Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Samowstręt

Od autora:
Ostrzeżenie: wzmianki o depresji, niepokój, seks (ten tutaj nie bardzo :v – dop. tłum.) i samobójstwo. Nie ma żadnych (dogłębnych lub zwykłych) śmierci, jednak jest wiele odwołań do niej.

***

Wade przesunął kłykciami po bladej twarzy Petera, czując przyjemną miękkość w porównaniu do jego obdartej skóry. Kąciki ust uniosły się lekko, melancholijnie. Łzy zakuły go w oczy, gdy patrzył na chłopaka. Na swojego chłopaka. Jednak duma, radość czy miłość Petera nie potrafiły wymazać myśli w jego głowie; ciągłych sprzeczności. 

Peter zasłużył na coś lepszego.  

Wade spojrzał na własne dłonie. Pokryte bliznami. Przesunął palcami po włosach. Fałszywych. Czemu chemia nie zadziałała? Co ważniejsze, dlaczego wciąż żył? Był mutantem. W tym wypadku wytworem, stworzonym przez człowieka. Łzy w jego oczach stoczyły się po policzkach chłopaka niczym krople deszczu spływające po oknach szpitala, kiedy nadal miał nadzieję na odzyskanie zdrowia. Nigdy nie dostał swojego "Make–a–wish", podróży do Disney Landu, a wszystkim, co miał, był tylko breloczek z Las Vegas. To jego rodzice zastępczy wykorzystali pieniądze. To był też moment, w którym nadzieja chłopaka została tylko odległym wspomnieniem. 

Peter zasłużył na coś lepszego.

Łzy ciągle płynęły i nie potrafił ich zatrzymać. To on powinien być tym silnym. To on powinien bronić Petera, opiekować się nim i kochać go, a nie pozwalać sobie na ponowne utopienie się w swoich uczuciach. Wbił paznokcie w dłonie, by się uspokoić, jednak zaczął trząść się coraz mocniej. Było mu zimno, lecz czuł się tak tylko przez swoją uszkodzoną psychikę, wciągając go w jeszcze większą dziurę. Był uszkodzonym towarem, spleśniałym awokado, jeśli już. 

Było wcześnie rano. Drżenie i dreszcze powoli ustępowały, jednak to nie starczyło, by przegonić jego samo–potępiające myśli. Wbijające się w skórę paznokcie w końcu ustąpiły, a Wade westchnął, przypominając sobie, że nigdy nie było końca wojny toczącej się w jego ciele i umyśle. Musiał się skupić na tym, co było najważniejsze. Na tym, kogo kochał. Gdy negatywne konsekwencje jego ataku zniknęły, zajął swoje miejsce obok Petera w łóżku. Kiedy delikatnie przycisnął się do jego miłości, Wade wiedział, że to wypali. W sensie on i Peter. Optymistyczne myśli uspokoiły jego nerwy, więc nareszcie mógł odpłynąć. Chciał, żeby państwo Stark–Rodgers wrócili do domu, dzięki czemu mógłby zostawić Petera jego rodzinie. Nawet jeśli to sprawiłoby, że zostanie bezdomny.   

Kiedy w końcu zmrużył powieki do snu, tęsknota za rodziną wypełniła jego myśli, mieszając się ze znajomym smutkiem.

***

Peter obudził się w cieple i w poczuciu miłości. Ramiona Wade'a owijały się wokół jego talii, a twarz schował w zagłębieniu szyi szatyna. Zastanawiał się kiedy Wade znów zasnął, ponieważ jego dotyk obudził go. Budzenie się, wiedząc, że Wade był obok, było przyjemne. Gdy usta na ramieniu Petera przekształciły się w uśmiech, wiedział, że Wade już nie spał.

– Dobry, kochanie – mruknął. Poczuł urywany oddech na swoim obojczyku, gdy Wade zaczął się śmiać. Starszy chłopak wsunął nogę między nogi Petera i położył brodę na jego ramieniu.

– Ano dobry, pięknisiu. Która godzina? – Wade pocałował policzek Petera, ponownie dostrzegając, jak zepsuty i jednocześnie szczęśliwy był.

  Peter, z głośnym ziewnięciem zgadł, że było gdzieś około czwartej lub piątej, bo słońce nie wzeszło do końca. Nie musieli więc zaraz zacząć się ogarniać. Wade przytaknął lekko i z powrotem wsadził nos w szyję Petera. 

Chwilę pozostali w ciszy, dopóki cichy, smutny głos jej nie przerwał. 

– Jak możesz mnie kochać? – Peter nie usłyszałby tych słów, gdyby nie bliskość jego i Wade'a. 

– Wade?

– Jak możesz mnie kochać? Jak możesz patrzeć na moją twarz, na moją bezwzględność, na moją szkodliwą osobowość?

– Wade. – Głos Petera był twardy, besztający, mocny... taki, jakiego nie raz używał Steve.

– Spałem z tak wieloma ludźmi.

– Wade. – Tym razem był błagalny, by zorientował się jak absurdalne były jego słowa. 

– Miałeś kiedyś tak, że przydarzyło ci się wiele świetnych rzeczy, jednak miałeś zbyt mało motywacji, zbyt mało energii, by w nich trwać? Jestem taki zmęczony, Peter.

Peter zamknął oczy, modląc się, że to nie Wade mówił; że to tylko jakiś koszmar, z którego jeszcze się nie wybudził. 

– Ja umieram. Moje ciało zabija się od środka. Za każdym razem, gdy w końcu przestaję oddychać, ponownie mam do czynienia ze światem. Wykrwawienie się, żołądek pełen tabletek, strzał w głowę, topienie się, zatrucie alkoholowe i co tylko można sobie wyobrazić, nie działa. Umieram, jednak nie mogę. Nie mogę umrzeć. Chcę umrzeć, Peter. 

Peter wytrzeszczył swoje zmęczone oczy. To nie pojawiło się znikąd. Wade czuł się w taki sposób już od dłuższego czasu. Rozplątał ich nogi i spojrzał Wade'owi w oczy. Jego twarz była mokra, ale Peter przytrzymał ją tak czy inaczej. 

Szatyn ogarnął jego ramiona w bliskim uścisku, próbując włamać się w tę rzecz, ukrytą w skórze swojego chłopaka. Łzy zagroziły jego oczom, jednak zaczął mówić tak czy inaczej, dławiąc się własnym głosem. 

– Wade, kocham cię. Naprawdę nie wiem czemu, ale po prostu to wiem. Dopiero zaczęliśmy ze sobą chodzić, a to jest w pewnym sensie pierwszy wybój w naszym związku. Będzie ich wiele, przypomina to trochę lody rocky road, tylko bez tej całej czekolady. Mówię tylko, że damy sobie z tym wszystkim radę. A teraz, kiedy zacząłeś samemu po sobie jeździć, pomyśl raczej o całowaniu mnie, ponieważ myślę, że jest to o wiele lepsze. No i ja, umawiający się z kimś innym? Kto inny nie przejmowałby się tym, że jestem Spider–manem? Poza tym mam gdzieś twoją przeszłość czy przeszłe związki. Wszystko, co ma znaczenie, to twoja lojalność wobec mnie dopóki jesteśmy razem – co miejmy nadzieję, że będzie długim czasem – skończył z dużym uśmiechem i małym pocałunkiem w usta. 

Wade był zaskoczony, ale uśmiechnął się w odpowiedzi. Ten jednak szybko zblakł, co zaniepokoiło Petera. 

– Przepraszam za takie panikowanie. Serio, jestem w rozsypce. 

– Wszystko w porządku, Wade. Wszyscy mamy takie momenty. 

– Dzięki.

– To ja dziękuję za to, że nie wyszedłeś i zostałeś ze mną. 

– Nie mam zamiaru cię zostawić. Dopóki twoi rodzice nie wrócą do domu, nigdzie się stąd nie ruszam. 

Usiedli w niekrępującej ciszy, ciesząc się swoim towarzystwem i ciepłem ciała. Zostali w takiej pozycji aż do wschodu słońca. 

Jarvis powrócił do "życia", wypełniając pokój słowami:

– Dzień dobry, paniczu Peter. Jest to niemal odpowiedni czas, by zacząć szykować się do szkoły. Dzień dobry, Wadzie Wilsonie. 

– Dzięki, Jarvis. 

– Doberek, J–man! – zaśmiał się Wade, wślizgując się z powrotem do swojej naturalnej postawy. Na szczęście mógł zostać tak przez jakiś czas, bo nie chciał, żeby Peter znów się martwił. 

– Czyli faktycznie chcesz się ogarnąć? – spytał Peter, przyciskając czoło do czoła Wade'a. 

– A co ty o tym myślisz, Poindexter*?

– Myślę, że chciałbyś zostać w łóżku, ale teraz powinniśmy raczej brać prysznic.

– Cóż, znaczy wiesz, to jesteś tum mądrzejszym – jęknął Wade, podnosząc się z pozycji, w której trwał przez dłuższy czas. – Czekaj. Powinniśmy? Czyli my, pod prysznicem? Razem?

– Czemu nie? – ziewnął, jakby z jest ust wyszła właśnie najbardziej przyziemna rzecz, jaką kiedykolwiek mógłby powiedzieć.

– No bo wiesz, masz mnie, strasznego, pokrytego bliznami zboczeńca, a ty–   

– No więc postanowione. Wezmę prysznic... z tobą. 

– A–ale–  

– Uprawialiśmy seks–

Ponownie, jakby nic, co powiedział, nie było poza normą. 

– Zrobiłem ci tylko jednego loda! 

– Jak wolisz. Bierzesz prysznic ze mną. – Peter podjął decyzję i wstał, rozciągając się. 

– Chyba nie mogę się o to wykłócać. Chociaż nie wiem, jak czysty się staniesz...

– Wade! – krzyknął, a jego policzki zrobiły się koloru wiśni.

***

1. Poindexter*– osoba, która jest inteligentna, ale społecznie nieudolna; nerd.

***

Od autora:

czeeeść luuudzie, długo się nie widzieliśmy! Przepraszam za to! Od listopada i tym podobnych nie mam najlepszego nastroju, a moja pewność siebie nie jest w najlepszym stanie. Macie więc coś takiego! Film Deadpool dziś wyszedł, więc dostaliście smutną opowieść Wade'a. 

Nakrzyczcie na mnie w komentarzach za bycie tak smutnym, albo za bycie tak baaardzo spóźnionym, albo za to, że jestem masochistą, ponieważ nienawidzę ich krzywdzić, ale kocham o tym pisać. Tak więc widzimy się za mniej więcej rok, ponieważ w zasadzie taki jest mój grafik dodawania rozdziałów. 

  Od tłumaczki:

To by było na tyle z dodanych rozdziałów przez autora. Jak sami zauważyliście, nie czuje się zbyt najlepiej nawet teraz, dlatego byłabym Wam wdzięczna, gdybyście pod tym rozdziałem, jednak w oryginalnej wersji, zostawili ślad, że pomimo tego, iż czytacie tylko tłumaczenie, to podoba się Wam ta historia i z chęcią przeczytalibyście więcej. Wsparcie dla autora jest bardzo ważne, ponieważ to od niego zależy, czy pojawią się następne rozdziały.

Tak więc no,

Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro