Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

piękno tej niechcianej

Józia Pye

Wysoka dziewczyna z piękną twarzą. Blondynka z włosami do łopatek. Z oczami koloru błękitnego często osądzającymi zbyt prędko. Panienka, która kojarzona jest z kolorem fioletowym.

Józia to panienka z dobrego domu, wywodząca się z bogatej, szanowanej rodziny. Rozpieszcza jedynaczka – tak często o niej mówiono.

W świecie obowiązuje hierarchia. Nawet jeżeli by cię to nie obchodziło, gdybyś zaklinał się, że ciebie to nie dotyczy, to i tak znajdujesz się, na którymś szczebelku hierarchi. Tak już funkcjonuje świat od pokoleń. Zawsze musi być ten lepszy i gorszy. Bogatszy i biedniejszy. Ten wyżej w hierarchii i ten niżej. W świecie musi być równowaga.

W szkole też takowa hierarchia obowiązuje. Józia stała właśnie na czele takiej hierarchi. Jej słuchano, na nią uważano, jej się bano. Jeżeli chcesz dobrze żyć, musisz trzymać z ludźmi na szczeblu wyższym niż ty. Tak też inne dziewczęta, chcąc być wyżej w hierarchii, zaprzyjaźniły się z Pye.

Najbardziej przyjaźniła się z Janką Andrews i Ruby Gillis. Sama dokładnie nie wiedziała czy to prawdziwa przyjaźń. Nikt nigdy jej nie wytłumaczył jak takowa działa. Skąd więc miała wiedzieć? Skąd miała wiedzieć, jakie zachowanie przejawia się w przyjaźni? Jak zachowują się przyjaciele?

Ten dzień, w którym do ich klasy dołączyła Ania Shirley nie był dla niej dobrym dniem. Została postawiona pod murem. Nowa osoba, która nie zna zasad panujących w tej klasie. Nowa naiwna osoba, która będzie chciała się dostać na najwyższy szczebel. Ale żeby się tam dostać, trzeba sobie zapracować.

Miała dwa wyjścia – bronić terytorium i zaprosić nowego osobnika do stada. Wybrała bronienie terytorium. Bronić to co twoje – tak ją uczyli rodzice. Nie wyszło to najlepiej. Pokazała tą szorstką stronę, tą jaszczurzą skórę, jaką wytworzyła.

Wredna.

Zimna.

Oschła.

To przymiotniki jakimi ją opisywano. Każdy by powiedział, że się tym nie przejmowała. W końcu cóż z tego, skoro się ma idealne życie? Idealny dom, idealną rodzinę. Ale to nie oznacza, że tak samo idealne ma się życie.

W kółko jedno i to samo.

– Wyprostuj się!

– Nie tak zachowuje się dama!

– Powinnaś się uczyć, a nie biegać z niewiadomo kim!

Te zdania z ust matki były codziennością Józi. Blondynka miała świadomość tego, że jest jedyną córką państwa Pye i dużo się od niej oczekuje. Wręcz za dużo.

Nic dziwnego, że pokazywała zawsze tą swoją szarstką stronę. Gdyby była słaba i wrażliwa nigdy by nie wytrzymała. W ten sposób przynajmniej dawała radę. Albo próbowała.

Musiała być oschła, by nikt niewłaściwy się do niej nie zbliżył.

Musiała być twarda, by nikt jej nie zranił.

Musiała być zimna, bo okazywanie uczuć jest oznaką słabości.

Tak ją uczono, a po części sama tak się nauczyła. Jakoś musiała przetrwać. Musiała dać sobie radę z tym wszystkim.

Dlatego też Ania opisała ją zdaniem „Józia Pye ma duszę ciemniejszą niż bezgwiezdne niebo”. Ale Shirley sama doskonale powinna wiedzieć, że nie ocenia się książki po okładce. Nikt tak naprawdę nie wiedział jaka jest Pye w środku. Nikt, bo nikomu tego nie pokazała.

—🥀—

Gdy wróciła tamtego dnia do szkoły, po obiedzie i wysłuchaniu kazań matki, poszła do swojego pokoju. Tam spod łóżka wyjęła pamiętnik. Fiołkowy z niezapominajką namalowaną na środku.

– Do klasy przyszła dziś nowa dziewczyna. Ma na imię Ania. Wydaje się być miła.. Ale przecież ludzie są mili tylko dlatego, bo czegoś chcą, prawda? Prawda...?

Tu łza zleciała na kartkę, rozmazując tym samym słowo „miła”.

Józia wiedziała, że ludzie nie są mili, bo czegoś chcą. Można być miłym z natury. Jednak tak jej wpajano od dziecka. Choć wie, że to nie prawda, to po prostu to jej wbito do głowy. I pierwsze o czym pomyśli po usłyszeniu słowa "miły," będzie, że ktoś czegoś oczekuje, dopiero potem pomyśli, że ktoś może jest miły tak po prostu.

Pye w środku była dobra. Zawsze taka była, dopóki świat jej nie popsuł. Dopóki nie ukryła tego dobra głęboko w sobie.

Była dobra – jest dobra ale nie pokazuje tego. Była miła – jest miła, ale nie pokazuje tego. Była wrażliwa – jest wrażliwa, ale nie pokazuje tego.

Wszystko co mogłoby pokazać, że jest słaba, jest ukryte.

Po wielu latach Ania stała się jej dobrą koleżanką. Nie mogły się nazwać przyjaciółkami, ale właśnie dobrymi koleżankami. Może gdyby Józia pokazała Ani swoje wnętrze, były by przyjaciółkami? Przecież, kto jak kto, ale akurat Shirley można zaufać. Jej zawsze zależy na wnętrzu. Jednak jest ryzyko, a Pye ryzykować nie lubi. Zwłaszcza, gdy chodzi o jej osobę.

—🥀—

Kiedyś w ich klasie pojawił się chłopak. Nie widziała go dotąd, więc wzbudził jej zainteresowanie. Nazywał się Cole Mackenzie. Wysoki kasztanowowłosy artysta.

Coś w niej zakwitło. Sama w ukryciu też była artystką. Lubiła szkicować i malować, zazwyczaj kwiatki, bo te jej zdaniem były piękniejsze niż ludzie. Kwiatki były delikatne i kruche. Jeden mały niestosowny ruch i można było zakończyć ich żywot. A mimo to, nie broniły się tylko pokazywały całemu światu swoje piękno. Zdecydowanie kwiaty były czymś, co Józia kochała i uważała za niesamowite.

Zdecydowanie złe zrobiła pierwsze wrażenie. Może to dlatego, że matka jej mówiła, że może mieć wszystko, co zapragnie. Może ta wpojona pewność siebie ją zgubiła?

Nie było jej na rękę to, że Cole zaprzyjaźnił się z Anią i Dianą. Była zazdrosna. Sama nie wiedziała dlaczego, ale po prostu była. Niby wiedziała, że Ania jest zakochana w Gilbercie, a Gilbert w niej, a mimo wszystko była zazdrosna. O Dianę nie była. Wiedziała, że ktoś tak wysoko postawiony jak Diana, nie powinien być z kimś tak niskiego pokroju jak Cole. Wprawdzie Pye też nie powinna być.

Jedynym i najważniejszym celem w życiu Józi postawionym przez jej matkę było zamążpójście z chłopcem z bogatej rodziny. Co tym samym już na starcie przekreślało Cola. A jednak jakoś do niego lgnęła. Niczym ćma do światła.

—🥀—

Pewnego dnia dziewczyny poszły na śniadanie na podwórko, gdyż świeciło słońce, a chłopcy grali w piłkę. Cole siedział sam w klasie ze swoim szkicownikiem. Józia przyglądała się mu zaintrygowana. W końcu odważyła się podejść.

– Em cześć. – powiedziała niezgrabnie, a odpowiedziała jej tylko cisza. – Masz ładne szkice.

Mackenzie spojrzał na nią spod kartki papieru, ale nawet tego nie zauważyła, bo szybko z powrotem wbił wzrok w kartkę.

– Bardzo podobają mi się twoje prace.

– Czego ty ode mnie chcesz, Pye? – syknął wreszcie, zamykając głośno szkicownik. – Jeżeli szukasz kolejnej ofiary, to szukaj gdzieś indziej.

Wstał szybko z ławki i wyszedł trzaskając drzwiami. A ona stała tam na środku sama, zastanawiając się, co znowu zrobiła źle. Wtedy w jej głowie dudniły słowa matki „Nie opłaca się być miłym. Kiedy okażesz swoją słabość, ludzie zmieszają cię z błotem, wykorzystają i zbesztają i nie będzie ich obchodzić, że chciałaś być miła. Lepiej być twardym, bycie miłym jest dla słabych. A tu Józiu nie jesteś słaba. Ty jesteś Pye i pamiętaj o tym”. W tamtej chwili kawałek jej serca zamienił się w lód. Była pewna, że już nigdy nic tego lodu nie stopi.

Co takiego mu zrobiła? Przecież to nie jej wina, że jest, jaka jest. To wina długoletniego wychowywania matki i wpajania jej, jak powinna postępować.

Długo nie mogła sobie wydarować tego, że Cole nawet nie chce z nią porozmawiać, a co dopiero mówić o czymś więcej. W jej sercu tliła się mała iskierka nadziei, że może miał zły dzień, może wcale tak nie myśli. A przecież doskonale wiedziała, że każdy w klasie tak myśli. Wszyscy sądzą, że jest bezduszną jaszczurką z kamieniem zamiast serca.

—🥀—

Znowuż innego wiosennego popołudnia Ania zaprosiła ją i pozostałe dziewczęta do swojego domku w lesie. Józia się ucieszyła, że Shirley zaczęła stopniowo się do niej przekonywać, szczerze wierzyła, że tylko i wyłącznie Ania, będzie potrafiła dostrzec w niej piękno. Ponadto uradowana była tym, że w owej chatce dziewczyny często piszą i nazywają ją czasami "artystycznym domkiem". Jej dusza artystki, była rozpromieniona, bo może to czas pokazać innym, że też lubi sztukę, że sama takową tworzy?

Na miejscu spotkała ją jeszcze jedna niespodzianka. Cole też przyszedł. Mogła się domyśleć, przecież Ania przyjaźniła się z Colem bardzo mocno i często tu oboje przebywali, więc nic dziwnego, że go zaprosiła. Widziała, jak Mackenzie wziął rudowłosą na bok i szeptali coś do siebie, a chłopak zerkał na nią co jakiś czas.

– Józiu, coś nie tak? – zapytała Ruby, podchodząc do fioletowej. – Jesteś jakaś spięta.

– Nie, Ruby, wszystko gra. – oparła, odwracając się w drugą stronę.

Oprócz tego, że wszyscy uważają mnie za najgorszą. – dokończyła w myślach.

Wszyscy siedzieli już w domku. Niektórzy rozmawiali, a Pye siedziała cicho, bawiąc się niespokojnie palcami. Co jakiś czas zerkała na Cola, który siedział w kącie i dyskutował o czymś z Dianą.

Oby sukienka się nie pomieła. – przemknęło jej przez głowę. – Matka nie będzie zadowolona.

Potem Ania, Diana i Ruby przedstawiały jakieś swoje opowiadania. Shirley po skończeniu podeszła do Cola i prosiła by pokazał jakieś swoje prace. Mruknął coś pod nosem i niechętne wstał. Zaczął pokazywać je każdej dziewczynie po kolei. Każda zachwycała się jego pracami.

– Cole, to naprawdę niesamowite! – powiedziala uśmiechnięta blondynka.

– Dzięki. – odburknął i wręcz wyrwał pracę z rąk Józi, by wrócić na miejsce.

Parę minut później Ania zarządziła przerwę i poprosiła, by wszyscy wyszli na zewnątrz się przewietrzyć. Mackenzie siedział na kamieniu i szkicował w samotności. Pye podeszła do niego, albowiem i tak nie miała nic do stracenia.

– Czego ty ode mnie chcesz, Józiu? – warknął sfrustrowany zachowaniem fioletowej.

– Niczego. – odprala

Miłości. – pomyślała.

– Dlaczego jesteś dla mnie taki niemiły? – wycedziła.

– Ja? – zakpił. – Zastanów się jaka ty jesteś, Pye. Jesteś gorsza niż Pan Philips do kwadratu. Nie mam pojęcia, jak Ruby czy Janka mogą się z tobą zadawać. Jesteś wredna, oschła i zimna. Do tego ciągle mnie zaczepiasz! Jak chcesz się ze mnie pośmiać, to zrób to! A nie udawaj przy mnie miłej. Nie dam się nabrać kolejny raz. Ty i Billy jesteście jak dwie krople wody.

Potem wstał z kamienia i poszedł w inne miejsce. Ale Pye już nie widziała, gdzie poszedł, nic już nie widziała. Jej obraz był zamazany z podwodu łez napływających do jej oczu. Nie patrząc na innych pobiegła przed siebie, chciała być już w domu.

– Józiu! Dokąd biegniesz?! – krzyczała za nią Ania.

Czy naprawdę była taka zła? Czy nie zasługiwała na zrozumie?

—🥀—

Kilka lat później, gdy dziewczęta były już w Charlottetown postanowiła napisać list do Cola, którego wprawdzie nie wiedziała od wielu lat.

Drogi Cole'u,

Wiem, że nigdy nie zdążyłam Ci tego powiedzieć. Nie miałam okazji. Odtracałeś mnie wiele razy, kiedy chciałam się do Ciebie zbliżyć. Uważałeś mnie za wredną i zimną, a ja wiem, że taka byłam, może nadal jestem. Nie będę się tłumaczyć, że w głębi duszy jestem inna, bo zapewne nie uwierzysz. Chce Ci tylko powiedzieć, że te wszystkie rozmowy, komplementy były prawdziwe, prosto z serca. Nie chciałam Cię upokorzyć, czy coś podobnego. Tak naprawdę, byłam w Tobie zakochana. Może nadal jestem, nie wiem. Nie wiem jak wygląda miłość, ani jakie to uczucie być kochanym, czy kochać. Ale tak Cole, kochałam Cię i może nadal kocham.

Starsza Józia Pye

Po jakimś tygodniu dostała odpowiedź. Czekała, aż będzie sama w pokoju i odpieczętowała list. Zaczęła płakać już na samym początku.

Józiu, bez droga, bo nigdy mi drogą nie byłaś

Może Ci się wydawać, że się nie zmieniłem i nadal jestem naiwnym chłopczykiem, ale nie. Również dojrzałem. Nie dam się nabrać na żadnen kiepski żart, zwłaszcza z twojej strony. Nic dziwnego, że nigdy nie poczułaś jak to jest być kochaną. Sama jesteś sobie winna. I uwierz mi, mogę ręczyć za siebie, że nigdy nie będziesz wiedzieć, jak to jest być kochaną. Nikt nigdy Cię nie pokocha.

Cole Mackenzie

Tamtego dnia nie wyszła już z pokoju. Kolejnego też nie. I kolejnego. Tak naprawdę wyszła dopiero po tygodniu. Zmartwiona Ruby i Ania przynosiły jej posiłki, ale ona nie chciała jeść, dopiero gdy głód się nasycał.

Kochała go naprawdę, mogła wskoczyć za nim w ogień, mimo, że nawet go nie znała osobiście, to znała go z opowieści Ani. Była pewna, że dla niej to ten jedny. A teraz był osobą, która wyrządziła jej przykrość większą niż ktokolwiek inny.

Może miał rację? Może już nikt nigdy jej nie pokocha. „Sama jesteś sobie winna”. Może była? Choć z roku na rok stawała się coraz lepszą osobą. I wszyscy to dostrzegli. Sama Ania sądziła, że na początku ją osądziła zbyt surowo i zbyt pochopnie i nie wiedziała, że Pye jest tak dobrą osobą w głębi duszy.

—🥀—

Natomiast kilka lat wcześniej miała miejsce sytuacja, której głównym bohaterem był Billy Andrews.

Pani Pye właśnie rozplatała loki Józi.

– Tylko zachowuj się porządnie. – powiedziała, wypuszczając z dłoni doskonały pukiel włosów.

– Matko, czy ja muszę...? – wydusiła z siebie fioletowa.

– Córciu.. – powiedziała troskliwie pani Pye i wzięła w swoje dłonie twarz Józi. – Ty nic nie musisz. Ale ja wiem, że ty tego chcesz.

Nie ja, ty tego chcesz. – pomyślała.

– Dlatego chcę, żebyś wyglądała jak najlepiej by móc oczarować Billy'ego. – dodała, ponownie zajmując się włosami.

Kiedy młoda Pye była już gotowa i miała wychodzić, matka zatrzymała ją.

– Postaraj się, Józiu. – oznajmiła z kamienną twarzą. – Nasze relacje z rodziną Andrews są teraz w twoich rękach, dziecko. Twój związek z Billym, będzie jak przepustka.

Blondynka już nawet nic nie odpowiedziała, tylko pospiesznie wyszła z domu. Nie chciała słuchać już niczego na temat Billy'ego, finansy i jakiś umów z państwem Andrews. Miała zwyczajnie dość.

—🥀—

Była już na miejscu. Rozmawia właśnie z Anią i Ruby. Widziała, jak oczy Shirley zaszklily się, gdy na salę wszedł Gilbert w towarzystwie Winifred.

– Nie przejmuj się, Aniu. – powiedziała, gładząc jej rękę, gdy stały we dwie. – Nie zwracaj uwagi, będzie ci łatwiej.

– Józiu, skąd ty..? – wyszeptała.

– Przecież to widać. – wzruszyła ramionami.

To chyba właśnie w tamtej chwili Ania Shirley zaczęła darzyć Józie czymś więcej niż tylko znajomością. Pokazała swoją dobrą stronę, może nie wiele, ale pokazała.

– Wiesz może, gdzie jest Billy? – zapytała, obracając się.

– Eh tam. – kiwnęła głową zniesmaczona. – Rozmawia z Moody'm.

– Dziękuję. – dygnęła delikatne, choć przecież wcale nie musiała tego robić, ale tak ją uczono, tak miała wpojone.

Po krótkim wąchaniu wreszcie podeszła. Zapytała, czy nie zechciał by z nią zatańczyć. Wiedziała bowiem, że tak się nie powinno, to chłopak powinien prości dziewczynę do tańca. Jednak robiła to, co musiała. A chciała to zrobisz szybko i mieć to z głowy.

Nie chciała mieć nic do czynienia z Billy'm, ale nie miała wyboru. Niejednokrotnie słyszała rozmowy państwa Andrews i Pye o połączeniu rodzin w skutek małżeństwa jej i Billy'ego.

—🥀—

Po tańcu chłopak poproś ją na stronę. Nie sprzeciwiła się, bowiem cieszyła się, że on też próbuje jakoś działać. Jednak szybko tego pożałowała.

Jego dotyk nie był taki, jaki sobie wyobrażała. Nie był to dotyk Cola, którego darzyła uczuciem. Billy był nachalny, a nie delikatny. Był szorstki, a nie czuły. Był obrzydliwy, a nie kochany.

Zdzieliła go w twarz, a potem uciekła do środka zalana łzami. Ileż to razy będzie jeszcze płakać przez relacje z chłopcami?

Nie zabawiła długo, szybko uciekła do domu. Nie miała ochoty nawet spojrzeć na Andrews'a.

—🥀—

Kiedy cicho szlochała w poduszkę, do pokoju zawitała pani Pye. Józia opowiedziała jej po krótce, co zrobił jej Billy i do czego był zdolny. Wydawało jej się, że na matce nie zrobiło to żadnego wrażenia. Mimo wszystko przytuliła córkę i głaskała po głowie.

Blondynka nie mogła uwierzyć w to, jak bardzo świat jest wrogo do niej nastawiony.

Ania osądziła ją zbyt szybko, nawet nie chciała jej poznać, po prostu po jej zachowaniu stworzyła sobie jej obraz. Nie chciała zajrzeć do jej wnętrza, które akurat komu jak komu, ale Shirley spodobało by się bardzo.

Cole, którego darzy uczuciem, nie chce nawet na nią patrzeć. Nigdy z nią nawet nie rozmawiał tak po prostu, tylko najzwyczajniej w świecie, z opowieści innych potrafił wyobrazić sobie, jaka jest Józia. Nie chciał sprawdzić tego samemu. Nie chciał jej miłości. Nie chciał jej wnętrza. Nie chciał znać Józi Pye.

A Billy? Billy nie kochał jej. A nawet jeżeli to nie kochał TEJ Józi. Józi, którą jest głęboko w środku. Kochał jej wygląd, jej ciało. Nie chciał jej piękna. Wewnętrznego piękna.

Matka? Matka też jej nie chciała. Wolała chłopca, ale musiała się cieszyć tym, co ma. Wychowywała ją tak, żeby jej to odpowiadało. Tak, żeby nie zrobiła jej wstydu i była nienaganną panienką. Zachwycała się jej porcelanową cerą, wręcz dworską urodą i złocistymi puklami. Nigdy nie obchodziło jej wnętrze własnej córki. Nigdy nie interesowała się jej życiem, tym co dzieje się w szkole, artystycznymi zainteresowaniami. Za to cieszyła się jak dziecko, że Pye jest taka twarda i pewna siebie. Nie wiedziała, że w głębi duszy jest wrażliwa i delikatna niczym kwiat.

Nikt nie chciał poznać jej piękna. Piękna, które było pod tymi warstwami twardej skóry. Piękno, które tylko czekało, by ktoś chciał je zobaczyć.

Piękno tej niechcianej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro