Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

JAKIŚ PLAN, ALE CZY DOBRY?

Na tyłach spalonej stodoły, przykuty do pala, klęczał Blejzer. Twarz miał tak opuchniętą, że z trudem można było dostrzec w niej ludzkie rysy. Po skroniach obficie spływała mu krew, a na ziemi leżał wybity ząb. Selekta nie miała litości wobec niedoszłego mordercy Lejli. Nawet nie starała się hamować; zwyczajnie okładała go w gniewnym szale.

– Będziesz gadał czy mam cię znowu pogłaskać? Co?! – rzucała groźbami, wycierając zakrwawione pieści w szmatę.

– Nic ci suko nie powiem! Możesz mnie zabić! – splunął Trybadzie na buty. W odwecie złapała go za głowę i grzmotnęła nią o kolano. Na glebie wylądował kolejny siekacz.

– Jak chcesz: ja tak mogę, dopóki nie zdechniesz – znowu go walnęła, tym razem pięścią w i tak zmasakrowaną twarz. Mężczyzna stracił przytomność.

– Ech... I znowu kilka godzin przerwy – westchnęła zawiedziona.

– Powiedział coś? – spytała Lejla, płosząc przyjaciółkę. Selekta nie wiedziała, od kiedy czarodziejka ją obserwuje, a bynajmniej nie chciała, obnażać przed nią, swojego brutalnego oblicza. Arkanistka niechętnie podeszła bliżej pokiereszowanego Blejzera. Na sam widok takiej ilości krwi zrobiło jej się niedobrze.

– Nie przesadziłaś aby trochę? – skomentowała, spoglądając na mężczyznę i krwawą papkę, która wcześniej była jego twarzą.

– To ścierwo chciało cię zabić! – warknęła Selekta i splunęła na jego opuszczoną głowę. ¬– Zasługuje na o wiele gorszy los – otarła twarz z czerwonych rozbryzgów. – Na dodatek nie chce gadać!

Lejla podeszła do pieńka stojącego obok tej masakry przypominającej ołtarz ofiarny i wyciągnęła wbity w drewno, magiczny sztylet, Blejzera. Dokładnie przyjrzała się runom zdobiącym klingę.

– Podobne znaki widziałam kiedyś na rynsztunku rycerza z Żelaznej Kuźni – wyznała Arkanistka.

– Myślisz, że zakon pała się sprzedawaniem broni mordercom? –

– No cóż. Nie od dziś wiadomo, że ta frakcja nie sympatyzuje z magami wszelkiej maści. Cały czas w dosadny sposób dawali mi odczuć, iż nie są zadowoleni z mojej obecności na dworze. Mogli nawet sami to zlecić, a już na pewno nie zawahaliby się doposażyć jakiegoś łotra w tak zbożnym celu, jak unicestwienie konkurencji.

– To nie to – oświadczyła Safonka, kręcąc głową przecząco. – Nie posunęliby się aż tak daleko. Jestem pewna, że Burkhard maczał w tym palce. Jak siedziałam w więzieniu, to się wygadał. Próbował cię uciszyć tak jak mnie: nie chce, aby Cesarz dowiedział się o sytuacji w mieście.

– Sama nie wiem, co gorsze. Wojna z zakonem czy z Walonem – westchnęła Arkanistka. Znowu poczuła tęsknotę za Wilfredem i za życiem, w którym jedynym zmartwieniem było ukrywanie ich związku.

– Na to już nie mamy wpływu – wypaliła Selekta. – Pytanie, co teraz z nami? Po tym, co się stało, nie sądzę żebyśmy mogły wrócić przez Baskir, ot tak – pstryknęła palcami – Pewnie wszystkie pachoły tej Kruczej mendy, będą na nas czekać – Safonka przysiadła na ociosanym pieńku i włożyła kłos siana w usta.

– Nie znam innej drogi... – westchnęła Czarodziejka. – Przesmyk Iwry o tej porze roku jest zalany... – Selekta potakiwała – A gdyby tak iść przez góry?

– Nieee... Zajmie to z miesiąc i jeszcze nie wiadomo, co nas tam czeka; do tego jeszcze las Amuen – Selekta odrzuciła tę opcję, ale do głowy przyszedł jej inny, bardziej szalony plan.

– A może by ta skrzydlata lalunia nas przeniosła? W końcu ze mną dała sobie radę – Ewidentnie była bardzo dumna z tego pomysłu, czemu dała upust, szczerząc zęby.

– Trasa z Watenfel na farmę to niewielki ułamek dystansu do samej rzeki, a wspominałaś, że z tobą musiała lecieć dość nisko. Zestrzeliliby nas jak kaczki, na dodatek musiałaby lecieć z każdą z osobna, a wspominała, że musi jak najszybciej zabrać Eliota do swoich – Lejla pokrzyżowała wizję przyjaciółki. Safonka posmutniała i wróciła do dłubania w zębach łodygą kimianiu.

– Swoją drogą... – podjęła po chwili – ...strasznie popaprana sprawa z tym młodym, nie? – zboczyła z tematu – Kto by pomyślał, że zwykły dzieciak zostanie jakimś prorokiem Starszych, phy.

– Myślę, że nie do końca o to chodzi, ale tak... to wyjątkowo dziwne. Muszę kiedyś poczytać o tych Sehelach w Belantrejskich Archiwach.

– A co z Hektorem? – rzuciła Selekta – Może udało mu się wyjechać z miasta, nie wzbudzając podejrzeń? – Czarodziejka nie skomentowała, tylko przyklęknęła naprzeciw i zaczęła ją świdrować wielkimi, błękitnymi oczyma.

– Ooo... już ja znam to spojrzenie! Nie! – odmówiła, nie słysząc nawet propozycji.

– Słuchaj! – rozpoczęła z werwą Lejla. – Ani ty, ani ja nie wspominałyśmy nikomu o celu mojej podroży. Jeśli Hektor przebił się poza miasto, to ostrzeże Wilfreda. My mogłybyśmy zaszyć się w wieży Markusa i poczekać na cesarskie wojsko.

– Mam się chować jak szczur! Nie ma mowy! – Trybada założyła ręce na piersi i odwróciła wzrok, aby nie ulec namową przyjaciółki – A poza tym, nie możemy tak ryzykować. Jeśli Hektor wylądował w więzieniu to nikt nie zawiadomi Cesarza o tym, co tu się dzieje. Twój goguś gotów jeszcze przyjechać po ciebie z małą eskortą i podzielić nasz los. – W tym przypadku wojowniczka miała rację. Wilfred, nieświadom sytuacji, mógłby wpaść w ręce walońskich buntowników i przysłużyć się do rozpadu cesarstwa. Selekta miała również na uwadze los swojego zakonu w Telmonton, który stałby się frontem w wojnie domowej.

– To prawda, ale... – Czarodziejka sięgnęła po asa z rękawa – Markus ma w swojej pracowni krąg wzbudzeń.

– Hę?

– To specyficzny magiczny układ run pozwalający na kumulację energii ze wszystkich domen. Mistrz używa go do wzmocnienia jadeitowego oka i komunikacji z gildią w Oruun. Mogłybyśmy połączyć się z Diasirem i przekazać mu jakieś informacje – czarodziejka nie ukrywała ekscytacji. Była przekonana, że to może się udać.

Dopiero po chwili dotarło do niej, że Mag od dłuższego czasu nie przesyłał wiadomości i w gruncie rzeczy, dlatego stała się częścią tej wyprawy. Krąg mógł nie działać poprawnie, pomyślała, ale ukryła swoje obawy przed przyjaciółką.

– Ehh... – westchnęła poddańczo Selekta. Najwyraźniej nie miała ani kontrargumentów, ani lepszych pomysłów.

– No dobra. Wygląda, że to najlepsza z dostępnych opcji. W sumie to Walończycy nie powinni się spodziewać, że ruszymy w głąb kraju. A co z nim? – Safonka spojrzała na nieprzytomnego łotra. Mam go dobić? Proszę, powiedz, że mogę? – dodała robiąc błagalną minę i niesłodki dziubek.

– Niestety nie. Jest nam potrzebny. – Lejla wstała i ponownie spojrzała na magiczny sztylet. – Musimy potwierdzić, kto wydał rozkaz egzekucji i czy zakon rycerski maczał w tym palce.

– Uwierz mi, próbowałam coś z niego wyciągnąć. Możesz go lać po gębie, przypalać, ciąć, a on się śmieje – Safonka wzruszyła ramionami.

Lejla zrobiła zdegustowaną minę.

– Przypalać...? – spytała z wyczuwalną dezaprobatą.

– Zasłużył – burknęła Trybada. Nie miała zamiaru się tłumaczyć.

– Wnioskując po bliznach na jego ciele i broni, jakiej używa, ból mu nie straszny, ale nie martw się... są jeszcze inne sposoby – Lejla uśmiechnęła się złowieszczo. – Markus ma różne specyfiki, które z pomocą magii pozwolą go złamać. Już moja w tym głowa.

– Uwielbiam, kiedy jesteś taka niegrzeczna – skomentowała Selekta,.

– Dołącz do Ozirów i Atmy w chacie – oznajmiła Arkanistka. – Ja go trochę podleczę. Nie może zejść z tego świata, zanim wszystkiego nie wyśpiewa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro