Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

CZYLI NIE TACY BEZPIECZNI

Minęła dobra godzina nim Lejla w bardzo wielkim skrócie opisała, co ich spotkało podczas drogi z Oruun, a zaczepne wtrącenia Selekty jeszcze bardziej spowalniały drogę do meritum.

– Zaiste dziecko, źle się dzieje – Markus złapał się za brodę i pogłaskał ją kilkukrotnie jak to miał w zwyczaju w chwilach zadumy.

– Kolejna wojna; i to teraz... w tak ciężkich czasach, kiedy ludzie powinni się jednoczyć, ach... nigdy tego nie pojmę. Po co to, komu! – dodał w złości.

– Mistrzu... musimy, czym prędzej skontaktować się z gildią w stolicy – Lejla przerwała jego narzekania, próbując przyśpieszyć bieg wydarzeń. Czas nie był ich sprzymierzeńcem, a gdy Mistrz wpadał w filozoficzny nastrój, to jego wykłady potrafiły ciągnąc się godzinami.

– Możesz mnie zaprowadzić do kręgu wzbudzeń? – spytała.

– Z przyjemnością dziecko, ale jest jeden problem – zaznaczył niepokojąco. – Od dłuższego czasu krąg nie działa, jak powinien: za każdym razem, gdy próbuje go użyć, astra rozprasza się, a symetria zapada do nicości, tłumiąc magię wzmacniacza.

– Czyli, co temu czemuś jest? – spytała Trybada.

– Krąg się zablokował – wyjaśniła lakonicznie Arkanistka.

– No to szlag trafił nasz plan! – burknęła Selekta i uderzyła pięścią o stół. Nawet taki magiczny laik jak ona zrozumiał, że mają problem. Lejla pogrążyła się w myślach. Mojra przez całą rozmowę nie wykrztusiła z siebie ani słowa, co w jej przypadku było dość dziwne.

– Mistrzu, nie wyczułam w Astrze nic szczególnego, żadnej znaczącej fluktuacji; nic oprócz ciebie i kilku pomniejszych jednolitych źródeł. Proszę, nie zrozum mnie źle, nie wątpię w twoje umiejętności, ale pozwól mi spróbować. – Lejla spojrzała mu w oczy, dla pewności przybierając jedną ze swoich smutnych, błagalnych min.

I tak by nie odmówił, ale teraz już nawet nie mógł.

– Oczywiście dziecko! Nie musisz prosić; laboratorium stoi przed tobą otworem. Bierz wszystko, co ci potrzebne. Ja oczywiście pomogę; jeśli tylko będę w stanie.

– A co z twoim kolegą mała? – Selekta skinęła w stronę okna wychodzącego na niewielki ganek ¬– Nie mów mi, że targałam go tu na próżno! – żachnęła się zirytowana faktem, iż jej przyjaciółka praktycznie zapominała o więźniu, którego sama chciała zabrać, a na domiar złego, to ona musiała go dla niej pilnować przez całą drogę.

– Właśnie!!! – wykrzyczała entuzjastycznie czarodziejka i poderwała się od stołu. – Mistrzu, masz tu korzeń Tode ?

– To pytanie do Mojry, a nie do mnie, dziecko: ja już od dawna przestałem panować nad tym składowiskiem.

Gosposia akurat wróciła do jadalni, niosąc imbryk świeżo zaparzonej mieszanki herbaty, melisy i mięty. Rozstawiła kubeczki i zaczęła polewać.

– Słyszałam, że potrzebujecie mojej pomocy. Jak mogę rozpoznać ten korzeń? – spytała, napełniając swój kubek, jako ostatni. – Tylko bez naukowego bla, bla, bla, proszę. Konkretnie: jak to wygląda? – Starsza, korpulentna kobieta katalogowała dobytek profesora, nadając przedmiotom swoje własne nazwy, związane z jakąś ich charakterystyczną cechą: fioletowy kryształ, żółta galareta, śmierdzi jak w wygódce itp...

– Zgniłozielony, bulwiasty korzeń z mocną wonią łajna – opisała Czarodziejka, przedstawiając szczegółowy, aczkolwiek niezbyt zachęcający opis składnika.

– Jest szczelnie zamknięty w piwniczce. Z przyjemnością pozbędę się tego świństwa z domu – odpowiedziała Mojra, po dłuższym namyśle. – Zaraz przyniosę – dokończyła pić napar i zaczęła zbierać puste naczynia.

– Nie trzeba, ja posprzątam – przerwała jej Lejla. – Pozmywać może każdy, a wygrzebać coś konkretnego w przedmiotach Mistrza, to wyzwanie, któremu tylko ty sprostasz Mojro – puściła gosposi oko i przechwyciła tacę.

– Przeceniasz mnie moja droga – Mojra zarumieniła się i uśmiechnęła, pokrzepiona dobrym słowem. – To ja idę po tego śmierdziucha. – Wycierając ręce w fartuch odeszła od stołu, ale przystała naprzeciw okna.

– Czy to ten bandyta, o którym panienka wspominała? – Mina gosposi zdradzała zainteresowanie mężczyzną uwiązanym na zewnątrz, Blejzer odzyskiwał przytomność i uniósłszy głowę, odwzajemnił jej spojrzenie.

– Tak to on – potwierdziła Lejla. Zmiana zachowania Mojry nie uszła jej uwadze. – Znasz go? – spytała gosposi.

– Ja?! Nie... Niby skąd taka kura domowa mogłaby znać takiego typa?! – zarzekła się nerwowo i szybko uciekła do spiżarki.

– Selekto przyprowadź go, proszę – poprosiła Arkanistka – Lepiej, żeby nie sterczał na widoku: jeszcze zacznie wrzeszczeć i przykuje niechcianą uwagę.

– W końcu coś się dzieje – Safonka wyszczerzyła zęby i zderzyła pięści o siebie. – Mam nadzieję, że eliksir prawdy nie podziała i trzeba będzie pytać po staremu – oblizała usta wykrzywione w złowieszczy uśmiech. Wszyscy uznali to za żart, ale Selekta naprawdę żywiła taką nadzieję: przemoc, tuż obok alkoholu, była jej ulubioną metodą rozładowania stresu, a ostatnio doświadczyła go aż nadto.

Lejla i Markus zostali na chwilę sami.

– Powiedz mi dziecko... jak tam sprawy z Cesarzem? – zagaił mag. Zanim wylądował na północy, zauważył, że między młodymi coś iskrzy.

– I dobrze i źle – odpowiedziała enigmatycznie Arkanistka, spuszczając wzrok. – Dobrze bo go kocham i on mnie też...

– A źle, bo? – dopytał, zachęcając ją do otwartości.

– Źle, bo nigdy nie będziemy mogli być razem, a przynajmniej nie oficjalnie – wydusiła z siebie.

– O, a czemuż to? – zdziwił się Markus – nigdy nie był mocno obeznany w polityce i obyczajach.

– Żeby nie doprowadzić do wojny z zakonami, które i tak nie są zadowolone z tolerancji Wila w stosunku do magii i czarodziejów – wyjaśniła Lejla.

– Ach te zakony i ich uprzedzenia... – mag machnął ręką na znak dezaprobaty – Ludzie zawsze się czegoś boją; tacy już są... Łatwiej jest znienawidzić i wytępić, niż zrozumieć.

– Nie znają nas, więc się boją, a jak się boją, to nienawidzą. Twoje słowa mistrzu – Arkanistka puściła mu oko. – Po to założyliśmy gildię w Oruun: żeby się pokazać i dać ludziom poznać – dodała.

– Ha! To prawda dziecko, moje słowa. Powiedz, czy ja już naprawdę jestem aż tak stary, że mnie cytujesz jak zmarłego filozofa?

– Nie cytuje cię, dlatego że jesteś stary mistrzu. Cytuję cię, dlatego że jesteś mądry – wymienili serdeczne uśmiechy.

Uroczą chwilę pomiędzy mistrzem, a jego uczennicą, przerwała Selekta, która wepchała zakneblowanego i związanego Blejzera, wprost do jadalni. Był już w pełni przytomny.

– Nie opieraj się ośle! – kopnęła go w plecy, a mężczyzna upadł na kolana tuż przed Markusem. Mag wstał i pochylił się nad mordercą.

– A więc to ty chciałeś zrobić krzywdę mojej najlepszej uczennicy. – Łotr spojrzał mu prosto w twarz.

Czarodziej spoliczkował go nagle. Co prawda po ciosach Safonki, to było dla Blejzera, niczym muśniecie łapką puchatego kotka; niemniej jednak Lejla była zaskoczona zachowaniem Markusa: pierwszy raz widziała, żeby mistrz kogoś uderzył.

Właśnie wtedy wróciła Mojra, niosąc szczelnie zamknięte pudełko dodatkowo zabezpieczone pasami z tkaniny.

– Profesorze... – zamilkła spoglądając na obitego złoczyńcę.

– Mojro?

– Przepraszam, jego twarz jest tak pokiereszowana, że mnie zatkało – Przyniosłam tego śmierdziucha – wręczyła magowi zawiniętą w materiał szkatułkę. Markus rozpakował i otworzył pudełko. Pomieszczenie natychmiast wypełnił potworny smród zgnilizny.

– Na litość Matki! Proszę to zamknąć. Chce nas profesor podusić?! Oczy gospodyni łzawiły od niewyobrażalnego odoru. Nawet przesłonięcie twarzy fartuchem nic nie pomogło.

– Tak; to z pewnością Tode i to najwyższej, jakości – stwierdził Markus i zatrzasnął pojemnik – Posiekaj do misy i zalej wrzątkiem: przestanie śmierdzieć – nakazał gosposi – Potem rozbij na papę.

Mojra wykonała polecenie bez słowa, a wrzątek rzeczywiście ograniczył intensywność aromatu niemal do zera.

– Ekhe... – Selekta chrząknęła wymownie, chcąc zwrócić na siebie uwagę. – Nie chciałabym psuć waszego iście genialnego planu, ale nie sądzicie chyba, że on dobrowolnie zje to świństwo? Po drodze nawet wody nie chciał; już myślałam, że zdechnie! – Selekta obnażyła poważny problem logistyczny. Faktycznie współpraca więźnia była raczej mało prawdopodobna.

– Jak nie jednym otworem to drugim – skomentował Markus. – Będę potrzebować pani asysty mistrzyni Weil.

– Ooo... Co to, to nie! – zaprotestowała Selekta. – Ja mu tego w dupę wciskać nie będę! – wypaliła.

Nastała niezręczna cisza.

– Chodziło mi o jego nos, lady Weil – sprostował mag wyraźnie, kładąc nacisk na słowo „nos". Nie chciał nawet myśleć o tym, dlaczego młodej kobiecie akurat ten sposób przyszedł do głowy.

W pokoju zawisła wyczekująca pauza, nieprzerwana przez żaden komentarz.

– Mojro kochana... – podjął w końcu Markus – ...postaw wywar przed naszym gościem. – Gosposia podeszła bardzo blisko więźnia; doszło między nimi do krótkiej wymiany spojrzeń, ale kobieta niemal natychmiast uciekła wzrokiem na ścianę. Safonka cały czas trzymała Blejzera, aby nie zrobił jej krzywdy.

– lady Selekto; zakryj nos i usta, a reszta niech się odsunie – polecił mag, a Trybada zaciągnęła koszulę na twarz. Lejla, odciągnęła Mojrę pod ścianę.

– Żebym tylko nie przedobrzył z mocą, bo nie będzie, kogo przesłuchiwać – oznajmił Markus i wystawił dłoń przed siebie, kierując palce w stronę naczynia z wywarem; szeptaną Mantrą wyciszył emocje, aby nie zabarwiły jego aury zbyt mocno.

Gęsty płyn wewnątrz naczynia, uderzony magią, zabulgotał i zaczął unosić w formie zawiesistego dymu. Markus pstryknął palcami, a struga cieczy strzyknęła w nozdrza Blejzera. Ten zakrztusił się, a jego ciałem szarpał spazmatyczny kaszel. Selekta trzymała go w mocnym uściski.

Po kilku minutach klęczał już spokojnie.

– No i gotowe! – Markus klasnął w dłonie, rozpraszając resztkę energii. Lejla zbliżyła się do swojego oprawcy.

– Mała uważaj! Nie wiadomo czy wasze czary-mary zadziałały – Czarodziejka, nie bacząc na przestrogi przyjaciółki, wyjęła knebel z ust mężczyzny. Blejzer tylko wpatrywał się tępo w podłogę. Wszystko wskazywało na to, że mikstura zaczęła działać. Arkanistka chwyciła go za podbródek.

– Powiedź, kim jesteś i dlaczego chciałeś mnie zabić? – spytała łagodnie.

– Ja... Ja... – zająknął się, ale w końcu rozplątał mu się język. – Ja jestem Marudik Kleiw – wyszeptał ciężko i zamknął oczy. Selekta uderzyła go pod żebra.

– Pobudka! Pani jeszcze nie skończyła, chuju!

– Nie musisz być taka wulgarna! – upomniała ją Lejla. Nigdy nie lubiła takiego grubiańskiego, prostackiego zachowania.

– Dobra, już dobra; przepraszam – Safonka pochyliła się nad łysą głową mordercy.

– Odpowiedź pani Lejli, misiu; grzecznie proszę. – pocałowała go w czoło.

– Bardzo jesteś zabawna, wiesz. – Arkanistka pokręciła głową, a jej przyjaciółka wyszczerzyła zęby, jak zawsze, kiedy była z siebie zadowolona.

– Nie traćmy czasu – nakazała Lejla i wróciła do przesłuchania. – Odpowiedz na moje pytanie! Dlaczego chciałeś mnie zabić? – Oczy Blejzera przestały błądzić i spojrzał wprost na nią.

– Dostałem zlecenie... – wysapał.

– Od kogo?

– Opancerzony jegomość ze stolicy... – Zabójca zmarszczył czoło i stroił dziwaczne miny: ewidentnie przesadzili z dawką – Zaoferował pięć mi tysięcy remów... za głowę czarownicy z cesarskiego dworu – oznajmił, robiąc pauzy na zebranie upojonych myśli.

– Uuuu... Robi się ciekawie – Selekta zatarła ręce: naprawdę bardzo chciała wiedzieć, komu ma podziękować za napaść na Lejlę i odwdzięczyć się po stokroć.

– Hmm... Opancerzony jegomość wskazuje na rycerza, ale byle kogo, nie byłoby stać na wynajęcie mordercy – pomyślała na głos Arkanistka, ale z tak niewielkiej ilości informacji ciężko było cokolwiek wydedukować.

– Pamiętasz coś jeszcze o swoim zleceniodawcy? Wygląd, akcent... cokolwiek?

– Miał symbol młota i kowadła na napierśniku – oznajmił ospałym głosem zabójca i ziewnął głośno – Mogę już iść spać panienko? Łeb mi pęka – spytał potulnie, ledwie utrzymując głowę w pionie. To był znak, że efekt narkotyczny przestaje działać i tode wchodzi w fazę usypiającą.

– Chyba, na tę chwilę nic więcej się nie dowiemy – westchnęła Lejla i przysiadła przy stole – Przyjechaliśmy z jednym wrogiem teraz mamy dwóch, z czego jeden w stolicy. Cudownie...! – uderzyła czołem o blat stołu. Jej nadzieje na to, że coś się wyjaśni, legły w gruzach. Po chwili za plecami usłyszała huk.

Blejzer upadł nieprzytomny na podłogę i zasnął skulony jak dziecko.

– No patrzcie na niego! Znowu śpi... – skomentowała Selekta, szturchając go butem.

– Mistrzu, musimy się skontaktować z Oruun. – Lejla była bliska płaczu. Poza kręgiem wzbudzeń nie pozostawało im nic innego jak ukrywanie się. Mag podszedł i chwycił uczennicę za ramiona.

– Nie zwlekajmy, zatem. Razem na pewno coś wymyślimy. Czarodziejka uściskała go w podzięce.

– A co ze śpiącą królewną? – Trybada wskazała na zwiniętego w kłębek mordercę.

– Tuż obok kuchni jest składzik z solidnymi drzwiami – wtrąciła się Mojra. – Nie wyważy ich... z resztą i tak nie wygląda na takiego, co by miał uciekać.

– Niech tak będzie – przytaknęła czarodziejka. – Chodźmy Mistrzu – wzięła maga pod ramię i zeszli do laboratorium.

– No dobra, gdzie ta klatka? – spytała Selekta i podniosła Blejzera z ziemi.

– Poczekaj, pomogę – zaproponowała Mojra i razem zaciągnęły go do wspominanej komórki. Gdy znalazł się w środku, gosposia zamknęła i zaryglowała drzwi.

– Idź im pomóc, a ja go popilnuję – rzuciła Trybada.

– Nie mistrzyni Weil. Ty im się bardziej przydasz, jeśli coś pójdzie nie tak; ja tu zostanę. On i tak będzie spał jeszcze kilka godzin.

– No dobra... ale jakby co, to uciekaj – I masz... – Selekta wręczyła gosposi jeden ze swoich sztyletów – to do samoobrony.

– Ja jestem bardziej biegła we władaniu miotłą, ale i tak dziękuję – Mojra nieporadnie złapała ostrze i schowała za fartuch. – Idź już... O mnie się nie martw. Gdy tylko Selekta zniknęła w korytarzu, ciszę zmącił ponowny trzask zamka, choć tym razem cichszy.

Blejzer bez problemu przysiadł na podłodze, prostując plecy. Przed jego twarzą zawisła rękojeść sztyletu.

– Masz – warknęła gosposia – dobrze, że chociaż aktorem jesteś dobrym...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro