Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Kolejny krąg piekła

Nita nerwowo kręciła piórem między palcami, w głowie starając się dobrać odpowiednie słowa. Od kilkunastu minut siedziała na kanapie i pochylała się nad powoli zapełniającym się listem. Bezwiednie szeptała zapisywane słowa, starając się dobrać je w odpowiedni sposób. List musiał być całkowitym przeciwieństwem jej korespondencji z Amine.

Dostałam list od Dumba, co nie powiem, że nie - smuci mnie. Mówiłam Ci, żebyś w razie problemów pisał. Mam nadzieję, że utrata odznaki była najmniejszą ceną, jaką przyszło Ci zapłacić za pojedynki.

Uniosła błagalnie oczy w stronę sufitu, po raz kolejny przeklinając to, że nie może się teleportować do Hogsmeade, albo użyć Sieci Fiuu. Nienawidziła wyrażać się w piśmie, zwłaszcza jeżeli chodziło o wiadomości, które okazywały się o wiele bardziej wpływowe i pozytywne w starciu z żywym człowiekiem.

Cholera, walić tę odznakę - to tylko głupi kawałek metalu. Lepiej napisz mi, o co się rozniosło, bo Amine się zapłacze, że jej lekcje ucieczki z miejsca zbrodni poszły w piach. Wiem, że nie lubisz walczyć. Mam nadzieję, że nie będziesz musiał tego więcej robić.

Skrzywiła się, stawiając ostatnią kropkę. To wszystko brzmiało szalenie... żałośnie. Z trudem westchnęła, chowając twarz między dłonie.

Zasady Hogwartu nie były po jej stronie, zresztą nie był to pierwszy raz. Rozumiałaby, gdyby to bliźniacy się jej wstydzili i nie chcieli, aby pojawiała się w szkolnych murach w roli jeźdźca apokalipsy, ale to dyrektor zawsze stał jej na przeszkodzie. Nawet gdy Murdoch leżał połamany w Skrzydle Szpitalnym po wyjątkowo brutalnym finale rozgrywek o puchar, nie dostała pozwolenia na zjawienie się w zamku.

Podświadomie zagryzła wargę, przypominając sobie miny ograniczonych Gryfonów, gdy zjawiła się po podopiecznych na peronie. W swojej jednej z bardziej drogich kreacji i pełnym makijażu prezentowała się nad wyraz dobrze. Zwłaszcza w roli rodzica, którego tak ochoczo wcześniej kilka osób z drużyny wyśmiewało, czy może raczej jego brak. Na co dzień była bardziej siostrą aniżeli ciotką czy matką, jednak niektóre sytuacje wymagały od niej przypomnienia sobie, że jest arystokratką i prawną Matką dwóch uczniów.

Nawet jeżeli dwójkę swoich dzieci uratowała od tyrana i wykupiła za kilka butelek gorzały.

Odchyliła głowę, powstrzymując się przed siarczystym przekleństwem. Jak często życie robiło sobie z niej żarty, a ile z tych razy była clownem na własne życzenie? Efekt motyla był prawdziwie zabójczy w jej przypadku. Zawsze pojedyncze i prozaiczne decyzje gwarantowały jej największe przygody życia.

Bunt młodzieńczy, gdy zdecydowała się potraktować podręczniki Bombardą? Poznała zarazę zwaną Amine Halevi.

Wyjazd do babci, gdy wierzyła, że piknik ma być piknikiem, a nie sprzedaniem ślubnym? Niemal zabiła swojego domniemanego narzeczonego.

Decyzja o nauczaniu domowym i odpuszczeniu sobie Hogwartu? Utraciła przyjaciela.

Remus Lupin zdawał się nim być od zawsze. Najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa było związane właśnie z nim, a raczej z tym, jak wysypała na niego wiaderko z piaskiem. Nawet jeżeli przez przypadek, ich młode umysły nie były na to gotowe. Możliwe, iż właśnie wtedy nastąpiło jej pierwsze spotkanie z płaczącym chłopcem, przez co nigdy nie traktowała łez u mężczyzn jako czegoś złego. Zwłaszcza gdy łzy wypływały z oczu o ciężkim do zidentyfikowania kolorze, który tak ją fascynował.

Remus wciąż miał tak samo intrygujące tęczówki, odciągające wzrok od licznych blizn i podkrążonych oczu. Zielone z niewyraźnymi miodowymi odpryskami. Niczym pył strącony przez nieostrożną wróżkę wprost na twarz swojego wychowanka.

Tak, zdecydowanie wciąż był piękny. Nawet jeżeli zdążyła jedynie pobieżnie ocenić sylwetkę i przejechać wzrokiem po bladych wargach. Bez namysłu przejechała palcami po własnych, zatrzymując kciuk w połowie dolnej.

— Och, ile bym dała... — niemal jęknęła, wciąż pozostając z przymkniętymi powiekami. Chciała, aby to on delikatnie muskał jej twarz, znacząc palcami własne wzory na szyi i wystających obojczykach. Delikatny dreszcz przeszedł Nicie po plecach, a zaraz po tym, przed oczami pojawił się widok pochylającego się nad nią mężczyzny, trzymającego jej biodra w silnym uścisku.

Jak całował Lupin? Chciała wiedzieć. Nie, ona musiała się dowiedzieć.

— Szczurzyca ma rację. Rób, nie rozmyślaj. Obiad, tak, to dobry pomysł na poznanie. — Jarvis zerwała się z kanapy, machnięciem różdżki pakując list. Zabytkowy zegar wydał z siebie specyficzny dźwięk młotków, przez co spojrzała w jego stronę. — Kolacja nie gorsza... — wymruczała, z niezadowoleniem rejestrując piątą po południu.

W ciągu kilku minut dopadła do szafy z ubraniami, już stojąc w samej bieliźnie, analizowała jej zawartość, a raczej wyjściową część. Z niezadowoleniem zrezygnowała ze spódnicy do kolan, zamiast tego wyciągnęła eleganckie spodnie w ciemnym kolorze i bordową koszulę. Z utęsknieniem jeszcze raz spojrzała na zakolanówki oraz biały golf. Chciała zaszaleć, nawet dla siebie. Ważne, aby ona się dobrze czuła ze sobą, w innym wypadku mogła mieć problemy z rozluźnieniem, a wiedziała, że tego nie chciała.

Ściągnęła brwi, przystępując do dalszych poszukiwań.

Kolejne dwadzieścia minut minęło, zanim Jarvis ze złością odłożyła ciemną szminkę na toaletkę. Ręce drżały jej niemiłosiernie, przez co zrezygnowała z szaleństwa, ograniczając się do podstaw i nienawistnego spojrzenia skierowanego w lustro. Ostatni raz poprawiła opadające na ramiona, ciemne włosy, zanim zdecydowała się na rozpoczęcie poszukiwań alkoholu.

Gdy stała już w progu swojego pokoju, cofnęło nią o kilka kroków. Z czystym niezrozumieniem i setką pytań w głowie, wpatrywała się w podłoże szafy, gdzie leżało ciemne wino, wciąż zawierające na szyjce kokardę. Przykucnęła, sięgając po nie. Wzruszyła ramionami, przyglądając się zawartości alkoholu i miejscu wyprodukowania, które niewiele jej mówiło. Uśmiechnęła się jednak szeroko, gdy jej wzrok padł na coś, co leżało zaraz za trunkiem.

Gorset.

Czy była wdzięczna ojcu za wychowanie w dostatku i salach bankietowych? Rzadko. Jednak zawiązując sobie, ściskającą żebra klatkę dziękowała w duchu jak nigdy, za wieloletnie przyzwyczajanie i niestrudzenie, z jakim obdarowywał ją częściami garderoby, zazwyczaj określanymi przez nią jako pierdoły. Otwierała szafę, żegnała się z nimi do nigdy i wracała do rutyny, zbliżonej wyglądem do typowej mugolskiej. Zamiast bali, kluby, a piwo korzenne zastępowała porterem. Jakoś nigdy tego szczególnie nie żałowała.

Tego wieczoru czuła jednak, że wygląda w swoim zestawie całkiem elegancko, a wątpiła, aby czarodziej wciąż się rozpakowywał i przez to sam wyglądał gorzej niż zwykle. Na coś była mu magia, na brodę Merlina! Nerwowo wytarła dłonie w spodnie, nagle czując się bardzo głupio i nie na miejscu. Jak niepasujący puzzel, który ktoś chciał na siłę wcisnąć w układankę. Ta osoba musiała się wyjątkowo nie poddawać, bo Nita dość szybko wyszła z mieszkania, zamykając je na klucz. Nerwowo oddychała, nie mogąc uwierzyć, że za kilka sekund ośmieszy się na własne życzenie, a dzieci bliźniaków będą słuchały do swojej śmierci o tępej ciotce z zapomnianej dzielnicy Londynu.

Przesunęła palcami po szyjce butelki, zastanawiając się, czy w razie porażki ośmieliłaby się pozbyć jedynego świadka żałosnego spotkania. Zwiesiła głowę, nie byłaby. Raczej to sobie powinna przygotować za to sznur, do związania i porwania Halevi, w ramach wdzięczności za złote rady, których sama nigdy nie stosowała.

Jednym susem doskoczyła do drzwi dzielących ją od obiektu westchnień, za co w tej chwili była im wdzięczna. Nerwowo rozejrzała się po klatce, jednak poza doniczkami z umierającymi paprotkami, była sama, choć poniekąd dzieliła los roślin. Zastukała trzykrotnie, uśmiechając się delikatnie do Judasza. Ostatni raz z trudem wzięła wdech, uspokajając drżące nogi i rozszalałe serce. Nie mogło w końcu wyjść aż tak źle.

Niemal padła na ziemię, słysząc dźwięk otwieranego zamka i powiększającą się szparę, wiodącą ją wprost do kogoś, kogo tak bardzo ceniła i nie była w stanie dosięgnąć przez ostatnie dziewięć lat...

🍷 🍷 🍷

Amine z żywym zainteresowaniem przyglądała się fusom, które pozostawiła po sobie kawa. Wątpiła, czy odczytałaby z nich cokolwiek pożytecznego, gdyby w przeszłości uważała na Wróżbiarstwie, zamiast wypełniać deficyt snu. Niezaprzeczalnie miała w życiu priorytety, a nie należała do nich wątpliwa zdolność odczytywania senników i inne pierdoły, na które była zbyt rozumna.

Nieobecna od dłuższej chwili, bezwiednie kiwała głową, zapewniając swoją rozmówczynię o ciągłej uwadze. Starała się co jakiś czas kiwnąć głową, czy wydać z siebie ciche mruknięcie, choć mogłaby przyrzec, że wszyscy mijający je czarodzieje, widzą ból egzystencjalny wymalowany na jej twarzy.

— On jest taki romantyczny! — Blondynka pisnęła, nagle łapiąc obiema dłońmi za tą należącą do Amine, tym samym wytrącając ją z rozmyślań i dylematów moralnych — Nie spodziewałam się tego po nim kompletnie! Jeszcze, że zrobił to na balu organizowanym przez rodzinę Malfoy! Myślałam, że zemdleję!

— Wiem, Moore, mówisz to piąty raz — Amine z trudem ugryzła się w język, jedynie w głowie dodając jebany pajacu. — Ten kryształ importowany z Brazylii, piękny. Podejrzewam, iż podróż po niego, była pełna poświęceń. — Uśmiechnęła się sztucznie, poklepując po nadgarstku pracującą kilka stopni wyżej znajomą. Nie wierzyła, że musiała trafić akurat na Hailey, zaraz po rozprawieniu się z Blackiem.

Pojawiają się jak wrzody na dupie.

Z trudem zachowała spokój, wciągając przez nos powietrze.

Jeszcze wszystko jebie różami. Kurwa mać.

Dusiła w sobie każde przekleństwo, wiedząc równocześnie, iż wszystko będzie musiała odreagować. Mimowolnie wróciła myślami do głupio uśmiechającego się Blacka, który za punkt honoru wziął sobie wytrącenie jej z równowagi i zmuszenie, do rozdarcia się jeszcze jak za czasów szkolnych, gdy niemal co przerwę organizowała sobie polowanie na Huncwoty. Niezaprzeczalnie w formie zemsty za nieśmieszne żarty i podrzuconą Amortencję.

— Ach, Amine, możesz mi już mówić w sumie Black. To kwestia kilku miesięcy w najgorszym wypadku. I tak, z tego co wiem, nieźle się namęczył, aby go zdobyć. — Moore jak zahipnotyzowana wpatrywała się w swój pierścionek zaręczynowy, szczerząc do niego. Dzięki temu Halevi przewróciła oczami, nie zyskując przy tym nieprzychylnego spojrzenia ze strony znajomej. — Jeszcze jak byliśmy w Hogwarcie, to się za nim uganiałam, a teraz on musiał za mną... Czy to nie ironiczne i jednocześnie słodkie?

— Wielce. — Żydówka założyła ręce na piersi, całkiem niedyskretnie spoglądając na swój mugolski zegarek. — Wybacz mi teraz... Hailey — szybko zdecydowała się na imię, nie chcąc okazać przypadkiem swojego obrzydzenia do rodowego nazwiska Syriusza — ale muszę wracać do pracy. Moja przerwa dobiegła końca kilka minut temu, a nie zapłacę za czynsz butelkami taniego wina.

Wstała pospiesznie, niemal natychmiast odwracając twarz od blondynki, której oczy na moment wydały się przeraźliwie puste i bez życia. Niemal natychmiast Halevi zrobiła ciężki wydech, czując, jak jej ciało przechodzi dreszcz.

Nie znosiła tej chorej hierarchii, w której nie liczyły się zdolności, a płynąca w krwiobiegu ciecz, jakby to jeszcze miało w praktyce jakieś znaczenie. Jednak po latach bójek i walczenia o swoje, była w stanie z pewnością stwierdzić, iż jej szlamowata krew, jest równie czerwona, co takiego Pottera, czy Blacka. Nie płynęła w ich żyłach, jakaś płynna magia, nie.

Z perspektywy czasu widziała rzeczy, które dotarły do niej dopiero w ostatnich latach edukacji. Tak naprawdę czystokrwiści byli przerażająco słabi, w sporej części nawet dziwnie zakompleksieni i trzymający się swojego rodu, jakby był ich jedyną zaletą i wartością. Nie potrafili się bić bez różdżek, a bez wsparcia rodziców, nagle stawali się nikim. Wystarczyło okazać się choć trochę inteligentnym i nie należeć do Gryffindoru, aby ci tracili mury obronne i zaczynali ufać nawet brzydkiej, śmierdzącej szlamie. Nie narzekała.

W końcu dzięki temu udało jej się dostać na jakiekolwiek stanowisko w Ministerstwie i niedługo po tym awans, wciąż była nikim w oczach Ministra, ale wiedziała, że miała siłę to zmienić. W przeciwieństwie do siedzącej przy stoliku Hailey, która utrzymywała swoją pozycję dzięki czystej krwi i zaręczynom z Blackiem. Obrzydliwe. W jej oczach blondynka była niesamowicie żałosna w swoim uzależnianiu od miłości i wpływów mężczyzny.

— Och, Amine, nie musisz się spieszyć. Powiedziałam twojemu szefowi, że potrzebuję twojej pomocy w kilku sprawach, raczej nie będzie cię poganiał. — Zaśmiała się perliście, na co Halevi gwałtownie odwróciła się w jej stronę. Otworzyła szerzej oczy, przez moment nie kontrolując wściekłości, napędzającej jej ciało.

— Moore — zaakcentowała aktualne nazwisko — nasza praca to nie jest, kurwa, przedszkole. — uderzyła dłońmi w stół, pochylając się w stronę kobiety, jakby na moment zapomniała, że powinna grać kochającą przyjaciółkę. Tak długo, jak będzie to wymagane. — Od tego, czy jestem tu, czy ogarniam te pieprzone papiery w departamencie z deficytami ludzi z dodatnim IQ, zależy życie ludzi. I nie, gówno mnie obchodzi to, że czarodziejom nic się przecież nie stanie. Pomyśl o zwykłych cywilach. Mam ci przypomnieć co się ostatnio stało, gdy smok w czasie transportu nie został dopilnowany? Mam wrażenie nawet, że miało to miejsce w, pierdolonej, Brazylii.

Hailey siedziała z otwartymi ustami, wpatrując się z niedowierzaniem w Halevi, która wszystko wypowiadała przerażającym, cichym głosem. Działał gorzej niż krzyk, a jej ciało mimowolnie się spięło, gdy tylko ta przypomniała sobie o podniesionych głosach, od których nie była w stanie się uwolnić od lat. Spuściła oczy, próbując uciec od pełnego oskarżeń wzroku Amine. Żydówka jednak uparcie wpatrywała się w nią, jakby z każdą sekundą przebijała ją kolejną szpilką. Przez chwilę otwierała i zamykała usta, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.

— Przepraszam... — wyszeptała w końcu, swoim skruszeniem sprawiając, iż Amine niepewnie usiadła na krześle w kawiarence. — Po prostu, czuję się winna i bezużyteczna. Nie powinno mnie tu być, w Ministerstwie na takim stanowisku...

— Nie zaprzeczę — Halevi bezlitośnie podsumowała, jednak ręką dała kobiecie do zrozumienia, żeby kontynuowała.

🍷 🍷 🍷

Drzwi otworzyły się gwałtownie, zupełnie zaskakując Nitę, która niby od niechcenia spojrzała w bok. Starała się przybrać jak najbardziej obojętną pozę, choć mogła się założyć, że jest cała czerwona na policzkach, a nogi wyraźnie jej drżą. Przez moment zaczęła przeklinać to, że nie zdecydowała się na ubranie spódnicy.

— Hej Remus, mam nadzieję, że nie przeszkadzam. — Uśmiechnęła się, przymykając oczy. Spanikowała. Przez moment przeszło jej przez myśli, że zemdleje, gdy go zobaczy, przez co gnana impulsem, nie otworzyła powiek. — Przyniosłam wino, wiesz, tak na uczczenie tego, że zdecydowałeś się zamieszkać na końcu świata. — Zaśmiała się, starając pokazać swoje wyluzowanie.

— Dla takich kobiet, mógłbym się przeprowadzić nawet do piekła.

Zamarła, rozumiejąc, że nie otworzył jej Remus. Z przerażeniem otworzyła oczy, niemal zadławiając się powietrzem, gdy pierwszym, na co padł jej wzrok, okazał się przewiązany w biodrach ręcznik.

Niezaprzeczalnie, był on jedyną częścią ubioru na ciele stojącego przed nią mężczyzny, który jakby od niechcenia opierał się o framugę, posyłając jej dziwnie sugestywny uśmiech.

Czy zacznę dodawać rozdziały o normalnych porach? Chyba nie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro