CZYLI NIE TACY BEZPIECZNI
Minęła dobra godzina nim Lejla w bardzo wielkim skrócie opisała, co ich spotkało podczas drogi z Oruun, a zaczepne wtrącenia Selekty jeszcze bardziej spowalniały drogę do meritum.
– Zaiste dziecko, źle się dzieje – Markus złapał się za brodę i pogłaskał ją kilkukrotnie jak to miał w zwyczaju w chwilach zadumy.
– Kolejna wojna; i to teraz... w tak ciężkich czasach, kiedy ludzie powinni się jednoczyć, ach... nigdy tego nie pojmę. Po co to, komu! – dodał w złości.
– Mistrzu... musimy, czym prędzej skontaktować się z gildią w stolicy – Lejla przerwała jego narzekania, próbując przyśpieszyć bieg wydarzeń. Czas nie był ich sprzymierzeńcem, a gdy Mistrz wpadał w filozoficzny nastrój, to jego wykłady potrafiły ciągnąc się godzinami.
– Możesz mnie zaprowadzić do kręgu wzbudzeń? – spytała.
– Z przyjemnością dziecko, ale jest jeden problem – zaznaczył niepokojąco. – Od dłuższego czasu krąg nie działa, jak powinien: za każdym razem, gdy próbuje go użyć, astra rozprasza się, a symetria zapada do nicości, tłumiąc magię wzmacniacza.
– Czyli, co temu czemuś jest? – spytała Trybada.
– Krąg się zablokował – wyjaśniła lakonicznie Arkanistka.
– No to szlag trafił nasz plan! – burknęła Selekta i uderzyła pięścią o stół. Nawet taki magiczny laik jak ona zrozumiał, że mają problem. Lejla pogrążyła się w myślach. Mojra przez całą rozmowę nie wykrztusiła z siebie ani słowa, co w jej przypadku było dość dziwne.
– Mistrzu, nie wyczułam w Astrze nic szczególnego, żadnej znaczącej fluktuacji; nic oprócz ciebie i kilku pomniejszych jednolitych źródeł. Proszę, nie zrozum mnie źle, nie wątpię w twoje umiejętności, ale pozwól mi spróbować. – Lejla spojrzała mu w oczy, dla pewności przybierając jedną ze swoich smutnych, błagalnych min.
I tak by nie odmówił, ale teraz już nawet nie mógł.
– Oczywiście dziecko! Nie musisz prosić; laboratorium stoi przed tobą otworem. Bierz wszystko, co ci potrzebne. Ja oczywiście pomogę; jeśli tylko będę w stanie.
– A co z twoim kolegą mała? – Selekta skinęła w stronę okna wychodzącego na niewielki ganek ¬– Nie mów mi, że targałam go tu na próżno! – żachnęła się zirytowana faktem, iż jej przyjaciółka praktycznie zapominała o więźniu, którego sama chciała zabrać, a na domiar złego, to ona musiała go dla niej pilnować przez całą drogę.
– Właśnie!!! – wykrzyczała entuzjastycznie czarodziejka i poderwała się od stołu. – Mistrzu, masz tu korzeń Tode ?
– To pytanie do Mojry, a nie do mnie, dziecko: ja już od dawna przestałem panować nad tym składowiskiem.
Gosposia akurat wróciła do jadalni, niosąc imbryk świeżo zaparzonej mieszanki herbaty, melisy i mięty. Rozstawiła kubeczki i zaczęła polewać.
– Słyszałam, że potrzebujecie mojej pomocy. Jak mogę rozpoznać ten korzeń? – spytała, napełniając swój kubek, jako ostatni. – Tylko bez naukowego bla, bla, bla, proszę. Konkretnie: jak to wygląda? – Starsza, korpulentna kobieta katalogowała dobytek profesora, nadając przedmiotom swoje własne nazwy, związane z jakąś ich charakterystyczną cechą: fioletowy kryształ, żółta galareta, śmierdzi jak w wygódce itp...
– Zgniłozielony, bulwiasty korzeń z mocną wonią łajna – opisała Czarodziejka, przedstawiając szczegółowy, aczkolwiek niezbyt zachęcający opis składnika.
– Jest szczelnie zamknięty w piwniczce. Z przyjemnością pozbędę się tego świństwa z domu – odpowiedziała Mojra, po dłuższym namyśle. – Zaraz przyniosę – dokończyła pić napar i zaczęła zbierać puste naczynia.
– Nie trzeba, ja posprzątam – przerwała jej Lejla. – Pozmywać może każdy, a wygrzebać coś konkretnego w przedmiotach Mistrza, to wyzwanie, któremu tylko ty sprostasz Mojro – puściła gosposi oko i przechwyciła tacę.
– Przeceniasz mnie moja droga – Mojra zarumieniła się i uśmiechnęła, pokrzepiona dobrym słowem. – To ja idę po tego śmierdziucha. – Wycierając ręce w fartuch odeszła od stołu, ale przystała naprzeciw okna.
– Czy to ten bandyta, o którym panienka wspominała? – Mina gosposi zdradzała zainteresowanie mężczyzną uwiązanym na zewnątrz, Blejzer odzyskiwał przytomność i uniósłszy głowę, odwzajemnił jej spojrzenie.
– Tak to on – potwierdziła Lejla. Zmiana zachowania Mojry nie uszła jej uwadze. – Znasz go? – spytała gosposi.
– Ja?! Nie... Niby skąd taka kura domowa mogłaby znać takiego typa?! – zarzekła się nerwowo i szybko uciekła do spiżarki.
– Selekto przyprowadź go, proszę – poprosiła Arkanistka – Lepiej, żeby nie sterczał na widoku: jeszcze zacznie wrzeszczeć i przykuje niechcianą uwagę.
– W końcu coś się dzieje – Safonka wyszczerzyła zęby i zderzyła pięści o siebie. – Mam nadzieję, że eliksir prawdy nie podziała i trzeba będzie pytać po staremu – oblizała usta wykrzywione w złowieszczy uśmiech. Wszyscy uznali to za żart, ale Selekta naprawdę żywiła taką nadzieję: przemoc, tuż obok alkoholu, była jej ulubioną metodą rozładowania stresu, a ostatnio doświadczyła go aż nadto.
Lejla i Markus zostali na chwilę sami.
– Powiedz mi dziecko... jak tam sprawy z Cesarzem? – zagaił mag. Zanim wylądował na północy, zauważył, że między młodymi coś iskrzy.
– I dobrze i źle – odpowiedziała enigmatycznie Arkanistka, spuszczając wzrok. – Dobrze bo go kocham i on mnie też...
– A źle, bo? – dopytał, zachęcając ją do otwartości.
– Źle, bo nigdy nie będziemy mogli być razem, a przynajmniej nie oficjalnie – wydusiła z siebie.
– O, a czemuż to? – zdziwił się Markus – nigdy nie był mocno obeznany w polityce i obyczajach.
– Żeby nie doprowadzić do wojny z zakonami, które i tak nie są zadowolone z tolerancji Wila w stosunku do magii i czarodziejów – wyjaśniła Lejla.
– Ach te zakony i ich uprzedzenia... – mag machnął ręką na znak dezaprobaty – Ludzie zawsze się czegoś boją; tacy już są... Łatwiej jest znienawidzić i wytępić, niż zrozumieć.
– Nie znają nas, więc się boją, a jak się boją, to nienawidzą. Twoje słowa mistrzu – Arkanistka puściła mu oko. – Po to założyliśmy gildię w Oruun: żeby się pokazać i dać ludziom poznać – dodała.
– Ha! To prawda dziecko, moje słowa. Powiedz, czy ja już naprawdę jestem aż tak stary, że mnie cytujesz jak zmarłego filozofa?
– Nie cytuje cię, dlatego że jesteś stary mistrzu. Cytuję cię, dlatego że jesteś mądry – wymienili serdeczne uśmiechy.
Uroczą chwilę pomiędzy mistrzem, a jego uczennicą, przerwała Selekta, która wepchała zakneblowanego i związanego Blejzera, wprost do jadalni. Był już w pełni przytomny.
– Nie opieraj się ośle! – kopnęła go w plecy, a mężczyzna upadł na kolana tuż przed Markusem. Mag wstał i pochylił się nad mordercą.
– A więc to ty chciałeś zrobić krzywdę mojej najlepszej uczennicy. – Łotr spojrzał mu prosto w twarz.
Czarodziej spoliczkował go nagle. Co prawda po ciosach Safonki, to było dla Blejzera, niczym muśniecie łapką puchatego kotka; niemniej jednak Lejla była zaskoczona zachowaniem Markusa: pierwszy raz widziała, żeby mistrz kogoś uderzył.
Właśnie wtedy wróciła Mojra, niosąc szczelnie zamknięte pudełko dodatkowo zabezpieczone pasami z tkaniny.
– Profesorze... – zamilkła spoglądając na obitego złoczyńcę.
– Mojro?
– Przepraszam, jego twarz jest tak pokiereszowana, że mnie zatkało – Przyniosłam tego śmierdziucha – wręczyła magowi zawiniętą w materiał szkatułkę. Markus rozpakował i otworzył pudełko. Pomieszczenie natychmiast wypełnił potworny smród zgnilizny.
– Na litość Matki! Proszę to zamknąć. Chce nas profesor podusić?! Oczy gospodyni łzawiły od niewyobrażalnego odoru. Nawet przesłonięcie twarzy fartuchem nic nie pomogło.
– Tak; to z pewnością Tode i to najwyższej, jakości – stwierdził Markus i zatrzasnął pojemnik – Posiekaj do misy i zalej wrzątkiem: przestanie śmierdzieć – nakazał gosposi – Potem rozbij na papę.
Mojra wykonała polecenie bez słowa, a wrzątek rzeczywiście ograniczył intensywność aromatu niemal do zera.
– Ekhe... – Selekta chrząknęła wymownie, chcąc zwrócić na siebie uwagę. – Nie chciałabym psuć waszego iście genialnego planu, ale nie sądzicie chyba, że on dobrowolnie zje to świństwo? Po drodze nawet wody nie chciał; już myślałam, że zdechnie! – Selekta obnażyła poważny problem logistyczny. Faktycznie współpraca więźnia była raczej mało prawdopodobna.
– Jak nie jednym otworem to drugim – skomentował Markus. – Będę potrzebować pani asysty mistrzyni Weil.
– Ooo... Co to, to nie! – zaprotestowała Selekta. – Ja mu tego w dupę wciskać nie będę! – wypaliła.
Nastała niezręczna cisza.
– Chodziło mi o jego nos, lady Weil – sprostował mag wyraźnie, kładąc nacisk na słowo „nos". Nie chciał nawet myśleć o tym, dlaczego młodej kobiecie akurat ten sposób przyszedł do głowy.
W pokoju zawisła wyczekująca pauza, nieprzerwana przez żaden komentarz.
– Mojro kochana... – podjął w końcu Markus – ...postaw wywar przed naszym gościem. – Gosposia podeszła bardzo blisko więźnia; doszło między nimi do krótkiej wymiany spojrzeń, ale kobieta niemal natychmiast uciekła wzrokiem na ścianę. Safonka cały czas trzymała Blejzera, aby nie zrobił jej krzywdy.
– lady Selekto; zakryj nos i usta, a reszta niech się odsunie – polecił mag, a Trybada zaciągnęła koszulę na twarz. Lejla, odciągnęła Mojrę pod ścianę.
– Żebym tylko nie przedobrzył z mocą, bo nie będzie, kogo przesłuchiwać – oznajmił Markus i wystawił dłoń przed siebie, kierując palce w stronę naczynia z wywarem; szeptaną Mantrą wyciszył emocje, aby nie zabarwiły jego aury zbyt mocno.
Gęsty płyn wewnątrz naczynia, uderzony magią, zabulgotał i zaczął unosić w formie zawiesistego dymu. Markus pstryknął palcami, a struga cieczy strzyknęła w nozdrza Blejzera. Ten zakrztusił się, a jego ciałem szarpał spazmatyczny kaszel. Selekta trzymała go w mocnym uściski.
Po kilku minutach klęczał już spokojnie.
– No i gotowe! – Markus klasnął w dłonie, rozpraszając resztkę energii. Lejla zbliżyła się do swojego oprawcy.
– Mała uważaj! Nie wiadomo czy wasze czary-mary zadziałały – Czarodziejka, nie bacząc na przestrogi przyjaciółki, wyjęła knebel z ust mężczyzny. Blejzer tylko wpatrywał się tępo w podłogę. Wszystko wskazywało na to, że mikstura zaczęła działać. Arkanistka chwyciła go za podbródek.
– Powiedź, kim jesteś i dlaczego chciałeś mnie zabić? – spytała łagodnie.
– Ja... Ja... – zająknął się, ale w końcu rozplątał mu się język. – Ja jestem Marudik Kleiw – wyszeptał ciężko i zamknął oczy. Selekta uderzyła go pod żebra.
– Pobudka! Pani jeszcze nie skończyła, chuju!
– Nie musisz być taka wulgarna! – upomniała ją Lejla. Nigdy nie lubiła takiego grubiańskiego, prostackiego zachowania.
– Dobra, już dobra; przepraszam – Safonka pochyliła się nad łysą głową mordercy.
– Odpowiedź pani Lejli, misiu; grzecznie proszę. – pocałowała go w czoło.
– Bardzo jesteś zabawna, wiesz. – Arkanistka pokręciła głową, a jej przyjaciółka wyszczerzyła zęby, jak zawsze, kiedy była z siebie zadowolona.
– Nie traćmy czasu – nakazała Lejla i wróciła do przesłuchania. – Odpowiedz na moje pytanie! Dlaczego chciałeś mnie zabić? – Oczy Blejzera przestały błądzić i spojrzał wprost na nią.
– Dostałem zlecenie... – wysapał.
– Od kogo?
– Opancerzony jegomość ze stolicy... – Zabójca zmarszczył czoło i stroił dziwaczne miny: ewidentnie przesadzili z dawką – Zaoferował pięć mi tysięcy remów... za głowę czarownicy z cesarskiego dworu – oznajmił, robiąc pauzy na zebranie upojonych myśli.
– Uuuu... Robi się ciekawie – Selekta zatarła ręce: naprawdę bardzo chciała wiedzieć, komu ma podziękować za napaść na Lejlę i odwdzięczyć się po stokroć.
– Hmm... Opancerzony jegomość wskazuje na rycerza, ale byle kogo, nie byłoby stać na wynajęcie mordercy – pomyślała na głos Arkanistka, ale z tak niewielkiej ilości informacji ciężko było cokolwiek wydedukować.
– Pamiętasz coś jeszcze o swoim zleceniodawcy? Wygląd, akcent... cokolwiek?
– Miał symbol młota i kowadła na napierśniku – oznajmił ospałym głosem zabójca i ziewnął głośno – Mogę już iść spać panienko? Łeb mi pęka – spytał potulnie, ledwie utrzymując głowę w pionie. To był znak, że efekt narkotyczny przestaje działać i tode wchodzi w fazę usypiającą.
– Chyba, na tę chwilę nic więcej się nie dowiemy – westchnęła Lejla i przysiadła przy stole – Przyjechaliśmy z jednym wrogiem teraz mamy dwóch, z czego jeden w stolicy. Cudownie...! – uderzyła czołem o blat stołu. Jej nadzieje na to, że coś się wyjaśni, legły w gruzach. Po chwili za plecami usłyszała huk.
Blejzer upadł nieprzytomny na podłogę i zasnął skulony jak dziecko.
– No patrzcie na niego! Znowu śpi... – skomentowała Selekta, szturchając go butem.
– Mistrzu, musimy się skontaktować z Oruun. – Lejla była bliska płaczu. Poza kręgiem wzbudzeń nie pozostawało im nic innego jak ukrywanie się. Mag podszedł i chwycił uczennicę za ramiona.
– Nie zwlekajmy, zatem. Razem na pewno coś wymyślimy. Czarodziejka uściskała go w podzięce.
– A co ze śpiącą królewną? – Trybada wskazała na zwiniętego w kłębek mordercę.
– Tuż obok kuchni jest składzik z solidnymi drzwiami – wtrąciła się Mojra. – Nie wyważy ich... z resztą i tak nie wygląda na takiego, co by miał uciekać.
– Niech tak będzie – przytaknęła czarodziejka. – Chodźmy Mistrzu – wzięła maga pod ramię i zeszli do laboratorium.
– No dobra, gdzie ta klatka? – spytała Selekta i podniosła Blejzera z ziemi.
– Poczekaj, pomogę – zaproponowała Mojra i razem zaciągnęły go do wspominanej komórki. Gdy znalazł się w środku, gosposia zamknęła i zaryglowała drzwi.
– Idź im pomóc, a ja go popilnuję – rzuciła Trybada.
– Nie mistrzyni Weil. Ty im się bardziej przydasz, jeśli coś pójdzie nie tak; ja tu zostanę. On i tak będzie spał jeszcze kilka godzin.
– No dobra... ale jakby co, to uciekaj – I masz... – Selekta wręczyła gosposi jeden ze swoich sztyletów – to do samoobrony.
– Ja jestem bardziej biegła we władaniu miotłą, ale i tak dziękuję – Mojra nieporadnie złapała ostrze i schowała za fartuch. – Idź już... O mnie się nie martw. Gdy tylko Selekta zniknęła w korytarzu, ciszę zmącił ponowny trzask zamka, choć tym razem cichszy.
Blejzer bez problemu przysiadł na podłodze, prostując plecy. Przed jego twarzą zawisła rękojeść sztyletu.
– Masz – warknęła gosposia – dobrze, że chociaż aktorem jesteś dobrym...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro