🥀~16. marzenia~🥀
(perspektywa Laboranta)
ziewnąłem patrząc na jasno niebieskie niebo, mimo rękawiczek czułem na dłoniach chłód tego zimowego dnia, nie myślałem jednak nawet o wstaniu z ławki i napisania do spóźnionego chłopaka. Vasquez spóźniał się już 15 minut na umówione spotkanie w parku, nie było to nic nowego, ciemno włosy zazwyczaj się spóźniał na nasze spotkania jednak od razu mu wybaczałem wiedząc że napewno miał na to dobry powód
nie miałem pewnności czy buty nie przymarzły mi już do chodnika, dlatego że tak długo siedziałem w bezruchu. zastanawianie się jednak nie miało większego sensu gdy zauważyłem dosiadającego się koło mnie Vasqueza który powitał mnie ciepłym uśmiechem – cześć Labuś – rzucił mrużąc oczy, a ja dobrze wiedziałem że jedyne o czym myśli to jak mnie przeprosić za swoje spóźnienie – cześć, co tam? – spytałem omijając przy tym bezużyteczne przeprosiny że strony przyjaciela – wszystko git – zaśmiał się zapewne wspominając swój dzień, uśmiechnąłem się z tego powodu, dobrze było wiedzieć że Zakszot jest dobrej myśli i bez przerwy nie stresuje się znalezieniem Erwina... kurwa, miałem nie zaprzątać sobie siwym głowy aż do końca spotkania...
– rozmawiałem z Silnym – przerwał dając mi do zrozumienia że zaczyna się temat dla którego mnie tutaj zaprosił, Vasquez westchnął – i z Carbo... Speedo... Lucasem... uh, po prostu z każdym z kim się dało – parsknął nie chcąc się dłużej zastanawiać kogo może wymienić, zaśmiałem się niemo, mimo dobrego humoru wiedziałem że ta rozmowa to nie coś z czego powinienem się śmiać, było jasne że chłopak chciał mi coś powiedzieć. pytanie tylko co... – wszyscy się martwią – powiedział w końcu zdejmując że mnie zażenowany wzrok, nie zdziwiło mnie to, też bym tak zrobił w jego sytuacji – martwią się o ciebie – jego słowa uderzyły we mnie jak kamień, o mnie? czemu akurat o mnie? nie było przecież powodów aby się o mnie martwić, co nie?...
– przejąłeś się najbardziej zniknięciem Erwina co dla nas wszystkich było sporym zaskoczeniem – zaczął próbując ukryć przedemną to że on również się martwi, niestety bezskutecznie ponieważ jego palący mnie wzrok zdradzał teraz wszystko – fakt, każdy to przeżywa. jednak ty, ty stałeś się o wiele cichszy, widzę że masz sekrety których tak bardzo nie lubisz ukrywać, poza tym widać że sypiasz o wiele mniej, i nie możesz tego zaprzeczyć – dodał wiedząc że spróbuje zaprzeczyć. cieszyłem się że w tej chwili mam na sobie maskę która zapewniała mi że nie złapiemy kontakty wzrokowego, przełknąłem ślinę gotów się bronić, jednak nie umiałem zaprzeczyć, a stresowało mnie jeszcze to że Vasquez wyraźnie chciał coś dodać. pochyliłem głowę dając mu do zrozumienia że nie mam w planie nic do powiedzenia
– po prostu Labo... jakbyś chciał coś powiedzieć to jestem tu dla ciebie, w końcu jesteś moim przyjacielem, więc jeśli mógłbym jakoś pomóc to nie musisz prosić – powiedział a po tonie jego głosu zrozumiałem że on też nie chciał utrzymywać kontaktu wzrokowego, dokładnie jakby był zażenownay tym że się o mnie martwi – czy to głupie? – spytałem cicho – czy to takie głupie że chce po prostu znowu zobaczyć Erwina i wiedzieć że nic z nim nie jest? – dodałem, mimo że nie powiedziałem całej prawdy to słowa te nie były kłamstwem. nie robiłem tego dla zakszotu, tak jak sobie wmawiałem, robiłem to dla siebie, jednak wmawiałem sobie wciąż że próbuje go znaleźć żeby reszta się nie martwiła to sobie nie wierzyłem, nie ufałem sobie ponieważ sam czułem że jakbym zobaczył siwego to cieszyłbym się jak dziecko. czy to głupie?...
czułem się naprawdę tym zażenowany biorąc pod uwagę że to pierwszy raz gdy się o kogoś aż tak martwię. Zakszot był czymś za co oddał bym życie, i nie dlatego że powinienem, tylko dlatego że naprawdę mi zależy na tych idiotach...
(JAPIERDOLE TO BRZMI JAK JA, MAM NADZIEJE ŻE MOJA PSIAPSI GOFEREK TEGO NIE CZYTA)
zauważyłem na twarzy Vasqueza łagodny uśmiech, tak jakby rozweseliło go to co powiedziałem – to nie jest głupie – przyznał zasłaniając dłonią twarz przez nagłe zażenowanie – ja też chciałbym mieć pewność że wszystko z nim w porządku – przyznał lekko się śmiejąc – Erwin zawsze znajdzie jakieś wyjście z opresji, w końcu zostaje porwany conajmniej 1 w tygodniu, jednak wciąż martwię się jak głupi – dodał a ja w myślach przyznałem mu racje po czym nastała cisza
– jakbym czegoś się dowiedział to ci powiem – powiedziałem w jego stronę...
(perspektywa Erwinka)
położyłem dłonie na stole rozglądając się po pomieszczeniu. ochroniarze zaprowadzili mnie do pokoju przesłuchań co nie dało dużo do myślenia, faktem było jednak to że pomieszczenie te jest podobne do pokoju na komendzie. stół z dwoma krzesłami po obu stronach, lustro weneckie, słabe światło, główną różnicą był jednak zapach, na komendzie towarzyszył zapach kawy i metalu, tymczasem tutaj była wyczuwalna krew oraz kurz. nie czułem się jednak z tym źle, widziałem wyraźne że zachowanie ochrony wobec mnie uległa zmianie, a ja mogłem siedzieć spokojnie myśląc jedynie o tym co mogę a czego nie mogę mówić
to wydawał się być odpowiedni czas na takie przemyślenia biorąc pod uwagę że na razie jestem tu sam, nie mogłem się jednak zbyt długo skupić na tym i już po chwili bujałem w obłokach. wybudziło mnie z myślenia to z jakim głośnym skrzypieniem otworzyły się drzwi, zauważyłem lekko oświetloną osobę której byłem w stanie się lepiej przyjrzeć dopiero gdy usiadła naprzeciwko mnie, osoba nie miała stroju Olka, mimo iż wolał bym żeby to był on – witaj – powiedział nie znany mi męski głos który był o wiele niższy od mojego, co z resztą nie było jakieś wybitnie trudne...
– dź‐dzień dob‐b‐bry, k‐k‐k‐kim jesteś? – spytałem jąkając się odrucho gdy usłyszałem tak bardzo zajebisty głos – to nie jest zbyt ważne – odparł bez większych emocji oprawca w czarnej masce. zamiast tego jednak mężczyzna postawił przedemną papierowy kubek z cieczą o pięknym zapachu – musisz być spragniony, nie chcę cię tym przekupić, wolał bym po prostu abyś nie zginą z odwodnienia – stwierdził – nie krempuj się – dodał widząc jak przyglądam się kubeczku z kawą, nie pamiętam kiedy ostatni raz mój żołądek był taki pusty, o ile oczywiście nie strawił już sam siebie od środka. podnioszłem drżącymi dłońmi ciepły papier. nie drżały jednak że strachu lub zmęczenia, drżały przez wciąż nie do końca zagojone rany na nadgarstach, miałem jednak nadzieje że nie były one na tyle głębokie aby musieć je zszyć, lub co gorsza, nie wdało się w nie zakażenie. łyknąłem łapczywie kilka sporych łyków, z przyjemnością przywitałem na języku gorzki smak niesłodzonej kawy która parzyła delikatnie mój język, odłożyłem kubek z powrotem na stolik aby spojrzeć na oprawcę, siedział on ma swoim miejscu nie wzruszony, a ja nie byłem pewny czy mam się go bać czy po prostu pracował kiedyś w policji i zachowuje się jak NPC
– chciałeś współpracy – przypomniał chcąc wyrwać mnie z myślenia, przytaknąłem pośpiesznie – mhm – wydusiłem z siebie – tak więc słucham – zachęcał na co stałem się śpięty – a coś dokładniej chcesz wiedzieć? – zająkałem się nie do końca rozumiejąc przesłuchującego na co ten westchnął wyraźnie niezadowolony – informacji – przypomniał – o zakszocie – dodał jakby wiedział że wciąż nie wiem o co chodzi
teraz jednak narastała we mnie niepewność... mam podać im informacje o mojej rodzinę tylko za własne życie?...
czy jestem aż takim egoistą?...
oczywiście że tak.
zamiast jednak zdążyłem cokolwiek powiedzieć poczułem silny ból w nadgarstkach, spojrzałem na nie z przerażeniem dostrzegając że te przybrały nieco inny kolor, znieruchomiałem gdy zrozumiałem że stało się to czego najbardziej się obawiałem. wdało się zakażenie...
(perspektywa Laboranta)
rozejrzałem się nie chętnie zastanawiając się przy tym od której części cmentarza mam zacząć poszukiwania. nie wiedziałem przecież nic poza imieniem osoby, nie mogłem mieć nawet pewności czy w ogóle chodzi o cmentarz, ani czy to akurat ten. bardzo pomogła by mi chociażby wiedza w jakim roku kobieta zgnieła, jednak wpisując imię w google wyskoczył mi tylko jakiś aktor. dałbym w tej chwili wiele za dostęp do komputera na zakrystii gdzie były zapisane wszystkie nagrobki, jednak takowego dostępu nie miałem przez hasło, a podpowiedzi do hasła wcale nie pomagały...
gdzie więc jesteś Madison?...
skręciłem w alejke z starszymi grobami z nadzieją że uda mi się znaleźć nagrobek z wyrytym imieniem poszukiwanej. wiele grobów było pustych co mnie za bardzo nie dziwiło, były to naprawde stare groby mozliwe ze rodzina pochowanych już tutaj nie mieszka, bądź nawet nie żyje. muszę jednak przyznać że cały cmentarz dawał niesamowity klimat co pozwoliło mi się nieco rozluznić, przyglądałem się każdemu grobowi z osobna z nadzieją że przeczytam wyryte imię Pani Smith
gdy dotarłem do ostatniego grobu w rogu cmentarza zastanowiłem się chwilę, nagrobek ten był na tyle stary że nie było widocznego na nim nawet nazwiska pogrzebanego, to co zwróciło jednak moją uwagę to świeże kwiaty pozostawione na widoku...
były to bordowe dalie...
niby to były zwykłe kwiaty, a jednak już zawsze będą one mi się kojarzyć z porwaniem pastora. przetarłem palcami otulonymi w rękawiczki nagrobek w miejscu gdzie powinny znajdować się informacje odnośnie osoby
"Madison Smith
1899-1923
spoczywaj w pokoju
a twoje czyny nigdy nie zostaną
ci zapomniane"
jest i poszukiwana! nigdy nie sądziłem że ucieszę się z widoku grobu, a jednak chyba lepiej że to jakiś random niż Erwin, co nie?
to jednak nadal nie podpowiedź, i mam nadzieje ze nie będę musiał odkopywać grobu aby ją zdobyć. zamiast tego jednak przesunąłem delikatnie palcem po listkach kwiatu, bordowe płatki drgały delikatnie pod moim dotykiem dokładnie tak jakby były świeżo kupione. uśmiechnąłem się sam do siebie czując zmęczenie jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyłem, nie ma jednak co się zbytnio dziwić biorąc pod uwagę że ledwo udało mi się zmrużyć oczy gdy znowu wstałem
rozbudziłem się jednak od razu zauważając coś ukrytego pomiędzy pędami kwiatów, był to mały kawałek papieru złożony w kwadracik, wyjąłem go szybko z kwiatów nie zwracając nawet uwagi na to że prawie przy tym złamałem pędy jednego z kwiatów. nigdy nie miałem aż takiej nadzieji z byle liściku, chciałem aby po prostu była tu zapisana lokalizacja gdzie znajduję się Erwin i co za tym idzie w końcu wszystko wróci do normy
"witaj przyjacielu! :)
cieszę się że dotarłeś do tej zagadki
a co za tym idzie bardzo
cenisz sobie swojego przyjaciela
z czego napewno się ucieszy :D
przejdźmy jednak do rzeczy!
tak jak mówiłem to ostatnia zagadka
a brzmi ona tak:
tam gdzie dzień się kończy
a noc zaczyna,
tam gdzie krzyków nie usłyszy nikt,
przeciętny dom to jest
poza tym że brud panuje tam
jednak sercem miejsca jest piwnica
powodzenia!"
załkałem ponuro uświadamiając sobie że to nie koniec zagadek, a niech to szlag! czemu aż tak trudno jest znaleźć jedną osobę, przecież nawet gdy Erwin umarł sobie na dzień było łatwiej. dobra ale wracając do zagadki, o co może chodzić?... może Japonia?... NIE CZEKAJ IDIOTO, JAPONIA TO KRAJ WSCHODZĄCEGO SŁOŃCA A NIE ZACHODZĄCEGO, POZA TYM CHYBA NIE WYWIEŹLI GO Z LOS SANTOS???
zawinąłem jednak kartkę z powrotem i schowałem do kieszeni gdy usłyszałem za sobą cichy odgłos kroków – łapy kurwa – warknął znajomy głos za mną, ja jednak nie zbyt przejęty się odwróciłem a w dłoniach osoby zauważyłem broń palną – co wy odpierdalacie? – spytałem w pełni świadom że San oraz Dia nie mają powodów aby przychodzić razem na cmentarz – SZANUJ ŻYCIE KURWA BO NA WAKACJE POLECISZ – marudził Dia jednak tylko on wiedział o co chodzi, San jednak nie zwracając zbyt wielkiej uwagi na towarzysza odłożył pistolet znowu do kabury – ponawiam pytanie – rzekłem – no szukaliśmy cię! a co mielibyśmy robić na cmentarzu? – prychnął San zakłopotany – cały zakszot miał się spotkać na bazie, ale ty nie przyszedłeś więc ja i Dia cię zaczeliśmy szukać – dodał, no tak, mam wciąż wyłączone powiadomienia i nie widziałem wiadomości na grupie. z drugiej jednak strony dobrze dla mojej psychiki, nie było zbyt miło słuchać o tym że przyjaciel zaginął a ludzią się kończą miejsce gdzie mogą szukać
czuje się tak cholernie głupio że aż nie mógłbym spojrzeć w oczy przyjaciół i udawać że nie ma tych jebanych zagadek przez które nie mogę myśleć trzeźwo – to co, idziemy? – spytał Dia – nie – powiedziałem niewiele myśląc z czego zdałem sobie sprawę dopiero po chwili, podnioszłem wzrok przygotowując się na zmieszanie w ich oczach, jednak tego nie dostrzegłem. oczy Dii były przekrwione od ciągłego płaczu co mnie nie dziwiło, sam w końcu wiedziałem jak często szlocha martwiąc się o Erwina, w jego oczach był smutek i współczucie które mnie przytłacały, jednak w oczach Sana było to samo przez co niepewnie spuściłem wzrok
– też nie chcesz słuchać o tym że Erwina wciąż nie ma? – spytał Dia wzdychając przy tym, ja jednak nie odpowiedziałem dając przez to znak ze chłopak ma racje – tak bardzo chciałbym w końcu aby się odnalazł, nie zniosze już dłużej tej ciszy gdy gadamy – dodał Thorino ponurym tonem który słyszałem pierwszy raz, to jednak nie było nic dziwnego biorąc pod uwagę jak rzadko z nim gadałem – naprawdę, zapierdole łeb tego kto go porwał – dodał próbując wybić sobie gniewem smutki – o ile Erwin w ogóle żyje – załkał ledwo słyszanie Dia. spojrzałem na niego współczująco dostrzegając że w jego oczach zbierające się łzy, nienawidziłem tych mrocznym myśli Garcon, i mimo iż miałem podobne to wciąż musiałem mieć nadzieje że Q mówi prawdę i Knuckles wciąż żyje, ponieważ gdybym w to nie wierzył to bym gnił w swoim łóżku nie mogąc się pogodzić że siwowłosego zabraknie, a tak to chociaż miałem świadomość że chodź trochę pomagam...
z myślenia wyrwało mnie cichy płacz Dii który próbował zamaskować za wszelką cenę. przytuliłem się do niego wmawiają sobie że chce go pocieszyć...
a jednak tak naprawdę i w moich oczach zbierały się łzy
(perspektywa Erwina)
wstrzymałem oddech czując jak do moich ran na nadgarstku ponownie jest przykładany wacik z jakimś lekiem na zakażeniem lub chuj wie czym bo sie nie znam – nie rzucaj się tak – warknął jeden z ludzi od Olivera który prawdopodobnie robił tutaj za medyka – no to bardziej uważaj – odparłem wiedząc że zakażenie nie jest moją winą, w końcu nie prosiłem się o to aby być porwany i nosić kolczatki ja nadgarstkach, syknąłem gdy wacik dotknął wciąż krwawiącego miejsca – zamknij się w końcu – powiedziała kobieta która pomagała medykowi
miałem już coś powiedzieć jednak do pomieszczenia wszedł Oliver który przez chwilę mi się przyglądał – panie! dobrze że przyszedłeś panie bo ten tutaj nie chce współpracować! – rzekła dziewczyna podczas gdy zacisnąłem mocniej zęby – łatwo mówić – uznałem wiercąc się, jednak medyk nie zwrócił na to uwagi i wciąż wykonywał swoją pracę – Erwinie – Olek skinął głową na przywitanie przez co dał mi do zrozumienia ze nie ma zamiaru słuchać dziewczyny
– już lepiej? – spytał ciepło przez co przeszedł mnie dreszcz – jeszcze raz chcielibyśmy przeprosić że takie coś miało miejsce – westchnął – o wiele lepiej by było dla was jakbym od razu zdechł – warknąłem – nie chce mi się bawić w te wasze głupie gierki – dodałem na co nastała chwilowa cisza – jakby to mogło cię pocieszyć to Michael Quinn jest coraz bliżej do znalezienie ciebie – powiadomił na co się uśmiechnąłem, chciałbym ponad wszystko aby jego słowa były prawdą, że w końcu wyjdę stąd i zakszot nie będzie się o mnie martwić. że znowu będę się budził w swoim łóżku z wiedzą że chłopaki się niecierpliwią aż wyjdę z domu po godzinie spóźnienia, że znowu będę uciekał przed policją za każdym razem gdy zobaczą moje lambo, oraz że znowu spotkam swoich przyjaciół
– wciąż nie wiem czemu Q tu cię trzyma ale faktycznie jesteś coś wart dla ludzi – prychnął – i nie mówie tylko o tym całym zakonie lecz o całej wyspie, Vagos... Landrynki... nawet policja się angażuje – dodał na co przewróciłem oczami – nazywamy się Zakszot – poprawiłem – ta nazwa ci się przyda – dodałem szeptem z wiedzą że tylko ja jestem w stanie to usłyszeć – ale zgodnie z planem szefa prawropodobnie będziesz wolny jeszcze dziś – powiedział nie zwracając uwagi na moją wypowiedź, jego słowa mnie zaciekawiły – czemu Q chciałby abym był wolny? – zastanawiałem się ma głos nawet nie oczekując odpowiedzi. poczułem jak mój nadgarstek oplata mocno bandaż, jednak mimo wciąż dużego bólu nie zwracałem na to uwagi, o wiele bardziej wolałem za to bujać w obłokach
hej wam!
na początku proszę o wybaczenie
za to że tak długo zostawiałam
was bez rozdziału 🛐
chciała bym także przeprosić
jeśli coś się nie zgadza ale sama
zapomnialam co pisałam
wcześniej :')
oraz oczywiście dziękuje
Charliemu bez którego
ten rozdział by się pojawił
pewnie za kolejny miesiąc!
💕💕💕
~2608 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro