachód – powiedziałem podenerwowany, naprawdę trudno mi było ukrywać przed wszystkimi prawdę – do Austrii samochodem mamy pojechać czy jak? – wyrwał mnie z myślenia Dia który najwyrażnej nie do końca zrozumiał – chodziło o zachód wyspy debilu – prychnął San ruszając z miejsca w określonym przeze mnie kierunku
Dia odpalił więc radio wymigując się sprawnie z tematu, o tyle więc dobrze że nie jechaliśmy w ciszy która nie dała by mi spokoju – wszytko git Labo? – spytał San patrząc na mnie w lusterku, wtedy dopiero zdałem sobie sprawę na jak spiętego wyglądam – tak po prostu – ugryzłem się w język zanim powiedziałem "zostało mało czasu" – chciałbym znaleźć Erwina – powiedziałem co w sumie nie było kłamstwem – chciałeś powiedzieć "chcę znaleźć mojego chłopaka" – zaśmiał się Thorino próbując mnie rozluźnić, ja jednak spojrzałem zamiast w tego w dół zawstydzony, czy naprawdę w tym momencie musiał powrócić temat mojego nieistniejącego romansu z Erwinem?
– czemu akurat na zachodzie? przecież tam szukały już landrynki z Carbo – spytał Garcon nie wiedząc jaki jestem wdzięczny za tą zmianę tematu, jednak to dało mi do myślenia, odruchowo miałem już powiedzieć prawdę, jednak się powstrzymałem – ✨miałem sen prorocy gdzie Erwin był w jakimś domu✨ – powiedziałem a po chwili po samochodzie rozniósł się śmiech – spoko nie naciskamy – powiedział San skutecznie uciszając zbędne pytania Dii
jak ja nie lubie tego zdania "nie naciskamy"! teraz jeśli nie powiem to wyjdę na śmiecia, ale z drugiej strony to było wszystko czego chciałem - wygadać się
tak więc zacząłem opowiadać...
(perspektywa Erwina)
poczułem jak moje ręce są ponownie związywane liną, o wiele bardziej wolałem kajdanki czy coś, jednak nie mi decydować. moje nadgarstki tak więc ponownie było ciasno związane do krzesła, ponownie jak nogi, tym razem jednak nie czułem aż takiego strachu jak wtedy, teraz albowiem nic mi się nie wbijało w skóre gdy tylko się porusze
Oliver stojący wciąż przy drzwiach słuchał czegoś na swoim radiu – przyjął, bez odbjoru – powiedział w końcu po czym podszedł bliżej mnie – no cóż, doszły nas naprawdę złe wieści Erwinie – poinformował z udawaną bezsilnością – twój czas się skończył – powiedział na co przeszły mi ciarki, spojrzałem panikliwie na zegar, 14 godzin, Laborant wciąż miał czas – kłamiesz! – zarzuciłem pragnąc abym miał racje, ten jednak pokiwał przecząco głową – niestety Erwinie, zasady były proste, Michael Quinn ma 3 dni, ale czas się automatycznie kończy gdy powie o nas komukolwiek – przypomniał...
Labo... dlaczego?...
tak nie wiele zostało... po prostu... proszę znajdź mnie i powiedz że jest okej...
– zabić go – powiedział Oliver po czym poszedł w stronę wyjścia...
UWAGA PORA NA REKLAME!
MASZ DOŚĆ PICIA WODY Z KRANU LUB Z BUTELKI? NIE MA ONA SMAKU?
SPOKOJNIE! KAMYCZEK PRZYCHODZI Z POMOCĄ!
NADCHODZI NOWA MARKA WODY! JEZIORANKA!!!
JEST ONA W 100% NATURALNA I BRUDNA, A TO OZNACZA ŻE MA SMAK BŁOTA, ŻAB, I CHUJ WIE CZEGO JESZCZE! SERDECZNIE POLECAM
(uwaga, firma nie ponosi konsekwencji za uszczerbki ma zdrowiu i zatrucia związane z wodą...)
(perspektywa pastora)
– czekaj! – krzyknąłem będąc teraz bardziej zły niż przestraszony – nie prosiłem o to! nie chciałem aby to Laborant mnie uratował – powiedziałem, skoro maskarz nie stosował się do tak prostej zasady to nie wiem czy cokolwiek umiałby zrobić dobrze
– ktokolwiek inny byłby od niego lepszy! nawet babka by lepiej sobie poradziła! – krzyknąłem, Olek na chwile się zatrzymał na co na co narosła we mnie nadzieja – wiesz co Panie Erwinie? – spytał – masz racje – powiedział na co serce mi podskoczyło do gardła, czy udało mi się? nie, wszystko szło za prosto – zastanowię się nad tym, a wy chłopaki kontynuujcie – powiedział na co narósł we mnie niepokój...
nie... ty kłamco...
– Erwinie? – spytał gdy zauważył że nie odpowiedziłem – Olku – powiedziałem podczas gdy moje oczy robiły się czerwone od zbierających się w nich łez. mimo wszystko naprawdę bałem się umrzeć, miałem powody żeby żyć, i niczym im nie zaskodziłem... nie zasłużyłem aby umrzeć jak śmieć... chciałbym aby moja rodzina chociaż wiedziała że nie żyje i przestali mnie szukać...
chciałbym aby wszystko toczyło się dalej bezemnie, żeby chłopaki wciąż się nie poddawali...
w końcu to nie jest moja wina że Laborant nie trzymał się zasad...
czy naprawdę wszystko musiało się tak potoczyć?...
– żegnaj Erwinie – powiedział Oliver poczym opuścił pokój, mimo wszystko wyczułem w jego głosie że jest dumny z siebie...
pierdolony sadysta...
CZEEEEŚĆ
przepraszam za tak długi brak rozdziału, i naprawdę zdziwie się jeśli ktoś to nadal pamięta
tymbardziej że sama nie pamiętam co było w tym rozdziale a co nie XD
KOOOOCHAM WAS I WIDZIMY SIĘ PÓŹNIEJ GWIAZDKI
a ja tymczasem ide spać 😴
~3001 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro