Historia detektywistyczna aka. praca na Polaka
Tytuł.
Ostrzeżenie: To opowiadanie powstało w fazie po 2 kartonach mocno czekoladowego mleka.
Zostaliście ostrzeżeni.
- Wow, co się stało z tą ścieżką? - spytałam przyjaciela. Staliśmy za zardzewiałym ogrodzeniem z zepsutą już furtką, która zapewniła nam proste wejście na posesję, wyglądającą jak miejsce zamieszkania mordercy z horrorów.
- Słyszałem, że ten dom stoi opuszczony już od lat. Ludzie myślą, że jest nawiedzony, bo czasami światła same się zapalają i gaszą, w oknach widać dziwne kształty poruszające się po całym parterze, a ze środka dobiegają odgłosy upadających przedmiotów lub tłuczonego szkła - powiedział Blue. Co prawda nie było to jego prawdzie imię, ale tak go nazywałam. Taki pseudonim, bo oboje nie lubiliśmy jego prawdziwego imienia.
- No, to jest coś dla nas! Stańmy się detektywami! - powiedziałam i już zaczęłam iść w kierunku „nawiedzonego" domu, gdy Blue mnie nagle zatrzymał.
- Musimy być ostrożni. Zobacz, ta ścieżka wygląda jakby nikt jej nie oczyszczał z chwastów przez wieki!
- Racja, trzeba uważać, żeby pokrzywy lub inne chwasty nas nie zraniły - to mówiąc, zaczęliśmy iść w stronę budynku, uważnie patrząc pod nogi.
Blue trzymał się trochę z tyłu i wszystko dokładnie oglądał i wypatrywał każdego najmniejszego szczegółu, który może pomóc w rozwiązaniu zagadki tej posesji.
- Ej, patrz! - chłopak pokazał na coś w trawie - jak myślisz, co to jest?
- Hm? Co jest czym? - spytałam lekko zdezorientowana i spojrzałam w tamtym kierunku. Okazało się, że tajemniczy przedmiot który pokazywał mi mój przyjaciel to jakiś kamień. Szybko do niego podeszłam i kucnęłam przy nim.
- To nic takiego, tylko zwykły nieoszlifowany gnejs. Światło księżyca sprawia wrażenie, że jest błękitny, ale naprawdę jest granatowo-szary.
- Wow, skąd to wiesz? - spytał się zaintrygowany Blue, podchodząc bliżej kamienia i kucając obok mnie.
- Interesuję się minerałami. Kiedyś nawet je kolekcjonowałam. Nadal chyba mam w domu pudełko z paroma rzadszymi okazami, które albo znalazłam, albo kupiłam wraz z tatą na giełdzie w Warszawie. Do dziś umiem rozpoznać pospolite minerały i skały, takie jak granit, kwarc czy piaskowiec.
- Super, ty to serio wszystko wiesz Monika - powiedział żartobliwie. Monika to również nie było moje prawdziwe imię, ale bardzo je lubiłam oraz było podobne do mojego prawdziwego. Więc właśnie tak nazywali mnie przyjaciele.
- Ta, ta, po prostu mamy szczęście, że znam się na skałach - odpowiedziałam, w tym samym żartobliwym tonie.
- Ale teraz pojawia się kolejne pytanie: Jak on się tu znalazł? Gnejs nie występuje naturalnie w tym rejonie.
- W takim razie ktoś musiał czymś to tu przywieźć - powiedział Blue.
- Bingo. Zakładam, że gnejs brał z targowiska z pobliskiej wsi, ale czym go tutaj przywiózł?
- Na to chyba mogę znać odpowiedź. - powiedział mój przyjaciel, po czym wstał i wskazał gdzieś w głąb posesji. Powtarzając jego ruchy, również wstałam i spojrzałam się w kierunku w którym pokazywał.
- Wóz - powiedzieliśmy jednocześnie. Spojrzeliśmy się na siebie, po czym roześmialiśmy.
- Chodź, chcę zobaczyć co jeszcze ciekawego skrywa to miejsce - powiedziałam wesoło.
- Dobra, no to w drogę! - powiedział Blue, chwycił mnie za rękę i zaczął ciągnąć w głąb posesji.
Chwile tak szliśmy, trzymając się blisko siebie. Jednak w pewnej chwili coś przykuło moją uwagę.
- Hej, czekaj, spójrz na te drzewa! Co się z nimi stało? - powiedziałam i podbiegłam do najbliższego. Całe było uschnięte, bez ani jednego listka. Wyglądało jakby było... martwe.
- Choroba... - powiedział cicho Blue, kucnął i zaczął się przyglądać drzewu.
- Tak, to żadne duchy tylko zwykła choroba drzewna przenoszona przez termity. Dokładnie ta sama, którą ma ten kasztanowiec w pobliżu naszego bloku. Pamiętasz? Ten na parkingu.
- Masz racje! Kora tego drzewa odpadając zostawia te same ślady jak na tamtym kasztanowcu - przyznałam rację przyjacielowi.
- No i kolejna zagadka rozwiązana. Drzewa uschły przez chorobę, a nie przez jakieś duchy czy przeklętą ziemie.
- Co nie zmienia faktu, że nadal mamy jeszcze sporo zagadek do rozwiązania.
- Racja, powinniśmy się spieszyć, nie chcę spędzić tutaj całej nocy - powiedział i poszedł prosto do budynku.
- Jestem ciekaw, jak wytłumaczymy to, że światła same się zapalają i tajemnicze kształty na parterze - to mówiąc, byliśmy już przed drzwiami.
- Wchodzimy? - spytał ostatni raz, upewniając się na wszelki wypadek.
- Tak - odpowiedziałam bez zastanowienia. No i weszliśmy. Światła były zapalone, więc wszystko dokładnie widzieliśmy. Jednak coś ponownie przykuło moją uwagę. Spojrzałam się w górę i zobaczyłam je.
Nietoperze.
Dziesiąty, jak nie setki. Do góry nogami na suficie, patrzące się na nas tymi małymi ślepiami. Kilkanaście również latało przy ścianach, a nawet tuż nad naszymi głowami.
Jak się okazało, w tym domu są nietoperze. Założyliśmy więc, że jak któreś z nich nieostrożnie latały, obijały się o ścianę akurat w miejscach, gdzie są włączniki świateł na parterze. Naszą tezę ostatecznie potwierdził nietoperz, który latając strącił jakąś szklankę z półki w pobliżu włącznika.
- Czyli mamy 4 w 1. Nietoperze są powodem zapalających się świateł odgłosów spadających przedmiotów i tłuczonego szkła oraz dziwnych kształtów w oknach - podsumowałam.
Jednak Blue zastanawiał się, czemu w takim razie na strychu światła są wyłączone. W końcu to zazwyczaj właśnie tam jest najwięcej nietoperzy. Postanowiliśmy to sprawdzić. Przez kilka, jak nie kilkanaście minut włóczyliśmy się po całym domu. Nie licząc ton kurzu wszędzie dookoła, resztek rozbitych szyb lub innych szklanych przedmiotów i śmieci na podłodze, jego wystrój był bardzo ciekawy. Muszę przyznać, że właściciele mieli dobry gust. Meble może i były stare i niekiedy zniszczone, to w latach swojego użytku musiały wyglądać przepięknie. Na niektórych można było zobaczyć resztki złoceń lub tapicerkę ręcznie wyszywaną w różne wzorki, głównie róże lub inne kwiaty. W końcu znaleźliśmy schody na strych. Były one strasznie stare i jak po nich chodziliśmy strasznie skrzypiały. W pewnym momencie zaskrzypiały tak głośno i gwałtownie, że przestraszyliśmy się, że się zawalą. Na szczęście, nic takiego się nie stało. Kiedy w końcu weszliśmy na strych, od razu zobaczyliśmy włącznik na ścianie. Jednak kiedy spróbowałam go włączyć, nic się nie stało.
- Czyli żarówki się spaliły - podsumował Blue.
- Nie powiem, nie spodziewałam się, że tak łatwo nam pójdzie.
- Szczerze mówiąc, jestem trochę rozczarowany.
- Ja też - przyznałam - a już myślałam, że natrafimy na prawdziwe duchy.
- No cóż, trudno się mówi.
- To... co teraz robimy? - spytałam niepewnie.
- Chyba powinniśmy wrócić do naszych domów. Może i twoi rodzice pozwalają Ci na wypady w środku nocy do opuszczonych domów, ale moi pewnie już zachodzą na zawał serca przez to, że nie ma mnie w domu.
- Masz rację. Powinniśmy wracać. Też nie chcę zbytnio martwić mojej rodziny.
A i żeby lepiej zrozumieć, czemu tak właśnie wyszło to coś. Zadanie polegało na tym, że mieliśmy zdjęcie jakiejś starej rudery, tak z XVIII wieku (pamiętajcie dzieci, wieki piszemy rzymskimi cyframi) aka. media. W poleceniu były pytania na które trzeba było odpowiedzieć w naszym opowiadaniu. A mianowicie:
-Kto włączył w domu światła?
-Dlaczego okna na strychy są ciemne?
-Dlaczego ścieżka jest zarośnięta?
-Czym są niebieskie obiekty przy drodze?
-Dlaczego drzewa uschły, mimo że trawa jest soczyście zielona?
-Jaka jest historia zniszczonego wozu znajdującego się niedaleko domu?
I tu jeszcze ciekawostka: Monika naprawdę nie jest moim prawdziwym imieniem. Jest to takie imię, które używam w sieci. I po za tym bardzo je lubię. Nie podam wam mojego prawdziwego imienia, mimo iż pewnie niektóre osoby domyśliły się jak ono brzmi.
Pa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro