II: Strzykawka
Jeśli Wattpad postanowi być złośliwy i uciąć Wam tekst lub pomieszać akapity to wylogujcie i zalogujcie się ponownie, lub usuńcie opowiadanie z biblioteki i na nowo je dodajcie. To również dotyczy kolejnych rozdziałów, które będą z podobną ilością słów w przedziale od 10-12k, albo i większą. Każda część kończy się moją pogrubioną notką.
I najważniejsze. Też macie już dość tej akcji w Polsce? Tak? No to siup!
Leniwie otworzyłam oczy, żeby za moment znowu je zamknąć. Potężna fala bólu przycisnęła mnie mocniej do pościeli. Szumiało mi w uszach, a żołądek niebezpiecznie drgał. Modliłam się, żeby nie zwymiotować, bo żadna siła nie ruszyłaby mnie teraz z łóżka.
Miałam wrażenie, że w mojej głowie utknęła mała Atena, która za chwilę planowała z niej wyskoczyć z typowym dla siebie okrzykiem wojennym. Różnica polegała na tym, że ja nie byłam żadnym Zeusem i z całą pewnością nie połknęłam wczoraj Metydy.* W buzi natomiast miałam własną, prywatną Saharę. Praktycznie dławiłam się wyimaginowanym piaskiem pustynnym.
Próbowałam cicho krzyknąć, ale zamiast tego z gardła wydobył się jakiś charczący bulgot. Machnęłam bezradnie ręką, przewracając niefortunnie pustą szklankę, która głośno roztrzaskała się na drewnianej podłodze. Spanikowana otworzyłam szerzej oczy i zaczęłam szlochać jak małe dziecko.
Łkałam tak przez prawie dziesięć minut, aż cała poczerwieniałam na twarzy, a z nosa puściła mi woda. Zawsze źle znosiłam skutki picia wódki w dużej ilości. Ostatnia noc była jednak dość specyficzna, żeby nie nazwać ją mocno popieprzoną i na moje nieszczęście nie pomyślałam o konsekwencjach.
Nie upiłam się tak od dobrych kilku lat. Przy Luke'u chciałam być porządna, sumienna, taka dojrzała i wolna od nałogów. I przez cały nasz związek gładko mi to wychodziło. A teraz proszę, pierwsza noc po rozstaniu, a ja upiłam się praktycznie w trupa.
Beze mnie nie dasz sobie rady. Jesteś tylko małą dziewczynką, którą ten świat przeraża.
Nienawidziłam tego cichego głosiku w głowie, który ze mnie szydził, przypominając przykre słowa mojego już byłego narzeczonego. I przede wszystkim jego samego. Kto by pomyślał, że dopiero pod koniec naszej wspólnej przygody pokaże swoją prawdziwą, mało przyjazną twarz. Jednak teraz byliśmy tylko historią, do czego oboje musieliśmy się przyzwyczaić.
Nie poznaję cię. Nie poznaję człowieka, który stoi przede mną.
I jeszcze te nocne koszmary, które mnie nawiedziły ostatniej dość krótkiej nocy. Jak zapętlone cały czas wpadałyśmy na kolesi w garniturach, których spotkałyśmy wczoraj w klubie. Niestety tym razem nie pomyślałam, żeby odciągnąć od nich Lu i my również dostałyśmy w prezencie po kulce. Wzdrygnęłam się, kiedy przed oczami ponownie stanął mi widok jednego z tych mężczyzn. Jego gałki, lekko przekrwione, oddawały wciąż żywą emocję. I chociaż to tak bardzo przerażało, to jednocześnie było w tym coś fascynującego. Tak jakby śmierć wyłączyła jego ciało, ale nie zdążyła jeszcze zabrać duszy.
Od dziecka jej istota owiana tajemnicą i strachem intrygowała mnie. Lubiłam przyglądać się martwym myszom, którym koty ukręcały główki, nawet ich nie zjadając, a jedynie porzucały je w dużym ogrodzie państwa Król. Zabierałam później te wątłe ciałka za drewnianą altanę i przykrywałam je plandeką ochronną, przez kilka dni mając osobliwą zabawę, polegającą na obserwacji procesu rozkładu ich zwłok.
– Jesteś taka piękna – wymamrotałam, biorąc ją na przemarznięte dłonie.
Jesienny wiatr podrywał moje długie włosy, które następnie smagały mnie po twarzy, ale ja uśmiechałam się, ponieważ dziś znowu znalazłam martwą myszkę, którą mogłam się pobawić.
– Nie bój się, księżniczko – wyszeptałam do niej czule i zaczęłam głaskać ją po skąpym futerku. – Jesteś taka piękna. Taka piękna – powtarzałam oczarowana.
Kochałam te małe zwierzaczki, ale zwłaszcza w tej wersji, w której się nie ruszały. Zastępowały mi lalki i pluszowe misie, których nigdy nie miałam, bo tatuś uważał je za „kłopotliwe i zbędne".
Powolnym krokiem zaczęłam zbliżać się do altanki, z której w ostatnim czasie moi rodzice nie korzystali, ściskając delikatnie moją nową przyjaciółkę.
– Nazwę cię Awa – poinformowałam, uśmiechając się pod nosem.
Przystanęłam i wolną ręką uniosłam materiał plandeki. Leżący na murku Teoś niknął już w oczach, ale tak właśnie musiało być.
– Dla mnie wciąż żyjecie – przyznałam całkiem szczerze. – Nie wierzę, że zwierzęta nie mają duszy i nie idą do innego, lepszego świata.
Odłożyłam Awę obok Teosia i przykryłam te dwie małe myszki plastikową narzutą. Byłam przekonana, że śmierć to tylko ich nowy początek. **
Miałam również inne senne wizje. Pojawiał się w nich nieznajomy mężczyzna, z którym zderzyłam się pod sklepem. Ten popapraniec. Jego postać nie dawała mi spokoju. A właściwie nie dawał mi spokoju jego wyraz oczu. Był taki pusty i lodowaty. Bez jakiegokolwiek życia. Bez świadectwa, że mogła tam być kiedyś dusza.
A jednak w tym jego chłodnym spojrzeniu dostrzegłam iskrę, która wydawała mi się boleśnie znajoma. I to spostrzeżenie nawet we śnie nie chciało dać mi spokoju. Nawet na ten najkrótszy, bardzo prywatny moment, którego tak bardzo potrzebowałam.
Szukasz wrażeń, kochanie?
Usłyszałam ciche brzęknięcie i stukot butów na korytarzu, który mnie otrzeźwił. Naciągnęłam cienki beżowy koc aż pod samą szyję i niepewnie popatrzyłam w stronę wąskich drzwi od sypialni Lu, którą bezczelnie teraz zajmowałam. Rozległo się ciche pukanie i po chwili do pokoju wparował rozbawiony Fabian. Odetchnęłam z ulgą.
– Cześć, młoda. – Przywitał się radośnie, rozkładając się pewnie na fotelu obok. – Nieźle wczoraj narozrabiałyście, wiesz?
Przewróciłam oczami i zirytowana jęknęłam. On tylko głośniej się zaśmiał i rzucił lekko puchową, obrzydliwie różową poduszką w moją stronę. Był moim starszym bratem, mimo że nie płynęła w nas ta sama krew. Taka wersja Lu z penisem i zarostem na twarzy. Dorosły dzieciak. Uśmiechnęłam się nadąsana, osłaniając się przed ewentualnymi dodatkowymi atakami z jego strony, które jednak na moje szczęście nie nastąpiły.
– Proszę, Fabio – odezwałam się wreszcie. – Nie przesłuchuj mnie teraz – westchnęłam zaniepokojona.
– Teraz to przesłucha cię poranne słońce, a nie moja skromna osoba. – Wstał energicznie i z nieukrywaną radością rozsunął grube ciemne zasłony, a pokój zalała potężna fala światła. – Jeszcze szklankę rozbiłaś, no pięknie.
Jeśli Lucyfer miałby ziemskiego brata, to byłby nim bez wątpienia Fabian Bieńczyk w takich właśnie momentach. Zanurkowałam głośno w pościeli, osłaniając podrażnione oczy przed promieniami słońca. Przeklinałam Fabia i jego ciężki charakterek, a jeszcze bardziej przeklinałam swoją głupotę. Ktoś z boku mógłby sobie pomyśleć, że wiłam się jak opętana, bo chłopak siedzący na fotelu był moim osobistym katem, a pokój, w którym się znajdowaliśmy, stanowił prywatne piekło. Albo przynajmniej jego przedsionek.
– Jak będziesz grzeczna, to podam ci wodę i tabletkę na kaca. – Kusił mnie, próbując wyciągnąć z mojej bezpiecznej jamki, którą uwiłam sobie na łóżku.
Po szybkiej i wnikliwej analizie doszłam jednak do wniosku, że lepszy szok teraz, niż później. Wychynęłam żałośnie ze swojego schronienia i zrobiłam małą podkówkę. Fabian wstał i podał mi butelkę mineralnej, kręcąc z niedowierzania głową.
– A tabletka? – burknęłam pod nosem, obrzucając go nieufnym spojrzeniem.
– Wyciągnij łapkę. I na litość boską nie denerwuj się już tak – wymamrotał lekko zniecierpliwiony.
Podał mi dwie żółte kapsułki, a ja łapczywie wpakowałam je do buzi, zapijając dużą ilości wody. Sahara w gardle odrobinę zelżała, przez co uśmiechnęłam się z wyraźną ulgą. Już nawet słońce nie było tak straszne, jak kwadrans wcześniej.
– Gdzie jest Lu? – zapytałam, odchylając głowę, a włosy gładko opadły mi na plecy.
Fabian szeroko się uśmiechnął, pokazując rząd tych swoich śnieżnobiałych zębów i skinieniem pokazał na walizki leżące w rogu pokoju. To jednak działo się naprawdę.
– Poszła wydrukować bilety na wieczorny lot do Sofii. – Pomierzwił szybko swoje kruczoczarne włosy, o tak intensywnej barwie, jak u jego kochanej młodszej siostrzyczki. – Swoją drogą to do dzisiaj byłem przekonany, że wy z tym tylko tak żartujecie.
Wzruszyłam ramionami i ponownie zanurkowałam pod grubą błękitną kołdrą. Nie rozumiałam. Nie rozumiałam, dlaczego miałybyśmy z czegoś takiego żartować.
– I co ja mam ci powiedzieć, Fabio? – rzuciłam jednak cicho.
– Może zacznij od tego, dlaczego komplikujesz sobie życie. – Podniósł dłoń, abym przypadkiem mu nie przerwała. – Albo lepiej, dlaczego wciągasz w to wszystko Ludmiłę i tym samym mnie? Przecież nie musisz uciekać od Luke'a aż do Bułgarii. W życiu przecież czasem tak bywa, że ludzie zrywają ze sobą i to nawet zaręczyny. Znam osobiście ze dwie takie pary.
Leżałam cicho i trawiłam wypowiedziane przez niego słowa. To przecież Lu wymyśliła tę cholerną Bułgarię, bo na Erasmusie poznała tam wielu, jak to określiła sama, wspaniałych i wartościowych ludzi. Najlepszy kontakt złapała z dwójką gejów, u których zresztą miałyśmy spędzić pierwsze dwa miesiące. Jak im to było? Jordan i Christo?
To, co się właśnie teraz działo nie miało nic wspólnego z Lukiem. Moje decyzje nie kręciły się wokół jego naburmuszonej osoby, a ja sama nie postrzegałam tego, jako ucieczkę. Prawda, chciałam wyjechać, ale tylko po to, żeby odnaleźć ten brakujący sens życia. Odkryć siebie na nowo. I wreszcie się porządnie rozluźnić, zrzucając wieloletni ciężar z drobnych barek.
Może to perfidny wniosek, ale mój związek był takim gwoździem do trumny, który całkowicie mnie zrujnował. Patrząc na to z boku, żyłam jak w klatce, w której z każdym miesiącem brakowało świeżego powietrza. Ten wyjazd był przecież planowany od kilku miesięcy. Naprawdę myślał, że tak długo sobie z tego żartowałyśmy? Przecież po tygodniu odpuściłybyśmy.
– Jesteś niesprawiedliwy – mruknęłam. – Doskonale znasz Lu i wiesz, że nie można ją do niczego przymusić. Przecież nie wyjeżdżamy na zawsze i na jakiś pieprzony koniec świata. Równie dobrze to możemy wrócić nawet po dwóch dniach, jak nam się nie spodoba. Sam wiesz, jakie jesteśmy humorzaste.
– Raczej naiwne, Leno. Nazywaj rzeczy po imieniu. Mam szczerą nadzieję, że nie narobicie sobie problemów i nie będę musiał tam przyjeżdżać i interweniować – westchnął przeciągle, obrzucając mnie lekko zmartwionym spojrzeniem.
Zabolało.
– To był jej pomysł – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, ale Fabian zdążył już wstać z fotela i zamykał za sobą drzwi, pozostawiając mnie samą w sypialni.
Było mi przykro, że nam nie ufał, chociaż będąc szczerą, miał uzasadnione obawy. Kiedy zostawałyśmy z Ludmiłą same, los troszkę grał nam na nosie i przeważnie było to nieprzyjemne. Nie trzeba daleko szukać przykładów, wystarczy sytuacja z wczoraj. Kto normalny wpadłby na dwa trupy, podczas luźnego wypadu na miasto, w którym częściej zdarzały się kradzieże i prostytucja uliczna niż takie morderstwa. Chwyciłam za telefon, żeby sprawdzić, czy wreszcie jakieś portale o tym napisały.
Zaskoczona stwierdziłam, że w mediach totalna cisza. Przecież nie mogłam sobie tego ubzdurać, bez przesady. Ale z drugiej strony, zamordowano wczoraj dwie osoby i ani słowa o tym nie było? Serce zaczęło mi bić jak oszalałe, a fala gorąca uderzyła mi do głowy. Zamknęłam oczy, próbując na nowo uspokoić urywany oddech.
Przynajmniej tabletki częściowo zaczynały działać i miło mnie usypiały. Miałam szczerą nadzieję, że po przebudzeniu to wszystko okazałoby się dużo prostsze, a Fabian zawiózłby nas bezpiecznie na lotnisko i bez żadnych wyrzutów grzecznie, z uczuciem pożegnał. Nie chciałam dzisiaj podróżować tramwajem czy taksówką. Nie po tym, co się w nocy wydarzyło.
Przekręciłam się na bok i przytuliłam do brzucha wolną, zimną w dotyku puchową poduszkę. Po zamknięciu powiek zobaczyłam jego, popaprańca, ale czułam się tak wycieńczona, że nie miałam siły z tym walczyć.
Istniała nikła szansa na to, że jeszcze kiedykolwiek byśmy się spotkali. Zwłaszcza że to prawdopodobnie był Polak, a ja planowałam zniknąć na przynajmniej dwa miesiące w odległej Sofii. W sumie cieszyła mnie myśl, że możliwość ponownego spotkania zbliżona była do zera. Zimne oczy nieznajomego, jakby złagodniały, a ja spokojnie zasnęłam.
– Piękną mamy dziś noc, nie sądzisz? – zapytał, uśmiechając się szeroko, a jego oczy wydały się mniej lodowate niż za pierwszym razem.
– Bez znaczenia – powiedziałam cicho, praktycznie szepcząc. – Czego chcesz?
Pokiwał głową, wyraźnie czymś rozbawiony i zrobił krok w moją stronę, wywołując nieprzyjemne dreszcze na mojej bladej skórze.
– Nie zbliżaj się, popaprańcu. – Zaprotestowałam od razu, chcąc się ruszyć, ale coś zablokowało moje stopy.
Spojrzałam w dół i zamarłam. Stałam pośrodku gęstego brunatnego błota, którego poziom powoli się podnosił.
– Popaprańcu? – Powtórzył za mną dość cicho, jakby to słowo go żywo zainteresowało i ponownie zrobił kolejny krok, niebezpiecznie zmniejszając odległość między nami.
– Czego ty ode mnie chcesz? – jęknęłam, mrużąc żałośnie oczy i jednocześnie przeczuwając, co mógł teraz powiedzieć.
– Leno Król, przecież doskonale wiesz. – Moje imię w jego ustach było jak palący policzek w twarz. Jak kubeł zimnej wody na przemarznięte do szpiku kości ciało. – Mówiłem ci, że nieładnie tak zaczepiać obcych ludzi.
Nieładnie. Bardzo nieładnie.
– Proszę, nie. – Załkałam, kiedy wyciągnął spod koszuli broń i zaczął do mnie z niej mierzyć.
– Pamiętasz tych mężczyzn spod klubu? – zapytał spokojnie, a ja od razu skinęłam głową, próbując nie odtwarzać tego makabrycznego obrazka. – Oni podobnie jak ty zaczepili niewłaściwą osobę.
I strzelił. Strzelił mi prosto w głowę.
Obudził mnie dźwięk zamykanego okna. Lu stała z kubkiem i z zamyśloną miną wodziła oczami po sąsiednich blokach. Odwróciła niespiesznie głowę w moją stronę i uśmiechnęła się ciepło, kiedy dostrzegła, że się jej przyglądałam.
– Właśnie miałam cię budzić, śpiochu – rzuciła. – Za dwie godziny musimy być na lotnisku, a weź pod uwagę, że to miasto okropnie się korkuje. – Zauważyła i łagodnie usiadła na skraju łóżka, poprawiając cienkie ramiączko bordowej bluzki.
To był tylko sen. Tylko sen.
– Fabio nas zawiezie? – zapytałam cicho, kiedy przypomniałam sobie naszą prawie poranną wymianę zdań.
– Tak – odparła od razu. – Przepraszam cię za tego głupka, ale on naprawdę żył w przekonaniu, że nie odważymy się na taki długi wyjazd bez powodu. – Popukała się w czoło, patrząc mi prosto w oczy. – Wszystko już jest załatwione, więc lecimy, a Fabian musi się z tym pogodzić. – Po jej minie wywnioskowałam, że oni również wymienili między sobą kilka gorzkich słów.
Lekko zamroczona wyciągnęłam rękę i zabrałam Lu kubek, ponieważ potwornie chciało mi się pić. Skrzywiłam się, kiedy poczułam ostry zapach wódki.
– No co? – Przewróciła tylko oczami i szybko go ode mnie zabrała. – Wiesz, że stresuję się lataniem. Jeszcze ta sytuacja z wczoraj.
Pamiętasz tych mężczyzn spod klubu?
Zamrugałam szybko. Czyli to jednak rzeczywiście się wydarzyło. Ktoś zabił dwójkę ludzi, a media o tym milczały. My same nie zdążyłyśmy o tym wszystkim na spokojnie porozmawiać. Lu jakby domyśliła się, co mi chodziło po głowie i spiorunowała mnie wzrokiem.
– Nawet nie myśl, że będziemy o tym teraz rozmawiać – warknęła, a jej wybuchowa reakcja całkowicie mnie zaskoczyła. – Nie miałam jeszcze czasu, żeby to samodzielnie przemyśleć. – Wyjaśniła, kiedy zobaczyła rozciągający się grymas na mojej twarzy. – Umówmy się, że całej sprawy nie było. – Machnęła ręką.
– Dobra, jak chcesz. – Zirytowana przekręciłam się na łóżku, zrzucając przy okazji kilka małych ozdobnych poduch na drewnianą podłogę.
Oni podobnie jak ty zaczepili niewłaściwą osobę.
– Kochana, o co ci chodzi? – Pochyliła głowę i przymrużyła oczy. – Czy naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać? – zapytała, uważnie mi się przyglądając. – Uwierz mi, że będziemy mieć w Bułgarii bardzo dużo czasu na mniejsze i większe rozmowy. Nawet na ten temat możemy poświecić chwilę. Tylko kurczę, nie teraz. Musisz wstać i iść się ogarnąć, jeśli chcemy zdążyć na samolot i zacząć zmieniać twoje i moje życie. Pamiętaj, że nie mogę wszystkiego zrobić za ciebie.
Pamiętałam.
– Daj mi pół godziny – rzuciłam, wstając z łóżka i udałam się w stronę wyjścia. – Lu?
– Tak? – Uniosła pytająco brwi, marszcząc śmiesznie przy tym czoło.
– Dziękuję, że jesteś – wyszeptałam i zamknęłam za sobą drzwi.
Wdzięczność. To właśnie wtedy odczuwałam wobec Ludmiły. Palącą, nieprawdopodobną wdzięczność.
* * *
Stałyśmy poddenerwowane na płycie lotniska. Ludmiła praktycznie dreptała w miejscu, ściskając nerwowo płócienną torebkę z rysunkiem rozdrażnionej pszczoły. I sama ją teraz przypominała. Fabian przygaszony patrzył raz na mnie, a raz na nią. Nieprzyjemne wrażenie z rana utrzymało się i nie potrafiłam spojrzeć przyjacielowi prosto w oczy. Wiedziałam, że był rozczarowany.
Żadna z nas też nie wpadła na to, żeby zasugerować, że mógł tam lecieć z nami. Tylko po co? Fabio w przeciwieństwie do nas miał już stałą pracę, a od jakiegoś czasu spotykał się z sąsiadką. Miałby to wszystko rzucić tylko po to, bo najlepsza przyjaciółka jego siostry miała kryzys egzystencjalny i musiała wybyć z Polski, aby jakoś się uleczyć? No nie. Jeśli w głowie brzmiało to absurdalnie, to co dopiero, jeśli byłoby to wypowiedziane na głos.
Z głośników wybrzmiał komunikat: Pasażerowie Embraera sto dziewięćdziesiąt lotu numer sześćset trzydzieści trzy do Sofii proszeni są o podejście do hali odlotów przy stanowisku drugim.
– Czas na nas, braciszku – pisnęła Lu i wskoczyła na brata, mierzwiąc mu jego geste włosy i klepiąc go radośnie po plecach. – Bądź grzeczny i odbieraj telefony.
– Nie przeginaj, dzieciaku. – Zaśmiał się ani trochę niezakłopotany tą sytuacją i odwzajemnił ten dziwny uścisk.
Zawstydzona spuściłam głowę i zaczęłam przyglądać się swoim wysłużonym tenisówkom. Ich noski były bardziej szare niż białe, pomimo usilnych starań mojej pralki. Czułam się trochę jak obcy człowiek, który przez przypadek zaobserwował wybuch czułości pomiędzy dwójką, spokrewnionych ze sobą młodych ludzi. Bo nie można było wątpić, że tych dwoje łączyły właśnie więzy krwi. Podobieństwa można było się doszukiwać nie tylko w hebanowej barwie ich włosów, ale i w samych rysach twarzy, które mieli identyczne. Czasami się zastanawiałam, jak to możliwe, że nie byli bliźniakami, tylko dzieliła ich ta idiotyczna różnica trzech lat, przez co najpierw minęli się w gimnazjum, a później w liceum.
Zazdrościłam im, tu na lotnisku imienia Jana Pawła II, ponieważ sama nie miałam z kim się pożegnać. I tak naprawdę też tego nie chciałam. Nie lubiłam tych wszystkich emocji, które towarzyszyły bliskim sobie ludziom podczas rozłąki. Były dość...
– Młoda, a ty się już nie pożegnasz? – Fabio stanął przede mną i głęboko spojrzał mi w oczy, chcąc dać do zrozumienia, że co by się nie działo i tak będzie mnie w tym wspierał.
problematyczne.
– Przepraszam, nie chciałam wam przeszkadzać. – Machnęłam żałośnie ręką, a do oczu napłynęły mi łzy wzruszenia, których wcale tu nie zapraszałam. – Będzie mi ciebie brakować, przecież wiesz – mruknęłam, pociągając żałośnie nosem.
Rozczuliłam się, chociaż tak bardzo tego nie chciałam. Okrutne, problematyczne rozstania, ściskające za serce. Tak jakbym podejrzewała, że to było nasze ostatnie spotkanie.
– Uważaj, proszę. I na tego dzieciaka również. – Skinął głową na Lu i mocno mnie przytulił, a ta pokazała nam czerwony język. Odsunął na moment twarz, aby zetrzeć mi pojedyncze słone łzy, które rujnowały mój świeży makijaż. – I biegnijcie już, bo jak się tak będziecie ociągać, to na pewno nie zdążycie.
Odepchnął nas od siebie i przystanął z boku, patrząc, jak przechodzimy przez odprawę. Trzymałam Lu mocno za rękę i nie dlatego, że ona tego potrzebowała. Ja tego potrzebowałam. Bałam się, że jeśli bym ją puściła, nie miałabym wystarczająco dużo odwagi w sobie, aby wejść do tego nieszczęsnego samolotu i raz na zawsze zmienić bieg swojego życia. I to okazałoby się tylko nierealistycznym snem, a tego nie chciałam.
– Musimy jutro z rana pójść na zakupy, żeby się tam dobrze wpasować. Nie możemy wyglądać jak polskie wieśniary, które przyjechały tylko na wakacje – szepnęła do mnie konspiracyjnie, poprawiając zrobionego pół godziny temu koka. – O kurde, prawie bym zapomniała o najważniejszym. Jordan i Christo planują nas zabrać wieczorem na pokaz mody, który organizuje wujek Jordana. A wiesz, co jest najlepsze?
– Nie mam pojęcia, Lu – odparłam, a mój głos drżał z przerażenia, kiedy podałam któryś raz z rzędu paszport do kontroli.
– Ty tak na serio? Kobieto, to idealna okazja na poznanie jakiegoś seksownego Bułgara! – pisnęła mi cicho do ucha rozbawiona. – Nie wiem, jak ty, ale ja planuję się tam dobrze bawić. Baaardzo dobrze bawić.
Nie wątpiłam w ani jedno jej słowo.
Zaśmiałam się pod nosem. Nie musiałam się niczego obawiać, mając pod ręką taką przyjaciółkę. Wyszłyśmy na zewnątrz i zostałyśmy skierowane do małego szarego busa, który miał nas podwieźć do odpowiedniego samolotu. O tej godzinie było dość mało pasażerów, co tylko mnie ucieszyło. Oczywiście nadpobudliwa Ludmiła Bieńczyk narobiła szumu za kilka osób, ale do tego dawno już byłam przyzwyczajona.
Z pewną ckliwością, niepodobną do mnie obserwowałam zachodzące słońce, sprawdzając panicznie kilka razy kieszenie spodni i jeansowej kurtki, czy na pewno miałam przy sobie telefon i bezprzewodowe słuchawki. Nie było nic lepszego na świecie niż słuchanie muzyki w przestworzach, chociaż podobno nie należało to do zbyt bezpiecznych czynności. Kiedy busik podjechał, mocniej ścisnęłam dłoń Lu i wyszeptałam:
– Lećmy się dobrze bawić.
* * *
Lot do Sofii odbył się bez żadnych komplikacji, nawet podczas lądowania na Wrażdebnie, największym porcie lotniczym w Bułgarii, nie wystąpiły mocne turbulencje. W czasie szybowania w przestworzach, które trwało niecałe dwie godziny, Lu zdążyła ponarzekać i przespać się za nas obie. Sama podziwiałam widoki przez mikroskopijne okienko samolotu, słuchając Another Love Toma Odella.
Tak jak podejrzewałam, Jordan i Christo przyjęli nas bardzo ciepło, zarażając swoim pozytywnym nastawieniem do otaczającego świata. Pomimo późnej pory po dotarciu do ich dwupiętrowego mieszkania, wszyscy wylądowaliśmy na przestronnym balkonie i do świtu popijaliśmy morelową rakiję, zajadając się słodką baklawą. Gdzie dla mnie i Lu to było prawdziwe smakowe przeżycie. Sama noc trwała oczywiście zbyt krótko, ale w takim towarzystwie takie spostrzeżenia były zrozumiałe. I dopiero wtedy uświadomiłam sobie, dlaczego moja przyjaciółka tak dobrze wspominała wyjazd w te strony.
Trzeba przyznać, że zarówno Jordan, jak i Christo przekonali mnie do siebie praktycznie od pierwszej rozmowy. Nie pamiętałam czy kiedykolwiek poznałam tak skromnych i jednocześnie wybitnie uzdolnionych ludzi, jak ta dwójka. Czułam się, jakbyśmy byli znajomymi od wielu lat, a tak przecież nie było. I chcąc nie chcąc musiałam tę krótką libację odespać przez dzień i zbudziłam się dopiero późnym popołudniem.
W powietrzu unosił się zapach świeżych naleśników i syropu klonowego. Mój brzuch pod wpływem tych bodźców zapachowych żałośnie zaburczał. Niespiesznie otworzyłam oczy i przeciągnęłam się, cicho przy tym jęcząc. Cały pokój pogrążony był w ciemności, którą zapewniały rozsuwane na pilota czarne rolety. Nie chciało mi się wstawać, nawet po jedzenie, ale było wystarczająco późno, a my mieliśmy ambitne plany.
Byłam ciekawa wystawy wujka Jordana, na którą mieliśmy się wybrać, a jeszcze bardziej egzotycznych Bułgarów. Z tego, co wspominał Christo, większość osób w stolicy posługiwała się biegle językiem angielskim, co w naszym przypadku było dość istotne.
Sięgnęłam po plastikowy pilocik i nacisnęłam malutki guziczek, a po chwili cały pokój zalała imponująca fala światła. Siedziałam w osłupieniu z otwartą buzią, ciesząc się z tego, że znajdowałam się właśnie w takim miejscu. Brzuch ponownie przypomniał o swoim istnieniu i wydał zabawną serię kilku pomruków.
Wstałam, a moje stopy zderzyły się z nagrzanym drewnianym parkietem. Zajmowałyśmy pokój, którego metraż stanowił połowę mojego dawnego mieszkania. Lu wspominała, że ta nietypowa parka do biednych nie należała, ale przez myśl mi wtedy nie przeszło, że mogli żyć aż na takim poziomie.
Rodzice Jordana byli modelami i aktorami na deskach teatru, a z kolei Christo pochodził z rodziny nieschematycznych, bo bogatych za życia malarzy. Nic dziwnego, że się dobrali. Każdy z nich miał duszę artysty i tym samym wiele ich łączyło.
Duże okna, których zadaniem było chyba wprowadzanie bułgarskiego słońca do środka, idealnie komponowały się z ciemnymi belkami na podłodze. Całość dopełniały egzotyczne rysunki na ścianach, które bardziej przypominały graffiti niż obrazy. No tak. Byłam w mieszkaniu artystów, więc wszystko musiało tu być z gustem, dopasowane i powiązane w jakiś sposób ze sztuką. Podeszłam do drzwi i odważnie je otworzyłam. Uderzył we mnie zapach świeżo wysmażonych placków, więc stałam w progu jak małe, podekscytowane dziecko, wdychając tę miłą woń.
Jak byłam mała w okresie jesienno-zimowym moja babcia zawsze piekła dużo ciast, ciasteczek i lubiła smażyć właśnie naleśniki, które podawała z konfiturą z czarnej porzeczki i ciepłą herbatą malinową. To była jedyna przychylna mi osoba z rodziny. Może dlatego, że tak naprawdę nigdy nie zgadzała się z moim ojcem i zasadami przeklętego rodu, z którego się wywodził. Szkoda tylko, że los postanowił mi ją odebrać i to jeszcze przed moimi siódmymi urodzinami. Nieszczęśliwy wypadek.
Nieznany kierowca potrącił ją na pasach kilka metrów od domu i perfidnie uciekł, nie wzywając żadnej pomocy. Pozostawił biedną wykrwawiającą się staruszkę na środku drogi. Tak beznadziejnie połamaną, jakby jej części ciała były słabymi gałązkami. Wciąż o niej pamiętałam. O jej szczerym uśmiechu, stalowych krótkich włosach i wielkiej chęci wyrwania mnie od państwa Król.
Przetarłam nerwowo oczy, odklejając się od framugi drzwi, bo już dłużej nie mogłam ignorować tych zapachów i zbiegłam z wypiekami na twarzy po wysokich, krętych schodach, zachowując się przy tym, jak wyjątkowo niezgrabna słonica. Lu siedziała zadowolona przy dużym, kolonialnym stole, wykonanym z egzotycznego drewna w chłodnej tonacji. To był jeden z tych większych modeli, który cieszył się małą popularnością, ze względu na kosmicznie wysoką cenę. Sięgając po taki mebel, z pozoru wyglądający na ciężki i masywny, nie obciążało się nadmiernie przestrzeni.
– Śpiąca królewna wstała? – Zsunęła okulary przeciwsłoneczne z nosa i władowała sobie kawałek złocistego naleśnika do buzi, wesoło potrząsając włosami w rytm tylko jej znanej melodii.
– Cześć, złośnico – rzuciłam swobodnie na powitanie, zajmując miejsce naprzeciwko. – Gdzie zniknęli nasi egzotyczni chłopcy?
Na dużej tacy wyłożone były naleśniki różnej grubości, od bardzo cienkich, aż do typowych amerykańskich grubasków. Co najciekawsze dalej musiały być ciepłe, bo intensywnie parowały. Obok stały dwie sosjerki. W jednej znajdował się sos klonowy, mój faworyt zresztą, a w drugiej dip z jabłek, który okazał się za gęsty. Wzięłam śnieżnobiały talerz z narysowanymi śmiesznymi twarzami i nałożyłam sobie dwa małe. Nawet zastawa do śniadania nie mogła odbiegać od artystycznego kanonu tej świeżo poznanej dwójki.
– Tylko nie złośnico. – Zaprotestowała po chwili, śmiesznie marszcząc przy tym nos. Zawsze to robiła. – Jordan i Christo poszli pomóc wujkowi ogarnąć to całe zamieszanie związane z wieczornym pokazem. Zostawili mi adres i wytłumaczyli, jak mamy trafić, ale martwi mnie jedno. W co my się do cholery ubierzemy?
Przygryzłam delikatnie wargę i sięgnęłam po karafkę z zimną wodą, której niewielką ilość ostrożnie przelałam do wysokiej szklanki. Próbowałam przypomnieć sobie zawartość naszych walizek i określić, czy coś się mogło nadać na dzisiejszy wieczór.
– Coś się znajdzie. – Zapewniłam ją. – Tylko w jakie kolory tu celować? – Zamyśliłam się na dłuższy moment.
Bułgarzy raczej byli pozytywniej nastawieni do świata, więc tym samym bardziej odważni w kwestiach mody. Czy można jednak zakładać, że krzykliwe barwy były u nich na topie? Przeżuwałam wolno stosunkowo drobne kęsy i czekałam na odpowiedź Lu. Odłożyłam głośno szklane naczynie w żółte słoneczka i obrzuciłam ją ponaglającym spojrzeniem.
– Daj mi się zastanowić. – Potarła gorączkowo policzek dłonią. – Dobra, mam pomysł. – Wsparła głowę i spojrzała na mnie, uśmiechając się tajemniczo pod nosem. – Skoro idziemy na luźny pokaz mody, to postawmy na niezawodny kontrast. – Zaczęła. – Ja ubiorę elegancką małą czarną, która zawsze się sprawdza przy takich okazjach, a ty założysz tę swoją czarującą białą suknię do kostek z wyciętymi plecami. – Skinęłam delikatnie głową, ponieważ spodobał mi się jej pomysł. – Ona idealnie podkreśla twoje kształty – dodała, mrugając do mnie porozumiewawczo.
Wstałam troszkę zbyt gwałtownie, bo aż zastawa zadrgała i popędziłam do łazienki na parterze, porzucając swój niedojedzony, wciąż ciepły posiłek. Musiałam jak najszybciej umyć porządnie całe ciało, potem włosy i zdążyć je jeszcze wyprostować. Nadszedł dzień, w którym miałyśmy pokazać się egzotycznej części świata i musiałyśmy wypaść dobrze. Ja musiałam. Ludmiła miała większość tych czynności za sobą, bo w porównaniu do mnie była stukniętym porannym ptaszkiem.
– Lu, a ty zadzwoniłaś, albo napisałaś do Fabia? – krzyknęłam, ściągając chaotycznie ubrania, które ostatniej nocy służyły mi za piżamę.
– Zaraz do niego napiszę – odkrzyknęła praktycznie od razu, a ja odkręciłam wodę.
Z miedzianego kranu trysnął ciepły strumień, którym zaczęłam się polewać, doznając w środku miłego, uzależniającego uczucia ulgi. Oparłam wilgotne czoło o miętowe duże kafle, a gorąca woda spływała po mojej głowie i plecach, kreśląc na nich miliony niewidzialnych ścieżek. Tysiące płytkich wgłębień. Kiedy znajdowałam się pod prysznicem bądź też w wannie stawałam się zupełnie innym człowiekiem. Ściągałam setki uwierających za dnia masek. Setki strojów, które miały bronić dostępu do mojego wyniszczonego serca. I często miałam przy tym wrażenie, że zmywałam z siebie brud tego całego świata, w którym przyszło mi żyć. Tak jakbym ścierała z siebie te wszystkie przeprowadzone rozmowy i obrazki, które zarejestrowały moje przemęczone patrzeniem oczy.
Powolnymi ruchami zaczęłam wcierać we włosy odżywkę, modląc się, aby wypaść dzisiaj przynajmniej przyzwoicie. Oczywiście, że chciałam być piękna, najpiękniejsza, ale z upływem czasu przywykłam do dwóch spraw. Faktów.
Pierwsza. Człowiek nigdy nie powinien porównywać się do drugiej osoby. Bo to toksyczne. A druga, że zawsze, ale to zawsze w tym ogromnym wszechświecie znalazłby się ktoś, kto okazałby się w czymś lepszy. Tak po prostu było i już. W duchu natomiast, zapominając o tych życiowych mądrościach, przeklinałam swoją bladą cerę, dla której nie było już żadnego ratunku. Obawiałam się, że w starciu z Bułgarkami i ich dokładnie opalonymi ciałami odpadłabym już w przedbiegach.
– I jak ci idzie? – Lu ponaglała mnie przez drzwi, głośno dysząc do wąskiej szczeliny, co brzmiało dość specyficznie.
– Chwila – warknęłam głośno, spłukując białą pianę.
Kiedy wychodziłam, rzuciłam przelotne spojrzenie na samą siebie odbitą w ogromnej tafli lustra. Potrzebowałam wielu dni, aby moja skóra wyglądała na wypoczętą i zdrową. Lu siedziała na drewnianych szerokich schodach, spoglądając z zadumą na portret dwóch lwów bawiących się piłką cyrkową. Całe to mieszkanie było godne uwagi i wiedziałam, że wcześniej czy później musiałam je uważniej zwiedzić.
Chciałam również lepiej poznać samego Christa i Jordana, których w dużej mierze znałam z pijackich opowieści Lu i nie było to dla mnie wystarczająco satysfakcjonujące. Osobliwi ludzie zawsze mieli w sobie to coś, co ciągnęło każdego do ich poznania, a oni dokładnie tacy byli. Osobliwi do bólu.
– Kto namalował ten obraz? – zapytałam, siadając obok niej na jednym ze stopni i spojrzałam na nietypową ilustrację.
Nie przepadałam za tymi dumnymi zwierzętami, ani trochę nie przepadałam, chociaż doceniałam tę osobliwą abstrakcję. Była groteskowa.
– Christo oczywiście. – Zerknęła na mój niechlujny turban z ręcznika i uśmiechnęła się, automatycznie poprawiając ułożoną już do wyjścia fryzurę. – Mamy niecałą godzinę na przygotowania. Właściwie ty masz, bo ja muszę tylko się ubrać. – Przypomniała, a właściwie złośliwie wytknęła. Nieznośny poranny ptaszek.
Prostowanie moich długich, przeraźliwie puszących się włosów i malowanie twarzy przy ograniczonym czasie odbierało tym czynnościom całą przyjemność. Zawsze szybciej biło mi serce, kiedy się spieszyłam, co było dość oczywistym zjawiskiem, a to sprawiało, że się złościłam. Takie błędne koło.
Oczywiście mimo szczerych chęci nie wyrobiłam się w godzinę, przez co rozzłoszczona Lu musiała dzwonić po taksówkę. Wypindrzone mocno jednak w stylu polskim dotarłyśmy pod akademię sztuki, w której miał się odbyć pokaz mody. Nie było nic lepszego od współpracy projektantów z artystami. To zawsze tworzyło niezawodny klimat. Lu wyciągnęła telefon, żeby sprawdzić, czy adres oby na pewno się zgadzał. Było to niepotrzebne, bo w tym samym momencie ze środka wyszedł zniecierpliwiony Christo, machając do nas ręką.
– Prawie się spóźniłyście. – Zganił nas, prowadząc do sali, w której miał odbyć się pokaz. – Macie szczęście, że bardzo dobrze wyglądacie. Jak to się zwykle lubi mawiać wśród naszych kręgów, na ładnych ludzi warto czekać.
Christo ubrany w złoty garnitur bez połysku robił piorunujące wrażenie. Lu co jakiś czas spoglądała na jego zgrabny tyłek i kręciła z niedowierzania głową. Sala, do której właśnie weszliśmy, biła po oczach swoim przepychem, duże żyrandole z pozłacanymi kryształami mieniły się, dając niezwykłą poświatę na całe pomieszczenie.
W najbardziej wysuniętej części sali została wydzielona strefa dla modeli, którą stanowił długi czarny dywan, na którego bokach znajdowały się małe kryształki. Po obu jego stronach rozłożone zostały dla gości krzesła obite rubinowym materiałem, które w większości były już zajęte. Wystylizowany kelner w nienaturalnie srebrnym smokingu podszedł do nas i zaproponował mały kieliszek czerwonego wina. Od razu odmówiłam, bo obawiałam się o moją białą suknię. Lu po chwili zawahania się również odpuściła sobie mały procentowy toaścik.
Pośrodku tego całego zamieszania stał Jordan i jakiś starszy mężczyzna. Oboje byli ubrani w podobne garnitury barwą zbliżoną do zieleni butelkowanej, dzięki którym prezentowali się bardzo dostojnie. Kiedy tylko nas dostrzegli, pomachali radośnie w naszą stronę, zwracając większość ciekawskich par oczu na naszą niecodzienną trójkę. Niepewnie podeszliśmy bliżej, a Christo popchał nas na sam środek eleganckiego dywanu. I tym samym całego centrum dowodzenia.
– Wujku, to właśnie Lu i Lena. – Jordan pokazał na nas, a następnie ruchem głowy wskazał na starszego mężczyznę. – Moje kochane, to wuj Iwan, organizator tego cudownego pokazu.
Byłam pod wrażeniem tego starszego człowieka. Mimo poważnego wieku, wielu młodych facetów mogło pozazdrościć takiego wyglądu, a każda zmarszczka na jego twarzy dodawała mu wyłącznie charakteru. I jeszcze te lekko siwe krótkie włosy. Mieniły się bardziej niż żyrandol i miałam wrażenie, jakby posypał je małymi srebrnymi diamencikami.
– Miło nam pana poznać. – Uścisnęłam mocno jego gładką dłoń, a onieśmielona Lu poszła w moje ślady.
– Cieszę się, że mogę was wreszcie poznać. – Miał miły ton głosu, a w jego angielskiej wymowie pobrzmiewał brytyjski akcent. – I że możecie uczestniczyć w tak ważnym dla mnie wydarzeniu. Proszę, mówcie do mnie Iwan – powiedział, mrugając do nas porozumiewawczo i uśmiechając się pod nosem.
Czułam się bardzo niezręcznie, wiedząc, że wszyscy goście nas obserwowali. Jordan jakby domyślił się, o czym zaczęłam myśleć i dotknął ramienia wuja. Ten bez zastanowienia klasnął głośno w dłonie i zapadła grobowa cisza, a światła z bardzo jasnych zmieniły się na miłe dla oka niebieskie barwy. Tylko my wciąż byłyśmy w tym cholernym centrum dowodzenia.
– Witam wszystkich bardzo serdecznie, jak już wszyscy wiecie, jestem Iwan Popow, dla przyjaciół po prostu Iwan. Zanim opowiem wam o temacie przewodnim dzisiejszego pokazu, chciałbym wam przedstawić moich gości honorowych z Polski. Te piękne kobiety... – Proszę nie. Wskazał na nas. – To Lu i Lena, które postanowiły zaszczycić mnie i was swoją obecnością. Powitajcie je, proszę, gorącymi brawami.
Zawstydzone uśmiechnęłyśmy się do tłumu i przy akompaniamencie głośnych oklasków razem z Jordanem i Christo zajęłyśmy miejsca najbardziej na środku. Tymczasem Iwan kontynuował swoją uroczystą wypowiedź:
– Jeśli chodzi o sam pokaz to jego tematem przewodnim, jak już się niektórzy domyślali, jest ziemia. Będzie dużo zieleni, brązu i odważnych dodatków. Chcę w nim przede wszystkim zaakcentować istotny wpływ natury na człowieka i fakt, że te dwa elementy się ze sobą łączą. – Chrząknął. – Proszę państwa, za bardzo ignorujemy Matkę Ziemię, a tak być nie powinno. Zabłądziliśmy i mamy coraz mniej czasu, żeby wrócić na właściwe tory. – Zamilkł, dając gościom czas na przetworzenie jego słów. – Ja, Iwan Popow wzywam was do refleksji. Refleksji nad własnym życiem i tym, co nas otacza. Dzisiejszy pokaz to zapowiedź zmian, które będziemy razem wprowadzać i kolekcji jesiennej, która was natchnie do dbania o dobro naszej wspólnej przyrody. – Ponownie chrząknął. – Miejmy taką nadzieję. Jeszcze na koniec chciałbym podziękować panu Manczenko, który udostępnił ten budynek. Dzięki niemu możemy tu teraz wszyscy wygodnie siedzieć i za chwilę rozkoszować również oczy. – Kiwnął ręką na kogoś z tyłu i przybrał bardziej poważną postawę, a w sali zawrzało od niewymuszonych owacji.
Na dywanową scenę wszedł zdecydowanym krokiem wysoki mężczyzna, a czarny garnitur, który zdecydował się założyć, był idealnie na niego skrojony. Jakby ten elegancki materiał stanowił jego drugą skórę. Nagle zrobiło się bardzo cicho, tak że jedyne, co słyszałam, to urywany oddech siedzącej obok mnie Lu. Pan Manczenko uścisnął dłoń Iwana i odwrócił się do publiczności. Wbiłam swoje długie paznokcie w delikatny rubinowy materiał krzesła, kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, bo to chyba był on.
– Bardzo się cieszę, że państwo tak licznie tu przybyliście. Mam nadzieję, że kolekcja mojego serdecznego przyjaciela, Iwana, przypadnie wam do gustu. Szanuję temat, który podjął, bo jest niezwykle ciężki i niewdzięczny, jak i ideę, którą chce tu przekazać. Niewątpliwy jest fakt, że dopadł nas kryzys klimatyczny i nie możemy już go zmiatać pod dywan. Nadszedł ten czas, kiedy musimy zacząć działać. Realnie działać. – Już nie miałam żadnych wątpliwości. Ten głos. Ten fatalny głos należał właśnie do niego. Do popaprańca z Krakowa. – Również bardzo mnie cieszy fakt, że możemy tutaj gościć osoby z Polski. Lena, Lu, witajcie w Sofii. – Skinął głową w naszą stronę, nie odrywając nawet na chwilę ode mnie swoich brązowych oczu, a moje imię w jego ustach było jak przekleństwo. – Nie przedłużając już więcej, pokaz czas zacząć. – Dokończył, a publiczność zaczęła klaskać z entuzjazmem. Chyba. Widziałam tylko ich ruchy, bo dźwięki przestały do mnie docierać. Świat zatrzymał się na moment, żeby sobie ze mnie zadrwić.
Mężczyzna zszedł ze sceny i skierował się gdzieś na tył sali, a ja próbowałam uspokoić oddech. Próbowałam uspokoić samą siebie.
– Ja chyba śnię – jęknęłam cicho po polsku i zamrugałam szybko, jakbym nie do końca chciała w to uwierzyć.
Nie mogłam skupić się na pokazie, na wymyślnych stylizacjach i przystojnych modelach. W głowie miałam pustkę, w żołądku prawdziwą rewolucję, a serce kołatało mi, jakby miało zaraz z mojego ciała wylecieć. Bo tak to się dziwnie złożyło, że facet, którego miałam już nigdy więcej nie spotkać, okazał się jakimś ważniakiem w Sofii. To był tak nieprawdopodobny zbieg okoliczności, że aż niemożliwy i absurdalny. Miałam ochotę wstać i zaśmiać się głośno, a potem odszukać ukrytą kamerę, która już pewnie rejestrowała moją reakcję i z pewnością idiotyczną minę.
Cała ta impreza potrwała prawie cztery godziny, a Iwan był bardzo zadowolony z jej przebiegu. Nie mogłam tego samego powiedzieć o swoim tyłku, który dawno tak długo nie musiał siedzieć. Bardziej jednak bolała mnie głowa, a całe ciało miałam okropnie pospinane. Próbowałam wyrzucić z głowy tego nieznajomego człowieka o kretyńskim nazwisku, który jakimś cudem biegle posługiwał się językiem polskim.
Chciałam wierzyć, że wszystko mi się przywidziało, ale los był złośliwy i wiedziałam, że prędzej wyrósłby mi ogromny, kłujący kaktus na dłoni, niż to okazałoby się tylko przedziwnym żartem, z którego w żaden sposób nie chciało mi się śmiać. A najgorsze w tym wszystkim było to cholernie męczące przekonanie, że on również mnie rozpoznał. Mogłam tylko mieć nadzieję, że te jego ostatnie słowa nie miały żadnego ukrytego przekazu.
Nieładnie tak zaczepiać obcych ludzi.
Kiedy wszystko się skończyło, wujek Jordana zaprosił nas do siebie do mieszkania w celu omówienia kolekcji, naszych pierwszych wrażeń, jeśli chodzi o zetknięcie się z taką, a nie inną sztuką. Nie sądziłam jednak, że prócz mojej ulubionej już pary gejów, Lu i oczywiście samego Iwana, ktoś do nas mógł jeszcze dołączyć.
Czułam się wystarczająco zmęczona i przytłoczona całym dniem i nie byłam gotowa na dodatkowe wrażenia, a właściwie na dodatkowe porcje stresu. Więc kiedy tylko zobaczyłam pana Manczenko, popaprańca upuściłam niefortunnie kieliszek, który głośno roztrzaskał się na jasnych płytkach w przedpokoju. Jordan i Christo szarmancko ruszyli mi na pomoc, aby ogarnąć tę małą szkodę i dać mi nowe szkło do ręki.
Byłam tak poruszona, że jedynie stałam w miejscu, żałośnie patrząc to na chłopaków, to na nieznajomego, starannie omijając okolice jego oczu, który postanowił zaszczycić nas swoją osobą. Uśmiechnął się do mnie rozbawiony całą tą sytuacją i bez słowa zniknął z Iwanem na ponad kwadrans w pracowni na piętrze.
– Wszystko w porządku? – zapytała od razu Lu, kiedy dołączyłam do niej na tarasie. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
I tak się właśnie czułam. Przebywałam w jednym mieszkaniu z człowiekiem, którego moja podświadomość we śnie zaczęła podejrzewać o związek z tajemniczym morderstwem dwójki elegancko ubranych mężczyzn. Lepiej nie można było trafić.
– Nic nie jest w porządku – mruknęłam smętnie, siadając niedbale na drewnianej ławie obok i zamknęłam na moment oczy.
Musiałam się skupić. Przeanalizować wszystkie możliwe scenariusze, żeby i tak dojść do wniosku, że znalazłam się w koszmarnym położeniu.
– Chcesz o tym pogadać? – spytała i czułam, jak wypalała swoim spojrzeniem dziurę w moim boku.
Pokręciłam przecząco głową i uniosłam rzęsy do góry. Nie zdążyłyśmy porozmawiać o tym nieszczęśliwym wydarzeniu, a teraz było już zdecydowanie za późno. Lu widząc moją załamaną minę, objęła mnie mocno, jednocześnie gładząc delikatnie moje długie włosy.
– Napij się, kochanie. Jak wrócimy do mieszkania chłopaków, to o wszystkim mi opowiesz. – Zaczęła mnie uspokajać, a jej ton głosu był słodki jak miód prosto z ula. – Rób głębokie wdechy i wydechy. – Poinstruowała, a ja jak ta zahipnotyzowana słuchałam jej poleceń uważnie. – Bardzo dobrze. Właśnie tak! – Pochwaliła mnie, a później złożyła delikatny pocałunek na moim bladoróżowym policzku i przesunęła w moim kierunku szklankę z rakiją.
Wpatrywałam się w trunek w milczeniu, obserwując pojedyncze rozpuszczone w nim krople powietrza. Ludmiła doskonale wiedziała, jak mnie podejść. I chociaż nie powinnam pić alkoholu tak często, tym razem nie zamierzałam sobie odmawiać.
Kiedy na tarasie pojawił się Jordan, Lu przesiadła się i teraz siedziałyśmy naprzeciwko siebie, uśmiechając się niewyraźnie. Mężczyzna postawił przed nami srebrną tacę z baklawą, pokrojoną na trójkąty, prostokąty i kwadraty, obsypaną z góry orzechami. Christo z kolei przyniósł dwie karafki z różowym i krwistoczerwonym płynem. Ich nastrój uległ dziwnej zmianie i teraz oboje poważnie na nas patrzyli.
– Musicie o czymś wiedzieć. – Zaczęli jednocześnie i spiorunowali się wzajemnie wzrokiem.
Lu wybuchła niekontrolowanym śmiechem, a kiedy odpowiedziała jej niezręczna cisza, spuściła ze wstydem głowę. Nigdy nie potrafiła odnaleźć się w podobnych sytuacjach, które wymagały od niej, chociaż odrobinę powagi.
– To może ja powiem, dobrze? – Jordan popatrzył porozumiewawczo na partnera i niewzruszony brakiem jakiejkolwiek reakcji z jego strony kontynuował. – Przyszedł do wujka, Manczenko, którego zresztą Leno zdążyłaś już ciepło przywitać. – Chrząknął. – Nie szukajcie w nim przyjaciela.
Mówiłem ci, że nieładnie tak zaczepiać obcych ludzi.
Przeszył mnie niekontrolowany dreszcz i aż musiałam zatkać buzię dłonią, żeby nie pisnąć z prawdziwego przerażenia. Zrobiłam się potwornie blada, co nie uszło ich uwadze.
– Leno, spokojnie. – Christo pogłaskał delikatnie moje ramię, chcąc dodać mi otuchy. – Źle to wszystko zrozumiałaś. My po prostu nie chcemy, żebyście za bardzo wsiąknęły w towarzystwo wujka. – Przygryzł wargę, zastanawiając się nad czymś. – Jest bardzo specyficzne, momentami po prostu dziwne. Rozumiecie? – dodał.
Lu wzruszyła apatycznie ramionami, bo było jej to zupełnie obojętne, a ja ochoczo pokiwałam głową. Zbyt ochoczo. Nie zamierzałam poznawać znajomych serdecznego Iwana. Zwłaszcza że już jeden z nich był jak ten typ spod ciemnej gwiazdy, od którego najlepiej trzymać się z daleka. Jak typ mężczyzny, przed którym ostrzegały matki swoje nastoletnie, wciąż naiwne i patrzące na świat wielkimi różowymi okularami nieposłuszne córki. A ja nie chciałam być nieposłuszną córką.
Bez zastanowienia sięgnęłam po pustą już szklankę i dolałam krwistoczerwonego płynu, który smakował jak truskawki świeżo zerwane z bujnego ogrodu poczciwej staruszki, nieużywającej tych wszystkich pestycydów i sztucznych nawozów. I nikt nawet nie przypuszczał, że próbowałam się upić, tylko dlatego, aby jakoś psychicznie przetrwać nieuniknione spotkanie z mrocznym nieznajomym o perfidnie łagodnym, wręcz nijakim nazwisku.
Nie rozumiałam tylko fenomenu, że jednocześnie się bałam, jak i ekscytowałam, a to można było przecież łatwo wyjaśnić. Od zawsze istniały w moim środku te dwie Leny. Jedna wręcz kryształowa, która odcięła się całkowicie od przeszłości. Druga czarna, przyjaźniąca się z bólem i romansująca z wieczną rozpaczą. Pamiętająca te stare niedobre czasy.
Z rozmyśleń wyrwał mnie Iwan, który bez zapowiedzi pojawił się na tarasie, a zanim popapraniec, który nie wydawał się niczym spięty. Christo zasępił się, a Jordan w przeciwieństwie do partnera uśmiechnął się szeroko, pokazując rząd idealnie białych i prostych zębów. Dziwne.
– Przepraszamy za zwłokę. – Poinformował miękkim tonem głosu, usadawiając się na miejscu obok Lu. – Drogie panie, jeszcze raz pragnę wam przedstawić mojego serdecznego przyjaciela, Manczenko. Chociaż jest z zupełnie innej branży, zawsze chętnie wspiera modę. No, przede wszystkim modę, którą ja reprezentuję. – Jego oczy zabłyszczały radośnie, jakby był z siebie bardzo dumny. I być może miał do tego powód.
To bzdura. Ten facet z brązową czupryną i zarostem, ten popapraniec, ten... On nie mógł być tylko współpracownikiem poczciwego wujaszka Jordana. Za tym musiało kryć się coś więcej.
Elegant skinął grzecznie głową i podał dłoń na powitanie najpierw Jordanowi, a później Christowi, który wyglądał na nie do końca szczęśliwego. Następnie usiadł na drewnianej ławie obok mnie, sprawiając, że całe moje ciało boleśnie zesztywniało.
– Jak wam się podoba w Sofii? – zapytał jakby od niechcenia, pochylając głowę tak, żeby mi się uważniej przyjrzeć.
Wszystkie komórki, z których zostałam kiedyś zbudowana, zaczęły zgodnie krzyczeć jednym głosem, abym tylko nie patrzyła mu prosto w oczy. Widocznie przeczuwały, że mogło się to tragicznie skończyć.
Przełknęłam ślinę najciszej, jak się dało i sięgnęłam po prostokątny kawałek baklawy, który został przyozdobiony małymi ścinkami orzechów o barwie jasnobrunatnej. Włożyłam go szybkim ruchem do buzi i zaczęłam niespiesznie przeżuwać.
– To może ja odpowiem. – Wtrąciła się lekko zakłopotana moim zachowaniem Lu. – Bardzo nam się tu podoba. O wiele bardziej niż w Polsce! Ale zobaczymy, co będzie za miesiąc, albo dwa.
Zacisnęłam mocno zęby, kiedy tylko to usłyszałam, prawie dławiąc się lekko słodkim ciastem. Kątem oka dostrzegłam jak Manczenko poprawił się na siedzeniu i odwrócił głowę w kierunku mojej przyjaciółki, która zdecydowanie miała niewyparzony język.
– Miesiąc? Dwa? – Podchwycił błyskawicznie, a jego ton głosu ociekał wręcz wymuszoną grzecznością.
– Dokładnie tak. Przyjechałyśmy tu na dłużej. Może nawet zostaniemy na stałe. – Wzruszyła ramionami niczego nieświadoma, a Christo obrzucił ją karcącym spojrzeniem, które całkowicie zignorowała.
Popapraniec pokiwał wolno głową, przyswajając tę szczególną informację, która nie miała prawa do niego dotrzeć. Sprawiał wrażenie bardzo zdyscyplinowanego człowieka, który kontrolował swoje emocje.
– Sofia jest pięknym miastem, więc na pewno się tu odnajdziecie. – Stwierdził, nalewając sobie napoju.
Miał smukłą twarz i mocno zarysowaną szczękę, która poruszała się lekko, kiedy zaczął popijać spokojnie różową rakiję. Przygryzłam nerwowo policzek od środka i spojrzałam już prosto na Lu, żeby przypadkiem znowu czegoś nie zdradziła.
– O siebie się nie martwię. – Machnęła swobodnie dłonią i już wiedziałam, do czego jej wypowiedź zmierzała. – To ta tu, Lenka, jest bardzo kapryśna. Ciężko jej dogodzić. – Wskazała na mnie, ale zupełnie niepotrzebnie.
Wypuściłam niewidzialną parę z nosa. W myślach już od kilku minut układałam dla niej ogromny stos, na którym miała spłonąć za swoją idiotyczną gadatliwość.
– Dzięki, Lu – odpowiedziałam oschle, wciągając na twarz najbardziej wymuszony uśmiech i spiorunowałam ją wzrokiem, który w innym wymiarze mógł śmiało zabijać, albo co najmniej przebijać grube metalowe ściany.
– Jesteście parą? – zapytał nagle, uważnie się nam przyglądając, co kompletnie zbiło mnie z tropu.
W co ten człowiek ze mną pogrywał?
– Parą przyjaciółek. – Wtrącił Christo, wyraźnie zniecierpliwiony naszą wymianą zdań. Mój bohater bez czerwonej pelerynki radośnie podrygującej na wietrze. Mój zbawiciel. – Może wznieśmy toast za udany pokaz?
Byłam mu naprawdę wdzięczna za przerwanie w takiej chwili. Gdyby nie zareagował, być może Ludmiła powiedziałaby coś więcej, a później ciężko byłoby to wszystkie odkręcić.
– Za mojego wuja, człowieka o gołębim sercu i zmysłowym podejściu do sztuki – wyrecytował doniosłym tonem Jordan i uniósł do góry przezroczyste szklane naczynie wypełnione do połowy rakiją.
Wszyscy jak jeden mąż wstaliśmy i radośnie wypiliśmy za jego zdrowie. I tylko jedna osoba z naszego wąskiego grona pozostała niewzruszona, kompletnie się przy tym nie uśmiechając od samego początku spotkania. Nie licząc tego jednego przelotnego uśmiechu w przedpokoju.
Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze usiąść, kiedy w kieszeni marynarki Iwana Popowa zawibrował głośno telefon. Uśmiechnął się do nas przepraszająco i szybko wyszedł. Chwilę po tym zawołał Jordana, a razem z nim poszedł Christo, bo przecież byli jak te wszystkie nierozłączne pary, że musieli wszędzie razem ze sobą chodzić krok w krok.
My natomiast zostałyśmy zupełnie same z Manczenko, który w żaden sposób nie ukrywał żywego zainteresowania, co też najlepszego robiłyśmy w Sofii, w której niewątpliwie miał duży autorytet. Lu z kolei kompletnie niczego nieświadoma, przyprawiając mnie o jeszcze szybsze bicie serca, rzuciła swobodnie po polsku:
– Mroczny jest ten koleś, czy tylko mi się wydaję?
W myślach właśnie wepchałam Lu na sam środek potężnego słomianego stosu i z miną obłąkanego szaleńca odpalałam zapalniczkę, żeby ją spalić.
– Ciszej – syknęłam niemiło, ponieważ doskonale pamiętałam, w jakim języku nieznajomy się do mnie odezwał podczas pierwszego spotkania.
Zbaraniała, nie wiedząc, co mnie ugryzło. Elegant położył dyskretnie dłoń na moim gołym kolanie i szybko ją oderwał, kiedy przez nasze ciała przeszedł niekontrolowany prąd. Nie wiedziałam jak to zinterpretować, ale byłam wściekła, że odważył się na podobny gest. Właściwie, to jego również miałam ochotę wepchać na ten wyimaginowany stos.
– Muszę do toalety, przepraszam – rzuciła półszeptem tym razem po angielsku i nie patrząc mi w oczy, bezczelnie odeszła od stołu.
Ja i popapraniec zostaliśmy sami, co było najgorszym możliwym scenariuszem, który właśnie się ziścił. Siedzieliśmy przez parę długich sekund w milczeniu, a ja wsłuchiwałam się w jego spokojny, stonowany oddech. Nie czułam się komfortowo w jego towarzystwie.
– To przypadek? – zapytał spokojne po polsku, a ja miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu.
– Przypadek, że co? – odpowiedziałam cicho, bardzo cicho.
Próbowałam subtelnie się od niego odsunąć, chociaż na parę centymetrów, ale moje ciało było tak sparaliżowane, że nawet nie drgnęłam o milimetr. Manczenko chrząknął i przekręcił głowę w moją stronę.
– Kraków – rzucił beztrosko, a ja wreszcie odważyłam się na niego spojrzeć.
Miał duże, przenikliwe oczy o intensywnej, kasztanowej barwie, w których na próżno można było szukać pozytywnych przebłysków. Biło od nich takich chłodem, który wręcz wychodził na zewnątrz z jego ciała, żeby terroryzować innych. Terroryzować mnie samą.
– Równie piękny, jak Sofia – odparłam ironicznie, wpatrując się w jego rozszerzone oczy jak zahipnotyzowana.
To było silniejsze ode mnie. Ta ciemność i mrok, jaki wokół siebie roztaczał, wydawał się krzywdząco znajomy. I niebezpiecznie mnie przyciągał, chociaż próbowałam się temu opierać. Tej drugiej Lence, która lubiła igrać z ogniem.
– Te miasta są zwyczajne i niczym specjalnym się nie wyróżniają. – Kąciki jego ust nieznośnie uniosły się do góry. – Jak to możliwe, że wpadamy na siebie w samym centrum Krakowa o dość nietypowej porze, a dwa dni późnej spotykamy się w Sofii, u jak się okazuje naszego wspólnego znajomego?
– Dla mnie to czysty przypadek – burknęłam, sięgając po karafkę z różowym płynem.
Złapał moją dłoń, aby uniemożliwić mi dolania słodkiego napoju, a tym samym przez nasze zetknięte palce kolejny raz przeszedł prąd. Zaskoczona wyrwałam się z jego uścisku.
– Dla mnie takie przypadki z kolei nie istnieją. – Poinformował lodowatym tonem głosu.
– Nie pytałam cię o zdanie – warknęłam, odkładając głośno na stół szklankę, przy okazji rozlewając jej zawartość.
– Świat jest jednak mały, prawda? – Uśmiechnął się, katując mnie tym swoim nieodgadnionym spojrzeniem i bez zastanowienia gwałtownie wstałam.
Bo dokładnie w tym samym momencie, kiedy formułował swoje niegłupie zresztą pytanie retoryczne, coś zrozumiałam. Świat był mały. Za mały. A zwłaszcza dla naszej dwójki. I to stało się naszym wspólnym faktem.
– Możesz sobie darować sztuczne uprzejmości. – Do gardła podeszła mi żółć z żołądka, ale połknęłam ją zdeterminowana. – Co masz wspólnego z tymi dwoma facetami, których zastrzelono pod klubem? – Ufałam intuicji i postanowiłam zagrać odważnie. Przecież gorzej być nie mogło.
Wstał szybko, kiedy tylko to usłyszał. I chociaż wciąż miał skupiony, opanowany wyraz twarzy, jego źrenice wyraźnie się zwęziły. Czyli jednak coś wiedział.
– Co ty o tym wiesz? – wycedził, a ja już okrążałam wąski drewniany stół, żeby znaleźć się jak najdalej od niego. I aż pisnęłam, kiedy stanowczo zagrodził mi jedyną drogę ucieczki do mieszkania i ludzi, którzy mogli mi ewentualnie pomóc.
– Nie zbliżaj się, popaprańcu – wykrztusiłam cicho, mając dziwne uczucie déjà vu.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, przewracając tym gestem wszystkie moje wnętrzności. Jego oczy o surowym wyrazie z takim uśmiechem stanowiły niewyobrażalny kontrast. Niewyobrażalnie przerażający. Nęcący.
Bez żadnego ostrzeżenia chwycił moją drobną dłoń i między nami przeszła kolejna, mocno wyczuwalna iskra, jakby świat chciał ponownie z nas sobie zażartować. Poczuł to równie mocno, jak ja, bo momentalnie spoważniał i tym razem to on mnie puścił pierwszy. Nie chciałam czekać na rozwój tej fatalnej sytuacji i bez słowa wyminęłam go, wchodząc do mieszkania. Pozwolił mi na to.
– A ty gdzie tak pędzisz? – Lu zdziwiła się, kiedy pośpiesznie przemknęłam obok niej naprzeciwko dużej drewnianej szafy w szerokim korytarzu mieszkania poczciwego Iwana Popowa, który swoim niewinnym jak się mogło z początku wydawać zaproszeniem, niewyobrażalnie skomplikował początek mojego istnienia w Sofii.
– Źle się czuję. – Skłamałam natychmiast. – Muszę się przewietrzyć i chyba wrócę później prosto do mieszkania chłopaków. – Przytuliłam ją mocno i dodałam: – Przeproś wszystkich w moim imieniu.
Wybiegłam, trzaskając głośno drzwiami, zanim zdążyła zaprotestować. Zanim spojrzała na mnie jak na ostatnią kretynkę, wypowiadając sentencję, której z pewnością mogłaby pożałować na drugi dzień. Musiałam stąd jak najszybciej zniknąć. Zwłaszcza że już miałam gorączkę, jakbym się właśnie poważnie rozchorowała.
Na zewnątrz panował półmrok, ale o tej porze świeciły się jeszcze uliczne latarnie dające, chociaż małą namiastkę światła. Wstukałam w telefon odpowiedni adres i już miałam ruszyć, kiedy usłyszałam te dwa niespodziewane słowa.
– Cześć, piękna – rzucił do mnie zaczepnie po angielsku zakapturzony mężczyzna opierający się niedbale o maskę zaparkowanego na krawężniku granatowego samochodu. Wydawał się dobrze zbudowany, ale go zignorowałam, co nie było rozważnym posunięciem i bez większych obaw zaczęłam iść w dół wybrukowanej ścieżki, oddalając się od mieszkania.
Niegroźny, śliski podrywacz. Pomyślałam naiwnie.
Moje oczy zdążyły się przyzwyczaić do ciemności i już pewnie kroczyłam ulicą, którą wcześniej widziałam przez niewielkie, lekko zaparowane okno obrzydliwie żółtej taksówki. Mijałam wysokie bloki, w których już tylko w pojedynczych oknach świeciły się lampy.
Po kilku minutach marszu dotarł do mnie chłód tej nocy i zaczęłam bez przekonania przecierać dłońmi ramiona. Z pewnego przyzwyczajenia odwróciłam się za siebie i moje serce zabiło szybciej, kiedy zauważyłam idącego za mną zakapturzonego mężczyznę. Niewiele myśląc, przyspieszyłam kroku i kiedy ponownie zerknęłam za siebie, dostrzegłam, że nieznajomy również zwiększył tempo.
Zaczęłam biec, tak szybko, na ile pozwoliły mi niewygodne buty na szpilce, które założyłam na ten niesamowity pokaz Iwana, który był tak bardzo niesamowity, że nic z niego nie zapamiętałam. Poruszył trudny, ale ważny temat.
– I po co tak uciekasz? – Usłyszałam jego krzyk, tym razem w języku polskim, który zmroził mi krew w żyłach. – Musimy o czymś porozmawiać. – Poczułam się, jakby ktoś z całej siły przywalił mi prosto w twarz.
Skręciłam gwałtownie w jedną z węższych ulic, a potem raz jeszcze, natrafiając na przeklętą ślepą uliczkę. Niestety nie było czasu na odwrót, więc taktycznie przykucnęłam za ogromnym metalowym kontenerem, a serce podskoczyło mi do samego gardła, kiedy nasłuchiwałam obcych dźwięków w ciemności.
Chciałam zadzwonić do Ludmiły, ale z rozpaczą odkryłam, że mój telefon nie chciał złapać żadnej sieci. Złośliwość rzeczy martwych. Mijały sekundy, potem okropnie długie minuty i nic. Niebezpieczeństwo musiało przeminąć, chociaż wcale w to nie wierzyłam, kiedy odklejałam się od ściany jednego z budynków, przy którym stał śmietnik.
Przystanęłam przy rogu i niepewnie, z pewną ostrożnością wyjrzałam na ulicę, na której nikogo nie dostrzegłam. Odetchnęłam z ulgą i wtedy przyszedł do mnie SMS, a potem kolejne i kolejne, ponieważ odzyskałam niepotrzebny już zasięg.
Od: Numer ukryty
Naiwna Leno Król
Od: Numer ukryty
Dość szybko biegasz biorąc pod uwagę twoją wcześniejszą kondycję
Od: Numer ukryty
To ci jednak nie pomoże
Od: Numer ukryty
Bo oni już wiedzą, gdzie jesteś.
Wygasiłam wyświetlacz, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie przeczytałam. Nie tylko nie mogłam uwierzyć. Ja po prostu najzwyczajniej w świecie nie wiedziałam, co właściwie też odczytałam. Chociaż gdzieś w zakamarkach, w tych zakurzonych czeluściach mojego wnętrza słowo rodzice, które próbowało się zmaterializować od mojego ostatniego poranka z Lukiem, ponownie dało o sobie znać.
Patrzyłam się na czarny ekran, a moja twarz przypominała skamieniały posąg. Nie istniał strach. Zakapturzony mężczyzna. Lena Król. Tylko ta wypowiedź. To jedno dziwnie zdanie wypowiedziane przez mojego byłego na balkonie w starym mieszkaniu.
Upomną się o ciebie szybciej, niż myślisz.
Nie widziałam ich od ponad sześciu lat i nie chciałam wierzyć w to, żeby zapragnęli spróbować mnie odzyskać. Na nowo wciągnąć do tego ich dziwacznego świata, w którym już doszczętnie spłonęłam. W którym byłam tylko prochami unoszącymi się w powietrzu lub też czasami leżącymi cicho w rogu pokoju.
A może zabrakło im króliczka doświadczalnego? Tej złotowłosej dziewczyny, której mogli nakazać dosłownie wszystko. Tego szarego człowieczka, któremu z czystą przyjemnością zepsuli duszę, odbierając możliwość boskiego zbawienia.
Potarłam się nerwowo wierzchem dłoni po policzku, ignorując możliwość rozmazania makijażu. Byłam otępiała, chociaż nic specjalnego nie zażyłam. Westchnęłam i odwróciłam się w przeciwną stronę, z wrażenia prawie zrzucając telefon, który w ostatniej chwili złapał on. Popapraniec.
– Odważna jesteś. – Stwierdził i dopiero po chwili podał mi moją zgubę, wcześniej obracając ją w swoich palcach, tak że aż wybudził ekran do życia. Miałam tylko nadzieję, że nie widział wiadomości, które dostałam.
– Co ty tu robisz? Śledzisz mnie? – zapytałam jadowitym tonem głosu i dopiero wtedy uzmysłowiłam sobie, że właśnie rozmawiałam w jakimś nieznanym zaułku z popaprańcem. Człowiekiem, od którego chciałam trzymać się jak najdalej to możliwe.
– Może tak najpierw dziękuję? – Przewrócił oczami i przystanął, chowając ręce do kieszeni garniturowych spodni.
– Tak... – zawahałam się. – Wielkie dzięki, Manczenko.
– Taka mała, a taka pyskata. – Pokręcił głową, a ja poczułam się wyjątkowo niezręcznie.
– Pójdę już – rzuciłam cicho, chcąc się ponownie odwrócić i pójść w jakąkolwiek stronę, aby nie musieć z nim tu stać i gawędzić, odczuwając przy tym wielki dyskomfort.
– Nie tak szybko – warknął niespodziewanie i chwycił mnie za rękę, skutecznie zatrzymując w miejscu.
– Czego ty chcesz? – odwarknęłam, zrzucając mało delikatnie jego dłoń.
– Skąd i co wiesz o tym wypadku pod klubem? – zapytał bez ogródek, uważnie mi się przypatrując, a ja jedyne, o czym myślałam, to żeby zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu.
– To ja i Lu natrafiłyśmy na ich ciała. – Wyznałam, siląc się na neutralny ton głosu, nie chcąc pokazać powoli rosnącego zdenerwowania.
Pokiwał głową, jakby ta informacja w jakiś sposób go uspokoiła. Jakby to, co usłyszał, było właściwe. Odpowiednie.
– Coś jeszcze? – rzucił, a jego brązowe oczy, te jego beznadziejnie brązowe oczy wwiercały się w moje, tak jakby miały z nich wyrwać prawdę i tylko prawdę.
– To wszystko – odpowiedziałam pewnie, zaciskając spocone palce na telefonie komórkowym.
– Możesz już iść – odparł beznamiętnie.
Nie zamierzałam czekać na żadne dodatkowe sygnały z jego strony. Minęłam go bez słowa pożegnania i zaczęłam iść dość szybkim krokiem uliczką wyłożoną brudnoróżową kostką. Nie odważyłam się nawet odwrócić za siebie, żeby się upewnić, czy jego tam przypadkiem za mną nie było, ponieważ za bardzo byłam tym wszystkim skołowana i przerażona.
To była dość osobliwa noc, której absolutnie nie zamierzałam nigdy więcej odtwarzać. Poprzysięgłam sobie w myślach, że musiałam od teraz unikać Iwana i samotnych wędrówek w środku nocy będąc pod wpływem kolorowej rakii.
I kiedy w głowie zrodził się nieśmiały, ale genialny pomysł, na który wcześniej nie wpadłam, a mianowicie, żeby wezwać taksówkę, ktoś objął mnie od tyłu, zatykając usta formułujące się już do krzyku i pociągnął w stronę jakiegoś zaciemnionego wejścia. Jednej z większych bram pobliskiego budynku, do którego nie docierało światło nieszczęsnej ulicznej latarni.
– To dla twojego dobra. – Usłyszałam cichy głos, który należał do popaprańca. – Nie skrzywdzę cię, przysięgam – dodał, głaszcząc delikatnie moje odsłonięte plecy, wywołując u mnie wewnętrzny odruch wymiotny.
– Co ty wyprawiasz? – warknęłam, chcąc się wyrwać, ale on jeszcze mocniej mnie do siebie docisnął i zrobił coś, czego nie spodziewałam się w najgorszych snach.
Zaczął gładzić moje ramię, chcąc mnie uspokoić, a potem szybko mnie wypuścił, lecz zanim zdążyłam zareagować, wbił we mnie strzykawkę z nieznaną substancją i ją wstrzyknął. Tak po prostu. Tak po prostu mnie skrzywdził, chociaż obiecał tego nie robić.
Zszokowana, w pewien sposób zdradzona oderwałam się od niego, mrugając powiekami, a ten wzruszył tylko ramionami, a jego oczy o barwie kasztanowej z lodowatymi przebłyskami przewiercały się przez moje, sprawiając, że to wszystko mogło być jak sen. Koszmar.
– Co ty mi podałeś, popaprańcu? – zamruczałam, czując, jak z nóg robiła mi się wata, a obraz przed oczami zaczął się nieznośnie rozjeżdżać. Zniekształcać. Traciłam ostrość, choć walczyłam.
Z góry skazana na porażkę.
– To dla twojego dobra. – Powtórzył stanowczo, chociaż może to już był wymysł mojej pokręconej wyobraźni.
Próbowałam się ruszyć, ale zamiast tego uśmiechnęłam się niewyraźnie pod nosem i runęłam prosto w jego otwarte, silne ramiona. Słyszałam wyraźnie szybkie bicie jego serca i swój własny zduszony szloch. Wkrótce potem pochłonęła mnie, nas ciemność.
Lena Król to ćpunka.
Oparłam się plecami o beżową ścianę, moje czoło zwieńczały pojedyncze krople panicznego potu, a przed oczami miałam rozburzone łóżko, jakby przez nie przeszła najprawdziwsza trąba powietrzna. I może nawet przeszła.
Podciągnęłam kolana pod samą brodę, drżąc z wewnętrznego zimna. I chociaż w pomieszczeniu było ponad dwadzieścia stopni na plusie, w środku utknęłam na Antarktydzie. Pewnie, gdybym wytężyła wzrok, zobaczyłabym przemierzające lodowaty kontynent pingwiny.
Zaczęłam masować swoje stopy skostniałymi palcami u dłoni, zastanawiając się, jak to się stało, że moje uzależnienie przestało być tajemnicą. Przecież tak starannie się pilnowałam. Przynajmniej tak mi się wydawało. Do dzisiaj.
Do dzisiaj żyłam w bezpiecznej bańce mydlanej, z której musiałam już wypełznąć. Naprzeciw ludziom, których języki kąsały, a oczy wypalały dziury w moim ciele i w tym niegdyś pięknym świecie, który tak konsekwentnie od lat niszczyliśmy.
Lena Król to obrzydliwa ćpunka.
Przewróciłam oczami i spuściłam nogi, które swobodnie teraz leżały na podłodze, a właściwie to na białym dywanie, który wyjątkowo nie poddawał się upływającemu czasowi, nie żółknąc.
Jego wola walki była godna pozazdroszczenia. Nie odpuszczał tak łatwo, jak jego właścicielka. Jak córka nieskazitelnego państwa Król. Jak zagubiona nastolatka, która już od kilku miesięcy dostrzegała wytrwale kroczącą za sobą śmierć.
Niedbałym ruchem rozpięłam bluzę i z wewnętrznej kieszeni wyciągnęłam mały plastikowy pojemniczek z roztworem. Piekło dla ciała, raj dla umęczonej ludzkiej duszy. Bez wahania sięgnęłam po rozpakowaną już strzykawkę, która grzecznie spoczywała na leżącym obok wysłużonym szkolnym plecaku.
Napełniłam jednorazówkę i teraz obracałam ją ostrożnie w drobnych palcach, tak jakbym trzymała w rękach cały swój świat. Przyglądałam się z jej z uwagą, a moje myśli już koziołkowały z ulotnego szczęścia.
Nie przedłużając, westchnęłam i podciągnęłam rękaw, aby później wbić zdecydowanym ruchem igłę do jednego z mięśni ramienia. Wstrzyknęłam w siebie całą zawartość, uśmiechając się pod nosem i mocniej przylgnęłam plecami do gładkiej beżowej ściany.
To było jak oczyszczenie. Jak oczyszczenie w samym środku tego ziemskiego piekła.
A sponsorami dzisiejszej chorej zabawy ponownie zostali moi rodzice. Kryształowy ojciec i matka, którzy od dziecka faszerowali mnie tym syfem. Tym uzależniającym gównem. Tym...
* * *
* Atena przyszła na świat inaczej niż inni bogowie greccy. Jej ojciec Zeus wdał się w romans z Metydą, boginią rozwagi. Władca nieba zaczął jednak obawiać się, że urodzone z tego związku dziecko odbierze mu władzę. Połknął więc Metydę noszącą jego córkę. Wkrótce potem dopadły go silne bóle głowy, które utrzymywały się dłuższy czas. Wezwał więc do siebie boskiego kowala, Hefajstosa, któremu polecił rozłupać sobie czaszkę toporem, aby dojść do przyczyny złego stanu zdrowia i usunąć jego przyczynę. Gdy Hefajstos uderzył w głowę swego ojca, wyskoczyła z niej Atena ubrana w jasną zbroję. I od razu wydała z siebie okrzyk wojenny.
* * Awa – imię żeńskie, które pierwszy raz pojawia się 2000 lat p.n.e. w języku ludów sumeryjskich, gdzie oznacza „życie". Dało początek imieniu Ewa.
Teo – imię męskie, gdzie z greckiego oznacza „Bóg" ( a Teodor to „dar Boga").
Cóż, czas na przerwę. Ale, ale dwudziesty pierwszy listopada już za niedługo.
I tak. Nie może Was wtedy zabraknąć!
« SH
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro