Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🥀~15. noc~🥀

(perspektywa Laboranta)

po moim mieszkaniu rozległo się pukanie, byłem tym zaskoczony ponieważ gdy otworzyłem oczy wszystko wskazywało na to że jest noc. najwyraźniej musiałem być tak zmęczony przeszukiwaniem wyspy że zasnąłem na kanapie, ziewnąłem podnosząc się. spojrzałem na tykający zegar od razu zdając sobie sprawę która godzina, była pierwsza, przeszły aż mnie ciarki na myśl o tym że to za drzwiami będzie czekała na mnie pierwsza wskazówka. wstałem z kanapy i podszedłem do drzwi które bez wahania otworzyłem, wiedziałem że nic mi się nie stanie, na korytarzu była kamera którą przeglądali ochroniarze. od razu odruchowo spojrzałem na podłogę, jednak poza zwykłą kopertą na ziemi lezało coś jeszcze, obie rzeczy bez większego zastanowienia podnioszłem

poza listem dostałem również kwiat, o ile się nie myle była to dalia, będąca tak ciemno bordowa że gdyby nie mocne światło w moim mieszkaniu uznał bym ją od razu za czarną, czułem na palcach to jak listki są delikatne, odłożyłem kwiat jednak na stół abym mógł w spokoju przeczytać list

"witaj przyjacielu!
mam nadzieje ze prezent
się spodobał! ;)
tak jak zapowiadałem
dzisiaj pierwsza wskazówka
a bardziej zagadka,
to będzie jedyna podpowiedz
jaką dostaniesz odemnie w liście

podpowiedź brzmi:
wyżej od najwyższej góry
wznoszącej się ponad całym
Los Santos, w miejscu gdzie
już wiele osób straciło kończynę,
ale ty wiesz o tym lepiej
niż ktokolwiek inny :)

pozostały czas - 48 godzin"

wyczytałem i od razu zacząłem się zastanawiać nad rozwiązaniem które po chwili było dla mnie banalnie łatwe, torturownia na Mount Chilliad, wiedziałem że Lucas już tam szukał jednak najwyraźniej musiał coś pominąć...

poszedłem w stronę drzwi chcąc pojechać po helikopter który ułatwi mi dostanie się na Mount Chilliad...

(perspektywa Knucklesa)

poczułem silne uderzenie na karku świadczące o tym że ktoś chce abym się obudził, otworzyłem oczy jednak zawiodłem się gdy zauważyłem że mam na głowie worek – wstawaj śmieciu – rozkazał poważny głos znowu uderzając mój kark, wiedziałem że wciąż znajduję się w aucie, teraz jednak moje nadgarski znów były związane, i to o wiele mocniej niż poprzednio, nogi jednak miałem rozkutę...

wstałem ostrożnie aby się nie wywrócić – tam – warknął mężczyzna który popchnął mnie od tyłu w stronę wyjścia przez co potykając się poleciałem w tamtą stronę, na szczęście jednak udało mi się utrzymać równowagę nie udolnie hamując na ziemi – łamaga pierdolona – odezwał się głos za mną – a czegoś żeś się spodziewał po szefie Zakszotu? – spytał mowy głos, ten był jednak kobiecy i ochrypnięty, jej słowa mnie zezłościły, zakszot był moją rodziną i nie pozwolę aby jakieś śmiecie ją obrazały – pierdol się – powiedziałem wiedząc że zwróciłem na siebie uwagę obu osób – coś ty powiedział? – warkneła kobieta zaciskając mocno dłoń na mojej szyi przez co nie mogłem swobodnie nabrać powietrza do płuc

– powtórz to, bo coś kurwa nie usłyszałam – powiedziała jednak ja zbyt bardzo próbowałem nabrać powietrza do płuc zeby w ogóle myśleć o odpowiadaniu, dziewczyna w końcu mnie puściła śmiejąc się przy tym – no widać właśnie, tchórz pierdolony, dziwie się że jeszcze żyje – zaśmiał się mężczyzna co sprawiło że zaczął z powrotem przepełniać mnie gniew – powiedziałem żebyś się pierdoliła ty głupia suko! – krzyknąłem kopiąc w miejsce skąd dochodził głos, i bingo! poczułem jak moje nogi o coś uderzają a z ust kobiety wydobył się syk bólu

– koniec tego! – krzyknął mężczyzna przywalając mi czymś metalowym w tył głowy co spowodowało że od razu zemdlałem...

(perspektywa Laboranta)

wysiadłem z helikoptera słysząc pod butami trzescący śnieg, mimo iż była czwarta to nie zamierzałem czekać aż się wyśpie. świadomość że za chwilę będę mógł spotkać Erwina dodawała mi radości tak samo jak strachu, nie wiedziałem co zastanę wchodząc do torturowni, nie czekałem jednak i otworzyłem skrzypiące drzwi...

nic...

w środku nie było żywej duszy, jedynie co jakiś czas migająca żarówka która dawno była nie wymieniana...

mimo to rozejrzałem się po pomieszczeniu i dostrzegłem lezącą na krześle kartkę, podnioszłem ją delikatnie i sprawdziłem ną zawartość

"ta zagadka była zdecydowanie za łatwa...

następna jednak będzie trudniejsza!
na uspokojenie powiem że po rozwiązaniu tej zagadki dowiesz
się o tym gdzie przebywa cel ;D

zagadka:
miejsce częste to odwiedzane
nie jest, i chodź czasem warte jest
wybranie się tam, aby oczyścić
z siebie mroku ślad.
imiona nie jednego przyjaciela
spotka się tam, nawet jeśli
wolał byś tego brak.
interesuje cię tyle że jedno z nich,
Madison Smith...
odnajdź ją a wszystko jasne
stanie się, tylko niech jej uroda
nie zrazi cię..."

przesunąłem palcem piśmie zastanawiając się kim do kurwy jest Madison Smith, pierwszy raz słyszałem to imię co mnie zdziwiło biorąc pod uwagę że poprzednie zdanie było o przyjaciołach. zadałem sobie kolejne pytanie zastanawiając się o jakie miejsce może chodzić, miejsce gdzie nikt nie przychodzi a jednak są tam imiona moich przyjaciół oraz Madison, brzmiało to na raz niedorzecznie jak i sensownie...

z myśli wybudziło mnie własne ziewnięcie, no tak, spanie 2 godziny zdecydowanie nie zrobi mi na dobre, jednak nie mogę się teraz położyć, nie gdy jestem tak blisko odnalezienia Erwina! schowałem papier do kieszeni aby móc wyjąć dzwoniący telefon, zauważyłem tylko jaki to kontakt zanim odebrałem – co tam Silny? – spytałem uprzejmie – yo, orientujesz się kto ma helkę? – spytał na co zagryzłem wargę, akurat teraz musiało mu się zachcieć latać... – ja mam, ale już będe leciał z powrotem, jeśli poczekasz to za 15 minut powinienem być – stwierdziłem wychodząc z powrotem na zewnątrz gdzie owiało mnie zimne powietrze – pewnie, czekam – powiedział po czym się od razu rozłączył

skierowałem się w stronę helikoptera który odpaliłem wsiadając do środka, a potem bez większego myślenia wzleciałem w powietrze. to jedna z rzeczy którą lubie najbardziej w helce, nie musisz się zastanawiać nad drogą ani uwazać aby nie wjechać w inne auto, tutaj mogłem po prostu myśleć kierując się ciągle prosto w jednym kierunku. po około 15 byłem już na miejscu gdzie lądowanie przebiegło o wiele sprawniej niż na Mount Chilliad, światła koło hangaru od razu dały mi znać gdzie stoi zamaskowany, wysiadając do niego uśmiechnąłem się delikatnie aby zmusić siebie do spokojnego tonu. od kiedy Erwin zniknął coraz gorzej szło mi trzymanie uczuć na wodzy co mi się nie podobało, coraz bardziej przypominałem zagubionego dzieciaka który zgubił się w tłumie a coraz mniej Laboranta który był wiecznie poważny

– cześć Labo, szczerze myślałem że śpisz – zaśmiał się Silny jednak w jego głosie nie było ani nuty szczęścia, ani trochę mnie to nie zdziwiło, chłopak o wiele bardziej zna Knucklesa i chodź tego nie pokazuje to bardzo się martwił, innym jednak wciąż powtarzał że "Erwin zawsze się wplątywał w kłopoty, to nie pierwszy i ostatni raz kiedy zostaje porwany", byłem jednak jedną z tych osób która mu nie wierzyła. a to że teraz znowu chciał helkę aby czegoś szukać tylko utwierdzało mnie w moich przekonaniach – ta, chciałem coś tylko sprawdzić, po co ci helikopter? – spytałem przyjaźnie wciąż zmuszając się do uśmiechu – uświadomiłem sobie po prostu że jeszcze nikt nie szukał na Cayo Perico – wzruszył ramionami jednak jego oczy błyszczały zapewne tak jak moje gdy już myślałem że znajdę Erwina w torturowni – nie ma co się dziwić, kartelowi by się to niezbyt podobało – uznałem

– jednak warto sprawdzić – powiedział nie zniechęcając się ani trochę moimi słowami – a ty idź połóż się spać, pomożesz jutro o wiele bardziej gdy będziesz wyspany! – rozkazał na co przewróciłem oczami, wiedziałem jednak że chłopak ma racje i moje ciało domaga się snu – okej – wzruszyłem ramionami podczas gdy uśmiech zniknął z mojej twarzy – ano, na parkingu stoi moje auto, mozesz nim pojechac do mieszkania – zaproponował ciepło tak jakby chciał abym trafił do domu i przestał się zamartwiać – pewnie – odparłem podczas gdy Silny mnie minął idąc w kierunku helikoptera – Silny? – spytałem z powrotem odwracając się w jego kierunku – co tam? – odparł zaciekawiony

– jak myślisz, co to za miejsce? nikt tam nie chodzi, są tam imiona przyjaciół jednak nikt nie jest z tego zadowolony? – spytałem mając nadzieje że zamaskowany nie będzie się dopytywać – no nie wiem, cmentarz? – zaśmiał się z własnego pomysłu, uśmiechnąłem się stwierdzając że cmentarz pasuje idealnie do opisu – tak, dzięki – powiedziałem a chłopak posłał mi ciepły wzrok – dobranoc Laborant – powiedział w sposób taki jakby ta rozmowa o wiele poprawiła mu humor – dobranoc Silny – odparłem odwzajemniając spojrzenie

(perspektywa Erwinka)

otworzyłem oczy zdając sobie sprawę że znowu nie mam worku na głowie, czułem to że byłem przypięty łańcuchami do krzesła co sprawiało że bardzo nie wygodnie mi się siedziało. pomieszczenie było dobrze oświetlone białym światłem przez co widziałem bardzo dokładnie moje rany znajdujące się na nadgarstkach. zauważyłem że w pomieszczeniu poza mną są jeszcze 3 osoby, 2 ludzi z bronią długą oraz 1 który wyglądał jakby był decyzyjny, niestety wszyscy mieli maski co uniemożliwiało mi rozpoznanie kogokolwiek

– witam Erwina Knucklesa, przyjaciela – dodał człowiek stojący pomiędzy uzbronionymi na co zadrżałem – kim ty do chuja jesteś? – warknąłem nie spuszczając z osoby wzroku – ja? pracuje z Q, jestem tutaj aby wykonać zadanie, pogadać z tobą – wyjaśnił – okej panie PRACOWNIKU Q – mężczyzna westchnął dopiero zdając sobie sprawę że pytałem jak mam się do niego zwracać – mów mi Olivier – powiedział schylając głowę zapewne zaskoczony tym że w ogóle nie przejmuję się własnym porwaniem – dobra Olek, to powiedz mi kurwa co tutaj robię? chcecie mnie na organy dać? czy kurwa poprostu for fun tu jestem? – spytałem stukając palcami o oparcie krzesła aby się rozluźnić – jesteś tu dla współpracy – odparł bez emocji – współpracy?... hmmm... to może była by mozliwość rozkucia mnie? albo chociaż zdjęcie ze mnie kolczatek? – warknąłem, ten jednak nieprzejęty schował dłonie za plecami czekając aż przestanę histeryzować

– to jaka to współpraca? – spytałem wzdychając przy tym, trudno będzie to tak nazywać biorąc pod uwagę że nie mam wyboru – dasz nam po prostu informacje – wyjaśnił Olivier zadowolony że nie zachowuje się jak dziecko – na temat czego? bunkru? Cerberusa? banków? SGOC? policji? doju? chuj wie czego jeszcze, mostów kurwa? – pytałem próbując chodź trochę być poważny – nie – pokręcił przecząco głową, a szkoda, bo mógłbym mu poopowiadać o mostach... – o zakszocie – powiedział na co się uśmiechnąłem, to było o wiele łatwiejsze od mostów, tak więc nawet przez chwilę się nie zastanowiłem po co mu ta wiedza – a coś dokładniej – spytałem poruszając delikatnie zdrętwiałymi nogami – tak, opowiedz mi dokładnie o osobach z Zakszotu, o ich słabościach, mocnych stronach, czym się zajmują – wyjaśnił krzyzując ręce

zmarszczyłem brwi – mam wam powiedzieć o takich rzeczach? podziękuję, to brzmi tak jakbyście chcieli na nas napaść – uznałem prychając cicho z myśli że przed chwilą myślałem że powiem im wszystko i będzie po wszystkim – mogę zapewnić że nigdy was nie napadniemy, to tylko zabezpieczenie w razie gdybyśmi mieli z czymś problemy, tak jak zapewne mogłeś się domyślić z listów Q, chcemy stworzyć byt idealny, a Zakszot wydaje się być najlepszym wzorcem – powiedział na co mi zrobiło się cieplej na serduszku, nawet jeśli mówił to co chce usłyszeć to nie ochodziło mnie to, ponieważ Zakszot był naprawdę idealny. zamrugałem szybko aby wybić to sobie z głowy, skup się Erwin i nie bądź przekupny na ładne słówka!

– a co będę z tego miał? – spytałem z nadzieją że nie odpowiedzą "życie" ponieważ ono akurat jest gówno warte a ja jestem przekupną szmatą, i nawet jeśli wypierdole sie na ekipe to nie za darmo – pomyślmy – zaczął Oliver – zaproponował bym 3 miliony, ale po co wam one? wasza grupa ma już wszystko co da się kupić – uznał z czym się zgodziłem, w końcu sam miałem taką ilość gotówki na koncie – tak więc co ty na RPG-7, oraz... wiesz czym jest Staghound? – spytał, sama propozycja RPG'a mnie zadowoliła, tak więc druga propozycja mnie zaskoczyła – nie wiem – przyznałem, w końcu mogli mi zaproponować wszystko, narkotyki, broń, samochód, śmigłowiec, most... musze zdecydowanie zostawić te mosty w końcu w spokoju...

– samochód pancerny z, jak wy to nazywacie? działkiem? no w każdym razie coś co debile mylą z czołgiem – powiedział na co moje oczy błysneły, ZA WŁASNY SAMOCHÓD PANCERNY WYDAŁBYM NAWET SIEBIE!

– mam jeszcze jedno pytanie – zacząłem – a jeśli nie będę współpracował? – spytałem, domyślałem się jednak co nastąpi, zabiją mnie – masz trzy opcje – odezwał się najwyraźniej zadowolony z zadanego pytania – pierwsza, współpracujesz i wyjdziesz stąd wolno – powiedział co wydawało się dość jasne – druga, nie będziesz współpracował i po 3 dniach od przybycia tutaj cie zabijemy – ciągnął przerywając nagle – czyż to nie zabawne? – zaśmiał się – Q wydaje się lubić tą liczbę, 3 dni, 13 listów, 3 opcje, 3 godzina – zauważył, ja także dopiero zdałem sobie z tego sprawę co wydało mi się ciekawe, jednak nie bardziej niż powód dla którego oprawca zmienił temat – a 3 opcja? – spytałem na co usłyszałem śmiech Olivera który po chwili stwierdził o wiele poważniejszym i cichszym głosem

– po prostu zaufać Laborantowi –

(perspektywa Labusia)

zauważyłem na swojej drodze kolejne drzwi, rozejrzałem się nieznacznie po dobrze znanym mi pomieszczeniu oświetlanym słabym, białym światłem. pierwszy raz czułem się aż tak nieswojo w własnym domu, jednak mógłbym przyrzecz że słyszałem kogoś za tymi drzwiami, w końcu uznałem że bez sensu czekać i po prostu otworzyłem drzwi... nic nie wyglądało nadzwyczajnie, no może poza czerwonymi plamami krwi na podłodze. podszedłem do otwartego na ościez okna wmawiając sobie że to po prostu jakiś ranny ptak wleciał do pokoju pozostawiając po sobie ten burdel, patrzyłem z wracającym spokojem na niebo po którym powolnie wschodziło słońce. aż nie usłyszałem za sobą jak ktoś przeładowuje broń. odwróciłem się gwałtownie i zauważyłem wysokiego człowieka w masce. mężczyzna był wycelowany z glocka dokładnie we mnie – czas dobiegł końca – oznajmił bardzo niskim głosem który przypominał ten z modulatorów, usłyszałem jak powolnie pociąga za spust a bron wystrzeliła...

otworzyłem znudzony oczy, a byłem taki ciekawy o co chodzi, jednak dzwoniący telefon miał co do mnie inne plany. wyłączyłem budzik za nic nie mogąc sobie przypomnieć po co ustawiałem go na 12, chyba to jednak i tak lepsze niż telefon od kogoś z Zakszotu dziwiącego się że dopiero wstałem, o ile oczywiście Silny nikomu nie powiedział o moim dziwnym zachowaniu. no dobra skoro już wstałem to przydało by się pojechać w końcu na ten cmentarz, przedtem jednak odblokowałem telefon aby zobaczyć czy mam jakieś wiadomości. no i poza powiadomieniem że przegrałem wyścig w Candy Crusha - pierdolone stare babcie - miałem jeszcze 2 wiadomości, jedna była od Carbo który pisał że nadal nic nie znaleźli tak więc od razu to pominąłem i spojrzałem na drugą wiadomość

była ona od Vasqueza który pisał że z miłą chęcią by się że mną spotkał, zmrużyłem oczy zastanawiając się czy odpuścić pójście na cmentarz dla przyjaciela, wydawało to się być banalnie proste, a jednak, myśl że przez czas w którym będę się dobrze bawił z Vasquezem będzie mogła dziać się Erwinowi krzywda mnie zniechęcała. a jednak... mimo tej wiedzy napisałem że się zgadzam...

(perspektywa pastora)

zamrugałem ponownie nie mogąc wciąż uwierzyć że to nie sen, moje nadgarstki wciąż były przypięte do krzesła co uniemożliwiało mi nawet przetarcie zaspnych oczu. to jednak nie było moim największym zmartwieniem, tylko to że moje życie jest zależne teraz od nieudacznika bez płuc...

no dobra... nie ma co się oszukiwać, mimo że cały zakszot jest nieudacznikami to nie chciał bym teraz niczego niż zobaczenia ich i powiedzenia że wszystko że mną gra...

posłuchać znowu krzyków Davida...

pośmiać się z Carbo gdy znów doprowadzi do strzelaniny z policją...

powyzywać Speedo...

ponarzekać z Silnym na wszystko wokół...

ponakłaniać Vasqueza do głupot...

przytulić się do wiecznie uśmiechniętego Dii...

podnioszłem wzrok słysząc jak do pomieszczenia ktoś wchodzi, osoba ta zapaliła od razu po zamknięciu drzwi światło, były to ponownie 3 osoby, dwóch ochroniarzy i jedna osoba z innym strojem która wydawała się mi być Olivierem. w dłoniach ochroniarzy były M4 co oczywiście zwróciło moją największą uwagę, ponieważ co z tego że mogą właśnie chcieć nią mnie zastrzelić? i tak będę się zachwycać bronią która nie wpadnie w moje ręce... – Erwinie Knucklesie – przywitał się Oliver pochylając delikatnie głowę na znak szacunku który chciał abym zauważył – zaszła niewielka pomyłka o której musiał powiadomić mnie sam Q – powiedział – chcielibyśmy cię zapewnić że NIE JESTEŚ porwany, jesteś tutaj gościem, i nie wiem do końca o co chodzi Q ale kazał przekazać że "Erwin jeszcze podziękuje" – przekazał na co się skrzywiłem, tak samo jak mężczyzna nie znałem znaczenia słów Q i nie zamierzałem ich szukać, nie mówiłem jednak tego głośno nie chcąc wdawać się w niepotrzebną dyskusje

zamknąłem zaskoczony oczy gdy niespodziewanie Olivier postąpił krok w moją stronę będąc nie wiedząc czemu pewny że chce mi zajebać. otworzyłem je jednak gdy zamiast bólu poczułem ulgę, spojrzałem na nadgarstki zdając sobie sprawę że kolczatki zostały z nich zdjęte tak samo jak te u nóg. podniosłem dłonie czując przy tym nieznośny ból, nie ma jednak raczej co się dziwić biorąc pod uwagę że są one całe w krwi. normalnie pewnie bym się podniósł i albo zaczął bym uciekać albo poddał bym Oliviera krzesłem albo każdym innym przedmiotem który wpadnie mi w ręce, teraz jednak zbyt mnie bolało żeby ruszyć palcem, a co dopiero wstać. odłożyłem dłonie na kolana nie chcąc aby trójka widziała jak bardzo się trzęsę

– skoro jestem gościem to mogę po prostu stąd pójść? – spytałem z złością przyłapując siebie na tym jak mój głos drżał, Oliver zaśmiał się cicho znowu cofając się o krok – jakby ci to najprościej wytłumaczyć... – zamyślił się na chwilę – można by to porównać do szkoły, puki tu jesteś to jestem za ciebie odpowiedzialny i nie mogę cię wypuścić puki nie przyjdzie twój rodzic – stwierdził co do mnie w jakiś sposób dotarło – ale Labo nie jest aż tak stary aby być moją mamą – przewróciłem oczami, Olek nie odpowiedział zapewne zastanawiając się jak można być tak pierdolniętym – no to będzie twoim bratem... – uznał niepewnie – A TO W OGÓLE NIE JEST KAZIRODZTWO? – spytałem nie zastanawiając się nawet przez chwilę, a szkoda bo nie chodziło mi o to że rucham maskarza tylko że dałem mu buziaka w czułko (lub w głowe, nie pamiętam już...)

Oliver nie odzywał się przez chwilę najwyraźniej nie chcąc wiedzieć nic więcej – my już będziemy się zbierać, jakbyś czegoś potrzebował, lub jakbyś chciał nam coś powiedzieć i współpracować, to śmiało – pożegnał się i odwrócił się, ochroniarze wyszli pierwsi, przełknąłem śline

nie wiem czemu ale nie chciałem zostać sam, w tych ciemnościach, w tej nieznośnej dla moich uszu ciszy. po prostu nie chciałem być w świadomości że jestem pozostawiony sam na sam z moimi wciąż pogarszającymi się myślami – czekaj! – zawołałem zanim opuścił pokój, Olivier zatrzymał się, nie wiedziałem dlaczego ale musiałem się zmusić do powiedzenia jednego zdania, myśli były albowiem zbyt przytłaczające i z każdą chwilą coraz gorsze, bałem się o samego siebie i chciałem jedynie zobaczyć moją pierdolniętą rodzinę...

– będę współpracować, powiem wam wszystko – powiedziałem starając się opanować drżenie głosu... po prostu nie chce być sam...

HEEEEJ!!!
WYBACZCIE ŻE DŁUGO BEZ ROZDZIAŁU ALE TROCHE MNIE POPIERDOLILO I BYŁAM ZBYT LENIWA NA PISANIE :')

sama nie wiem co w tym rozdziale się dzieje ponieważ był on pisany z dwa tygodnie temu więc wybaczcie niespójności

postaram się aby kolejny rozdział był szybciej 💕

~3033 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #5city#ewron