Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.

Loki oprzytomniał szybko z drzemki, w którą powoli wpadał, kiedy coś zaczęło dudnic na dachu. Coś, a raczej... Ktoś? Smok. Niczym w legendach. Olbrzymi, jednak.. w pewien sposób oswojony, co czuł magią. Jak i to, że bierze go za jedzenie, a jednak nie zieje ogniem. Dopuki... Nie zobaczy?

Mag oparł z westchnieniem głowę o ścianę za sobą zastanawiając się co jeszcze go dzisiaj czeka. Musiał jakoś spławić smoka, bo choć ten nie mógł być ludożercą, to czy nie mógł... zabrać go z dala od miasta? Gdzieś do lasu, blisko strumienia i niewielkich jedynie ludzkich osiedli. To wydawało się dobrym, bezpiecznym wyjściem. Dużo bezpieczeniejszym niż to dzikie miasto. A do tego musiał sam go oswoić.

Skupił się więc na drewnianej skrzyni leżącej w przeciwległym rogu przestrzeni pokrytej dachem i za pomocą seidru zmienił go w soczysty, świeży udziec barani. Podniósł się z cichym jękiem z ziemi po swojej dotychczas stronie dachu i wskazał smokowi na jego przysmak leżący... niecały metr od jego wyciągniętej ręki.

***

Podciągnął skrzydła mocno w górę, aby zobaczyć co to i w jakim celu tutaj się stało... Mięso nie ruszało się, ale w wioskach tu... już tak dawno temu zabrakło owiec, że i za każdą cenę by coś... takiego zdobył. Wysunął język węża by zbadać ruch powietrza, a dopiero potem podejść. Czuł jak to stworzenie dało mu tę szansę... Choć i było to zbyt mało. Spalił udziec i... pożarł w sekundę, jednym ruchem, jakby był tylko kąskiem. Od obrotu syknął, kłapiąc dość mocno ostrymi jak noże, czy sztylety zębami. Stworek... w końcu nie był człowiekiem, a Drogon zwęszył tutaj pewną szansę, która mogła się już nie powtórzyć. Postawił też łuski na grzbiecie i chciał go sobie wziąć, kłapnąć troszkę bo tylko ręce dają jedzenie...

- Nie. – Odezwał się Loki  we wszechmowie nie wiedząc który język jest właściwy dla smoków. Jego ruchy potwierdzać miały jego słowa. W końcu smoki były z bardzo odległej mu rasy. - Ja nie jestem człowiekiem. Wiesz to. Ale jestem do nich podobny. Więc żadnego kłapnia. Mam dużo mocy, potrafię przemieniać rzeczy w jedzenie, ale potrafię się też bronić nawet przed tobą. A więc żadnego kłapania, nie na mnie. Mogę wejść na twój grzbiet, a ty zaniesiesz mnie tam gdzie jest las i czysta woda i gdzie jest bezpiecznie. Kiedy to zrobisz ja dam ci więcej tego mięsa. Zgoda? 

Chciał znów coś zjeść, ale to... co mówił nie podobało mu się w żadnym wypadku i przez to też warknął, ryknął. Rozłożył skrzydła starając z lekka go popchnąć. Brunet denerwował, ale... mógł dać mu więcej jedzenia... Kłócił się prowizorycznie mocno jak tylko smok potrafił, zaś i Drogon był uparty. Starał się nastrzaszyć upartego, swoją siłą, pazurami, tak więc... też naskoczył na niego uparcie przewracając i dosyć mocno przyciskając do ziemi, chciał jeść... Nie ważne co, a skoro to nie był człowiek, mógł już po prostu zabić. Nie miało to sensu, ale instynkt wydawał się silniejszy. Był tak głodny.

- Okey. Okey. Dam ci więcej jedzenia. Zgoda? Mogę dać ci dużo więcej, ale musisz mnie zabrać do miejsca w którym bezpiecznie będę mógł odpocząć. Na twoim grzbiecie tam polecę i dam ci dziś jeszcze kilka. A stamtąd nie pójdę już nigdzie daleko, więc mogę dać ci też jutro. Uczciwy układ? – Spytał Loki wystraszony raczej samą gwałtownością akcji, niż smoczym pyskien tuż przed swoją twarzą.

Przekrzywił głowę, łeb na bok i dość mocno. Starał się go nastraszyć i to też mu w końcu się udało. Jedzenie z każdą minutą było bardziej realne, a Drogon chętnie na to przystał. Czarnowłosy już obiecał i tego się trzymał. Z lekka owinął pazury między ramionami Lokiego i... wzbił się w potwietrze niosąc tak nieco inaczej, niż ten chciał bo w końcu to terytorium już należało do niego... Da jeść.

Lokiemu to się nie podobało, lecz nie miał zamiaru narzekać skoro z każdym ruchem skrzydeł oddalał się od niebezpiecznego i brudnego miasta ku czystym równiną, a potem zbliżał do lasu i rzeki. Okolica wyglądała dobrze, bezpiecznie i odludnie, tu było łatwiej pozostać niezauważonym, a więc nie musieć marnować swojej mocy na nic więcej niż jedzenie dla smoka i oczywiście schronnie, broń dla siebie. Tu jednak nie powinien wpaść w kłopoty.

Postawił go na ziemi, lekko ale i pospiesznie jak na tak duże zwierzę. Drogon miał szansę, której nie chciał już po prostu zaprzepścić. Loki mógł dać jedzenie i... On go chciał, żeby pokazać mamie jak rośnie w siłę. Drogon od początku miał wielką ochotę zanieść czarnowłosego do domu, ale jakoś też nie miał zamiaru się dzielić mięsem z braćmi. Zostawił dla siebie tylko... Musiał pilnować? Tak naprawdę nie był... cierpliwy, tylko impulsywny, nawet do tego stopnia gwałtwony, że atakował bez uprzedenia... i przyczyny. Tak się wydawało choć rozsądny, ale i bystry...

- Dziś dam ci jeszcze tylko dwa. Muszę odpocząć... Dragon. I to że niosłeś mnie w szponach było naruszeniem naszej umowy. Po za tym muszę mieć siły, by i sobie zrobić schronnie, jedzenie i przebranie. Jutro więcej. – Obiecał Loki otrzepując się z pyłu nim wyczarował kolejne dwa udźce. To miało i musiało być na dzisiaj wszystko. Nie kłamał mówiąc o zachowaniu energii i byciu zmęczonym, choć tak naprawdę był wykończony, co jak miał nadzieję nie czuć w jego zapachu.

Oburzył się, syknął... mocno, aby zaraz podciąć ogonem nogi, obalić bruneta na plecy żeby raz na zawsze nauczył się wymawiać jego imię... W końcu nazywał się Drogon, nie Dragon. Zaraz też się od niego odwrócił i jadł... Wcale nie brakowało mu wigoru ale nie chciał skrzywdzić swego źródła pożywienia. Uwielbiał tak łatwy i bezwysiłkowy czy wręcz problemowy sposób... Denerwował go, ale trochę.

Loki wstał po raz drugi otrzepując się z piasku. Tego było już dla niego zbyt wiele, był zły, wściekły na smoka za jego bezpodstawną zuchwałość i napaście.

- Dojść! Nie będziesz mną pomiatał smoku. A na twoją złość mogę odpowiedzieć równie wielką siłą. Nie miałeś podstaw do ataku. A więc naruszył on naszą umowę.

Atakował, jeśli miał na to po prostu ochotę, ale tego już w rzeczy samej było zbyt wiele choć nie warczał, tylko jadł z ochotą, rozrywając mięso na drobne kawałki. Brunet miał w mniemaniu całą sumę jak należy i być może miał... ku temu solidne powody, ale od początku Drogon słuchał go po swojemu, ale tak słuchał.

- Czy jako smok masz swój język? Nawet jeśli są to ryki powinienem je zrozumieć, tak jak ty rozumiesz mnie dzięki wszechmowie. – Wyjaśnił Loki wzdychając głęboko, aby w ten sposób opanować negatywne emocje. Mógł go jednak oswoić, choć z tego co czytał o smokach są one bardzo dumne. Może partnerstwo mogło by się sprawdzić? – Gdybyś powiedział mi czym cię rozgniewałem na przykład mogli byśmy uniknąć tego w przyszłości. Mógłbyś też zdradzić mi swoje imię. Moje brzmi Loki.

- Drogon... – Syknął miażdąc w zębach kości, które udało się roztrzaskać. Powoli już trafił cierpliwość, tyle że tak sobie z nią radził. Pożerał w zawrotnym tępie i... Wiedział że tylko tak sobie poradzi. O niczym innym nie myślał, nie potrzebował nikogo, bo był... Po prostu sobą samym, nie szukał zwady z tym magiem ale On przesadzał... Mocno.

- Ach. Rozumiem więc. „Dragon”, którego użyłem wcześniej to w jednym z języków „smok”. Nie chciałem cię obrazić dragonie. – Wyjaśnił Loki przechadzając się skrajem lasu, aby znaleźć odpowiednie miejsce na nocleg. Las tu nie był gęsty, lecz nie był także rzadki, nie blisko strumienia, który dalej nieco ginął pomiędzy drzewami wpadając w wąwuz. Tam właśnie chciał przenocować. – Jeśli pojawisz die jutro daj mi jakiś znak kiedy to nastąpi, a ja wyjdę do ciebie z lasu. Tam bezpieczniej mi nocować.

Ryk rozdzierający powietrze po samo morze, był głośny i wyraźny, co podobało się mu i było rzekomym znakiem. W każdym razie dumnie uniósł się na skrzydłach, ale On nie chciał jeszcze iść... Lecieć a to przecież i nic złego, stać się nie mogło podczas jego nieobecności. Dwaj bracia w piwnicach, kryli się już przed słońcem, ale... Drogon tu po prostu nie lubił zamknięcia i ustrzegał się go jak umiał. Z każdą chwilą przyzwyczajał się do obecności maga choć ten był dziwny, dużo mówił...

- Tak, taki znak jest zdecydowanie przyjemny. – Powiedział Loki ze szczerym uśmiechem odwracając się przodem do smoka, ale jego zmęczenie było zbyt dużo i widoczne w jego oczach, na twarzy i w postawie. – Lecz teraz wybacz Drogon muszę zadbać o moje bezpieczeństwo podczas snu. Jestem bardzo zmęczony, zaś przed zachodem słońca muszę zbudować zasłony, także coś zjeść i oczyścić ciało. Tak więc do jutra?

- Nie. – Prychnął nieco, tyle że z lekka otrzepał się i jak należy położył, aby tutaj też  zostać na noc. Śniadanie do łóżka było wygodną, miłą dla zwierzęcia propozycją tylko dlatego chciał tu zostać. Tak naprawdę wiedział, że samo zachowanie i jego obecność było tym bezpieczeństwem. Mógł robić co tylko chce, ale i do pewnego momentu. To smok łatwo traci cierpliwość powinien zrozumieć więc...

Loki przyjrzał się smokowi po chwili rozumiejąc, że ten nie ma zamiaru zostawić go samego. Poszedł w dół strumienia, by za zakrętem dopiero przystanąć i po uważnym zlustrowaniu terenu wzrokiem rozebrał się do naga składając swoją zbroje starannie i wskoczył do strumienia, gdzie w letniej wodzie umył się dokładnie zostając dla relaksu jeszcze tych kilka minut, nim wyszedł z wody, wyczarował na sobie szmaragdową tunike i parę czarnych spodni, oraz butów, napił się, zjadł kilka jagód i z braku lepszej alternatywy „sięgnął” do miasta po bochenek chleba, oraz ser. Zjadł połowę z tego, co przywołał resztę zostawiając sobie na ranek. Umył swoją zbroje i wrócił z nią do smoka, aby rozwiesić to ubranie na pobliskich mu drzewach, zaś jedzenie złożył pod nimi. Zawsze mógł jutro powtórzyć zabieg, gdyby jego posiłek zniknął.

- Drogon czy dasz mi usnąć pod twoim skrzydłem? Czuję, że noce tu są zimne.

Drogon miał masywne i do prawdy ciężkie skrzydła, ale skoro sam tego chciał... Nie miał nic przeciwko, tak więc przygarnął go do się z lekka i odwrócił, aby... było mu po prostu wygodniej. Zwierzę z pewnością nie przyzwyczai się do... człowieka, choć ten  zawsze będzie... już gdzieś obok. Świat się zmienił tyle się podziało, że Drogon nie był jak inne smoki. Odsunął się więc daleko z natury, ale mag nie przeszkadzał mu w tej chwili i nie atakował... Nie miał zamiaru go słuchać pod żadnym pozorem. Loki ani nie pachniał natrętnie, a nie nie ruszał się jak owca.

- Dzięki Drogon. – Mruknął Loki sennie, po czym przeciągnął się pod smoczym skrzydłem, ułożył wygodnie, ziewnął i zasnął. Był wykończony i szczęśliwy, że nie musi tworzyć barier ochronnych.  O swojej przyszłości zaś i dalszych krokach pomyśli jutro.

Smok zwinął się lekko, ale w końcu czuł, że może też już usnąć, a tak czy inaczej będzie mógł obudzić się przy mocniejszym uderzeniu wiatru o gałęzie. Loki spał, dlatego miał tę pewność, że nie spotka go nic złego a... Jego moc udzieli mu śnaidania. Da więcej jak obiecał, niech jej nie łamie.

Loki rzeczywiście spał, choć noc jak przewidział była chłodna. Jednak ciepło płynące od ognia we wnętrzu smoka ogrzewało go skutecznie. Jego seidr zaś rozdrażniony ostatnimi uderzeniami pokrył ich oboje tworząc barierę przeciw każdej wrogie parze oczu, czy rąk. Wciąż się przy tym regenerując. Delikatna, zielona poświata.

***
Thor szukał brata, krążył co dzień do... końca, tam gdzie wszystko się zaczęło... I to tam stracił brata i tam mógł go odnaleźć. Kochał go, nie tracąc nadziei na to że długo nie potrwa... Trauma, siła bo czy co jeszcze zostało tu w Asgardczyku? Kolorowe jak tęcza skrawki mostu były po prostu piękne, choć nadal z serca przypominały brata. O niczym innym tutaj nie miał pojęcia, ale wiedział że go z każdej strony znajdzie jeśli gdzieś tam jest i... zdoła mu pomóc jako brat, przyjaciel i każdy inny. Czarnowłosy na każdym etapie życia był po prostu skrzywdzony... przez los i najbliższych. Stał tam na krawędzi i chciał skoczyć ale jak? Zginie i nie pomoże.

Wszyscy w Asgardzie odczuli stratę młodszego księcia Lokiego, jednak nikt oprócz Odyna, Thora, Hemindella i Friggi nie wiedział co tak naprawdę stało się na moście. I nikt nie miał się dowiedzieć.

Nie tylko stracili Psotnika, również po części boga Gromu, który teraz nie był już tym samym księciem, co kiedyś. Strata brata wpłynęła na niego mocno, a żałoba zmyła z jego twarzy uśmiech i chęć do treningów. Tak więc i waleczna czwórka szczerze opłakiwała Lokiego. Z nimi zaś część Asgardu i rodzina królewska. W szczególności zaś Frigga. Ten smutek i żal, jego syna i żony sprawił, że i Odyn... pożałował. Został wyrzucony ze swojej sypialni przez królowa i nie miał zamiaru wracać tam, dopuki, jak powiedziała, Psotnik nie odnajdzie się żywy, lub martwy. Od tamtego czasu wiele die kłócili, dużo zapalczywiej niż kiedy kolwiek. Jenak dopiero jej obrażenie i wyłączenie się z życia, zbycie go ten raz na... bliżej nieokreślony termin spowodowało, że się ugiął i obiecał nie wyciągnąć żadnych złych konsekwencji w obec syna, kiedy by ten wrócił nareszcie.

Ale most naprawiany był powoli, zbyt wolno nie tylko dla Thora. Jednak.. istniały inne przejścia i w końcu, nie po jednej próbie Gromowładnego Hemindell zgodził się mu i walecznej czwórce pokazać jedno z nich. Wszyscy oni chcieli znaleźć Lokiego, choć jego przyjaciele przede wszystkim nie zostawić go samego. A On przysiągł sobie, że nie wróci bez brata. Spakowali więc prowiant, nieco oręża i ubrań, oraz złoto i drogie kamienie na wymianę, po czym wyruszyli w drogę.

***

Żar o świcie zbudził nieco w popłochu Drogona, choć ten miał... wyobcowane mocno podejście do temperatury bo ta zdecydowanie nie dodała mu otuchy i sił do ruchu. Tak naprawdę brunet spał już w cieniu skrzydeł, więc było po prostu chłodniej, czego ten z pewnością oczekiwał. Smok wykorzystał nieco sytuację i pozwolił grzać słońcu łuski, a brzuch, skrzydła chłodzić przyjemnie ciałem... bruneta które sprawdzały się do tego niemal idealnie. Gad czuł tu coraz to większy głód, lecz i mimo to nie budził maga. W każdy dzień miał dostać co mu się należy, nie chciał tak łamać zasad, ryzykując tym samym utratę mięsa. Barani udziec był lepszy niż koza, a krowa, osioł czy koń... Tego nie dało się inaczej wyjaśnić po prostu wieśniacy, dawno już w swojej hodowli stracili owce. Gad nie mógł czekać.

Loki obudził się dopiero, kiedy słońce w całej swej zabujczej okazałości stanęło nad horyzontem. Przeciągnął się nim otworzył oczy, zaś gdzie zrozumiał gdzie jest uśmiech poranny opadł z jego twarzy. Westchnął smutno otwierając oczy i trwał tak krótką chwilę, po której zrozumiawszy, że smok już nieśpi wyswobodził się z pod jego skrzydła, wstał i rozejrzał po okolicy szukając czegoś wystarczająco dużego by nadawało się na udziec, który mu obiecał. Głaz leżący nieopodal wielkości i szerokości około półtora metra nadawał się do tego idealnie. W końcu łatwiej jest zmienić strukturę czegoś co już istnieje w świeże, soczyste mięso, niż połączyć rozpierzchnięte w powietrzu atomy nadając i nadać im odpowiedni kształt.

Zwierzę niemal od razu jak instynkt kazał dopadło do z lekka już krwią zbroczenego mięsa, które smakowało na każdym etapie życia. Drogon warknął do niego... żeby się tu nie zbliżał jeśli chce swe ciało zachować w całości. O niczym nie myślał prócz tym jadle i... mógł nawet zabić w jego obronie... Posilił się aby mocne skrzydła otworzyć, a wzbić się do lotu. Czekał już i czuwał przy nim zbyt długo nawet jak na sobie... Powiew skrzydł poruszył piachem by stworzyć wokół nich drobny wir, gotowy zasypać bruneta. Drogon nie robił tego nadal specjalnie, tylko... Starał się bardzo delikatnie poruszać.

Loki stworzył w okół słabe pole siłowe, aby uniknąć piachu i patrzył jak smok przygotowuje się do lotu, a potem odlatuje w stronę miasta. Ktoś z tamtąd musiał go oswoić jako pierwszy. Gdyby tylko wiedział kto... Jednak teraz to nie była sprawa ani pilna, ani nagląca. Dużo ważniejsze było zbudowanie i zabezpieczenie schronnienia.

Tu, nie mając do dyspozycji niczego prócz drzew, skał, wody, ziemi i mniejszych roślin, bez żadnych narzędzi mogło to być zadane trudne, a nawet niewykonalne... dla zwykłego człowieka. Ale nie dla niego. Mu były potrzebne jedynie drzewa, które w dole strumienia rosły geściej, gdzie się udał zabierając ze sobą swoją zbroje i śniadanie, którego nie ruszyły w ciągu nocy dzikie stworzenia.

Dopiero tam, na łagodnym zboczu osłoniętym z jednej strony skalną półką wznosząca się na wiele stóp ponad drzewa, przystąpił do pracy. Od elfów podpatrzył tę sztukę, którą zawsze potem pragnął wykorzystać tworząc coś praktycznego. Jasne elfy potrafiły skłonić seidr drzew wspomagając go leśnym i swoim, do wielokrotnie szybszego wzrostu i ułożenia się w smukłe budowle stworzone ze splecionych gałęzi pozbawionych liści, które owe drzewa wypuszczały dopiero nad nimi. Także dla nie wprawnych oczu mogło się wydawać, że budowla mieści się w blisko rosnących pniach o dziwnej, niespotykanej strukturze.

Teraz on to powtórzył, kończąc po południu, bo i nie mógł odmówić swojemu tymczasowemu schronieniu podstawowych ozdub, wzorów, w oknach, drzwiach i pod dachem. Ostatecznie jednak udało mi się stworzyć nie mały domek i mógł odpocząć do późniejszego popołudnia, kiedy to miał w planach zbudować bariery ochronne z magii w okół swojej nowej posiadłości i rzucić również kilka stałych zaklęć maskujących.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro