XII. Marionetki
Hänedam, Vorhein, rok 816, e.p. V, zima
— Chyba się zbytnio nie spóźniłem, skoro wciąż rozmawiacie nie na temat — rzucił ze słodyczą w głosie Acherone.
Erick prychnął pod nosem, odwracając od Sokoła wzrok. Słowa mężczyzny wciąż dudniły w głowie Fallande. Kobieta z nieodgadnionym wyrazem twarzy przyglądała się obrońcy Hänedamu, czując dyskomfort w dłoni. Miała wrażenie, że magia pachnąca jesionem i czarnym bzem otoczyła ją z każdej strony. Delikatnie muskała jej policzki, dłonie, kosmyki włosów...
Mężczyzna ukradkiem na nią spojrzał. Jego prawy kącik ust nieznacznie się uniósł. Fallande nie drgnęła, wpatrywała się w niego z wrogością w oczach, wciąż mając w głowie ich poprzednią rozmowę.
W jednej chwili ten dzień wydał jej się szalenie długi. I nie widać było jego końca.
Maeven przylepił do twarzy słoneczny uśmiech, z którego sączyła się trucizna. Doskonale mówiły o tym pozbawione blasku ślepia, z dezaprobatą przeszywające ciało swego obrońcy. Już nie czaiło się w nich żadne zwątpienie, tylko i wyłącznie chłód. Jednak to nie reakcja księcia wydała się Fallande najbardziej zaskakująca. Towarzysząca mężczyźnie Liliane na widok Sokoła przestała się trząść. Odzyskała rumiany kolor skóry, a niewinne oczy ponownie rozbłysły milionem małych światełek. Już podczas balu wiedźmie wydawało się, że mogła łączyć ich bliższa relacja. Zachowanie księżniczki nie pozostawiło jej żadnych złudzeń.
— Czekaliśmy na ciebie, kochany — oświadczyła urokliwie Ronthora, a następnie cmoknęła. — Tęskniłam.
Mężczyzna obdarował kobietę uśmiechem przebiegłego lisa. Wyprostował się.
— Gdybym cię nie znał, mógłbym nawet w to uwierzyć, żmijo — rzucił, co spotkało się z chichotem Ronthory. Mężczyzna ruszył w kierunku schodów. — Przywołała mnie tutaj wyjątkowo silna żądza mordu. Cóż, zrozumiałem, że nie może chodzić o nikogo innego, jak tylko o mnie, więc przyszedłem wcześniej. Nie mogłem nie wysłuchać waszych obelg. — Acherone wydął lekko usta, a następnie dodał: — Są doprawdy rozkoszne.
Fallande widziała, jak Erick z wielką trudnością próbował opanować narastający gniew. Reszta towarzystwa wydawała się spokojna, choć w oczach Agnes wiedźma wciąż mogła dostrzec iskierki strachu. Jej brat natomiast nieustannie śledził Sokoła intensywnym wzrokiem.
Kroki Acherone były ciche. Ich dźwięk mógł niepokoić bardziej niż tupot końskich kopyt nadciągającej armii wroga. Mężczyzna przesuwał dłonią po sokolich główkach zdobiących kamienną balustradę. Wszystkie miały szeroko rozdziawione dzioby, a ich oczy, w których ukrywały się małe, czarne kamienie, otoczone były plamami czerwonej farby. Za każdym razem, kiedy jego szpony stykały się z ich wypolerowaną powierzchnią, szron osiadał na nich, a w pomieszczeniu robiło się chłodniej.
Kiedy podeszwy mężczyzny zetknęły się z granitową posadzką, wtem Maeven postanowił się odezwać:
— Przyszedłeś w samą porę, mieliśmy właśnie zaczynać posiedzenie.
Mimo swoich słów, książę nie wyglądał na zadowolonego z nagłego przybycia swego obrońcy. Acherone stanął w półmroku, opierając bark o jedną z kolumn. Długie kosmyki sięgających pasa włosów zsunęły się na jego plecy, kiedy ten skrzyżował silne ramiona na piersi.
— Więc jak mniemam mam przedstawić naszym gościom całą sytuację?
Maeven uśmiechnął się nieszczerze.
— Och nawet się nie kłopocz. Sam się tym zajmę — odrzekł pośpiesznie.
Acherone podejrzliwie zmrużył oczy, lecz przemilczał słowa swego pana. Nie zasiadł przy stole, dumnie obserwował zgromadzonych, jakby czekał na odpowiedni moment. Ruch na tej szachownicy składającej się z samych szemranych figur. Fallande siedziała jak na szpilkach. Walczyła z tym, aby nie wybuchnąć i spalić tego miejsca wraz ze wszystkimi dziwactwami, jakie się tu znajdowały. Dłoń ją mrowiła, a pnącza jeszcze mocniej zaciskały się wokół żył. Zastanawiało ją czy Acherone również to czuł, a jeśli tak, czy mężczyzna w ogóle by jej odpowiedział, gdyby go o to zapytała?
Wiedźma pokusiła się o to, aby spojrzeć w kierunku Sokoła.
Co zamierzasz zrobić? Pomyślała, a wtem Acherone, ku jej zdziwieniu, uniósł na nią wzrok. Kąciki ust mu zadrżały, a oczy zalśniły.
— Nie ufasz mi, wiedźmo? — zapytał w jej umyśle.
Fallande zacisnęła paznokcie na kolanach, próbując odreagować jego nękający ją głos. Znowu to zrobił. Wdarł się do jej umysłu i narzucił swoje myśli. Zupełnie jak tamtej nocy na balu. Skoro je słyszał, ta niewątpliwie musiała trzymać się na baczności. Nie wiadomo jak wiele informacji mógł przemycić. Wiedźma nawet nie chciała się zastanawiać nad tym, jak to w ogóle było możliwe. Obawiała się poznać tej prawdy...
A ty będąc samemu w lesie, zaufałbyś wilkowi, że cię nie pożre?
Na ustach Acherone pojawił się nikły uśmieszek.
— Prędzej sam pierwszy zdołałbym go pożreć, moja droga — powiedział głos w głowie Fallande.
Wiedźma nie zdołała nawet odpowiedzieć na jego myśl, ponieważ nagle między ich krótką wymianę postanowił się wtrącić książę Maeven.
— Zanim jednak zaczniemy, proponuję, abyśmy skosztowali trunku, jaki dla was przygotowała nasza nieobecna Xiah. Chciałbym w ten sposób powitać w naszym kręgu nowe osoby — rzekł dumnie, spoglądając w stronę księcia Roana, następnie siedzącej obok niego Liliane, Sansela, a na końcu wrogo nastawionej Fallande. — Wznieśmy toast za nowe sojusze i wspólną walkę w tej ostatniej wojnie o święty Damen.
Fallande niepewnie spojrzała na złoty nektar, który jakiś czas temu przyniosła służba. Ponownie zrobiło jej się sucho w gardle. Przyłapała się nawet na tym, że mimo złowrogiej aury, jaka od niego emanowała, zapragnęła go zasmakować. Poczuć rozpływający się smak na języku i rozkoszować się nim przez cały wieczór. Poddanie się pokusie było tak dziecięco proste...
Wystarczyło tylko chwycić za szklany trzonek i przechylić kieliszek.
— To pułapka — odezwał się szeptem Acherone. — Jeśli to wypijesz, szybko się uzależnisz i stracisz panowanie nad sobą, wiedźmo.
Fallande uniosła pytająco brwi. Ukradkiem spojrzała w kierunku obrońcy Hänedamu, jednak ten stał niewzruszony. Jego twarz niewiele wyrażała. Był znudzony...
Na tyle, aby podziwiać swoje paskudne szpony.
Czy ty sobie kpisz?! Wykrzyczała w myślach.
— Nie krępujcie się — zachęcił Maeven, sięgając po wysadzany białymi kamieniami kieliszek.
Wiedźma przełknęła nerwowo ślinę. Członkowie rady nie mieli problemu z zabraniem naczyń. Księżniczka Liliane jedynie zerknęła ukradkiem na Fallande, a następnie ujęła drżącą dłonią szklany trzonek i go uniosła. Maeven świdrował poczynania zarówno vermintorskiej obrończyni, jak i jej książąt. Kobieta miała wrażenie, że spojrzenia zgromadzonych pożerają ją kawałek po kawałku. Z każdą kolejną sekundą, czuła coraz to większą presję.
— Czy coś nie tak? — wyrzucił, udając zdumienie Maeven. — Czyżbyście nam nie ufali?
Głupie pytanie, gadzie.
Roan niespodziewanie chrząknął pod nosem, a następnie zmuszając się do uśmiechu, złapał za złowrogo wyglądający kieliszek. Zwrócił się do księcia Maevena ze szarmancją w głosie:
— Skądże, Maevenie, jesteśmy tu, aby wspólnie zakończyć tę wojnę.
Roan znacząco spojrzał na Fallande. Wiedźma zacisnęła usta, czując, jak serce gwałtownie jej przyspiesza. Przyjaciel zgromił ją karcącym spojrzeniem, jednak to nic nie poskutkowało. Ani wiedźma, ani młodszy z braci Dazenfeed nie sięgnęli po zgubę w kieliszkach.
Acherone, zrób coś. Posłała mu myśl.
Nie odezwał się.
Nawet nie drgnął.
Przyglądał się błyszczącym szponom, jakby były jego najcenniejszym z trofeum.
Zabiję cię. Zamorduję i oskubię z piór. Próbowała wpłynąć na zachowanie Sokoła, jednak ten wciąż nie reagował.
Wtem niespodziewanie Sansel ugiął się pod siłą spojrzenia Roana i z niechęcią złapał za kieliszek. Serce Fallande boleśnie otarło się o żebra, a narastający niepokój sprawił, że żyły zaczęły ją piec...
A głęboko uśpiona magia dawać o sobie znać.
— Fallande, nie utrudniaj — zganił ją Roan.
Nastała chwila ciszy. Jedynie jej szaleńczo bijące w piersi serce przebijało się przez gęstą otoczkę milczenia.
Ba dum.
Ba dum.
Ba dum.
— Zaufaj mi i go unieś — wyszeptał w jej myślach Acherone.
Ba dum...
Fallande przełknęła narastającą w gardle gulę. Miała zdać się na łaskę bestii? Zaufać mężczyźnie, choć z rąk spływała mu krew niewinnych? Tych, których ona skazała na śmierć... Wiedźmie zrobiło się niedobrze. To było straszne uczucie, polegać na mordercy niewinnych ludzi. Brzydziła się hipokryzją, a tymczasem oczekiwała jego pomocy.
Fallande wsadziła dumę do kieszeni i z niechęcią złapała za kieliszek.
Wtem więź rozgrzała krew w jej żyłach. Wiedźma mocniej zacisnęła palce na szkle, czując nieprzyjemne mrowienie w dłoni.
Książę Maeven rozpierając się na wymyślnym krześle, którego ramiona ozdabiały wyryte w kamieniu smocze główki, zatańczył płynem w kieliszku. Uśmiechając się jadowicie, uniósł go w kierunku swych gości.
— Za zwycięską wojnę.
Maeven przyjrzał się wszystkim zgromadzonym, a następnie przyłożył szkło do ust. Fallande zerknęła na siedzącego obok Sansela.
Zrobił to samo.
Cholera.
Serce zabiło Fallande szybciej. Strach sprawił, że dłoń jej się zatrzęsła, a oddech przyspieszył. Nie mogła przecież na to pozwolić. Miała zaufać, że bestia go uratuje?
Nonsens.
Kiedy Fallande miała zamiar wytrząsnąć księciu kieliszek z dłoni, wtem Acherone niespodziewanie pojawił się za jego plecami. Zabrał Sanselowi naczynie sprzed nosa i, ku zaskoczeniu Fallande, sam go wypił. Zrobił to tak niedbale, że przy tym przypadkowo szturchnął wiedźmę ramieniem. Fallande wypuściła szklany trzonek z dłoni, pozwalając na to, aby ten roztrzaskał się na ziemi. Szemrany płyn rozlał się po posadzce
Sansel był zdezorientowany, zupełnie jak jego przyjaciółka. Wpatrywali się w Sokoła, który z gracją dumnego ptaka, z brzękiem odłożył naczynie na stół i wyniośle się wyprostował.
— Szacuje się, że zginęło około dwustu osób. Twoich ludzi, Maevenie. Przejąłeś to księstwo siłą, więc teraz sprawuj nad nim opiekę, a nie wznoś toasty za kłamliwe sojusze — powiedział cicho, co sprawiło, że po pomieszczeniu rozniosła się niepokojąca aura. — Samo to spotkanie jest stratą czasu, nie marnujmy go już więcej.
Ton głosu Acherone przerażał bardziej niż skryte w ciemnościach potwory. Kiedy był poważny, miała wrażenie, że żadna bestia nie mogła się z nim równać.
Roan odłożył pośpiesznie kieliszek. Reszta towarzystwa nawet nie drgnęła. Chłodny powiew uderzył w nich niczym najpaskudniejszy z potworów. Przyglądali się wrogo nastawionemu do swego obrońcy księciu Maevenowi. Mężczyzna, choć próbował zachować względny spokój, to mimo wszystko gniew buchał od jego silnego ciała. Zaśmiał się pod nosem, odchylając lekko głowę.
— Kiedy zaczęło ci tak zależeć na zwykłych śmiertelnikach, przyjacielu? — zapytał szyderczo.
Fallande zesztywniała, kiedy Acherone zaczął przesuwać szponami po ramie krzesła, w którym zasiadał Sansel. Zbliżył je do szyi mężczyzny, a w oczach młodszego księcia zalśniły iskierki niepokoju. Starał się nie panikować, lecz Fallande wiedziała, że w gruncie rzeczy był przerażony. Zupełnie jak ona.
— Cóż, bez tych zwykłych śmiertelników nie ma władzy. Jeśli pozwolisz, aby za mury wtargnął chaos, wiedz, że prędzej czy później stracisz nad nim kontrolę. A wtedy... — oczy złowrogo mu rozbłysły — pozostanie ci już tylko władza nad płonącymi ruinami, Maevenie, choć myślę, że tobie w zupełności to by wystarczyło, czyż nie?
Nastała niewygodna cisza. Płomień zapłonął, w wydawać się mogło, wykutych z prawdziwego złota oczu Maevena. Dotąd delikatne rysy twarzy mężczyzny gwałtownie się wyostrzyły, a lekkie zmarszczki pojawiły wokół kącików ust. Krwistoczerwone wargi miał wykrzywione, a szczękę napiętą. Jego spojrzenie nie należało już do człowieka, lecz do pragnącej krwi bestii.
Acherone w jakimś stopniu swoimi słowami trafił w jego najczulszy punkt.
Sokół, przybierając obojętny wyraz twarzy, cofnął się o kilka kroków.
— Możemy zacząć posiedzenie...
Sansel się wyprostował, jednocześnie z ulgą wypuszczając powietrze z ust. Fallande mu zawtórowała.
Acherone zaczął krążyć po pomieszczeniu niczym drapieżnik pragnący upolować swoją ofiarę. Obcasy jego butów wystukiwały cichy rytm, który słodką melodią rozbrzmiał w głowie wiedźmy. Szerokie rękawy białej koszuli falowały wraz z każdym kolejnym ruchem jego ramion. Kiedy odwrócił się do Fallande plecami, ta zdołała ujrzeć na jego karku dwie blizny, wynurzające się spod tkaniny.
— Na Białym Kle stacjonował oddział składający się z dwudziestu sześciu żołnierzy korony, w tym siedmiu magów tworzenia — oznajmił, przesuwając szponami po ramie krzeseł. Mężczyzna uniósł chłodne spojrzenie na Roana. — Oddział Vermintoru wtargnął na sokolą ziemię dziesięć świtów temu w chwili, kiedy na tronie księstwa nie zasiadał władca. Nie będę ukrywać, że informacja ta wzbudziła nie lada postrach wśród hänedamskiej ludności, zwłaszcza że w wyniku zderzenia się oddziału z siłą zamieszkałą na Kle, śmierć ponieśli mieszkańcy okolicznych wiosek, a jedna z kopalni rudy żelaza została zawalona — mówił — jak mniemam, celem była eksploracja Białego Kła. Poszukiwano źródło dręczącej północ choroby maniakalnej, która dotknęła również matkę książąt, Petrę Dazenfeed. Niefortunnie jednak wpadli w sidła ciemności.
Acherone zatrzymał się dopiero przy pustym krześle usadowionym naprzeciw księcia Maevena. Odsunął je, po czym zasiadł w nim i założył nogę na nogę. Mężczyzna przyłożył szpony do policzka, a następnie lekko nimi postukał po jego powierzchni.
— Więc myślisz, że trafili na Nekromantę? — bąknęła, nie spuszczając z mężczyzny wzroku Ronthora.
Obrońca przymknął oczy.
— Tak i nie — rzucił od niechcenia. — Wskazuje na to przeklęta magia zaobserwowana przez straż w okolicach Gargulczych Gór, lecz... Nekromanta bardzo rzadko atakuje tak otwarcie. Tym razem jednak pojawienie się oddziału na Kle sprawiło, że ten albo w końcu postanowił wyjść z nory, albo posłał na niego swoje bestie.
Ronthora pobladła, zupełnie jak reszta towarzystwa. Fallande ściągnęła pytająco brwi.
— Mówisz, że po ziemiach Hänedamu może grasować jedna z tych istot? — warknął rozjuszony Erick.
Acherone znużony pokiwał głową. Otworzył oczy, a następnie zerknął na mężczyznę z politowaniem.
— Czego nie zrozumiałeś? — wymamrotał, doprowadzając towarzysza swoimi słowami do syku. Acherone go zignorował. — Jeśli Loża się o tym dowie, mogą posypać się głowy. Chętnie bym na to popatrzył, jednak cóż, mam związane ręce...
Wszystkie spojrzenia skupione były na Acherone. Mężczyzna nie wydawał się zbytnio zaniepokojony rozwojem sytuacji. Dumał nad czymś, a Fallande przyłapała się na tym, że zapragnęła w tej jednej chwili poznać jego myśli.
— Dlatego Acherone jeszcze o świcie wyruszy ze swoim oddziałem na Kieł — wtrącił się Maeven, przyklejając słodki uśmiech do twarzy. — Jako iż miał już styczność z Nekromantą i jego bestiami, najlepiej będzie wiedział, jak je powstrzymać.
Acherone pusto wpatrywał się w ogromną mapę. Dwa kontynenty, które dzieliło morze stworzone z łez pierwszego z tytanów. Przed wiekami pełne życia ziemie przez chciwość bogów zamieniły się w krwawe pole bitwy. Jeden z nich upadł...
Nie mogli pozwolić, aby i Elaon stanął w płomieniach.
— Czy oddział kontaktował się z tobą, książę? — zapytał niespodziewanie, nie odrywając spojrzenia od mapy.
Roan wydał się lekko zaskoczonym tym nagłym zwrotem ku niemu. Ściągając brwi, uniósł brodę, a sporych rozmiarów dłonie zacisnął na podłokietnikach.
— Oczywiście, kilka dni przed całą tą tragedią — odpowiedział ze spokojem wymalowanym na twarzy.
— Kiedy dokładnie?
Szczęka Roana lekko się napięła. Fallande ukradkiem spoglądała to na niego, to na Acherone. Miała wrażenie, że razem ze swoimi książętami trafiła do gniazda jadowitych węży, które za wszelką cenę pragnęły ich pożreć.
— W dniu twego pojawienia się na kruczym zamku posłaniec przybył z raportem.
Sokół uniósł wzrok na księcia i lekko przekrzywił głowę.
— Co zawierał?
Roan za wszelką cenę próbował nie poddawać się zbędnym emocjom. Wytrzymując jego spojrzenie, odrzekł pewnie:
— To, że oddział Szkarłatnych Kruków przekroczył granicę i w przeciągu dwóch dni dotrze na Kieł — rzucił.
Acherone przez chwilę milczał. Analizował jego słowa, niecierpliwie stukając szponami o blady policzek. W pewnej chwili westchnął, wyciągnął się, niczym wielki, dziki kot i obdarzył księcia Roana uśmiechem, który sprawił, że Fallande wyczuła zagrożenie.
— Czyli jak mniemam, zdołała dotrzeć do ciebie informacja o tym, że kilku twoich wojowników zaginęło w niewyjaśnionych okolicznościach — rzucił, a krew odpłynęła z twarzy Roana. — W końcu generał Drömfångare dokładnie uściślił ją w tamtejszym raporcie, czyż nie? Czyżbyś nie podzielił się tym z resztą twojego dworku?
Nastała przerażająca cisza.
Oczy Roana się rozszerzyły. Fallande ogarnęło zdumienie. Przyglądała się swemu księciu, nie potrafiąc pojąć słów szalonego diabła. Co prawda tamtego dnia, kiedy otrzymał raport, przez ułamek sekundy jego zachowanie uległo zmianie, jednak zaginięcia? Nigdy nie trzymałby czegoś tak poważnego w tajemnicy. Nie przed tymi, którym najbardziej ufał. Fallande nie miała zamiaru w to wierzyć.
Nie uwierzyłaby, gdyby...
— Nie chciałem siać paniki.
Gdyby się do tego nie przyznał.
Fallande nie była w stanie oderwać osłupiałego spojrzenia od swego przyjaciela. Zrobiło jej się sucho w gardle, a ból w piersi gwałtownie się nasilił. Wiedźma miała wrażenie, że multum małych szpilek przekuwało jej ciało, a w głowie myśli wiązały się w grube supły. Miał tajemnice przed nią, choć obiecywali sobie, że będą wobec siebie szczerzy i pełni zrozumienia. Najbardziej to zabolało ją w całej tej sytuacji.
— A więc postanowiłeś zataić ten fakt przed wszystkimi. Czy to dlatego, że obawiałeś się wymuszenia przerwania misji? — ciągnął Acherone. — Gdyby rodziny tych ludzi się o tym dowiedziały...
— Zająłem się poszukiwaniami — wciął się w wypowiedź mężczyzny. — Odkrycie i zniszczenie źródła plagi jest jednak naszym priorytetem. Rada umywa ręce od tego, co dzieje się na północy. Ludzie popadają w obłęd i nikt z tym nic nie robi!
Roan na moment stracił nad sobą panowanie. Fallande widziała, jak jego dłonie zaciskają się w spore pięści, a nerwowa żyła zaczęła pulsować mu na czole. Długie, czarne niczym bezgwiezdna noc włosy kosmykami opadły mu na surową twarz. Szczęka mu drżała, a ciemne oczy pozbawione były dawnego blasku.
Acherone przyjrzał mu się uważnie, w przeciwieństwie do księcia, zachowując spokój.
— Twój oddział sprowokował i zwabił Nekromantę oraz jego bestie na sokole ziemie. Zginęło dwieście osób tylko dlatego, że zadziałałeś zbyt pochopnie, Roanie. Rada nie bez powodu umywa ręce, a książęta siedzą cicho. Każdy nieprzemyślany ruch wywoła podobne bądź nawet gorsze skutki.
— Więc twierdzisz, że mamy siedzieć z założonymi rękami? — prychnął książę.
Acherone się wyprostował, a następnie ponownie oparł na nadgarstku policzek.
— Nie twierdzę, że mamy siedzieć z założonymi rękami. Twierdzę, że trzeba zacząć myśleć, jak należy — powiedział chłodniej niż zwykle. Długie kosmyki włosów oplotły się wokół jego szyi, odsłaniając pasmo blizn na obojczyku oraz piersi. — Jeśli dojdzie do starcia z wrogą nacją, a wy, książęta, nadal będziecie postępować tak bezmyślnie, to na polu bitwy zostaniecie całkiem sami. Nekromanta nie jest głupi. Wie doskonale, gdzie uderzyć, aby wyrządzić jak największe szkody.
Serce Fallande zabiło szybciej. Cała ta konwersacja wydała jej się przeszyta dozą emocji, których dawno nie uświadczyła. Siedziała oniemiała, nie będąc w stanie wydusić ani słowa. Nie potrafiła znaleźć odpowiedniego argumentu, aby dołączyć do dyskusji.
Acherone mógł mieć sporo racji...
Fallande od początku dawała znać księciu, że nie podobał jej się ten pomysł, jednak oskarżanie Roana o sprowokowanie Nekromanty były przesadne. Jako jedyny pragnął coś zrobić w tej nieciekawej sytuacji, choć ta przerażająca obojętność księcia wobec swych ludzi, sprawiła, że zaczęła się wahać.
— Nie wierzę, że to mówię, ale ta gadzina ma rację — wydusił nagle Erick, wskazując palcem w stronę Acherone. — Poczynania księcia tylko przyniosły więcej strat niż pożytku. Nekromanta i jego radosne stadko na sokolich ziemiach nie brzmi za dobrze.
— Brzmi fatalnie — mruknęła melodyjnie Agnes. — Jeśli czegoś nie zrobimy, wkrótce mogą dotrzeć na książęce włości. Na mój dwór w Vinghanu.
Erick prychnął.
— Już nie będziesz miała gdzie sprowadzać swoich kochanków, śnieżynko.
Agnes przewróciła oczami, a następnie machnęła na niego dłonią. Erick uśmiechnął się złośliwie, nie spuszczając kobiety z oczu. Ronthora z politowaniem zerknęła na nich, jednocześnie czesząc palcami złote loki. Mimo znudzonego wyrazu twarzy, jej ciało było spięte, a dłonie za wszelką cenę próbowały znaleźć sobie miejsce.
— Jak dzieci — wyszeptała pod nosem.
Dotąd cicho siedzący brat bliźniak Agnes nerwowo drgnął. Podejrzliwie przyglądał się Roanowi, w którego oczy wkradła się złość. Nie niepokój, a ogromne wzburzenie.
— A co jeśli to był celowy zabieg... — mruknął niespodziewanie.
Wszyscy z wyjątkiem Acherone spojrzeli na niego pytająco. Broch, przesuwając długimi palcami po podłokietniku krzesła, dodał:
— Wcale nie chodziło o uderzenie w źródło plagi, a osłabienie i upadek Hänedamu.
Wiedźma zamarła, nie wierząc w to, co właśnie usłyszała. Gniew zupełnie przysłonił jej trzeźwość myślenia. Jej krew zawrzała w żyłach, oczy pociemniały, a pięść mocno uderzyła w stół. Poczuła na sobie zdumione spojrzenia pozostałych, kiedy czerwona posoka wypłynęła z rozdartej skóry.
— To absurd — warknęła, piorunując Brocha zimnym spojrzeniem. — Znam swojego księcia jak mało kto i nigdy nie zrobiłby czegoś podobnego.
Fallande kątem oka dostrzegła to, jak Acherone uśmiechnął się pod nosem. Wygodnie rozkładając się na krześle, dumnie obserwował chaos, którego był inicjatorem.
— Książęta są w stanie zrobić wszystko, aby tylko zdobyć Damen — rzucił gorzko Broch.
— Nie Roan. Nie poświęciłby swoich ludzi, aby zrobić coś tak obrzydliwego.
— W krwi tych plugawych Dazenfeedów płynie trucizna, która bezcześci nasze ziemie. Ich ojciec... — skinął na Sansela i Roana — złamał boskie prawo i najechał na sokole ziemie w czasie panowania pokoju! Zdradził nas... Zdradził północ, a jego syn jest dokładnie taki sam.
Fallande parsknęła śmiechem.
— Cóż za głupoty — oświadczyła, przestając sięgać w myślach za zatrzymującą jej gniew wajchę. — Roan nie jest swym ojcem. Nigdy by tak barbarzyńsko nie postąpił. To wy, plugawe potwory, porwaliście mego księcia w dniu wybuchu wojny. To obrońca Hänedamu dokonał mordu na niewinnych ludziach, zmuszając przy tym Vermintor do zawarcia tego absurdalnego sojuszu! Vermintor, który pozostał bez władcy podczas panującej wojny! — Fallande wbiła paznokcie w chłodny blat stołu. — I to wy macie czelność posądzać go o coś takiego?
Krew szumiała Fallande w głowie. Nie panowała nad drżeniem swoich dłoni. Nie zwracała uwagi na czerwoną ciecz wypływającą z drobnych ranek na knykciach. Nie widziała nic, prócz bladej twarzy Brocha, którą pragnęła oszpecić swym mieczem. Miała wrażenie, że tajemnicza siła z każdym kolejnym uderzeniem serca zaczyna się w niej budzić.
A magia przepływać wraz z krwią w jej żyłach. Fallande wpadła w dziwny amok. Miała wrażenie, że jej ciało pochłania fioletowy ogień. Dziki. Pozbawiony skaz. Wieczny.
Wiedźma jednak nie potrafiła nad nim zapanować.
Wtem Fallande nagle poczuła czyjś dotyk na dłoni.
— Fallande.
Wiedźma usłyszała spokojny głos księcia Sansela. Kobieta odruchowo spojrzała na młodzieńca, a ciemne oczy, w których ta szukała upragniony spokój, sprawiły, że osobliwe uczucie zanikło. Magia wyparowała, a wraz z nią olbrzymi gniew.
Fallande dumnie unosząc brodę, oparła się wygodnie i założyła nogę na nogę. Wbiła oburzone spojrzenie w tajemniczo uśmiechającego się do niej Acherone.
Co ty knujesz?
Acherone odwrócił od niej wzrok.
Zignorował ją.
Znowu.
— Och, nikt nikogo tutaj nie porwał. Przecież nie siedzicie przy tym stole skuci — wtrącił się książę Maeven, sprawiając, że Fallande tylko przewróciła oczami. — Powiadomiliśmy listownie władze Vermintoru o tymczasowym pobycie Roana na mym zamku. Z pewnością książęcy regent wie, co w takiej sytuacji robić — uspokoił, uśmiechając się słodko do Fallande, choć z jego ust wylewał się jad. — Oskarżenia Brocha z pewnością nie są bezpodstawne. Nadal w sercach hänedamczyków jarzy się wielka uraza do rodu Dazenfeed, jednak... Jednak nie możemy uznać księcia za winnego, nie mając ku temu żadnych dowodów.
— Nekromanta na sokolich ziemiach, to niewystarczający dowód? — prychnął Broch.
Fallande zaśmiała się, nie mogąc uwierzyć w bezczelność tych wszystkich ludzi.
— To żaden dowód, tylko próba pogrążenia księcia Vermintoru — rzuciła.
— Jesteś zaślepiona tym człowiekiem, dziewucho.
— To nie zaślepienie, tylko lojalność. Coś, czego nikt z was nie posiada.
Mężczyzna parsknął śmiechem.
Przez chwili Fallande i Broch taksowali się nieprzychylnymi spojrzeniami. Wiedźma nienawidziła tego typu osób. Mężczyzn pozbawionych taktu, próbujących znaleźć winę we wszystkich, w międzyczasie pielęgnując swoje własne demony. Każdy z nich był na swój sposób zepsuty od środka. Bezduszny i mściwy.
Dla dworu Roana nie było tutaj miejsca...
— Skoro książę nie ma nic do ukrycia, to zapewne nie powinien mieć problemu z tym, żeby jego obrończyni dołączyła do mojego oddziału i wyruszyła na Biały Kieł, czyż nie?
Fallande uniosła zaskoczona brwi, kiedy dotarły do niej ciche słowa Acherone. Zdumiona spojrzała na mężczyznę. Przypominał rzeźbę, której ostre rysy twarzy wykute były przez niezwykle ostre dłuto. Drgnął, wzdychając ciężko.
— Chcesz, aby towarzyszyła ci podczas podróży? — zapytał zdezorientowany Maeven.
Acherone wzruszył ramionami.
— Należała niegdyś do tego nieszczęsnego oddziału i wie więcej o tych ludziach niż ktokolwiek z nas. Jeśli ktoś zdołał przetrwać, będzie w stanie do niego dotrzeć, może nawet odpowiedzieć na dręczące was pytania. — Acherone rzucił na wiedźmę krótkie spojrzenie. — Wystarczy, że człowiek ujrzy znajomą twarz, a sam zacznie wszystko mówić. Prawda tkwi w górach, my możemy jedynie spekulować i wzajemnie się obwiniać. Poza tym, tam się bardziej przyda niż na krwawym zamku, czyż nie?
Wiedźma nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Zaskoczyło ją to, że naprawdę pragnął spełnić jej obietnicę i zabrać na Kieł. Zrobił to tak niespodziewanie, że Fallande nie musiała nawet udawać skonfundowania.
Rozpalił ogień, aby następnie móc z bezpiecznego miejsca przyglądać się temu, jak ten zaczyna powoli zajmować kolejne obszary.
— Mam posłać moją obrończynię wraz z tobą do paszczy lwa? Chyba sobie kpisz, to niebezpieczne — oznajmił wzburzony Roan.
Acherone zlustrował księcia przenikliwym spojrzeniem.
— Każda misja niesie ryzyko, Roanie. Byłeś w stanie posłać cały oddział na niebezpieczne tereny, aby odkryć prawdę, lecz teraz nie możesz wysłać jednej kobiety na Kieł, aby dowieść swej niewinności? Tak bardzo ci na niej zależy, a może nie wierzysz w jej zdolności? Albo... — kącik ust mężczyzny się uniósł — obawiasz się tego, że zdoła odkryć coś, czego nie powinna?
Pięść Roana zacisnęła się mocniej.
Fallande czuła się nieswojo. Miała wrażenie, że wszyscy ją obserwowali. Nawet księżniczka Liliane oceniając, przyglądała się kobiecie.
— Skoro już trafiła na ten zamek, niech się na coś przyda — rzekł Broch, a Agnes mu przytaknęła, poprawiając pukle śnieżnych włosów. — Może Acherone ją przytemperuje.
Wiedźma robiła co w jej mocy, byleby nie rzucić się na tego człowieka z pięściami. Zerknęła ukradkiem na Sansela, po którego twarzy przymknął strach. Siedział cicho, jak to miał w zwyczaju, jednak Fallande w sercu wiedziała, że pragnął włączyć się do dyskusji. Wyrzuty sumienia sprawiły, że zrobiło jej się niedobrze, jednak...
Nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie wyruszyła za swoim dawnym oddziałem.
— Moi książęta mieliby zostać bez opieki na zamku pełnym węży? — grała.
Acherone uprzejmie się do niej uśmiechnął. Podniósł się na równe nogi i zaczął niepokojąco przechadzać się wokół stołu. Szedł w stronę Fallande.
— Dopóki Hänedam i Vermintor łączy sojusz, książętom Dazenfeed nic nie grozi — wyznał, stając za krzesłem Fallande. Ta zamarła, kiedy nachylił się tuż przy jej twarzy, jednocześnie kładąc dłonie na kobiecych ramionach. — Jednak jeśli książę zostanie uznany za winnego... no cóż, władcy sokolego księstwa nigdy nie byli zbytnio miłosierni. A w szczególności wobec tych, którzy już raz zdołali zawieść ich zaufanie. — Acherone posłał jej zgryźliwe uniesienie warg. Fallande ze szczerego serca zapragnęła wymierzyć mu czołem w twarz. Ograniczyła się jednak do kwaśnego uśmiechu.
— Grozi się zakładnikom, nie sojusznikom.
— A traktujecie nas jak sojuszników?
Wiedźma mocno zacisnęła wargi. Nie było warto wchodzić z tym mężczyzną w dalszą polemikę, dlatego też odwróciła od niego wzrok. Acherone zaśmiał się cicho.
— Niech dostanie, czego chce — rzekła nagle Ronthora z chłodną powagą, wpatrując się w księcia Maevena. — Możliwa ingerencja Loży to nasz koniec. Jeśli wkroczą... wtedy nawet Stworzyciele nam nie pomogą. Niech vermintorska dziewucha nam pomoże, w końcu i tak jej się tu zbytnio nie podoba, czyż nie?
Kobieta obdarzyła Fallande perfidnym uniesieniem warg. Wiedźma poczuła, jak nieprzyjemne uczucie przeszywa jej całe ciało. Nigdy osobiście nie spotkała członków Loży, jednak słyszała przerażające historie na ich temat. Obradowali w punkcie, gdzie mur dzielący śmiertelne ziemie z elfimi był zburzony, a ogromnych rozmiarów forteca wzniesiona na ich gruzowiskach. Ich prawo było święte nawet dla nieśmiertelnych z dalekiego zachodu, a złamanie go surowo karane. Wścibiali nos w każdą wymykającą się spod kontroli sprawę. A kiedy przybywali...
Krew spływała z nieba.
Acherone się wyprostował, lecz nie zabrał dłoni. Długie szpony muskały grubej tkaniny marynarki Fallande. Jego słodki zapach ostudził jej emocje, a ciało, choć nadal napięte, odczuło przypływ siły. Jego siły. Mimo to nie była w stanie opanować niepokoju, jaki zakwitł w jej błyszczących oczach.
Wiedźma uniosła wzrok na księcia Roana. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą, a wyrzuty sumienia uderzyły Fallande z wielkim rozmachem. Ujrzała jego troskę, która z każdą kolejną sekundą pożerała ją kawałek po kawałku. Zdenerwowanie mężczyzny sprawiło, że ponownie zaczęła zastanawiać się nad tym, czy dobrze postępowała.
Odpowiedz, jednak mogła znaleźć tylko w górach...
Ciche westchnięcie Maevena wyrwało Fallande z marazmu.
— Rób, co musisz, Acherone — stwierdził z poważnym wyrazem twarzy książę. — Zatrzymanie tych potworów to nasz priorytet.
Sokół skinął głową, zabierając dłonie od wiedźmy. Fallande mogła przyrzec, że złowrogi uśmieszek przemknął mu przez usta, choć ten, czym prędzej przywdział maskę bezinteresowności.
Otrzymali to, po co tu przybyli.
A mimo to Fallande czuła się, jakby coś poszło nie tak. Jakby długie sznurki przywiązane były do kończyn wszystkich zgromadzonych. Widziała, jak delikatne nici oplatające szyje członków rady oraz jej książąt spływały na ziemię i wiły się za męskimi butami. Acherone wrócił na swoje miejsce.
Bez słowa.
Bez krzty emocji na twarzy.
Bez triumfu w oczach.
Mężczyzna siedział w mroku, przez resztę spotkania odzywając się tylko wtedy, kiedy musiał.
A sznurki w jego dłoniach...
Nadal się napinały.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro