Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ZBLIŻA SIĘ KONIEC

Aby poprawnie zobrazować działanie załamanej symetrii astralnego pola, należy wpierw wyobrazić sobie jednolitą, białą przestrzeń bez ścian, sufitu czy podłogi. Taką, w której nie istnieje ani góra, ani dół, lewo czy prawo. To właśnie jest Nicość: stan idealnie symetryczny.

Następnie umieścimy w tej przestrzeni samoświadomy byt nazwany Świadomością, który dostrzega różnicę pomiędzy swoim istnieniem a jego brakiem. W ten sposób łamiemy pierwszą z symetrii: przestrzeń różnicuje się na miejsce ze Świadomością i bez niej.

Kolejny etap to dostrzeżenie różnicy pomiędzy górą a dołem. Świadomość nagle pojmuje, iż ponad nią jest jasno, a pod nią panuje mrok. Pole astralne ponownie zróżnicowało, ale w innej symetrii: teraz hipotetyczna przestrzeń ma świetlistą górę i mroczny dół, ale Świadomość nadal porusza się swobodnie w – nazwijmy to – „płaszczyźnie poziomej".

Niezależnie od tego, czy nasz świadomy BYT przemieści się na wschód, zachód, północ czy południe; z każdego miejsca dostrzeże to samo światło na górze i ciemność na dole, oraz resztę przestrzeni, w której GO nie ma.

Teraz jeszcze bardziej rozwarstwimy magiczne pole, umieszczając w przestrzeni cztery kolorowe korytarze. W tej sytuacji, jeśli Świadomość chcę się poruszyć w poziomie, zmuszona jest do wyboru: czy iść w stronę czerwieni, błękitu, a może w kierunku zieleni lub przeciwstawnej szarości. W ten sposób łamiemy trzecią i ostatnią, znaną symetrię sprawiając, iż kierunek ma znaczenie.

Reasumując, nasza hipotetyczna Świadomość, rozróżnia przestrzeń na: taką, w której JEST i taką, w której jej NIE MA; na jasną GÓRĘ i ciemny DÓŁ; na czerwony WSCHÓD, błękitny ZACHÓD, zieloną PÓŁNOC i szare POŁUDNIE. Teraz, z każdym ruchem Świadomości, Nicość jest zmuszana do określenia jej położenia w trzech kategoriach; względem trzech symetrii.

Nicość, w ujęciu idealnego astralnego pola, bardzo nie lubi być zmuszana do obserwacji; do przyjęcia jakiejkolwiek postaci i usilnie, czasami gwałtownie, dąży do swojego idealnego stanu: białego pokoju bez kolorowych korytarzy, sufitu... i życia.

Lemachiański instytut badań praw podstawowych: Anub-Ghar rok 4987 p.z: „Wykład o Symetriach".

***************************************************

ZBLIŻA SIĘ KONIEC

Lejla ledwie zdążyła przysnąć, po burzliwej nocy, gdy wczesny poranek przywitał ją nawoływaniem jeźdźców i parskaniem koni. Nadal ospała wstała z pryczy i przetarłwszy oczy, wyjrzała przez mały świetlik osadzony w grubych murach klasztoru.

Zgodnie z umową, jaką Balatan złożył Matce Karevis, zakonne bramy przekroczyła setka jeźdźców wyposażonych w neutralny rynsztunek. Widok przysłanego wsparcia wsączył w serce Lejli nieco nadziei, ale z drugiej strony, przypominał o nadchodzącej bitwie i ważnej roli, jaką musiała w niej odegrać. Nigdy nie brała udziału w walkach, nigdy też nie myślała, że będzie musiała.

Głośne, przeciągłe westchnięcie, z którym miała nadzieję wypchnąć z siebie trochę strachu, poniosło jedynie tęsknotę za czasem, kiedy martwiła się wyłącznie ukrywaniem związku z Wifredem.

Natłok smętnych scenariuszy zaczynał ją przytłaczać. Zacisnęła pięści i, gdyby nie rękawiczki, paznokcie na pewno przebiłby skórę dłoni. Całe szczęście, mało subtelne walenie w drzwi, wyciągnęło ją z tej mrocznej, mentalnej studni.

Gość, nie czekając na zaproszenie, postanowił wtargnąć do pokoju.

– Wstałaś śpiąca królewno? – spytała Selekta.

– Nie powinnaś poczekać, aż powiem: "wejdź", czy coś w tym stylu?! – Lejla zganiła ją za brak manier – Mogłam jeszcze spać, a ty wpadasz tu jak opętana! – kontynuowała reprymendę.

– Mogłabyś też stać naga – Safonka wyszczerzyła zęby.

– Bardzo zabawne, boki zrywać; nie jestem w nastroju na żarty. Wyjdź, proszę. – Arkanistka była tak oschła, że nawet Trybada wolała przełknąć dumę i odpuścić, aniżeli doprowadzić ją do wybuchu złości.

– No już, nie dąsaj się; przepraszam – wyfukała Trybada. – Sebil wzywa nas do kaplicy. Ma ci coś do przekazania, zanim wyruszymy – Lejla narzuciła płaszcz, posłała Safonce wymowne spojrzenie i minęła ją w progu nie mówiąc ani słowa.

Milczenie jest złotem, pomyślała Selekta i postanowiła trzymać język za zębami.

Po przekroczeniu portalu w bibliotece dostrzegły Brukijkę klęczącą przed posągiem boga bez twarzy. Sebil wznosiła, ponad głowę, magiczny miecz Selekty, zupełnie jakby składała go w ofierze.

W pewnym momencie milczenie ustąpiło modlitwie:

– Wielki ojcze zmiany... tyś jest obrońcą wszystkich, którzy czczą twoje zmienne oblicze. Niech moc szarych wiatrów napełni to naczynie, aby raz jeszcze mogło stanąć w obronie twoich oddanych córek.

– Sepro Ulter, In-Alaj – kontynuowała w Astras. Piasek wewnątrz makutry zaczął falować jak lekko wzburzone morze. Mistyczka ułożyła broń na ołtarzu – Eret, Adin– Ferwetus – dokończyła inkantację. Głownia rozpadła się na drobiny, które zniknęły w wędrujących wydmach. Mistyczka odczekała chwilę i wyszeptując mantrę, chwyciła za rękojeść.

Metaliczne drobiny ponownie zespoliły się w klingę.

– I gotowe – skomentowała Bruka, zdejmując ostrze z ołtarza.

– Widzę, że się nie obijasz – przerwała jej Selekta.

– Ja nie, w przeciwieństwie do was – zmierzyła obie wzrokiem. – Ile można czekać?! – Selekta tylko się uśmiechnęła. Dobrze wiedziała, że Sebil, poprzez bycie wredną, radziła sobie z emocjami, a przy okazji, w myśl maksymy: „Im mniej bliskich, tym mniej zmartwień", odstraszała wszystkich wokół.

– Chciałaś nas widzieć, więc jesteśmy. Mów, zatem, o co chodzi – rzuciła oschle Lejla. Sebil nie odpysknęła, przedkładając dobro misji nad chęć wydrapania jej oczu, i oddała Trybadzie miecz; następnie, mamrocząc coś przez zęby, podeszła do niewielkiego relikwiarza osadzonego w ściennej wnęce.

Wewnątrz skrytki znajdowały się dwa okrągłe, matowo-szare kamienie, ułożone na małej złotej tacy. Wyciągnęła obydwa.

– Te dwie bliźniacze perły nazywamy Jądrami Arkturosa – wyjaśniła Sebil.

Safonka parsknęła, dławiąc się stłumionym rechotem. Mistyczka kontynuowała, linczując ją spojrzeniem:

– Powstają, kiedy róża pustyni obrodzi dwoma owocami w jednym kwitnięciu. Oprócz tego, iż są niezwykle rzadkie, umożliwiają również, dwóm dzierżącym je osobom, zdolność widzenia oczami tej drugiej.

– Czy nie można ich było nazwać oczami Arkturosa? – skomentowała Arkanistka, krzywiąc się nieco, gdy Sebil wcisnęła jej w dłoń jedno z Jąder.

– Powiem to po raz setny... Oczy są zarezerwowane na inny artefakt! A teraz połknij, ja zrobię to samo. – Lejla, z potwornym grymasem na ustach, łyknęła obły otoczak.

– Zaraz mnie zemdli: mam dość bujną wyobraźnię – oznajmiła Arkanistka. Chwilę później jej bielma spłynęły szarością, podobnie, jak oczy Brukijki.

– O matko, ale to dziwne; zupełnie jakbym była w dwóch miejscach naraz – opisała Lejla.

– To dobrze... znaczy, że działa. Nie muszę ci mówić, że chciałabym ją odzyskać, więc bądź łaskawa przeczesać jutro kuwetę. – Słowa Sebil pozostały bez komentarza. Czarodziejka wolała wytrwać w przekonaniu, iż był to tylko niesmaczny żart.

Światło pochodni przy portalu i donośny brzęk metalu, zapowiedziały Milenę. Matka Karevis wkroczyła do kaplicy ubrana w gruby metalowy napierśnik, który uzupełniała masywna kolczuga. W komplecie z: stalowymi butami, nagolennikami, rękawicami oraz kaskiem z elementami przypominającymi tiarę, Matka przypominała bardziej stojak w zbrojowni niż człowieka.

– Jak mamusia u licha ma siłę to wszystko nosić!? – wykrzyczała Selekta. Wiedziała, że Milena jest silna, ale to wszystko razem, przerosłoby możliwości niejednego rosłego rycerza w sile wieku.

– Nie jestem już tak szybka ja kiedyś, więc braki w mobilności nadrobię odpornością na ciosy – odpowiedziała wymijająco Karevis, wyciągając zza pleców dwie laski zakończone ostrymi grotami.

– Mam jeszcze swoje przyjaciółki, żeby odciążyć kręgosłup – oświadczyła z uśmiechem i podparła się na drzewcach, wbijając szpice w szczeliny w posadzce. – Dołączcie do kawalerzystów. Trzeba już ruszać – ponagliła. Musieli wyprzedzić armię nadchodzącą z Walońskiej twierdzy Vesting.

Lejla wraz z Selektą pośpiesznie opuściły sanktuarium.

– Sebil, chciałam tylko... – zagaiła Matka, zbliżywszy się do Bruki.

– Nawet nie próbuj się ze mną żegnać! – przerwała jej mistyczka.

– Ale...

– Przysięgam ci, że jak doprowadzisz mnie do płaczu, to nie ręczę za siebie! – oczy mistyczki zeszkliły się, a sierść w kącikach powiek, zwilżyła. Milena zaserwowała jej uścisk, który przypominał ściskanie w imadle.

– Boże! W tym żelastwie to chyba by cię musieli z klifu zrzucić, żeby zabić! A i wtedy zrobiłabyś krater, otrzepała i wróciła – obie zaśmiały się gorzko i otarły łzy.

– Do zobaczenia wkrótce, zatem – oświadczyła Matka i wyszła dołączyć do reszty oddziału.

Na dziedzińcu Lejla osiodłała swojego konia i bacznie przyglądała się czterem rycerzom wnoszącym wielką, metalową kulę na podstawiony powóz. Zastanawiała się: po co Matka Karevis chce to zabrać ze sobą?

– Widzę, że już jesteś gotowa – za plecami Arkanistki rozbrzmiał znajomy męski głos.

– Mistrzu! – rzuciła się magowi na szyję – Już ci lepiej! Dzięki bogom. – Markus, choć wspomagał się laską, stał już na własnych nogach, co było nie lada osiągnięciem, biorąc pod uwagę rany, jakie mu zadano.

– Żadnych bogów mi w to nie mieszaj! – żachnął się żartobliwie.

– Przepraszam: dla silnych emocji ateizm jest za mało ekspresyjny – zażartowała czarodziejka.

– Usłyszałem od Mojry o waszym planie i... – zawiesił głos. Oboje dopowiedzieli sobie w myślach: „...i musiałem się pożegnać" – ...i chciałem was wesprzeć dobrym słowem – dokończył. – Teraz już niewiele więcej mogę – wyszeptał z wyczuwalnym żalem w głosie.

– Mistrzu ja...

– Ćśśś... Podziękuj lepiej swojej Brukijskiej koleżance za to, że mnie połatała – czarodziejka posmutniała. Już wie, pomyślała.

– Oczywiście – otarła oczy, siląc się na uśmiech – Tylko się nie forsuj mistrzu – Mrugnęła do niego i wsiadła na konia.

– Ruszamy! – rozkazała Milena, zapakowana w swoim wozie: w tym całym metalowym rynsztunku, zamęczyłaby każdego konia, a musieli poruszać się szybko.

– Słyszeliście Panowie! – wtórowała jej Selekta. – Na most!

– Na most! – zaskandowali chórem telmiańscy kawalerzyści.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro