Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ VI: Ostrzeżenie

Wilfred ostrożnie wszedł do małej izby w prawym skrzydle budynku ratusza, gdzie burmistrzowa rozmawiała ze starszą księżniczką. Tijanor powoli dochodziła do siebie, jawiąc się zwykłą kobietą a nie półżywym upiorem, aczkolwiek mocno anemiczna cera i sine worki pod oczami świadczyły o skrajnym wyczerpaniu młodego organizmu.

Cesarz chrząknął dosadnie. Baronowa Erenbrille wstała z krawędzi łóżka i dygnęła lekko – nie przez brak szacunku, a przez wzmacniany listewkami gorset, który skutecznie krępował i piersi, i ruchy.

– Panie.

– Lady Erenbrille

– Pójdę zobaczyć, co u młodszej księżniczki – oświadczyła Margi i po kolejnym zdawkowym ukłonie opuściła izbę.

Wilfred z wyczuwalną ostrożnością podszedł do posłania i usiadł na pościeli. Cały czas patrzył w czarne oczy starszej siostry, jakby szukał w nich tego nienawistnego żaru sprzed kilku dni. Bał się, że to iluzja; miraż, który zaraz pryśnie, a on obudzi się spocony we własnej komnacie i w podłej rzeczywistości.

– Nie zniknę braciszku. – Uśmiechnęła się.

– Tak, wiem... Ja po prostu.

– Też wiem. Sporo się działo, a ja mogłam tylko patrzeć i nasłuchiwać z astry. Czułam was. Słyszałam szepty zdarzeń, widziałam miejsca, ale to wszystko było takie rozmyte w czasie. Nie było tu i teraz, było wszędzie i wszystko... Ciężko to opisać.

– Ćśś... – Położył rękę na drobnej, chłodnej dłoni. – Musisz odpoczywać; skup się na tym, żeby dojść do siebie, a mi zostaw łatanie świata, w którym przyszło ci się obudzić.

– Każdy świat z tobą i Holi to dobry świat. – Spochmurniała, westchnęła i spojrzała bratu w oczy.

– Musimy uciekać.

– Nie mam zamiaru się stąd ruszać, przynajmniej na razie.

– Nie rozumiesz... Tu nie chodzi o mnie czy o ciebie, a o tysiące istnień w tym mieście.

– Miasto ma straż i zakon Pieśniarzy do obrony. Cokolwiek tu zmierza, to nigdzie indziej nie mamy z tym większych szans niż za murami Girzel. Przynajmniej nie teraz.

– Ty naprawdę nie rozumiesz. – Księżniczka wykrzywiła usta w sadystyczny uśmiech. Jej oczy zapłonęły, a dłoń zaczęła parzyć rękę Cesarza.

Poderwał się z łóżka.

Śledziła go wzrokiem. Uśmiechała się, cały czas, potwornie.

– NADAL NIE ZROZUMIESZ, MIESZAŃCU! – wygrzmiała. Pościel zajęła się ogniem. Jęzory szkarłatu spływały na podłogę, wijąc się jak kłębowisko ognistych węży.

Wilfried wycofał się do drwi. Ani drgnęły.

– Straż! – Zaczął walić pięściami w drewniane skrzydło.

– ONI NIE BOJĄ SIĘ OSTRZY, NIE BOJĄ SIĘ PRYMITYWNEJ MAGII, ONI IDĄ I POCHŁONĄ WSZYSTKO, CO ŻYWE, MIESZAŃCU.

Cesarz poczuł wzbierający żar za plecami.

Obrócił się.

Tijanor stała... Nie. Lewitowała tuż przed nim. Płonęła w magicznej pożodze z potwornym grymasem wyrysowanym na smukłej twarzy.

– ZOBACZ! – Wbiła mu dłoń w trzewia.

Wizja wypełniła umysł. Wędrował po płonących zgliszczach miasta. Zewsząd dochodziły rozpaczliwe krzyki. Smród palonego drewna i zwęglonego mięsa roznosił się dokoła. Szedł wiedziony instynktem i wolą silniejszą od jego własnej. Mijał makabryczne stosy ofiarne; wysokie hałdy osuszonych z życia skorup przekładanych krwawymi strzępami ciał.

Spojrzał przed siebie.

Obie księżniczki stały nieruchomo i patrzyły na niego pusto. Za nimi, z dymu i języków ognia, wyłoniły się monstra – cała chmara. Pazury orały ziemię, syki i chrupot łamanych kości wsączały grozę w serce. Zbliżały się. Chciał krzyczeć, biec, żeby osłonić siostry, ale nie mógł nic zrobić, tylko patrzeć, jak jego ukochane rodzeństwo zostaje rozszarpane na krwiste szczapy.

– Coś się stało braciszku? – spytała Tija, wybijając Wilfreda z wizji.

Poderwał się z łóżka i nerwowo rozejrzał po pokoju. Wszystko wyglądało normalnie. Nie czuł też tego strasznego zapachu spalenizny i wszechobecnej śmierci.

– Pokazał ci. prawda? – dopytała niepewnie księżniczka.

– Co to było?

– Przyszłość: nasza i tego miasta, jeśli stąd nie odejdziemy, jeśli Starsi nie udzielą nam schronienia.

Wilfred nadal się trząsł.

– Poproś do mnie Atmę i Lejlę czy Anax, jak każe się zwać. Chcę z nimi porozmawiać. Ja, a nie potwór, który czai się w zakamarkach mojej inry.

Holi wpadła przez drzwi, a za nią Margi, której oddech ewidentnie potrzebował więcej swobody.

– Siostro...? – szepnął głos wysycony tęsknotą i niedowierzaniem.

– Przepraszam, panie. Ne zdołałam jej powstrzymać.

– No chodź do nas. – Zachęciła ją Tijanor, poklepując pościel obok siebie. Młodsza księżniczka rzuciła się na pościel i przylgnęła do siostry. Nic nie mówiła, tylko płakała. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Tija głaskała Holi po głowie. Delikatnie, czule. Wilfred spojrzał na nie i pierwszy raz od dłuższego czasu, pomimo całego chaosu, poczuł się dobrze.

Zamknął oczy.

Ciepłe powietrze musnęło go po twarzy. Spojrzał jeszcze raz. Obie stały w płomieniach. Obie zakrwawione.

– ZABIERZ NAS STĄD! – Warknęły demonicznie.

Wizja zniknęła.

***

– Burmistrzu, ilu regularnych gwardzistów jest w mieście?

– Dwa regimenty, panie. Kolejny można zwołać z rezerwistów.

– Niech burmistrz zarządzi mobilizację. Potrzebujemy każdego do ochrony miasta.

– Panie, a co z posiłkami z Orunn czy pobliskiego Hejmryt?.

Wilfred zasiadł ciężko na wyłożonym gęsim puchem i obitym skórą bogatym siedzisku burmistrza. Nie było już sensu ukrywania wszystkiego przed nimi. Był to winny Gilbertowi za całą dobroć, którą ofiarował jego rodzinie.

– Niestety nie możemy poinformować nikogo o moim pobycie w stolicy, a te monstra prawdopodobnie pochodzą od infiltratorów, którzy zabili strażników w piwnicy i pojmali mnie w Orunn. – Zacisnął pięści na podłokietnikach. – Musieli to planować od dawna, rozmieszczać pionki, obserwować i czekać na dogodną chwilę.

Hektor spąsowiał. Przecież to on od ostatnich pięciu lat odpowiadał za gwardię pałacową.

– Kto, panie?

– Nie mam pojęcia, Hektorze, nie wiem, czym są te stworzenia, ale wiem, że potrafią przejąć kontrolę nad umysłem i ciałem. Nie sposób ich rozpoznać. – Spojrzał na Wulkira łagodnym wzrokiem. – Sam dałem się oszukać. Według Walończyka właśnie te istoty stoją za wszystkim, co się dzieje: zarazą, buntem północy, zdradą Borysa... A za nimi kryje się jakiś potężny mag, Proditis Inahan, i pociąga za sznurki.

– Nic mi nie mówi, to imię, panie – zastanowił się Gilbert.

– Też go nie znam i Hektor również nigdy o nim nie słyszał. Gdybym nadal zasiadał na skrzydlatym tronie, poruszyłbym niebo i ziemię, żeby dorwać tego zamachowca i mordercę, ale na razie muszę wybadać sytuację polityczną, bo bańka, w której żyłem, pękła z drwiącym hukiem.

Wilfred schował twarz w dłoniach. Na skroniach świeciły mu szlaki z siwizny. Zbyt szybko jak na jego wiek, ale los ma czasami inne plany.

– Myślę, panie, że trzymanie się w cieniu, to dobry pomysł. Te istoty, o których Cesarz wspominał; myślę, że są w szeregach Girzelskiej świątyni, dlatego muszę wiedzieć: jak duże zagrożenie stanowią dla mieszkańców mojego miasta?

Cera Gilberta zbladła i miejscami posiniała, a chore serce nie wytrzymywało napięcia ostatnich miesięcy.

Wilfred milczał. Myślał, co może powiedzieć, a co jednak lepiej zachować w tajemnicy.

– Ci opętańcy, oni nie chcą się ujawniać; atakują po cichu i precyzyjnie, więc mieszkańcy nie są zagrożeni. Niestety to, co zbliża się do Girzel, to nie są skrytobójcy kryjący się pod przebraniem mnichów: to potwory, bezlitosne bestie. Widziałem to na własne oczy, a Walończyk... On opowiedział, co stało się Watenfel, jak dzieci zmieniały się w martwe zimne błoto, kiedy wysysano z nich życie – zacisnął pięści aż zbielały mu knykcie. Ognista wizja upadku miasta wróciła z makabrycznymi obrazami. – Nie dopuszczę do tego; przysięgam, że prędzej powierzę inrę Murkirowi, niż pozwolę na rzeź.

– Co zatem rozkażesz, panie?

– Jeśli ufać wizjom... Sam nie wierzę, że to mówię, ale ostatnio zostałem brutalnie zapoznany z mistyczną stroną naszej rzeczywistości. Zatem, jeśli zawierzyć astralnym przekazom, potwory pragną mojej siostry i tego chłopca. Walończyk twierdzi, że z jakiegoś powodu te monstra unikają słońca. Jeśli dojdzie do ataku...

– Dojdzie do niego w nocy – dokończył Hektor.

– Dokładnie, przyjacielu. Burmistrzu, zarządź godzinę nocną, niech strażnicy rozpowiadają, że doszło do serii brutalnych mordów i gwardziści szukają sprawcy spoza miasta. Zamykamy wewnętrzną bramę dla pielgrzymów, a zewnętrzna ma być ściśle kontrolowana. Po zmroku nikt nie wchodzi do miasta i żadnych pielgrzymek ani mszy. Ulice mają być puste: tylko strażnicy.

– Oczywiście, panie, ale czy to nie zaalarmuje naszego wroga?

– Zaalarmuje i, być może, wycofa się z ataku, ale nie polegałbym aż tak bardzo na ich chęci do cichego działania. W tym czasie Starsza uda się do Sefalos z cesarskim glejtem i powoła na stare sojusze, które nadal obowiązują Prefekta miasta. Poprosimy o azyl dla księżniczek, dziecka i Lejli.

– A ty, panie?

– Jeśli wszystko się uda, wyruszę do naszych sąsiadów z prośbą o wsparcie.

– Belantres?

– Nie, przyjacielu: Mor-Galen. Lemachowie są mi winni przysługę, a u nich słowo liczy się bardziej niż jakikolwiek dokument.

– Nie rozumiem, przecież nasze stosunki z królową Kalisfą znacząco się poprawiły, a nie ma lepszych specjalistów, jeśli chodzi o magiczne stworzenia? – zdziwił się Gilbert.

Hektor wtórował mu pytającym spojrzeniem.

– Tam już zmierza zaufany człowiek – oświadczył zdawkowo Wilfred. Nie chciał ujawniać, kim jest posłaniec. Nie ufał tym murom.

– Zatem zabezpieczę drogę ucieczki, panie.

– Nie, Hektorze, ty będziesz miał inne zadanie, ty będzie prowadził konwój pod bramę do Sefalos, tam spotkamy się ze Starszymi, których przyprowadzi orędowniczka Andramon.

– Skąd pewność, że przybędą?

– Bo muszą, bo nie mamy innego wyjścia, niż w to wierzyć. – Wstał i załapał Wulkira za ramiona. – Wiem, że proszę o wiele, ale nie nadaję się do przeprawy przez góry, a trzeba się tam udać szybko i po cichu. Tylko ty, Selekta, księżniczki, Lejla i chłopak. Do tego góra dwudziestu ludzi: Pieśniarzy i Hiltzal, osobiście rozmówię się z ich wielkim mistrzem. Poślemy też kelce, niech jazda patroluje, a w razie czego kąsa i zwodzi te potwory. Nie damy się. Nie w tym mieście, gdzie wszystko się zaczęło. A teraz, Gilbercie, poślij gońca, po Starszą i Walończyka: muszę wiedzieć o tych potworach, co tylko się da, druga wiadomość będzie do pieśniarzy. Mistrz Argil ma przybyć sam. Do ciebie. O mnie ani słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro