Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Petunia

— Nie chcę byś była moją druhną, Lily — warknęłam przez zaciśnięte usta, unikając jej wzroku.

Ledwo udało mi się powstrzymać głos od drgania. Bolało mnie serce, gdy musiałam mówić takie rzeczy własnej siostrze, ale nie miałam wyboru. Zachowywała się jak rozkapryszona dziewczynka i już od najmłodszych lat pokazywała mi, że jest lepsza.

— Nie rozumiem. — Zmarszczyła brwi, odkładając materiały do sukni ślubnej na kanapę. — Dlaczego nie chcesz, żebym była twoją druhną?

Skrzyżowałam ręce na piersi, nerwowo podrygując nogą. Lily zaczęła zawijać na palec swoje rude kosmyki, których zawsze jej zazdrościłam. Wyglądała tak niewinnie. Ja jednak wiedziałam kim była w środku – potworem i dziwadłem.

— Chciałabym, żeby moja druhna była mi bliska — wysyczałam przez zaciśnięte zęby. — Uważamy...uważam, że nie jesteś odpowiednią kandydatką.

Lily wstała nagle. W jej oczach panował chaos i gniew, tak bardzo podobny do tego sprzed wielu lat. Serce zabiło mi mocniej, a ciało zadrgało ze strachu. Bałam się. Bałam się własnej siostry.

— Jeżeli to wszystko wymyślił Vernon, to nie powinnaś go słuchać. Pewnie jest zły za to spotkanie z Jamesem, ale przecież obydwoje zachowywali się dość dziwnie. — Wzruszyła ramionami i zachichotała nerwowo. — Chwalili się tym co mają. Jak to mężczyźni.

To było do przewidzenia. Próbowała zrzucić winę na Vernona, doskonale wiedząc, jaki zachowywał się James. Chwalił się swoimi umiejętnościami na miotle, a przecież nie mogło mu to pomóc w zapewnieniu dobrej przyszłości rodzinie. Vernon za to posiadał samochód i dobre stanowisko. Idealny mężczyzna! Pokręciłam głową i odwróciłam się na pięcie. Podeszłam do okna, spoglądając w dal i obserwując bawiące się dzieci na placu zabaw.

— To moja decyzja. Tylko i wyłącznie — powiedziałam dosadnie.

Poczułam pod powiekami zbierające się łzy. Nie byłyśmy idealnymi siostrami, każda z nas miała swoje wady i zalety, ale od kiedy nasi rodzice dowiedzieli się, że jest czarownicą wszystko się zmieniło. Lily stała się jedynaczką. Ja przestałam istnieć.

— Myślę, że powinnaś już iść.

Wzięłam głęboki wdech, czując jak serce rozrywa mi się na tysiące kawałków. Lily prychnęła wściekle, biorąc z komody torebkę i pospiesznie wychodząc z domu. Gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, rozpłakałam się.

Lily często otrzymywała sporo komplementów. Była idealna, w przeciwieństwie do mnie.

— To naprawdę wzorowa uczennica — powtarzali nauczyciele. — Na pewno zostanie kimś wielkim.

— Jest taka grzeczna i uczynna — chwalili sąsiedzi.

Najgorsze słowa słyszałam jednak za zamkniętymi drzwiami naszego domu. Matka i ojciec kochali nas z całego serca, choć Lily zawsze była ich ulubienicą. Cudownym dzieckiem, które rozświetla nawet najczarniejszą noc.

— Jesteś naszym skarbem, naszym aniołem — mówiła mama, głaszcząc ją po włosach.

Wtedy jeszcze nie rozumiałam dlaczego mi nie okazywała tyle czułości. Mnie rzadko przytulała, a gdy to robiła, czułam, że nie było to szczere. Gdy w domu coś się stłukło, nawet jeżeli nie byłam w pobliżu, od razu wskazywano mnie winną. Nie rozumiałam tego, myślałam, że tak musi być. Kochałam ich z całego serca, byli moim autorytetem. Nasz rodzinny sekret poznałam dopiero, gdy Lily dostała list z tej głupiej szkoły.

— Petunio, kochanie — szepnął Vernon, kładąc mi rękę na ramieniu. — Co się stało?

Dopiero teraz zauważyłam, że dzieci na placu zabaw zniknęły. Niebo przesłoniły ciemne chmury, a krople deszczu spływały po szybie. Odwróciłam się do Vernona, rzucając mu się na szyję. Przez chwilę szlochałam w jego ramię, a on gładził mnie po plecach.

— Powiedziałam jej — załkałam. — Że nie chcę, by była moją druhną.

— Bardzo dobrze zrobiłaś. Jak mogłaby nią być, po tym co ci zrobiła?

— A może to nie była jej wina?

Vernon odsunął mnie od siebie, trzymając za ramiona i dokładnie mi się przyglądając. Jego maleńkie oczy świdrowały moją twarz, a policzki stawały się coraz bardziej czerwone.

— Przecież sama mi mówiłaś, że ośmieszyła cię na wieczorze panieńskim. Przez jej głupie zachcianki, trafiłaś na pierwszą stronę gazet!

Pokiwałam głową, przypominając sobie wieczór sprzed tygodnia. Moje przyjaciółki urządziły mi przyjęcie-niespodziankę w miejscowym barze. Miałyśmy wypić parę drinków, porozmawiać, a później pójść na kurs cukierniczy. Bawiłam się świetnie, do czasu, gdy pojawiła się Lily. Już samo to, że się spóźniła mnie zdenerwowało. To był mój dzień, moja chwila, a ona nawet nie przyszła na czas! Ku zaskoczeniu moich koleżanek, złapała mnie za rękę i wyciągnęła z sali, dokładnie wtedy, gdy mieliśmy wkładać ciasta do piekarnika.

— Przygotowałam coś dla ciebie — zaszczebiotała słodko.

Przewróciłam oczami. Wyszłyśmy tylnym wyjściem na polankę, na której stała biała szafa. Rozejrzałam się przerażona.

— Co to ma być? — warknęłam wściekle, wyrywając się z jej uścisku. — Ktoś może nas zobaczyć.

Machnęła ręką, odrzucając włosy do tyłu. I właśnie wtedy zrobiła najgorszą rzecz, jaką mogła zrobić. Wyjęła z kieszeni różdżkę i nie patrząc na moje przerażone okrzyki, machnęła nią dwa razy. Z szafy wyskoczyły sukienki i bluzki, które zaczęły tańczyć wokół mnie. Wrzasnęłam, zasłaniając się rękoma.

Lily zaśmiała się i jeszcze raz machnęła różdżką, a ubrania ustawiły się w rzędzie przede mną.

— Zawsze narzekasz, że nie masz się w co ubrać. Dlatego chciałam ci wręczyć całą szafę ubrań.

Uśmiechała się szeroko, wyraźnie z siebie zadowolona. Chyba myślała, że sprawiła mi tym przyjemność. Jak mogłam jednak być szczęśliwa, gdy przede mną unosiły się dwa tuziny sukienek i jeszcze więcej koszul. To przecież nie było normalne!

— Nie chcę tego — warknęłam, odwracając się na pięcie.

Nie zamierzałam uczestniczyć w tym cyrku. Wygładziłam bluzkę, strzepując z niej niewidzialny kurz i ruszyłam do tylnych drzwi. Nagle poczułam szarpnięcie i coś poderwało mnie w powietrze. Pisnęłam i zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam ponownie stałam koło Lily.

— Jak śmiesz używać na mnie czarów! — wrzasnęłam, dygocząc na całym ciele.

Doskonale wiedziała jak bardzo się ich bałam. Wiele razy powtarzałam, że nie chcę mieć z nimi do czynienia. Ona jednak, jako idealna druhna musiała pokazać, że potrafi spełnić moje oczekiwania i skryte pragnienia.

— Petunio, proszę — szepnęła cicho, opuszczając różdżkę. — Chciałam ci zrobić prezent, a ty mnie tak źle traktujesz. Przymierz chociaż jedną sukienkę, bo będzie mi przykro.

Zawsze to samo. Dobry uczynek, pod którym kryło się wywoływanie poczucia winy. Tak było od zawsze. Ustępowałam jej, żeby nie była smutna.Chciałam, by była zadowolona, wszak rodzice kazali mi się nią opiekować. To Lily miała być zawsze szczęśliwa, nie ja.

Przełknęłam głośno ślinę, czując pod powiekami zbierające się łzy. Drżącymi rękoma pokiwałam głową i spojrzałam na sukienki. Każda z nich mieniła się w słońcu i zachwycała wyglądem. Jedne miały groszki, inne były w paski, a jeszcze inne ukazywały więcej ciała niż pozwalała na to kultura. Tylko jedna z nich była w moim typie. Wyciągnęłam rękę, by złapać czarną, koronkową sukienkę.

— Ta jest ładna — powiedziałam, delektując się delikatnym materiałem.

Lily machnęła ręką, a sukienka pojawiła się na moim ciele. Pogładziłam ją delikatnie, bojąc się, że zaraz zniknie.

— Wiedziałam, że będziesz ślicznie wyglądać. — Lily podskoczyła do mnie i przytuliła mnie.

Serce zabiło mi szybciej. Może moje relacje z siostrą nie były jednak stracone?

— Dziękuję.

Lily mrugnęła i zniknęła, odwracając się na pięcie. Wraz z nią zniknęła również szafa z ubraniami. Westchnęłam, uśmiechając się pod nosem. Ruszyłam do budynku, chcąc jak najszybciej dokończyć kurs cukierniczy. Kątek oka zauważyłam, że ktoś mi się przygląda. Wielki, czarny pies siedział przy murze, wesoło merdając ogonem. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się dookoła. Nigdzie nie widziałam jego właściciela.

— Idź sobie, idź. — Machnęłam na niego ręką i pospiesznie weszłam do środka.

Weszłam do sali, gdzie moje przyjaciółki wesoło gawędziły, co jakiś czas spoglądając do swoich piekarników. Podeszłam do nich, dumnie unosząc głowę do góry. Wiedziałam, że w sukience wyglądałam lepiej niż one, chciałam, by to zobaczyły. Po raz pierwszy chciałam być najładniejsza! Zamiast pochlebstw usłyszałam jedynie cichy pisk, a w sali zapanowała cisza.

— Petunio! Co ty masz na sobie?

Przełknęłam głośno ślinę. Z bijącym sercem spojrzałam w dół. Zamiast koronkowej sukienki zobaczyłam przezroczysty worek, który odsłaniał moją bieliznę. Pospiesznie zasłoniłam się rękoma, ale było za późno. Błysk fleszu rozświetlił salę i dopiero teraz zauważyłam, że znajduje się w niej miejscowy dziennikarz.

— Będziesz jutro atrakcją! — zawołał do mnie, machając uradowany aparatem.

Czy on zamierzał opublikować moje zdjęcie w gazecie?! Przeklnęłam głośno, na co zagwizdał. W szkole chodziliśmy do tej samej klasy, ale odrzuciłam jego propozycję randek. Był dla mnie zbyt energiczny i dziwny. Teraz za każdym razem się na mnie mścił.
Przyjaciółki podeszły do mnie, zarzucając mi na ramiona płaszcz. To była katastrofa. Mogłam nie słuchać Lily! Powinnam ją wygonić i nie zgadzać się na jakieś durne czary. To właśnie one były wszystkiemu winne.

Usłyszałam głośne szczekanie psa, jakby i on się ze mnie śmiał. Okryta płaszczem, poczułam się trochę pewniej. Nadal jednak na moich policzkach znajdował się ogromny rumieniec. Postanowiłam udawać, że wszystko jest dobrze. Podeszłam do jednego z piekarników, czując jak serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Otworzyłam drzwiczki i wtedy usłyszałam huk. Masa rozprysła się we wszystkich kierunków, pozostawiając ślady na mojej fryzurze i idealnym makijażu. Byłam cała w cieście! Ponownie błysnęło, a dziennikarz jeszcze głośniej się zaśmiał.

Tym razem wtórowały mu też moje przyjaciółki. Co za upokorzenie! Jaki wstyd! Byłam pewna, że wszystko to była robota Lily i jej czarów. To miała być siostra?! Po raz kolejny stawałam się pośmiewiskiem przez te wybryki. Po moich policzkach zaczęły ściekać łzy, które nieporadnie wytarłam. Rzuciłam się do ucieczki, w uszach nadal słysząc śmiech i wredne komentarze.

Pokręciłam głową, wracając do rzeczywistości.

— Masz rację. To była jedyna słuszna decyzja.

— Najlepiej, by było jakby w ogóle nie przyszli. — Vernon pocałował mnie w policzek i usiadł na fotelu, zabierając się do czytania gazety.

Westchnęłam, ruszając do kuchni. Zabrałam się do sporządzania obiadu, ale moje myśli nadal krążyły wokół Lily. Jako dzieci kochałyśmy spędzać ze sobą czas, chodziłyśmy razem na place zabaw. Byłyśmy jedynymi przyjaciółkami. Do czasu, aż pojawił się ten Snape, a rodzinny sekret wreszcie ujrzał światło dziennie.

To był wyjątkowy dzień. Słońce świeciło od rana, a lekki wiatr kołysał drzewami. Pierwszy wrzesień zapowiadał się naprawdę wyjątkowo. Od rana chodziłam zdenerwowana i przybita. Dzisiaj Lily miała pojechać do nowej szkoły i miałyśmy nie widzieć się przez parę miesięcy. Była moją jedyną przyjaciółką, nie wyobrażałam sobie, jak mogłabym ją stracić.

Przy śniadaniu nie mówiono o niczym innym. Lily to, Lily tamto... Mama co chwilę ją do siebie przytulała, głaskając pieszczotliwie po głowie, a tata ukrywał się za gazetą, nie chcąc, by ktokolwiek widział jego łzy.

— Tylko pisz do nas często, dobrze? — Mama nałożyła na jej talerz jajecznicę. Ze smutkiem stwierdziłam, że dostała większą porcję niż ja. — Zjedz wszystko, nie wiadomo jak tam będą karmić.

Lily uśmiechała się szeroko, zaczęła jeść jajecznicę, nie zwracając na mnie uwagi. Westchnęłam ciężko. Czy to, że była czarownicą czyniło z niej lepsza osobę? Przecież nie była wyjątkowa, ciągle była tą samą Lily co zawsze.

Gdy dotarliśmy na dworzec, w akompaniamencie zawodzenia mamy, panował już tam zwyczajny ruch. Ludzie spieszyli się, taszcząc wielkie walizki, a zdenerwowani konduktorzy krzyczeli na niektórych spóźnialskich. Chciałam jeszcze porozmawiać z Lily i pożegnać się. Ona jednak zobaczyła tego chłopca od Snape'ów, do którego od razu pobiegła. Poczułam się wtedy zdradzona. Jak mogła wybrać jego ode mnie?

Powrót do domu okazał się bardzo ponury. Mama płakała, głośno wycierając nos w chusteczkę, a tata kurczowo ściskał kierownicę, aż zbladły jego pulchne palce. Nie odzywali się do mnie, miałam wrażenie, że zupełnie zapomnieli o moim istnieniu.

— Czy ona da radę? — załkała mama, ocierając kolejne łzy.

— Nie przejmuj się. — Tata poklepał ją po ramieniu, odwracając na chwilę wzrok od drogi. — To nasza córeczka. Będzie najlepsza.

Skrzyżowałam ręce na piersi, wydymając usta.

— A ja nie jestem waszą córeczką? — zapytałam udając obrażoną.

Mama westchnęła, po raz kolejny wydmuchując nos w chusteczkę. Zmarszczyłam brwi, czując pod powiekami zbierające się łzy.

— Lily przecież nie jest wyjątkowa. To zwykła dziewczynka.

Tata nadął się jak balon i gwałtownie zahamował, omal nie uderzając w latarnie. Odwrócił się do mnie, nabierając głośno powietrza.

— Petunio, ona jest wyjątkowa! Jest czarownicą!

Odwróciłam wzrok do szyby, oddychając szybko. Jakaś mała szpilka ukuła moje dziecinne serduszko, które zaczęło powoli krwawić.

— Uspokój się, Edwardzie. Przecież ona nie wie.

— Czego nie wiem?

— Porozmawiamy w domu — zapewniła mnie mama, widząc jak tata znowu nabiera powietrza.

Gdy byliśmy na miejscu, rodzice usiedli w salonie, pogrążając się w czytaniu książek. Niepewnie usiadłam przy nich, wpatrując się w ich pokerowe twarze.

— Czy możecie mi już powiedzieć, czego nie wiem? — zapytałam z wyrzutem, krzyżując ręce.

Tata zamknął książkę z trzaskiem, a mama nerwowo drgnęła. Spoglądali się na mnie badawczo, chcąc zapewne zobaczyć, czy jestem gotowa na poznanie prawdy.

— Petunio, twoja nauczycielka wysłała nam list przed wakacjami. Mówiła, że nie zachowujesz się dobrze w szkole.

— Kłamie — wysyczałam, przez zaciśnięte zęby i zmarszczyłam brwi.

— Postanowiliśmy bardziej ci się przyjrzeć w wakacje. Widzieliśmy jak śmiałaś się z jakiejś dziewczynki na placu zabaw.

— To była jej wina! — Wyciągnęłam palec, wskazując nim w tatę, ale widząc jego srogą twarz, szybko go zabrałam.-Popchnęła mnie i się przewróciłam.

Tata przewrócił oczami, spoglądając na mamę. Gdy zabrakło Lily, znowu stali się chłodnymi rodzicami, którzy woleli mieć spokój niż zajmować się swoją córką.

— Nie ważne co zrobiła, nie można się tak odzywać. Czy widziałaś kiedyś, by Lily tak zrobiła? — Mama uśmiechnęła się blado, a ja byłam pewna, że wspominała teraz swoją drugą córkę. — Wybrzydzasz z jedzeniem. Nie przychodzisz na czas do domu od koleżanek.

— Tylko raz się spóźniłam! — zaprotestowałam szybko.

— O jeden raz za dużo! — warknął tata, chwytając się za oparcia fotela. — Lily nigdy się nie spóźniła. Z początku myśleliśmy, że to nasza wina, ale im byłaś starsza, tym bardziej rozumieliśmy dlaczego taka jesteś. Bo widzisz, z mamą długo staraliśmy się o dziecko. Lekarze nie dawali nam żadnej nadziei. W końcu zdecydowaliśmy się na adopcję.

Otworzyłam szeroko buzię, mrugając szybko.

— Adoptowaliśmy cię jak miałaś niecały rok, a gdy pojawiłaś się w naszym domu, okazało się, że mama jest w ciąży. — Mama złapała go za rękę i uśmiechnęli się do siebie.

Wygięłam usta w podkówkę, szybko wstając.

— Jestem adoptowana? — zapytałam raz jeszcze, nie rozumiejąc co do mnie mówili.

Rodzice pokiwali głowami.

— Dlatego nie możemy cię winić za to jaka jesteś. Geny twoich rodziców zaczęły się ujawniać, a my niestety nie mamy na to wpływu. — Tata wzruszył ramionami.

— Ale to wy jesteście moimi rodzicami! — krzyknęłam, podbiegając do mamy i rzucając się jej na szyję.

Łzy kapały z moich policzków, mocząc jej bluzkę. Przytuliła mnie, a tata westchnął głośno. Czekałam aż mama pogłaska mnie po głowie, tak jak zawsze to robiła u Lily. Czekałam aż tata zaśpiewa mi piosenkę, bym przestała płakać, tak jak robił to dla Lily. Nic się jednak takiego nie stało.

— Nie ma co płakać. Lily zawsze będzie twoją kochaną siostrzyczką, nie ważne jak bardzo będziecie się od siebie różnić — zapewniła mama i dopiero wtedy zauważyłam z jaką czułością wypowiadała jej imię.

Otarłam łzy, odganiając natrętne wspomnienia. To była przeszłość. Teraz najważniejszy był Vernon i nasza wspólna normalna przyszłość. Nie mogłam myśleć o rodzicach, którzy na każdym kroku porównywali mnie do idealnej Lily. Nie ważne jak bardzo się starałam, jak mocno uczyłam. Zawsze byłam tą gorszą.

Nagle drzwi otworzyły się, a do środka wleciał chłodny podmuch. Usłyszałam krzątaninę na korytarzu, a chwilę później do salonu weszli mama i tata. Na ich bladych twarzy, odznaczały się głębokie zmarszczki, a w drżących rękach tata trzymał drewnianą laskę.

— Witaj Vernon — przywitała się mama, kiwając lekko głową.

Vernon wstał i podszedł do niej, zabierając od niej siatki zakupów. Szarmancki dżentelmen. Uśmiechnęłam się lekko, nie mogąc się doczekać naszego ślubu i wspólnego zamieszkania.

— Obiad gotowy? — zapytał tata, siadając przy stole.

Kaszlnął, chowając twarz w chusteczkę, na której pojawił się ślad krwi.

— Powinieneś iść do lekarza, tato — zasugerowałam, stawiając na stole półmiski.

— Jeszcze czego — prychnął. — Nie będę chodził do jakichś konowałów, doskonale wiem co mi jest.

Westchnęłam, zaciskając dłonie w pięści. Gdy tata sobie coś postanowił, nic nie było w stanie go przekonać.

— A gdzie Lily? — zapytała mama, rozglądając się po kuchni. — Miałyście wybierać suknie ślubne.

Przełknęłam głośno ślinę, odwracając się do nich tyłem.

— Poszła do domu.

— Pewnie James znowu coś nawyrabiał — zaśmiał się tata, wbijając widelec w soczysty stek. — Lubię tego nicponia.

Spojrzałam na Vernona, który zacisnął mocniej usta. Byłam mu bardzo wdzięczna, że nic nie powiedział. Wiedział, że Lily i James byli czarodziejami. Zawsze starał się pokazać rodzicom, że normalny człowiek może być dużo lepszy niż ta banda dziwolągów.

— Już nie mogę się doczekać ich ślubu — powiedziała mama drżącym głosem. — Na pewno wymyślą coś cudownego. Z tymi ich czarami mogą wszystko!

— Lily mówiła, że rodzice Jamesa są wyśmienitymi kucharzami. — Zaśmiał się, pocierając ręce. — Już nie mogę się doczekać, by ich poznać.

Usiadłam przy stole, nakładając sobie skromną porcję sałatki. Straciłam ochotę na jedzenie.

— Podobno ostatnio James stoczył bitwę z tymi złymi — szepnęła podekscytowana mama, łapiąc tatę za rękę. — Było ich trzech, a James sam ich pokonał!

— Ostatnio w mojej fabryce świdrów podpisaliśmy dwa duże kontrakty na ogromne sumy — przerwał im Vernon, czerwieniejąc na twarzy. — Szef obiecał mi awans w przyszłym miesiącu.

Rodzice zamilkli wpatrując się w Vernona szeroko otwartymi oczami. Świdrowali go wzrokiem, a potem tata zmarszczył brwi i przeniósł spojrzenie na mnie.

— Świetnie. A czy ta twoje świdry pomogą pokonać tych złych ludzi? — Przekroił mięso, a potem wsadził sobie je do buzi. — Nie sądzę.

Vernon jeszcze bardziej poczerwieniał, a jego ręce zrobiły się fioletowe. Sapał ciężko, ale już nic nie powiedział. On także czuł się gorszy przy moich rodzicach. Nie miał szans z Jamesem Potterem, cudownym czarodziejem.

Reszta obiadu minęła nam w ciszy. Rodzice co jakiś czas rzucali luźne uwagi, wychwalając Lily i jej pomysły. Jak mogli uważać ją za lepszą skoro nawet nie miała pracy? To ja skończyłam kurs pisania na maszynie i byłam sekretarką w dużej firmie! To ja za tydzień brałam ślub, a nie Lily!

Odprowadziłam Vernona do drzwi, a on pogładził mnie po policzku.

— Jeszcze tylko tydzień i zamieszkamy razem — obiecał. — Będziemy tylko my.

Przyłożył usta do moich drżących warg i namiętnie mnie pocałował. W moim sercu obudziły się motele, które trzepocząc skrzydłami poderwały się do szaleńczego lotu. Kochałam Vernona całym sercem, chciałam z nim wychować dzieci i się zestarzeć. To była prawdziwa miłość.

~*~

Wesele okazało się cudownie normalne. Wszyscy świetnie się bawili, zajadając domowymi przysmakami i pijąc różne trunki. Lily i James siedzieli na uboczu, co mnie niesamowicie ucieszyło. Bałam się, że będzie chciała znowu zrobić mi jakiś mało śmieszny żart.

Nie chciałam z nią rozmawiać. Nadal byłam na nią obrażona za ostatni żart. Vernon natomiast łypał wrogo na Jamesa, który ciągle się uśmiechał, co doprowadzało mnie do wściekłości. Jednak najbardziej zabolało mnie, gdy moi rodzice, zamiast usiąść koło mnie, zdecydowali przysiąść się do Lily.

— Koło ciebie jest zbyt tłoczno, a miejsca koło Lily są wolne — powiedziała mama i zaczęła rozpychać gości, by przedrzeć się przez tłum.

— Wszystkiego najlepszego, kochanie — powiedział tata, cmokając mnie po policzkach. — Wyglądasz ślicznie.

— Dziękuję — powiedziałam drżącym głosem, chcąc, by mnie przytulił.

On jednak odsunął się, kaszlnął kilka razy i lekko się zachwiał.

— Wszystko w porządku, tato? — Tuż za nim pojawiła się Lily, obejmując go w pasie. — Odprowadzę cię na miejsce i odpoczniesz.

Zazgrzytałam zębami, czując zbierające się pod powiekami łzy. Nie mogłam płakać. Nie na własnym ślubie! Vernon złapał mnie za rękę, ściskając lekko. Wiedział jak mnie uspokoić. Tylko on rozumiał co czułam.

— Nie myślmy dzisiaj o nich. Bawmy się dobrze.

Noc minęła szybko, a następny dzień powitał nas cudowną pogodą. Przeciągnęłam się, wdychając z radością powietrze. Byłam wolna. Nie musiałam już mieszkać z rodzicami, a Lily przestanie pojawiać się ciągle w mojej głowie!

Obróciłam się na bok, obserwując jak Vernon spał. Uśmiechnęłam się do niego, gładząc go lekko po włosach. Ciekawe jak będą wyglądały nasze dzieci. Czy odziedziczą po nim te wydęte policzki, czy może będą bardziej podobne do mnie? Już nie mogłam się doczekać, gdy stworzymy swoją własną rodzinę. Rodzinę, w której nasze dziecko będzie kochane. Nie ważne co zrobi, będzie najlepsze.

~*~

Przebudziłam się nagle, słysząc cichy płacz. Westchnęłam głośno, spoglądając do łóżeczka Dudleya, który był pogrążony w głębokim śnie. Wstałam, dygocząc z zimna. Vernon przewrócił się na drugi bok, głośno chrapiąc. Jak najciszej przeszłam do drugiego pokoju, w którym Harry stał przy barierkach i cicho płakał. Jego małe rączki kurczowo trzymały szczebelki, a zaczerwienione oczy rozglądały się na wszystkie strony. To była jego pierwsza noc w nowym domu.

Obejrzałam się za siebie, bojąc się, że Vernon zobaczy co robię. Podeszłam do Harry'ego, a on wyciągnął swoje chude rączki w moją stronę.

— Mama? Mama — zakwilił, a widząc jak kręcę głową, jeszcze bardziej się rozpłakał.

Czując niechęć, wzięłam go na ręce i przytuliłam. Szlochał cicho, tuląc swoje gorące policzki do mojej klatki piersiowej.

— Mamy tu nie ma — szepnęłam cicho, nie wiedząc czemu. — Nigdy już jej nie będzie.

Zabił ich.

Wiele razy w myślach życzyłam jej śmierci. Nie mogłam pogodzić się z jej innością i ciągłym faworyzowaniem przez rodziców. Była idealna, pod każdym względem. Nikt nie widział jej wad, jej ciągłej potrzeby bycia lubianą, próżności i wywyższania się. List z Hogwartu nas podzielił, ale już wcześniej nie byłyśmy sobie dostatecznie bliski. Nie dzieliły nas więzi krwi, a jedynie wspólny dach. Tata i mama byli jej, nie byli moimi rodzicami.

Spojrzałam na Harry'ego, który uspokoił się i zasnął. Jego rodzice zginęli, a ja miałam go wychowywać. Dumbledore prosił, bym pokazała mu prawdziwy dom. Prychnęłam wściekle, odkładając chłopca do łóżeczka i nakrywając go jego kocem. Zapewne będzie taki sam jak jego rodzice. A co jak obdarzę go większą miłością niż Dudley'a? Co jeśli będzie czarodziejem, a ja zacznę go wielbić, porzucając własne dziecko?

Nie mogłam do tego dopuścić. Harry nie mógł zawładnąć moim sercem, choć za każdym razem jak na niego patrzyłam widziałam Lily. Małą, radosną dziewczynkę, która mocno kochała swoją siostrę, a ona ją. Zadrżałam, odwracając wzrok.

Lily zginęła, ratując Harry'ego, ale czym różniła się od innych matek? Gdyby coś groziło Dudley'owi sama wskoczyłabym w ogień, by go uratować. Miałam wrażenie, że po raz kolejny musiała pokazać, że jest lepsza. Nie wystarczyło jej, że była idealnym człowiekiem, chciała jeszcze ośmieszyć mnie i pokazać, że byłam gorszą matką.

— To ja jestem lepszą matką — szepnęłam w ciemność, wychodząc z pokoju. — Po raz pierwszy będę lepsza od ciebie.

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro