Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ III: Dzięki bogu...

Arienda po wyjściu z pokoju Holi wykreśliła runy maskujące na drzwiach i dała się prowadzić Felixowi. Droga do lecznicy, gdzie dobrzał Hektor, była prosta i o wiele bardziej... pozioma niż ta, którą obrali, spadając na taras księżniczki; dzięki temu szybko dotarli do celu i obyło się bez rozpaczliwych krzyków.

Eldenfist dość sprawnie dochodził do siebie i niesiony szczęściem z poprawy stanu zdrowia człapał o kulach po dość przestronnym pomieszczeniu, radując się czymś tak błahym, jak możliwość samodzielnego przemieszczania się – głównie do toalety: duma rycerza nie cierpi zależności.

Wrota do tymczasowego lazaretu rozwarły się na oścież. Najpierw wpadła Sylfia, a za nią Felix, który pośpiesznie zatrzasnął drzwi i zasunął rygiel.

– Pozdrawiam, książę. Czemuż zawdzięczam wizytę i kim jest ta przepiękna dama? – Wulkir zlustrował Sylfię wzrokiem, a jego leciwe serce zostało poddane mocnej próbie wytrzymałościowej.

– Lepiej usiądź – poradził mu Felix i rozpoczął żmudne przedstawianie sytuacji w jak najbardziej skondensowany sposób.

Hektor błyskawicznie przebrnął przez bardzo wiele różnych potencjalnych źródeł tej niesamowitej historii: początkowo ukradkiem, intensywnie wywąchiwał woni alkoholu bijącej od potencjalnie odurzonego Felixa; potem upatrywał oznak obłędu; następnie rozważał mocne uderzenie w głowę; a na koniec – otrucie. Lecz gdy tajemnicza niewiasta, której nigdy wcześniej nie widział, przybrała na moment swoją bardziej majestatyczną formę, był już bliższy zaakceptowania przedstawionego stanu rzeczy.

Sylfia obejrzała zasklepioną, ale nadal ciepłą bliznę i przyłożywszy dłoń do opuchniętego miejsca, wyszeptała mantrę. Magia ukształtowana słowami wsiąkła w ciało i ukoiła gniew rozgorzałej tkanki. Starsza wzmocniła również osłabione mięśnie w nogach.

– Teraz powinno być o wiele lepiej.

Nie myliła się.

Hektor z naturalną dozą sceptycyzmu ostrożnie oparł kule o kamienny filar i zrobił kilka swobodnych kroków, prostując odważnie plecy.

– Nie boli... – wyszeptał, macając, wpierw delikatnie, prawicę gorsu rozoraną przez szarpiący grot.

Szybkim ruchem rozchylił koszulę.

– Nic – skomentował zdumiony, gdy spojrzał na lekko zaróżowioną szramę. Ośmielony pochwycił swój dwuręczny miecz i wykonał kilka powolnych, zamaszystych cięć w powietrzu. Trochę zarwało go pod obojczykiem, ale sam fakt, że mógł utrzymać masywną broń, wprawił Hektora w zachwyt i wzburzył krew zastałą od długotrwałego leżenia.

– Co wy dokładnie ode mnie chcecie? – spytał księcia, odłożywszy espadon na masywnej komodzie. Traktował ten rodowy miecz niemal jak relikwię.

– Musimy uciekać z Oruun i dostać się do świętej bramy ponad Girzel. Pretendentka Sylfioran twierdzi, że tam Starsi udzielą księżniczkom schronienia.

Hektor cały czas taksował Ariankę wzrokiem i bił się z myślami.

A co, jeśli to właśnie ona jest tą, która chce skrzywdzić księżniczkę? Co, jeśli Felix nadal jest opętany?

– Wiem, o czym dumasz, wojowniku, ale nie ja tu jestem wrogiem. – Sylfioran wyjęła gąsiorek z czarnym pasożytem i pokazała Hektorowi.

Wulkir zbliżył naczynie do twarzy. Bezkształtny uderzył o ściankę z nagłym plaskiem, chciał oblepić mu twarz. Wulkir o mały włos nie wypuścił butelki z rąk.

– Miałem to w sobie; to coś przejęło kontrolę nad moim ciałem i umysłem – oświadczył Felix. – Ojciec też ma jednego, a raczej to ma ojca, trzyma go w garści.

– No to musimy oswobodzić starego Niedźwiedzia! – Ponownie poderwał wulkirski miecz. Srebrna głowica zaświeciła zębami osadzonymi w pysku metalowego niedźwiedzia.

– Ich jest więcej, czuję to – oświadczyła Sylfioran. – Jak nas złapią, to wszystko przepadnie.

– Możesz się pokazać radzie, Starsza. Wtedy nie będą mieli wątpliwości.

– Tak, jak ty teraz? Zresztą nie wiadomo, czy bezkształtni nie kontrolują już całego pałacu.

Hektor pokiwał głową i westchnął ciężko.

– A co z Cesarzem? Co jak wróci i te... Monstra...

– Nie musisz z nami iść, możesz tu zostać, ale nie gwarantuję, że to coś nie opęta też ciebie. Wilfred darzy cię zaufaniem, Hektorze; możesz stać się narzędziem jego zguby – prorokował Felix, ale to, co wieszczył, było wielce prawdopodobne.

– Nie możesz zabrać księżniczki Tiji i polecieć za Chamankadar, Starsza?

Felix wtrącił się, nim Sylfia otworzyła usta:

– To skomplikowane, ale nie może, uwierz mi – zapewnił Wulkira. Hektor nawet nie był ciekaw szczegółów. I tak nic nie miało sensu... Stanął przed trudnym wyborem: uwierzyć rozsądkowi czy zapewnieniom zaufanego człowieka? Ryzykować życie księżniczek w ten czy w inny sposób?

Westchnął bardzo ciężko i nienaturalnie głośno, jakby celowo przeciągał czas, budując napięcie przed ogłoszeniem werdyktu.

– Potrzebujemy powozu, który przewiezie Tijanor niepostrzeżenie. I zaufanego woźnicy – dodał książę. – No i oczywiście pomoc przy wyprowadzeniu Tijanor też będzie niezbędna. Nikt nie może widzieć księżniczki przywiązanej do kuca, który maszeruje sobie beztrosko korytarzami.

– Użyjemy starego przejścia do kanałów, a ja osobiście dopilnuję waszego bezpieczeństwa. Ale jeśli to wszystko, to jakaś pałacowa intryga, to obiecuję... Nie będzie miało znaczenia, kim jesteś, książę.

– Chciałbym, żeby to była tylko intryga, Hektorze, i dałbym ci spróbować, jak to jest siedzieć w mroku własnego umysłu, być bombardowanym przez potworne myśli, ale obawiam się, że gdyby ta istota cię pochłonęła, bez wahania byś nas porąbał.

– Muszę tylko iść po moją Mirandę.

– Nie możemy już nikogo angażować! – wtrąciła się Sylfia.

– To nie jest ktoś, tylko żywa broń wielkości powozu – sprostował Felix. Na samo wspomnienie wycieczki do zagród pasiastych niedźwiedzi, żołądek skręcał mu się jak wyżymana pościel. – Przyda się, żeby was bronić.

– Was? – zdziwiła się Starsza. – Musisz iść z nami. Te istoty interesują się również tobą, chłopcze.

– Muszę zostać i spróbować uwolnić ojca; ten pijak prędzej by pół zamku zdewastował, niż mnie zostawił – skomentował i wygiął usta w leki uśmiech. – Muszę też dopilnować, żeby Wilfred nie wpadł w pułapkę. Na nasze szczęście oni nie działają otwarcie, nie chcą być zdemaskowani, więc optymistycznie domniemam, że nie użyją siły. Hektorze, ty też zostaw kilku wtajemniczonych ludzi z gwardii, tylko nie mów kogo; w razie, gdybym...

– Kapitanie...? – Ktoś zapukał do drzwi. – Pora na zmianę opatrunku! – obwieścił pałacowy medyk Eryk Setyl.

Książę wyszedł mu naprzeciw.

– Aaa... witam księcia. Nie wiedziałem, że ma pan gości, kapi... – przerwał, gdy dostrzegł piękność za plecami Felixa. Kobieta kończyła zwijać bandaże zdjęte z torsu i barku Wulkira.

– Doktorze... Panna Sylfioran: uzdrowicielka. Sprowadziłem ją do... pomocy przy opiece nad naszym weteranem.

– Szlachetnie, drogi książę. – Medyk zmarszczył czoło. Poczuł się urażony faktem, że jakaś tam zielarka ma patrzeć mu na ręce i, co gorsza, poprawiać jego pracę. – Szlachetnie... Widzę, że jest pan w dobrych rękach, kapitanie, ale chciałbym jednak...

Felix wkroczył w hol, wypychając Eryka za próg.

– Panna Sylfia.... ona świadczy również inne usługi, doktorze – zasugerował po cichu.

– Inne...? Aaa, rozumiem. Wrócę później.

– Proszę tak uczynić, a ja upewnię się, czy wybrana dama pasuje sir Hektorowi; chłop ma swoje potrzeby, ale to wszystko go krępuje... Rozumie pan, doktorze, kodeks rycerski i te sprawy.

– Oczywiście... – Medyk pokłonił się nisko i odszedł w stronę swojej pracowni. Słyszał o podobnych usługach dla dochodzących do siebie zasłużonych wojaków.

Książę wrócił do komnaty.

– Blisko było – syknął nerwowo i odetchnął z ulgą. – Omówmy szczegóły, zanim serce mi stanie?

Powstały plan w teorii był prosty. Stajenny Taren podstawia powóz z dwoma końmi pod wyście z kanałów w cesarskich ogrodach. Na pytanie: „Dlaczego?", młodzik usłyszał: „Nie pytaj!", więc nie zaprzątał sobie tym głowy. Następnie Sikher, przy asyście Holi, wyprowadza księżniczkę Tijanor przez ukryte drzwi osadzone za obrazem z panoramą miasta. Kolejnym i zarazem najtrudniejszym krokiem będzie opuszczenie terenu pałacu przez pomniejszą bramę przeznaczoną dla służby i zaopatrzenia, ale Hektor zadbał o obsadzenie warty swoimi. Potem już miało iść gładko.

O zmierzchu w rzadko uczęszczanym zaułku pojawił się stajenny wraz z karocą. Wedle instrukcji kalesza nie odstawała od wielu innych w tym mieście. Tarenowi towarzyszyło dwóch zaufanych gwardzistów wtajemniczonych przez Wulkira.

Z cienia oderwała się sylwetka Księcia. Samunder omiótł wzrokiem opustoszały zaułek blisko akweduktu i dał znak w stronę wyjścia z tunelu wykutego w tejże kamiennej konstrukcji. Przesłonięta burym płaszczem Holi wyprowadziła kuca niosącego jej starszą siostrę na grzbiecie. Okutaną w warstwy materiału Tijanor miotało nieco na boki, ale bezpieczeństwo zapewniało jej mocowanie do grzbietu Sikhera.

Felix odprawił Tarena i podszedł do gwardzistów.

– Gdzie jest Hektor?

– Kapitan będzie czekał za bramą, książę.

– No tak, w sumie bojowy niedźwiedź w pałacu mógłby sprowadzić na siebie niepożądaną uwagę – skomentował Samunder.

– Ruszajmy już! – ponagliła ich Sylfia, wychynąwszy się przez okno w powozie.

Holi pomogła Felixowi solidnie usadzić Tiję wewnątrz kaleszy. Sikher musiał cały czas blokować śmiercionośną klątwę, co, w połączeniu z materialną formą konia, wymagało wielkiego wysiłku, więc z ulgą czym prędzej wrócił do postaci amuletu, który zawisł na szyi starszej księżniczki.

– Bądź dzielna. – Książę pokrzepił Holi. – Niedługo twój brat dowie się o tym zajściu i razem damy radę to wszystko jakoś poskładać.

Dziewczynka uściskała go mocno i przytuliła się do siostry, a Samunder dał znak woźnicy, żeby ruszył.

Koła zatrzeszczały i zaczęły toczyć się ospale.

Felix odprowadził powóz wzrokiem, aż do momentu, gdy uciekinierzy zniknęli za rządkiem wysokich iglaków, potem zawrócił w stronę pałacu.

– Teraz czas naprawić staruszka – orzekł sam do siebie, ściskając solas, który podarowała mu Sylfia wraz z prostym zaklęciem aktywacji.

Chwilę później kalesza bez problemów minęła wewnętrzną bramę i wszyscy odetchnęli z ulgą. Od wolności dzieliła ich uniesiona krata w zewnętrznym omurowaniu, którą już widzieli przed sobą. Tam też miał czekać Hektor.

Odprężenie nie trwało długo.

Powóz gwałtownie stanął, a konie zarżały. Z bocznych wieżyczek zbiegł tuzin zbrojnych.

– Przepuście nas! – krzyknął woźnica, choć nie miał złudzeń.

– Oddajcie księżniczkę! – zażądał jeden z sungardzkich Skrzydlatych Hełmów, którzy zastąpili im drogę. Strzelcy rozstawieni na machikule naciągnęli kusze. Sylfia zerknęła przez szybę. Była już pewna, że wpadli w pułapkę, nie wiedziała tylko, kto zdradził: książę, czy kapitan, ale to już nie było istotne. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Żadna z niej wojowniczka, a bełty przebijają skórę Ariendich tak samo, jak ludzką. Niemniej jednak nie miała wyboru.

Skrzydło karocowych drzwiczek rozwarło się gwałtownie, uwalniając lawinę blasku.

– Odsunąć się w imię Imaltis! – Wyszła, rozpościerając skrzydła osnute całunem z ciepłego światła. Wojskowi osłonili oczy oślepieni ostrymi promieniami. – Teraz! – nakazała gwardzistom powożącym kaleszą.

Piechurzy popędzili konie.

– Aghh!!! – jęknęła starsza i upadła na kolana.

Jeden z kuszników, rażony światłem, wypuścił pocisk, który trafił Sylfioran w ramię. Blask opadł, a kilku włóczników zatarasowało przejazd, krzyżując glewie. Konie w powozie stanęły dęba.

– Pani Sylfio! – krzyknęła Holi i, niewiele myśląc, wyskoczyła z karety.

– Je... – Starsza zacisnęła zęby i złamała strzałę. – Jeszcze raz rozpalę płomień... a ty i Sikher uciekniecie. Klątwa Tijanor będzie dla wa... – wykrzywiła twarz w bolesnym grymasie. – Będzie dla was ochroną – wyszeptała do końca.

Cesarscy nie wyglądali na zdziwionych obecnością Starszej. Ktoś definitywnie musiał ich uprzedzić i wiedzieli, czego się spodziewać; inaczej nie zachowaliby takiego spokoju w obliczu antycznej istoty.

– Nie zostawimy pani! – zarzekła się Ichti, klęcząc tuż obok rannej. Gwardziści z eskorty nie mogli się ruszyć przykuci przez wycelowane w nich kusze.

– Zabrać młodszą księżniczkę do wozu i odwieźć do pałacu – padł rozkaz dowódcy obławy. – Resztę pojmać! – dodał. – Ty tam...! Dziewczyno! Nie wychodź z karocy, jeśli życie ci miłe!

Holi zbladła i zadrżała.

Przecież w powozie nie było teraz nikogo prócz...

Tijanor stąpała na chybotliwych nogach. Jej kruczo czarne włosy zasłaniały twarz pochyloną w stronę gruntu. Powiew ciepłego powietrza, fala podsycana gniewem... przemknęła prawie niezauważona – prawie.

– Tija! – Holi chciała podbiec, lecz Sylfia złapała ją za rękę.

– Nie podchodź.

Starsza księżniczka zrobiła kilka kroków w stronę cesarskich strażników. Amulet z ogromnym sulfirytem migotał wściekle, wyrzucając chaotycznie karminowe błyski: Sikher krzyczał... krzyczał bezdźwięcznie.

– Ale... – zająknęła się Ichti.

– To nie jest twoja siostra, tylko Gniew w najczystsze formie – oznajmiła Sylfioran.

Holi przypominała sobie opowieść Wilfreda. Wycofała się w stronę starszej i dała osłonić skrzydłem.

– Kolejnego ostrzeżenia nie będzie! – Dowódca Skrzydlatych Hełmów dał znak kusznikom, żeby byli gotowi wystrzelić. Nie mógł rozpoznać księżniczki, której nigdy nie widział, a wiedział o niej tyle, że od lat jest w śpiączce.

Tijanor uniosła głowę. Po hebanowych lokach spłynęły szkarłatne wstęgi magicznego ognia. Włosy porzuciły chęć opadania i dryfowały na astralnych strumieniach. Oczy rozpaliła krwista czerwień: piękna i przerażająca zarazem. W powietrzu rozniósł się swąd siarki i palonego drewna.

– PARSZYWI MESI... – Przemówiła demonicznym głosem; głosem tak ciężkim i pełnym pogardy, że uderzał fizycznym bólem, piekł w skórę, paraliżował ciało.

– Ubić wiedźmę! – krzyknął dowódca uwolniony z pierwszego szoku. Jego słowa niczym zimny prysznic otrzeźwiły otumanionych strzelców, którzy posłali salwę bełtów.

Holi odwróciła wzrok.

Tijanor wykrzywiła usta w upiorny uśmiech. Fala rozżarzonego powietrza odbiła i spopieliła brzechwy. Stopione groty spadły na grunt niczym piekielny grad.

– JAK ŚMIECIE! ROBACTWO... ODPAD Z ISTNIENIA! – grzmiało ciało Tijanor: opętane truchło wznoszące się ponad ziemią. Jej tam nie było. Ludzką kukiełkę oplotły purpurowe macki magicznej pożogi. – OBRZYDLIWI MIESZAŃCY... – zasyczała. Zerwał się palący huragan. Sylfioran przycisnęła Holi do siebie i otuliła lotkami. Otoczka światła utworzyła wokół nich astralne sanktuarium. – PŁOŃCIE, LARWY STWORZENIA! – W Cesarskich uderzyła fala ognia. Żarzyła pancerze i wypalała ciała. Tijanor lewitowała w samym centrum płomiennej kaźni, niczym gorejąca żagiew dzierżona przez samego boga Murkira. Z wież spadały syczące korpusy. Jeden ze strażników przylgnął do gruntu, nim dosięgnęła go śmiercionośna fala.

W desperackim ruchu wymierzył bełt w ognistego demona.

– Uważaj! – zawołała Ichti zza lśniących skrzydeł.

Czas zastygł; zgęstniał jak melasa.

Za plecami kusznika wyrosła masywna postać. Skrzydlaty Hełm obrócił się ze zgrozą wyrysowaną na twarzy. Pierw wrzasnął, potem skomlał i błagał, a na koniec już tylko kwiczał jak zarzynane prosię, gdy Miranda orała mu ciało masywnymi łapami zwieńczonymi pazurami długimi niczym kindżały.

– Ruszajcie! – rozkazał woźnicom Hektor, dosiadający wulfira. – Droga wolna!

Przeżegnali się i wskoczyli na konie. Sylfia smagana bólem ramienia i popalonych skrzydeł podprowadziła Holi do karocy.

Wulkir zwrócił się w stronę kobiecej pochodni, przełknął ślinę i zeskoczył z Mirandy. Wulfirska samica warczała wściekle. Hektor podniósł ręce w uniwersalnym geście pokoju i postąpił o krok ku potworowi zamkniętemu w delikatnym ciele.

Ciało Tijanor przekrzywiło głowę w nienaturalny łuk. Usta cały czas straszyły opętańczym uśmiechem.

– WSZYSCY SPŁONIECIE... – wysyczała. Ogień wezbrał, skłębił się jak ocean przed uderzeniem śmiercionośną falą, szykował do ataku niczym przyczajona lwica.

– Dosyć! – Słowo pognało po astrze. Medalion na szyi Tijanor wybuchł energią w formie eterycznych łańcuchów, które oplotły księżniczkę jak więźnia skazanego na sczeźnięcie w lochach.

Magiczny ogień zgasł. Tijanor opadł na ziemię.

– Wybacz, panie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro