-14-
Gdy wracając z biura około 17 zobaczylam Marka, który wyciągał pudełko z lekami.
-Hej - przywitałam się podchodząc do blatu w kuchni - Co się stalo?
-Glowa mnie boli, chyba będe mial grype
-Eee połóż się ja zrobie herbate i dam ci leki - zaparzylam herbate i wyciagnełam tabletki - Masz - powiedziałam kładząc na stoliku w salonie kubek i leki.
-A Bartek gdzie ?
-Za pare minut wróci, wiesz szef...
-Aha
Poszlam do naszej sypialni odłożyć torebke. Schodząc ze schodów usłyszałam kaszlenie Marka. Ojj szkoda mi go... Poszlam do kuchni i wyciągnęłam tace. Przyszła z pokoju mama Bartka
-Bartka jeszcze nie ma?
-Za pare minut będzie. Byla grzeczna?
-Taak
Zrobiłam kanapki. Położylam na stole, a do dzbanka nalałam soku.
Wrócił Bartek.
-Cześć kochanie - przechodzac obok pocalował mnie w policzek i odlożyl swoją teczke.
Usiedlismy wszyscy razem do stołu. Po zjedzeniu kolacji mama Bartka pojechala a my poszlismy na gore. Umylam sie i umylam zeby. Przebralam sie w pizame i usiadłam razem z moim ukochanym na łóżku.
Jutro na wigilie idziemy do rodziców Bartka. W co się ubiore? Wybrałam z szafy czarną sukienke z koronką i tego samego koloru szpilki. Poprzegladalam internet po czym okolo 22 usnelam.
Kolejnego dnia zbudzilam sie o 8.40. Bartka nie było w łóżku. Nakarmilam Nadie. Zeszłam trzymajac córeczke, na dól w pizamie. Tam go tez nie bylo. Usiadlam w kuchni. Zjadlam owsianke i wypilam kawe. Zastanawialam sie, gdzie on jest. Ze swojego pokoju przyszedl Marek.
-Lepiej sie czujesz?
-Nie bardzo...
-Czekaj, zmierze ci temperature moze to goraczka... - powiedzialam szukajac termometru - Masz. Chcesz herbaty?
-No mozesz zrobic
Wyciagnelam kubek i podeszlam do brata
-37,4 - popatrzylam na niego - Połóż sie ja ci zrobie sniadanie. Co zjesz?
-Cokolwiek - powiedzial smutny
Zrobilam mu tosty i herbate, po czym zaniosłam mu do salonu.
-Wiesz moze gdzie Bartek?
-Ee slyszalem gdzies godzine temu jak ktos wychodzil. Nie moglem spac wiec siedzialem.
-Ahaa
Około 20 minut pozniej uslyszalam ze otworzyly sie drzwi. Spojrzalam i zobaczylam ze wchodzi... choinka. Nie Bartek, choinka. Dopiero potem Bartek. Postawil ją w przedpokoju
-Gdzie stawiamy? - spytal zadowolony z siebie na co ja sie zasmialam
-O... tutaj - wskazalam kat w salonie. - Alee nie mamy bombek...
-To pojdziemy kupic
-Marek zostaniesz sam?
Pojechalismy do sklepu kupic bombki, wybralismy kilka opakowan, byly zielone, żółte i czerwone. Po powrocie do domu, zaczelismy ubierac choinke. Po 15 minutach zawieszania bombek, wyszlam z Nadią na spacer, a Bartek konczyl z Markiem.
O 16 pojechalismy na wigilie do rodziców mojego narzeczonego. Było bardzo miło. Po powrocie do domu usiadlam z Markiem i Bartkiem w salonie.
-Idziemy sie pakowac ? - zapytał Bartek
-Eem... Wyjezdzacie gdzies?
-Nie - powiedzialam stanowczo
-Jak to nie?!
-Marek jest chory, nie widzisz?
-Noo tak...
-No ale jako szef musisz jechac, moze polecisz sam?
-No dobra...
Bartek sie spakowal. Marek poszedl spac, a ja odbylam wieczorna toalete i tez usnelam. Jutro o 12.15 wylot z lotnisko Chopina. Wstalam okolo 09.10 Marek juz byl w lazience i sie myl. Ja poszlam nakarmic Nadie. Zrobilam sniadanie. Marek wlasnie wstal. Zawiozlam go na lotnisko i sie z nim pozegnalam. Wrocilam do domu i zajelam sie Nadią.
***
EEE KTOS TO CZYTA? W KOLEJNYM ROZDZIALE ZWROT AKCJI !
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro