XXVIII. Tajemnica za tajemnicę
Fallande obudziła się z krzykiem uwięzionym w gardle.
Wyczerpana zsunęła z siebie kołdrę i usiadła na brzegu łóżka. Kwiaty, które na noc zwijały się w świetliste pąki, powolutku zaczęły się na nowo otwierać. Delikatnym światłem rozproszyły przytłaczającą ciemność.
Wiedźma ukryła twarz w dłoniach.
Serce grzmiało jej w bolącej piersi. Miała mdłości od smrodu spalonych ciał, który co noc nawiedzał ją w koszmarach. Wspomnienia trucizną wlewały się do umysłu i wyżerały wszystko, co napotkały na swojej drodze. Fallande nie była w stanie już płakać, choć wiedziała, że łzy mogłyby przynieść jej chwilową ulgę.
Nie potrafiła.
Nic się nie zmieniło.
Widziała twarz matki w płomieniach, leżące pod płonącym bujnym ogniem stosem obdarte ze skóry i rozczłonkowane ciało ojca, poparzoną twarz Makey i Tove.
Tortury Acherone.
Fallande z trudem nabrała powietrza w płuca.
Wiedźma sięgnęła po zwisające z szyi błękitne piórko. Przestało działać w chwili, kiedy Acherone stracił przytomność. Powinna była domyślić się, że to on stał za jej spokojnym snem. Nie rozumiała, jak to robił i dlaczego. Mógł zwyczajnie zignorować jej lęki, w końcu wystarczyło, żeby tylko wywiązała się z umowy. Dlaczego o nią w ogóle dbał?
Mącił jej w głowie. Nie poznawała siebie. Zawsze próbowała być twarda, lecz z każdą kolejną nieprzespaną nocą, łamała się, a dotąd uwięziony głęboko pod skórą płomień zyskiwał na sile. Chciała się mu poddać.
I spalić wszystko i wszystkich.
Może tak byłoby lepiej? Może po prostu powinna się poddać?
Wiedźma jęknęła pod nosem, wsuwając palce w potargane włosy.
— Cholera — wydusiła, przymykając na moment oczy. — Cholera, cholera...
Od razu je otworzyła, kiedy makabryczne obrazy zawładnęły jej głową. Ciężko nabrała powietrze w płuca, a następnie palcami przejechała po rozczochranych włosach. Wiedziała, że nie zdoła już zmrużyć oka, dlatego nawet nie miała zamiaru ponownie się kłaść. Wstała i ruszyła do komnaty łaziebnej, gdzie obmyła twarz i umyła zęby.
Woda skapywała jej z mokrych kosmyków włosów wprost do ozdobnej umywalki. Wsłuchując się w ciszę, którą przerywał jej nieregularny oddech, Fallande przyjrzała się w lustrze wymizerniałemu obliczu. W oczach czaiła się słabość. Sądziła, że po spotkaniu z Gołębiami będzie z nią lepiej, lecz zamieszkujące w jej ciele demony nie dawały za wygraną. Rozrywały flaki, a duszę, kawałeczek po kawałeczku, pożerały.
Fallande spojrzała na gojącą się ranę na policzku. Pozostanie po niej blizna, która do końca marnego życia będzie jej przypominać o wydarzeniach z Białego Kła.
Parsknęła pod nosem. Drgnęła z miejsca.
Nagle łącząca kobietę z Acherone więź wbiła niewidzialne, ostre kolce w jej żyły.
Jęk bólu wyrwał się z gardła Fallande. Czuła, jakby wypełniała ją parząca lawa, która wypalała jej ciało od środka. Klnąc pod nosem, podciągnęła rękaw bluzki pod sam łokieć. Oczy jej się rozszerzyły. Jasna poświata przebijała się przez skórę i otoczyła przedramię niczym mieniący się w ciemnościach wąż. Ręka jej drżała, a pot spływał po bladych bliznach.
— Co, do cholery? — wysapała.
Więź nie odzywała się od tamtego feralnego dnia. Tym razem jednak było inaczej. Czuła przez nią ciepło jego ciała. Jego oddech.
Dotarła do niej słodycz jesionu i czarnego bzu, która jak pierzyna w zimową noc, otuliła jej zmęczony umysł.
Serce Fallande zabiło mocniej. Pnącza ciaśniej otoczyły żyły. Ból jeszcze przez chwilę pulsował pod skórą, po czym ustąpił uczuciu ulgi. Jasna poświata nie zniknęła. Wiedźma, lekko poruszając palcami, przez chwilę otępiale wpatrywała się w błyszczące pnącza. Jego ciepło. Jego ciche bicie serca.
Magia wpełzła pod skórę i przejęła jej umysł.
Fallande otarła twarz z wody, po czym prędko opuściła komnatę łaziebną. Złapała za rzucone w kącie buty i pośpiesznie założyła je na stopy.
Musiała to sprawdzić. Musiała go odnaleźć...
Wyszła na korytarz w zupełny mrok. Z każdym postawionym krokiem, fioletowe kwiaty otwierały się i rozświetlały ciemność. We wnętrzu wieży panowała cisza, choć poza jej murami słychać było szum wody i odcumowanych łodzi. Pierwsi mieszkańcy Gniazda wyruszali na połów po tym, jak sztorm opadł, a łuna światła zdołała pojawić się na nieboskłonie.
Fallande skierowała się w stronę platformy. Killian, przed wyruszeniem na Biały Kieł, zdołał jej wytłumaczyć, jak posługiwać się tym dziwnym urządzeniem, którym pieszczotliwie nazywali Drzewem. Wystarczyło tylko wydać rozkaz, a to zabierało cię w wyznaczone miejsce.
Po drodze minęła zaskoczone twarze wychodzących z ambulatorium podopiecznych Lirry. Nie próbowali jej zatrzymać. Dostała się do celu, czując wibracje w całym ciele. Gałęzie Drzewa się poruszyły, kiedy Fallande postawiła stopę na drewnianej platformie. Przeszły ją dreszcze, usłyszawszy jej niepokojące trzeszczenie. Magia tworzenia uszczypnęła ją w skórę.
Nabierając powietrza w płuca, rozkazała:
— Zaprowadź mnie do komnaty Acherone.
Drzewo się nie poruszyło.
Fallande przez pierwsze sekundy myślała, że się pomyliła, a to, co podświadomie przekazywała jej więź, było tylko wymysłem jej szalonego umysłu, lecz po chwili gałęzie oderwały się od ziemi. Ku przerażeniu wiedźmy, oplotły się wokół jej stóp, przytwierdzając je do podłoża. Platforma drgnęła z miejsc.
I nie ruszyła w górę, jak się tego spodziewała.
Ruszyła w dół.
Żołądek Fallande zrobił podwójnego fikołka.
Wiedźma złapała się wyciągniętych gałęzi, czując, jak krew odpływa jej z twarzy. Nie była strachliwą kobietą, uważała jednak, że pewne demony powinny gnić na samym dnie Kiratsulum.
I platforma zdecydowanie była jednym z nich.
Fallande ogarnęła zupełna ciemność. Poczuła niepokój przeplatany z dziwną fascynacją. Powietrze stało się cięższe. Zaciskające się na żyłach pnącza przysięgi pulsowały, a serce biło jak oszalałe. Zaczynała żałować tej impulsywnie podjętej decyzji, jednak zaszła już na tyle daleko, że nie była w stanie zrezygnować. Nie mogła też wrócić do swojego pokoju.
Zostawiła tam zbyt wiele koszmarów.
Po chwili dotarł do niej szum wody. Światło kwiatów rozproszyło przyprawiający ją o szybszy oddech mrok. Platforma zatrzymała się, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Gałęzie ją puściły. Oczy Fallande rozbłysły.
Znalazła się w jaskini większej i piękniejszej, niż mogła się tego w ogóle spodziewać. Malowidła zdobiły lśniące ściany i masywne, przypominające świątynne kolumny, stalagnaty. Przedstawiały nagie, smukłe istoty o wydłużonych spiczastych uszach i długich nosach. Wylewały falującą wodę z ozdobnych mis na siebie i swoich partnerów. Niektórzy kochankowie składali sobie pocałunki, inni uprawiali miłość na nagich skałach.
Fallande, rozglądając się po jaskini, powoli postawiła stopy na kamiennym podłożu. Sufit obrastały pnącza, w których ukrywały się setki dzikich kwiatów. Błyszczące motyle latały przy nich, a skrzydełka odbijały ich intensywne, fioletowe światło. Wiedźmę jednak najbardziej zaintrygowało znajdujące się naprzeciw, sporych rozmiarów przejście. Bijąca od niego doskonale znana, chłodna aura wywołała mrowienie w całym ciele kobiety. Ogień nieoczekiwanie zapłonął pod jej piersią.
Nawet na moment nie zastanawiając się nad konsekwencjami swoich poczynań, zbliżyła się do wejścia, a następnie odgarnęła zwisające nad wejściem pnącza. Prześlizgnęła się do środka. Słodki zapach jesionu i czarnego bzu uderzył ją w nos, a szum wody uspokoił jej roztargnione myśli.
Fallande zatrzymała się jak wryta.
Zaparło jej dech w piersiach. Błękitno-alabastrowe motyle, wraz ze złotymi świetlikami, przemierzały zdumiewających rozmiarów jaskinie, a ich skrzydła wydawały z siebie feerie przyjemnych dźwięków. Fioletowe kwiaty o lancetowatych płatkach porastały pokryte bluszczem kamienne ściany i imponujące stalaktyty. Mieniły się intensywnym światłem, imitującym gwiazdy na niebie. Ogromnych rozmiarów drzewo o zwisających gałęziach, na których rosły grona fioletowych pąków, dumnie stało na środku wysepki otoczonej błyszczącą wodą. Prowadził do niej niewielki, porośnięty bluszczem most.
Szum spływającego po gładkich kamieniach strumienia zagłuszał kroki Fallande. Z oszołomieniem wypisanym na twarzy podziwiała osobliwość miejsca. Acherone wspominał, że niegdyś Gniazdo należało do elfów. Miejsce to jednak nie wyglądało na stworzone przez tak odrażające i zamiłowane w walce olbrzymy, których twarze szpeciły blizny i strupy. Powtarzano jej, że wykute z brudnych łez Pierwszej, bóstwa Zmierzchu Vanji istoty, nie znały pojęcia piękna czy miłości. W ich żyłach płynęła gorąca, jak rozżarzony metal krew, a z ust jedynie wydobywała się gromka pieśń wojny.
Fallande poszła za impulsem, który wysłała jej więź. W powietrzu unosił się słodki zapachy magii, intensywnych kwiatów i soli. Odgarniając zwisające gałązki drzewa, słyszała świergot małego ptactwa. Bursztynowe skrzydełka przemknęły jej przed oczami, a następnie zniknęły w gąszczu. Wiedźma rzuciła okiem na poruszającą się przy brzegu wodę. Nagle pod powierzchnią przepłynęła migocząca niczym tysiące lodowych iskier istota.
Jej oczy błyszczały z zachwytu. Tych dziwnych istot było tu znacznie więcej. Pływały między gwiaździstymi kwiatami, po chwili rozpraszając się na malutkie kryształki.
Fallande odgarnęła kolejną warstwę gałęzi.
I wtedy go ujrzała.
Wiedźma zatrzymała się w bezruchu. Więź złośliwie uszczypnęła ją w rękę, po czym już całkowicie przestała się odzywać.
Nagi Acherone stał do niej bokiem w lawendowej wodzie. Miał zamknięte oczy i uniesioną brodę, a fioletowe kwiaty, rzucały swoje jasne światło na jego twarz, do której przyklejone miał kosmyki wilgotnych włosów. Skóra mężczyzny była blada jak osiadły na szczytach gór puch, a nachalne krople spływały po silnych ramionach, piersi i mięśniach brzucha. Zwisające gałęzie muskały jego barków, natomiast malutkie płatki tuliły się do błyszczącej skóry. Mokre pasma dłuższych włosów pływały po spokojnej tafli wokół migoczących stworzeń.
Wiedźma poczuła, jakby wszystkie koszmary ubiegłych nocy rozproszyły się w jego chłodnej aurze.
Miał blizny. Wiele blizn i sińców, przyprawiających ją o dreszcze. A wokół nich, niczym zapisane na potarganym pergaminie zaklęcia, pełzały białe tatuaże. Na brzuchu, poprzez wąską talię i znikały na plecach tuż nad pośladkami. Znaki i symbole, których Fallande nigdy nie miała szansy poznać.
Oddech jej przyspieszył. Powinna czym prędzej odwrócić od niego wzrok. Należała mu się prywatność, a patrzenie na niego było czymś, co zdecydowanie ją naruszało.
Fallande cofnęła się o krok, a wtem jego cichy, jakże przyjemny głos sprawił, że serce zastygło jej w piersi.
— Zamierzasz tak odejść bez przywitania się, wiedźmo?
Acherone otworzył oczy. Spojrzał na nią, a jego tęczówki rozbłysły lodowatym błękitem. Mimo zmęczenia na twarzy był pełen dzikiego, zimnego uroku, który podsycił ogień w piersi Fallande. Zapragnęła wbić paznokcie w swoją skórę i rozdrapać to bolesne miejsce. Nienawidziła tego, jak na niego reagowała.
Lekki, kłopotliwy uśmiech wdarł się na usta mężczyzny.
— Miałem nadzieję, że choć trochę ucieszysz się na mój widok. Wielka szkoda.
Fioletowy motyl nagle usiadł mu na ramieniu. Delikatna istota nie miała pojęcia na jak niebezpiecznej i zarazem nieprzewidywalnej bestii się znalazła. Równie dobrze mógł rozerwać jej skrzydełka bądź pozwolić dotknąć nimi swej skóry. Fallande nie miała pojęcia, która z tych wersji była jego prawdziwą.
A mimo to postanowiła się z nim spotkać.
Wiedźma wyłoniła się zza kurtyny wiszących gałęzi, nie odrywając przy tym wzroku od twarzy Acherone. Zakładając ramiona na piersiach, próbowała udać niewzruszoną całą tą niezręczną sytuacją, jednak niezbyt jej się to udawało.
— Kiedy się obudziłeś? — zapytała.
Acherone, sunąc czubkami szponów po powierzchni wody, odwrócił się w jej stronę, Fallande zwróciła uwagę na długą bliznę ciągnącą się od środka jego piersi, po mięśnie brzucha aż na podbrzusze.
Przed oczami momentalnie stanął jej obraz jego cierpienia. Pod tą piersią biło serce, którego obawiało się wielu. I równie wielu go pragnęło.
Była przerażona, ale od strachu silniejsza już okazała się tylko ciekawość.
— Jakiś czas temu — odpowiedział wymijająco. — To była wyjątkowo nieprzyjemna pobudka.
Fallande przyjrzała mu się uważnie. Brak zarostu na twarzy świadczył o tym, że musiał mieć czas na to, aby się go pozbyć.
— Wyglądasz znośnie, jak na osobę, która dopiero co wróciła z martwych — powiedziała uszczypliwie, zbliżając się do jeziora.
Acherone uniósł brwi, tajemniczo się przy tym uśmiechając.
— Uznam to za komplement.
Wydawał się jej nieprawdziwy.
Może umysł płatał jej figle i cała ta absurdalna sytuacja działa się tylko w jej głowie? Przez ostatnie świty żyła między snem a jawą. Splątana przez mocny węzeł koszmarów, błagała o chwilę wytchnienia. Teraz kiedy ją dostała, obawiała się, że nie potrafiła już czerpać z niej radości.
Milczeli, wpatrując się w siebie z niewypowiedzianych słowami cisnącymi się na usta. Motyl nie drgnął. Mienił się wszystkimi odcieniami niebieskości, które jednak były niczym w porównaniu z jego jasnymi, iskrzącymi się oczami. Przyglądał się kobiecie w sposób, który doprowadzał jej krew do wrzenia. Miała wrażenie, że w jakiś sposób go fascynowała.
Może nawet część duszy mężczyzny ją pragnęła?
Acherone westchnął, a jego pierś ciężko się uniosła. Nagle jednak się poruszył, a owad odleciał. Woda wokół niego zaczęła niespokojnie drżeć.
— Sądziłem, że, jak tylko mnie ujrzysz, zaczniesz domagać się prawdy...
Fallande nie odwróciła wzroku od jego twarzy, kiedy przemierzał dzielącą ich odległość. Serce szybciej zabiło jej w piersi.
— Bądź rzucisz mi się do gardła. W końcu sobie na to zasłużyłem. Postawiłem cię w sytuacji bez wyjścia, ukryłem przed tobą prawdę i doprowadziłem do łez...
Ciepło wypełniło jej całe wnętrze. Patrzyła mu prosto w oczy, nie pozwalając na to, aby jej wzrok ześlizgnął się na jego ciało.
Acherone wyszedł z wody i zupełnie nagi stanął przed nią.
— Dlaczego milczysz? — zapytał. — Jesteś aż tak zaskoczona tym, że przeżyłem? A może raczej zawiedziona?
Fallande powoli wypuściła powietrze z płuc. Krople spływały po piersi mężczyzny, a ciemne włosy kleiły się do szerokich ramion. Ciało miał silne i smukłe, przeznaczone do walki wręcz, ale także trzymania ciężkiego orężu.
Wiedźma przełknęła ślinę. Jej wyraz twarzy niewiele zdradzał, natomiast wnętrze gotowało się od wzniesionego ognia.
— Nie jestem wściekłym wilkiem, żeby rzucać się z zębami na rannego zająca — stwierdziła.
Leciutki uśmiech wykrzywił usta Acherone.
— Czy ja ci wyglądam na zająca, którego łatwo można pożreć, moja droga?
Parzące wręcz krople wody skapywały z jego włosów na jej dekolt. Spoglądali na siebie z napięciem, które wibrowało w całym jej ciele. Nagość nigdy nie wywoływała u niej wypieków zawstydzenia na twarzy. Acherone jednak sprawiał, że czuła burzę intensywnych uczuć. Pragnęła przesunąć palcem po jego mięśniach, żeby ujrzeć jego reakcję i upewnić się, że był prawdziwy.
Fallande dostrzegła na twarzy mężczyzny nowe blizny — w kąciku ust i na szczęce. Były niewielkie, lecz opowiadały niezwykle brutalną historię, w której to ona odegrała pierwsze skrzypce.
Wiedźma nie mogła przestać myśleć o tym, co się wydarzyło. O łzach spływających po policzkach. O bólu w gasnących oczach. O tym, jak trudne decyzje musieli podjąć. O jego kłamstwie i jej desperacji.
Nie żałowała tego, co zrobiła. Żałowała, że tak to dla niego się skończyło.
— Nie, ale jesteś zmęczony i dopiero wróciłeś do żywych. Nie chcę bić leżącego — wyznała, spoglądając mu prosto w oczy. — Nie znaczy to, że daruję ci prawdę. Jesteś mi ją winien jak nikt inny.
Fallande nagle uniosła dłoń i ku zaskoczeniu Acherone, powoli zbliżyła ją do jego piersi. Nie odsunął się, co ta odczytała jako nieme pozwolenie.
Dotknęła go, leciutko, jakby jej opuszki palców były skrzydłami motyla.
— Killian mi powiedział. Chcę wiedzieć, dlaczego to przeklęte serce bije pod twoją piersią, Acherone.
Ciało Śnieżnego Diabła napięło się pod wpływem jej dotyku. Jego dotychczasowa pewność siebie wyparowała, a zastąpiło ją ogromne zmęczenie. Mógł wstać z martwych, lecz wciąż na barkach niósł paskudne brzemię. Fallande najprawdopodobniej nigdy tego w pełni nie zrozumie, wiedziała jednak, że żadne wrzaski nie pomogą jej w dojściu do prawdy.
Wiedźma przesunęła palcami wzdłuż długiej blizny. Jego skóra była mokra i lekko napięta. Dłoń jej drżała. Czuła wibrującą energię od jego ciepłego ciała. Acherone natomiast, stojąc spokojnie, pozwolił jej na bliskie spotkanie z jego przekleństwem.
— Pragnę także pomóc ci je chronić — rzekła pewna swych słów. — Jesteśmy związani, a ja nie chcę, aby to, co wydarzyło się na Kle, zdołało się powtórzyć. — Fallande poczuła ucisk w piersi. — Nie chcę stracić nikogo więcej.
Kropla wody spłynęła wzdłuż jego szczęki i spadła na jej dłoń. Poczuła żrące ciepło w tamtym miejscu.
Otoczyła ich bańka wypełniona szumem wody i świergotem ptactwa. Niewinna wolność, której nie mieli, a do której tak usilnie dążyli. Ujrzała w jego zmęczonych wiecznością oczach ciche pragnienie spokojnego życia.
Fallande również tego pragnęła.
Byli jednak bronią w niewidzialnych rękach, a blizny konsekwencjami błędów ich niewdzięcznych właścicieli.
Niespodziewanie Acherone delikatnie dotknął szponami dłoni Fallande, a następnie wsunął je między jej palce i lekko ścisnął. Wiedźma się napięła. Oddech nagle jej przyspieszył. Nachylając się nad nią, patrzył prosto w te zaskoczone, szare oczy.
Szepnął tuż przy jej ustach:
— Jeśli tylko tego pragniesz, oddam ci je w twoje ręce. Oddam ci wszystko, co posiadam.
Ba dum.
Ba dum.
Ba dum...
Nie była w stanie zapanować nad tym szalonym organem. Płomień go wypełniał i rozpalał krew. Fallande czuła każdy język ognia pieszczący calusieńkie ciało.
Był blisko, niemal stykali się nosami. Zawsze zaskakiwało ją to, jak na tak surowej twarzy, mogła dostrzec multum delikatnych i niewinnych piegów. Wszystko w jego wyglądzie i zachowaniu było sprzeczne, a ona zastanawiała się, w jaką część tego mężczyzny powinna była wierzyć. Z tyłu głowy wciąż słyszała skazujący Erzę na śmierć rozkaz, który ostatecznie się nie ziściły. Zmienił zdanie.
Dla niej.
— To śmiałe słowa — stwierdziła, muskając palcami jego skóry.
Zalążek uśmiechu pojawił się na jego twarzy.
— Nie wiesz jeszcze, jak śmiałe potrafią być moje słowa.
Fallande przekrzywiła lekko głowę.
— Cóż, może w przyszłości się tego dowiem.
Acherone odpowiedział jej milczeniem. Ich emocje szalały pod cienką skórą, choć na zewnątrz byli chłodnymi skorupami. Poddanie się im zwiastowały same kłopoty i multum niepotrzebnych myśli do przeanalizowania.
Wzrok mężczyzny sięgnął draśniętego policzka Fallande. Uniósł dłoń, a następnie delikatnie przyłożył szpony do jej napiętej skóry. Serce wiedźmy biło jak szalone, jednak za wszelką cenę nie dawała tego po sobie poznać. Pewnie patrzyła mu w oczy.
— Wiem, że to nie przystoi, aby kobieta czekała na mężczyznę, jednak jeśli dasz mi chwilę, odpowiem na każde z twoich pytań — poprosił.
Fallande już miała otworzyć usta, aby mu odpowiedzieć, jednak wtem niespodziewanie dodał:
— Chcę również, żebyś ty odpowiedziała na moje pytania.
Fallande cichutko prychnęła. Powinna była się tego spodziewać.
— Nie dasz się zbyt łatwo sprzedać, co? Tajemnica za tajemnicę, tak to szło?
Kącik ust mężczyzny uniósł się w szerszym, jakże urokliwym uśmieszku. Przesunął szponiastymi palcami po policzku Fallande.
— Raczej pragnę cię lepiej poznać, moja droga.
Fallande zmrużyła podejrzliwie oczy.
— Sądziłam, że wiesz wszystko o wszystkich.
Acherone spojrzał na zaróżowione usta Fallande, jakby jedyne czego pragnął to ich muśnięcia. Z trudem uniósł wzrok, aby odnaleźć jej spojrzenie.
— Wiem dużo, lecz twoją historię wolałbym usłyszeć od ciebie, nie od osób, które mnie nie interesują — rzekł. — Więc... Czy poświęcisz mi choć trochę swojego czasu, Fallande?
Czuła ciepło oddechu Acherone na policzku. Pod jej palcami, jego skórą i żebrami, w przyspieszonym tempie biło przeklęte serce. Kuszącą myślą było zatrzymanie go w swoich rękach. Mogła je zniszczyć bądź ukryć...
Tak, żeby tylko ona potrafiła znaleźć do niego drogę.
Patrzyli sobie w oczy, opuszczając wszelkie mury. Jego dotyk był kojący. Jak błękitne piórko, zabierał wszystkie jej troski i rozrywał na małe, nic nieznaczące drobinki. Fallande z trudem zdołała odciągnąć się od tej niebezpiecznej bańki, w której tkwili.
— Masz chwilę — szepnęła, wysuwając dłoń z jego uścisku. — Liczę na to, że będziesz ze mną całkowicie szczery, inaczej nie licz na to, że ci pomogę.
Nie odpowiedział. Patrzył, jak Fallande cofnęła się o krok. Jak próbowała na niego nie zerkać, lecz wzrok płatał jej figle. Jak, mimo chłodnego wyrazu twarzy, lekki rumieniec oblał jej policzki. W tamtej chwili nie było między nimi żadnych granic. Odsłonił się przed nią. Coś w ich relacji jednocześnie się naprawiło i pękło na malutkie kawałeczki. Od jego szczerości zależało to, czy ta nie spłonie na stosie niepewności.
Fallande czym prędzej się odwróciła.
— Zaczekam przy wejściu i... — przerwała, aby nabrać powietrza. — Cieszę się, że nic ci nie jest.
Odeszła.
Acherone nie był w stanie oderwać od niej wzroku.
Fallande szła szybko, słysząc tylko głośne łomotanie serca w piersi. Potem jednak doszedł szum krwi w głowie i uginające się pod ciężarem ciała kolana. Myślała o nim. Myślała też o Erzie i Fayleen. O bólu, jaki towarzyszył jej, kiedy zrozumiała, że byli tu razem. Tym, jak bardzo ją zranił.
A następnie ponownie pomyślała o Acherone.
I ta myśl zatarła wszystkie złe wspomnienia związane z jej byłym narzeczonym.
Fallande zatrzymała się w półkroku.
— Przeklęte ptaszydło.
Zachęcam do dzielenia się swoimi wrażeniami po przeczytanym rozdziale <3
W następnym będzie dużo wyjaśnień i cóż, będzie on trochę przełomowy dla relacji Fall i Ache (w sumie ten też).
Trzymajcie się, kochani.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro