3. Kolejny krąg piekła
Nita nerwowo kręciła piórem między palcami, w głowie starając się dobrać odpowiednie słowa. Od kilkunastu minut siedziała na kanapie i pochylała się nad powoli zapełniającym się listem. Bezwiednie szeptała zapisywane słowa, starając się dobrać je w odpowiedni sposób. List musiał być całkowitym przeciwieństwem jej korespondencji z Amine.
Dostałam list od Dumba, co nie powiem, że nie - smuci mnie. Mówiłam Ci, żebyś w razie problemów pisał. Mam nadzieję, że utrata odznaki była najmniejszą ceną, jaką przyszło Ci zapłacić za pojedynki.
Uniosła błagalnie oczy w stronę sufitu, po raz kolejny przeklinając to, że nie może się teleportować do Hogsmeade, albo użyć Sieci Fiuu. Nienawidziła wyrażać się w piśmie, zwłaszcza jeżeli chodziło o wiadomości, które okazywały się o wiele bardziej wpływowe i pozytywne w starciu z żywym człowiekiem.
Cholera, walić tę odznakę - to tylko głupi kawałek metalu. Lepiej napisz mi, o co się rozniosło, bo Amine się zapłacze, że jej lekcje ucieczki z miejsca zbrodni poszły w piach. Wiem, że nie lubisz walczyć. Mam nadzieję, że nie będziesz musiał tego więcej robić.
Skrzywiła się, stawiając ostatnią kropkę. To wszystko brzmiało szalenie... żałośnie. Z trudem westchnęła, chowając twarz między dłonie.
Zasady Hogwartu nie były po jej stronie, zresztą nie był to pierwszy raz. Rozumiałaby, gdyby to bliźniacy się jej wstydzili i nie chcieli, aby pojawiała się w szkolnych murach w roli jeźdźca apokalipsy, ale to dyrektor zawsze stał jej na przeszkodzie. Nawet gdy Murdoch leżał połamany w Skrzydle Szpitalnym po wyjątkowo brutalnym finale rozgrywek o puchar, nie dostała pozwolenia na zjawienie się w zamku.
Podświadomie zagryzła wargę, przypominając sobie miny ograniczonych Gryfonów, gdy zjawiła się po podopiecznych na peronie. W swojej jednej z bardziej drogich kreacji i pełnym makijażu prezentowała się nad wyraz dobrze. Zwłaszcza w roli rodzica, którego tak ochoczo wcześniej kilka osób z drużyny wyśmiewało, czy może raczej jego brak. Na co dzień była bardziej siostrą aniżeli ciotką czy matką, jednak niektóre sytuacje wymagały od niej przypomnienia sobie, że jest arystokratką i prawną Matką dwóch uczniów.
Nawet jeżeli dwójkę swoich dzieci uratowała od tyrana i wykupiła za kilka butelek gorzały.
Odchyliła głowę, powstrzymując się przed siarczystym przekleństwem. Jak często życie robiło sobie z niej żarty, a ile z tych razy była clownem na własne życzenie? Efekt motyla był prawdziwie zabójczy w jej przypadku. Zawsze pojedyncze i prozaiczne decyzje gwarantowały jej największe przygody życia.
Bunt młodzieńczy, gdy zdecydowała się potraktować podręczniki Bombardą? Poznała zarazę zwaną Amine Halevi.
Wyjazd do babci, gdy wierzyła, że piknik ma być piknikiem, a nie sprzedaniem ślubnym? Niemal zabiła swojego domniemanego narzeczonego.
Decyzja o nauczaniu domowym i odpuszczeniu sobie Hogwartu? Utraciła przyjaciela.
Remus Lupin zdawał się nim być od zawsze. Najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa było związane właśnie z nim, a raczej z tym, jak wysypała na niego wiaderko z piaskiem. Nawet jeżeli przez przypadek, ich młode umysły nie były na to gotowe. Możliwe, iż właśnie wtedy nastąpiło jej pierwsze spotkanie z płaczącym chłopcem, przez co nigdy nie traktowała łez u mężczyzn jako czegoś złego. Zwłaszcza gdy łzy wypływały z oczu o ciężkim do zidentyfikowania kolorze, który tak ją fascynował.
Remus wciąż miał tak samo intrygujące tęczówki, odciągające wzrok od licznych blizn i podkrążonych oczu. Zielone z niewyraźnymi miodowymi odpryskami. Niczym pył strącony przez nieostrożną wróżkę wprost na twarz swojego wychowanka.
Tak, zdecydowanie wciąż był piękny. Nawet jeżeli zdążyła jedynie pobieżnie ocenić sylwetkę i przejechać wzrokiem po bladych wargach. Bez namysłu przejechała palcami po własnych, zatrzymując kciuk w połowie dolnej.
— Och, ile bym dała... — niemal jęknęła, wciąż pozostając z przymkniętymi powiekami. Chciała, aby to on delikatnie muskał jej twarz, znacząc palcami własne wzory na szyi i wystających obojczykach. Delikatny dreszcz przeszedł Nicie po plecach, a zaraz po tym, przed oczami pojawił się widok pochylającego się nad nią mężczyzny, trzymającego jej biodra w silnym uścisku.
Jak całował Lupin? Chciała wiedzieć. Nie, ona musiała się dowiedzieć.
— Szczurzyca ma rację. Rób, nie rozmyślaj. Obiad, tak, to dobry pomysł na poznanie. — Jarvis zerwała się z kanapy, machnięciem różdżki pakując list. Zabytkowy zegar wydał z siebie specyficzny dźwięk młotków, przez co spojrzała w jego stronę. — Kolacja nie gorsza... — wymruczała, z niezadowoleniem rejestrując piątą po południu.
W ciągu kilku minut dopadła do szafy z ubraniami, już stojąc w samej bieliźnie, analizowała jej zawartość, a raczej wyjściową część. Z niezadowoleniem zrezygnowała ze spódnicy do kolan, zamiast tego wyciągnęła eleganckie spodnie w ciemnym kolorze i bordową koszulę. Z utęsknieniem jeszcze raz spojrzała na zakolanówki oraz biały golf. Chciała zaszaleć, nawet dla siebie. Ważne, aby ona się dobrze czuła ze sobą, w innym wypadku mogła mieć problemy z rozluźnieniem, a wiedziała, że tego nie chciała.
Ściągnęła brwi, przystępując do dalszych poszukiwań.
Kolejne dwadzieścia minut minęło, zanim Jarvis ze złością odłożyła ciemną szminkę na toaletkę. Ręce drżały jej niemiłosiernie, przez co zrezygnowała z szaleństwa, ograniczając się do podstaw i nienawistnego spojrzenia skierowanego w lustro. Ostatni raz poprawiła opadające na ramiona, ciemne włosy, zanim zdecydowała się na rozpoczęcie poszukiwań alkoholu.
Gdy stała już w progu swojego pokoju, cofnęło nią o kilka kroków. Z czystym niezrozumieniem i setką pytań w głowie, wpatrywała się w podłoże szafy, gdzie leżało ciemne wino, wciąż zawierające na szyjce kokardę. Przykucnęła, sięgając po nie. Wzruszyła ramionami, przyglądając się zawartości alkoholu i miejscu wyprodukowania, które niewiele jej mówiło. Uśmiechnęła się jednak szeroko, gdy jej wzrok padł na coś, co leżało zaraz za trunkiem.
Gorset.
Czy była wdzięczna ojcu za wychowanie w dostatku i salach bankietowych? Rzadko. Jednak zawiązując sobie, ściskającą żebra klatkę dziękowała w duchu jak nigdy, za wieloletnie przyzwyczajanie i niestrudzenie, z jakim obdarowywał ją częściami garderoby, zazwyczaj określanymi przez nią jako pierdoły. Otwierała szafę, żegnała się z nimi do nigdy i wracała do rutyny, zbliżonej wyglądem do typowej mugolskiej. Zamiast bali, kluby, a piwo korzenne zastępowała porterem. Jakoś nigdy tego szczególnie nie żałowała.
Tego wieczoru czuła jednak, że wygląda w swoim zestawie całkiem elegancko, a wątpiła, aby czarodziej wciąż się rozpakowywał i przez to sam wyglądał gorzej niż zwykle. Na coś była mu magia, na brodę Merlina! Nerwowo wytarła dłonie w spodnie, nagle czując się bardzo głupio i nie na miejscu. Jak niepasujący puzzel, który ktoś chciał na siłę wcisnąć w układankę. Ta osoba musiała się wyjątkowo nie poddawać, bo Nita dość szybko wyszła z mieszkania, zamykając je na klucz. Nerwowo oddychała, nie mogąc uwierzyć, że za kilka sekund ośmieszy się na własne życzenie, a dzieci bliźniaków będą słuchały do swojej śmierci o tępej ciotce z zapomnianej dzielnicy Londynu.
Przesunęła palcami po szyjce butelki, zastanawiając się, czy w razie porażki ośmieliłaby się pozbyć jedynego świadka żałosnego spotkania. Zwiesiła głowę, nie byłaby. Raczej to sobie powinna przygotować za to sznur, do związania i porwania Halevi, w ramach wdzięczności za złote rady, których sama nigdy nie stosowała.
Jednym susem doskoczyła do drzwi dzielących ją od obiektu westchnień, za co w tej chwili była im wdzięczna. Nerwowo rozejrzała się po klatce, jednak poza doniczkami z umierającymi paprotkami, była sama, choć poniekąd dzieliła los roślin. Zastukała trzykrotnie, uśmiechając się delikatnie do Judasza. Ostatni raz z trudem wzięła wdech, uspokajając drżące nogi i rozszalałe serce. Nie mogło w końcu wyjść aż tak źle.
Niemal padła na ziemię, słysząc dźwięk otwieranego zamka i powiększającą się szparę, wiodącą ją wprost do kogoś, kogo tak bardzo ceniła i nie była w stanie dosięgnąć przez ostatnie dziewięć lat...
🍷 🍷 🍷
Amine z żywym zainteresowaniem przyglądała się fusom, które pozostawiła po sobie kawa. Wątpiła, czy odczytałaby z nich cokolwiek pożytecznego, gdyby w przeszłości uważała na Wróżbiarstwie, zamiast wypełniać deficyt snu. Niezaprzeczalnie miała w życiu priorytety, a nie należała do nich wątpliwa zdolność odczytywania senników i inne pierdoły, na które była zbyt rozumna.
Nieobecna od dłuższej chwili, bezwiednie kiwała głową, zapewniając swoją rozmówczynię o ciągłej uwadze. Starała się co jakiś czas kiwnąć głową, czy wydać z siebie ciche mruknięcie, choć mogłaby przyrzec, że wszyscy mijający je czarodzieje, widzą ból egzystencjalny wymalowany na jej twarzy.
— On jest taki romantyczny! — Blondynka pisnęła, nagle łapiąc obiema dłońmi za tą należącą do Amine, tym samym wytrącając ją z rozmyślań i dylematów moralnych — Nie spodziewałam się tego po nim kompletnie! Jeszcze, że zrobił to na balu organizowanym przez rodzinę Malfoy! Myślałam, że zemdleję!
— Wiem, Moore, mówisz to piąty raz — Amine z trudem ugryzła się w język, jedynie w głowie dodając jebany pajacu. — Ten kryształ importowany z Brazylii, piękny. Podejrzewam, iż podróż po niego, była pełna poświęceń. — Uśmiechnęła się sztucznie, poklepując po nadgarstku pracującą kilka stopni wyżej znajomą. Nie wierzyła, że musiała trafić akurat na Hailey, zaraz po rozprawieniu się z Blackiem.
Pojawiają się jak wrzody na dupie.
Z trudem zachowała spokój, wciągając przez nos powietrze.
Jeszcze wszystko jebie różami. Kurwa mać.
Dusiła w sobie każde przekleństwo, wiedząc równocześnie, iż wszystko będzie musiała odreagować. Mimowolnie wróciła myślami do głupio uśmiechającego się Blacka, który za punkt honoru wziął sobie wytrącenie jej z równowagi i zmuszenie, do rozdarcia się jeszcze jak za czasów szkolnych, gdy niemal co przerwę organizowała sobie polowanie na Huncwoty. Niezaprzeczalnie w formie zemsty za nieśmieszne żarty i podrzuconą Amortencję.
— Ach, Amine, możesz mi już mówić w sumie Black. To kwestia kilku miesięcy w najgorszym wypadku. I tak, z tego co wiem, nieźle się namęczył, aby go zdobyć. — Moore jak zahipnotyzowana wpatrywała się w swój pierścionek zaręczynowy, szczerząc do niego. Dzięki temu Halevi przewróciła oczami, nie zyskując przy tym nieprzychylnego spojrzenia ze strony znajomej. — Jeszcze jak byliśmy w Hogwarcie, to się za nim uganiałam, a teraz on musiał za mną... Czy to nie ironiczne i jednocześnie słodkie?
— Wielce. — Żydówka założyła ręce na piersi, całkiem niedyskretnie spoglądając na swój mugolski zegarek. — Wybacz mi teraz... Hailey — szybko zdecydowała się na imię, nie chcąc okazać przypadkiem swojego obrzydzenia do rodowego nazwiska Syriusza — ale muszę wracać do pracy. Moja przerwa dobiegła końca kilka minut temu, a nie zapłacę za czynsz butelkami taniego wina.
Wstała pospiesznie, niemal natychmiast odwracając twarz od blondynki, której oczy na moment wydały się przeraźliwie puste i bez życia. Niemal natychmiast Halevi zrobiła ciężki wydech, czując, jak jej ciało przechodzi dreszcz.
Nie znosiła tej chorej hierarchii, w której nie liczyły się zdolności, a płynąca w krwiobiegu ciecz, jakby to jeszcze miało w praktyce jakieś znaczenie. Jednak po latach bójek i walczenia o swoje, była w stanie z pewnością stwierdzić, iż jej szlamowata krew, jest równie czerwona, co takiego Pottera, czy Blacka. Nie płynęła w ich żyłach, jakaś płynna magia, nie.
Z perspektywy czasu widziała rzeczy, które dotarły do niej dopiero w ostatnich latach edukacji. Tak naprawdę czystokrwiści byli przerażająco słabi, w sporej części nawet dziwnie zakompleksieni i trzymający się swojego rodu, jakby był ich jedyną zaletą i wartością. Nie potrafili się bić bez różdżek, a bez wsparcia rodziców, nagle stawali się nikim. Wystarczyło okazać się choć trochę inteligentnym i nie należeć do Gryffindoru, aby ci tracili mury obronne i zaczynali ufać nawet brzydkiej, śmierdzącej szlamie. Nie narzekała.
W końcu dzięki temu udało jej się dostać na jakiekolwiek stanowisko w Ministerstwie i niedługo po tym awans, wciąż była nikim w oczach Ministra, ale wiedziała, że miała siłę to zmienić. W przeciwieństwie do siedzącej przy stoliku Hailey, która utrzymywała swoją pozycję dzięki czystej krwi i zaręczynom z Blackiem. Obrzydliwe. W jej oczach blondynka była niesamowicie żałosna w swoim uzależnianiu od miłości i wpływów mężczyzny.
— Och, Amine, nie musisz się spieszyć. Powiedziałam twojemu szefowi, że potrzebuję twojej pomocy w kilku sprawach, raczej nie będzie cię poganiał. — Zaśmiała się perliście, na co Halevi gwałtownie odwróciła się w jej stronę. Otworzyła szerzej oczy, przez moment nie kontrolując wściekłości, napędzającej jej ciało.
— Moore — zaakcentowała aktualne nazwisko — nasza praca to nie jest, kurwa, przedszkole. — uderzyła dłońmi w stół, pochylając się w stronę kobiety, jakby na moment zapomniała, że powinna grać kochającą przyjaciółkę. Tak długo, jak będzie to wymagane. — Od tego, czy jestem tu, czy ogarniam te pieprzone papiery w departamencie z deficytami ludzi z dodatnim IQ, zależy życie ludzi. I nie, gówno mnie obchodzi to, że czarodziejom nic się przecież nie stanie. Pomyśl o zwykłych cywilach. Mam ci przypomnieć co się ostatnio stało, gdy smok w czasie transportu nie został dopilnowany? Mam wrażenie nawet, że miało to miejsce w, pierdolonej, Brazylii.
Hailey siedziała z otwartymi ustami, wpatrując się z niedowierzaniem w Halevi, która wszystko wypowiadała przerażającym, cichym głosem. Działał gorzej niż krzyk, a jej ciało mimowolnie się spięło, gdy tylko ta przypomniała sobie o podniesionych głosach, od których nie była w stanie się uwolnić od lat. Spuściła oczy, próbując uciec od pełnego oskarżeń wzroku Amine. Żydówka jednak uparcie wpatrywała się w nią, jakby z każdą sekundą przebijała ją kolejną szpilką. Przez chwilę otwierała i zamykała usta, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
— Przepraszam... — wyszeptała w końcu, swoim skruszeniem sprawiając, iż Amine niepewnie usiadła na krześle w kawiarence. — Po prostu, czuję się winna i bezużyteczna. Nie powinno mnie tu być, w Ministerstwie na takim stanowisku...
— Nie zaprzeczę — Halevi bezlitośnie podsumowała, jednak ręką dała kobiecie do zrozumienia, żeby kontynuowała.
🍷 🍷 🍷
Drzwi otworzyły się gwałtownie, zupełnie zaskakując Nitę, która niby od niechcenia spojrzała w bok. Starała się przybrać jak najbardziej obojętną pozę, choć mogła się założyć, że jest cała czerwona na policzkach, a nogi wyraźnie jej drżą. Przez moment zaczęła przeklinać to, że nie zdecydowała się na ubranie spódnicy.
— Hej Remus, mam nadzieję, że nie przeszkadzam. — Uśmiechnęła się, przymykając oczy. Spanikowała. Przez moment przeszło jej przez myśli, że zemdleje, gdy go zobaczy, przez co gnana impulsem, nie otworzyła powiek. — Przyniosłam wino, wiesz, tak na uczczenie tego, że zdecydowałeś się zamieszkać na końcu świata. — Zaśmiała się, starając pokazać swoje wyluzowanie.
— Dla takich kobiet, mógłbym się przeprowadzić nawet do piekła.
Zamarła, rozumiejąc, że nie otworzył jej Remus. Z przerażeniem otworzyła oczy, niemal zadławiając się powietrzem, gdy pierwszym, na co padł jej wzrok, okazał się przewiązany w biodrach ręcznik.
Niezaprzeczalnie, był on jedyną częścią ubioru na ciele stojącego przed nią mężczyzny, który jakby od niechcenia opierał się o framugę, posyłając jej dziwnie sugestywny uśmiech.
Czy zacznę dodawać rozdziały o normalnych porach? Chyba nie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro