Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4.1 - Dręczące wspomnienia


— Albo my ich albo oni nas. Nie możemy tak dłużej siedzieć i ani trochę się nie sprzeciwić. Musimy w końcu coś zrobić, to nie może trwać dłużej inaczej nigdy się nie skończy.

— Tylko, co w takim razie możemy zrobić? Nie mamy nawet czym przeciąć łańcuchów. Nie mamy czym się bronić. W odróżnieniu od nich, nie mamy nic.

 Wcale nie takie nic. Mamy siłę. Mamy wytrwałość. Mamy zemstę. Już kiedyś się nas bali, za naszych przodków. Czas, by znów zaczęli.

 Tyle, że jak wspomniała ███, nie mamy czym nawet przeciąć łańcuchów. Póki jesteśmy tu przykuci, mogą robić z nami, co tylko zechcą.

          Znacząca chwila ciszy.

          Lodowata woda znajdowała swoje ujście do płuc. Wiotkie ciała mogły jedynie sunąć wraz z prądem, niczym marzanna wrzucona do rzeki. Zmysły zostały zamglone. Jedynie taśma życia, została obdarowana przed łzawymi soczewkami. Już Luna rozstawiała swoje ramiona, gotowa, do przyjęcia przed Oazą.

 Podaj mi ktoś ten ostry kamień - wskazała ██████ na kamulec.

 I co chcesz nim zrobić...? Nie wydaje mi się by był wystarczająco ostry, na przecięcie łańcuchów - powiedział człowiek, podając kamień.

 A kto powiedział, że ma być na łańcuch? - powiedziała z niepokojącym uśmiechem.

 Czekaj... - powiedziała ███, starając się zrozumieć słowa przyjaciółki. - NIE! - było jednak za późno.

           Krew trysnęła na zimny grunt.

          Każdy spoglądał z przerażeniem na krwawe widowisko. Na blond dziewczynę, obok której upadła jej własna dłoń, którą to sama sobie odcięła. Wydawało się jakby czas ustał w miejscu. Każdy wstrzymał oddech i złapał się za własną, jakby chodziło o ich. Było na tyle cicho, że echem odbijał się dźwięk spadającej kropli.

          W przeciwieństwie do samej dziewczyny, która połykała każdy ból, każdy krzyk jaki chciała z siebie wydobyć. Na jej twarzy zagościł jeszcze większy uśmiech, zwiastujący jednocześnie koniec jak i początek. Za pomocą dłoni jaka jej została oraz zębów, rozerwała natychmiast skrawek szmaty, imitującej ubranie, nie przejmując się nawet odkryciem swojego dojrzewającego ciała. Zawiązała ciasno nad raną, tamując krwawienie najbardziej jak się da, a ogień stanowiący dla nich jedyne źródło ciepła, wykorzystała do przypalenia swojej rany.

 Odwróćcie uwagę strażników, a ja zajmę się resztą - odparła pewnie dziewczyna, której łzy samowolnie popłynęły przez ból, zaś uśmiech ani trochę nie zbladł na twarzy.

          Gdy to ból w płucach i piasek w ustach rozbudził człowieka. Przed jego myślami, jako pierwszy wyrwał się potężny kaszel, odczuwany przez cały kręgosłup, a gorąc rozpalał jeszcze dyhające ciało. Po kilku takich kaszlach, w końcu słona woda zaczęła wylatywać przez usta i nos. Oczy wydawały się jakby zamglone mgłą, podobnie jak umysł, do którego ledwo cokolwiek docierało.

— Astrea... - wydusił z siebie ledwo, co człowiek, nieświadomy zupełnie czegokolwiek.

 Kto? - odezwała się pierwszy raz elfka, schylona nad człowiekiem.

          Była mokra, nie tylko od wody, ale też od potu. Oddychała całą sobą, a czerwień przebijała się przez jej ciemne poliki. Widocznie poharatana, na twarzy i ciele, od gałęzi w które uderzali wszyscy podczas ucieczki, jak i kamieni na które natrafili, gdy byli ciągnięci przez prąd. Sam człowiek nie wyglądał najlepiej, podobnie jak reszta, gdzie można powiedzieć, że ledwo uszli z życiem. Los im sprzyjał, jak i elfka obok, której jedynej udało się zachować trzeźwy umysł, nie odpływając nigdzie myślami i wyciągając każdego na brzeg, siłując się w pojedynkę z żywiołem.

          Przez dłuższą chwilę człowiek nic nie odpowiadał. Dopiero po chwili doszło do niego, co właśnie powiedział. Sam wydawał się bardziej zdezorientowany od kobiety, nie rozumiejąc kim była Astrea i skąd ją znał. Czym w ogóle była scena, która ukazała się przed jego oczami. Kim byli Ci wszyscy przykuci ludzie?

— Nie mam pojęcia... - powiedział, kaszląc ponownie przez suchość w gardle.

— Huh... - duknęła kobieta, wstając od człowieka, gdy z tym już było wszystko w porządku. - Nie uderzyłaś się czasem w głowę, ani nic?

— Nie wydaje mi się... Ah! - powiedział człowiek, starając się wstać o własnych nogach, gdy to niespodziewanie padł z powrotem na piach, czując przeszywający ból w nogach.

— Boli cię gdzieś jeszcze?

— Nie... tak mi się wydaje...

— To pewnie przez adrenalinę. Mi już opadła i czuję jakbym miała zaraz zdechnąć. Ramiona nawalają mi jak matkę kocham.

— Jakoś tego po tobie nie widać.

— Jak wielu innych rzeczy - mówiąc to, odeszła kilka kroków od człowieka by na spokojnie chwycić garść swoich włosów i przekręcić, wykręcając resztkę wody.

          Pozostawiła człowieka samemu sobie, by ten doszedł do siebie i w pełni oprzytomniał. Pozwolił sobie na dłużej poleżeć na piasku, dając zmęczonym mięśniom odpocząć, a oddechowi dojść do normy. Dopiero wtedy zaczął dokładnie rozglądać się po całym krajobrazie wokół, jak dalej od plaży na której przebywali znajdował się kolejny las, do której póki co człowiek nie myślał by się choćby zbliżyć. Rozglądał się za resztą towarzyszy. Jedynie kogo mógł dostrzec, to goblina nieopodal siedzącego nad szybko wykonanym paleniskiem i prymitywnym stołem wykonanym z większych skał znalezionych nad brzegiem.

 A ten, co gotuje?

 Mapę. A dokładniej to suszy. Stara się jakoś ją odratować. Gdybyś tylko widziała jaki był spanikowany. Nie wiem czy coś to da, mam chociaż taką nadzieję. Wtedy całą podróż szlak by strzelił. Po siedlisku goblinów żadne z nas nie miałoby pojęcia gdzie dalej się udać, chyba, że twój przyjaciel zapamiętał drogę potem.

 Skoro mowa o Lakaiu... nigdzie go nie widzę...

 Bo świr wbiegł do lasu, gdy tylko się wybudził. Nawet nie zdążyłam się przyjrzeć czy nic mu się nie stało. Ledwo chwyciłam za jego kaptur, a już wstał i pobiegł jak poparzony. Przy okazji dał mi z łokcia jak biegł, bardzo to było miłe.

 Och...

 Jest trędowaty jakiś czy coś? Nie wiemy jak wygląda, jakiej jest rasy, nawet na chwilę nie zdejmuje tego swojego kaptura.

 Ma po prostu swoje powody... wybacz mu za tamto... na pewno nie chciał. Jak go znam, nawet muchy by nie skrzywdził i na pewno teraz jak tam siedzi, obwinia się za to.

 Przyjmę przeprosiny dopiero bezpośrednio od niego. Od pośredników nie biorę.

 Skończyliście już swoje pogaduszki i poszlibyście poszukać czegoś do szamy? Ssie mnie, a nie opuszczę mapy na chwilę - wciął się goblin, nie odwracając nawet wzroku od mapy.

 I zostawić cię samego z mapą? Żadne z nas nie jest głupie - burknął człowiek.

 I niby gdzie miałbym zwiać z mokrą mapą? Nawet jak się wysuszy, ani mi się śnić buszować na własną rękę w lesie. Poza tym, wiecie gdzie moglibyśmy być?

          Nikt nie odpowiedział.

 Mhm, tak jak myślałem - mruknął ani trochę pocieszony goblin. - Jeśli nasz koleżka też nie będzie wiedział gdzie jesteśmy, cały ten pośpiech szlak by trafił - spiorunował natychmiast elfkę wzrokiem, ta jednak zupełnie go zignorowała.

 Do niczego was nie zmuszałam.

 Ty...! - natychmiast odwrócił się w jej stronę, jednak nic więcej nie powiedział, zamieniając się w dojrzałego pomidora, mając ochotę wybuchnąć ze wściekłości.

 Dobra, uspokójcie się. Nie mam humoru na kłótnie... - powiedział człowiek, w końcu wstając. Podczas wstawania trochę postękał, jednak ważne, że w stał już na nogach. Otrzepał się z piachu i wyprostował.  Poszukam Lakaia... nie powinien być nigdzie daleko. Szczególnie, że zaraz zapadnie noc i to byłoby zbyt bezmyślne z jego strony, by oddalać się od nas akurat teraz.

          Człowiek nic nie mówiąc, tylko przytaknął głową i ruszył w stronę lasu, a wraz z nim elfka.

          Gdy tylko postawili stopę, przez człowieka przeszedł nieprzyjemny dreszcz wcześniejszego wydarzenia. Gdyby nie szedł po przyjaciela, ani mu się widziało by w tych ciemnościach wracać tak szybko do lasu. Szczególnie, gdy przed chwilą byli krok od śmierci. Elfka intuicyjnie klepnęła człowieka w plecy, na co ten drgnął.

 Całe szczęście odpłynęliśmy od tamtego lasu. Najwidoczniej byliśmy blisko Bramy. Chociaż przyznaję, że sama chciałabym szybko to załatwić. Nie wiadomo, co innego może się czaić w tym.

 Dasz radę znaleźć jakieś jedzenie?

 Nawet jak nie znajdę, upoluję jakiegoś zająca jak mi się nawinie pod nogami czy inną sarnę. Istotniejszy problem to gdzie przenocujemy. Spanie na plaży pod gołym niebem byłoby zbyt nierozsądne.

 Mhm... w takim razie jak będę szukać Lakaia, rozglądnę się przy okazji za jaskinią czy czymś...

 Też. Chyba, że twój koleżka znalazł pierwszy. Wtedy spotkajmy się od razu na plaży przy tym kucharzyku.

          Człowiek parsknął śmiechem, jednak chwilę później na jego twarzy wymalowało się zmartwienie.

 Myślisz, że da radę osuszyć dobrze mapę...? Bardzo się zniszczyła...?

 Nie mam pojęcia - wzruszyła ramionami. - Byłam zbyt zajęta ratowaniem was. Jak znów będziemy wszyscy razem, dokładnie się przyjrzymy jak bardzo poniszczyła się mapa. Mnie chociaż bardziej martwi, gdzie moglibyśmy być. Wiesz może dokąd ten strumień mógłby prowadzić?

 Nawet nie wiedziałam, że nad nim jest jakikolwiek klif. Bym musiała bardziej się rozejrzeć, może gdzieś wyżej wejść. Tylko, że musiałoby być też jasno...

 Więc przekonamy się dopiero jutro - powiedziała elfka, natychmiast idąc w swoją stronę, wytężając wzrok na tyle ile tylko mogła.

          Człowiek zaś poszedł w drugą, starając się oddalić swoje zmartwienia daleko w tył głowy.

 Robisz to dla życzenia. Możesz życzyć sobie cokolwiek tylko zechcesz - mamrotał człowiek pod nosem, przypominając sobie prawdziwy cel.  Może bym zażyczył góry złota albo większej chaty... z paleniskiem wewnątrz, którego płomień nigdy nie wyjdzie spod kontroli i nie sparzy. Chyba, że zażyczyłbym sobie umiejętności czytania i pisania... Mam nadzieję, że to wypali. Mam już tyle pomysłów, że nie wiem, które życzenie chciałbym najbardziej...

          Szedł pogrążony we własnych myślach. Przychodziło mu tyle życzeń do głowy, że koniec końców, dobrze, że droga miała się przedłużyć, by miał więcej czasu do pełnego zastanowienia się. Jeśli legenda mówiła prawdę, mógł zażyczyć sobie dosłownie wszystko. I dlatego ten wybór wydawał się trudny.

 Muszę tylko najpierw znaleźć Lakaia... nie wydaje mi się, by wybiegł za daleko. - rozmyślał, omijając pobliskie gałęzie i krzewy, które mógł już na spokojnie omijać, bez jakiegokolwiek zacięcia.  Chyba, że powinienem zażyczyć wyleczenia jego blizn, by żadnych już nie miał... tylko, co wtedy z jego rasą... to naprawdę złoty facet. Zbyt dobry na wąpierza. Sam na początku nie zareagowałem dobrze, gdy dowiedziałem się kim jest, więc nawet jak zażyczę wyleczenia jego blizn, nadal mógłby się chować, bojąc się, że każdy chciałby się od niego odwrócić po dowiedzeniu się jakiej jest rasy... nie wiadomo czy jeszcze gorzej nie zareagowałby ten śmierdziel lub...

W tej właśnie chwili, człowiek uzmysłowił sobie, że ani razu nie zapytał elfki o imię, ani nawet sama kobieta go nie ujawniła. Poczuł od swojej strony spory nietakt i brak kultury, nie pytając o tak podstawową rzecz.

— Będę musiał ją o to zapytać... - szepnął do siebie.

          Niespodziewany szelest. Człowiek automatycznie napiął się, sięgając po sztylet, który nadal był przy jego boku. Stał nieruchomo. Wpatrywał się w zarośla, z których dochodził dźwięk i nasłuchiwał, by obronić się w razie niebezpieczeństwa. To było to, o czym wspominała elfka. Nawet jeśli zdołali uciec Strażnikowi, w lesie nadal potrafiły czyhać mordercze potwory, pragnące jedynie poczuć krew w swoim gardle i wgryźć zębiskami w mięso.

          Gdy to wśród zieleni, zamiast ostrych zębisk, oczu zwiastujących śmierć, czy samego charczenia Kruchota, wyłonił się pukiel ognistych loków, a blada sylwetka jak piorun wystrzeliła z zarośli, wprost na człowieka. Gdyby nie refleks rudych kudłów, nieznajomą duszyczkę czekałaby rychła śmierć sztyletu wymierzonego w serce. Nie dostała go jednak, wykonując niesprawny obrót, hacząc nogą o nogą, upadając w końcu na gołą ziemię swoimi pośladkami. Wtedy to ukazała się w pełnej postaci, jako niska pieguska o ognistych, jak burza lokowanych włosach, skierowanych we wszystkie strony, z cerą bladą jak pergamin. Nie posiadała żadnych konkretnych cech swojej rasy, co musiało świadczyć, że tak samo musiała być człowiekiem. Przez sekundę Lusti sam nie mógł uwierzyć swoim oczom. Kiedy jednak zrozumiał kto właśnie na niego wyskoczył, poczuł falę gniewu.

 ZDURNIAŁAŚ DO RESZTY?! MOGŁAM CIĘ ZABIĆ! NIE UCZYLI CIĘ, ŻE NIE WYSKAKUJE SIĘ TAK Z ZAROŚLI?! DELIAN SKOŃCZONY! - wyryczał Lusti całą swoją przeponą, na moment zapominając, że sam krzykiem mógł przyciągnąć uwagę i narazić się niebezpiecznym stworzeniom.

          Uświadamiając to sobie, natychmiast przyłożył dłonie do swoich ust i uważnie się rozglądnął, czy czasem nie stał się czyimś planem na kolację. Podczas gdy po drugiej stronie, tajemnicza nieznajoma zamiast wysłać falę przeprosin, przestraszyć się jakkolwiek, czy zachować się jak każda racjonalna osoba, wybuchła szczodrym śmiechem, jakby usłyszała najśmieszniejszy żart w całym swoim życiu. Przez moment Lustiemu wydawało się jakby doznał deja vu i napotkał kolejną osobę, która za młodu była karmiona z procy.

 W rodzinie wszyscy zdrowi...? - mruknął Lusti, chowając z powrotem sztylet, spoglądając na towarzyszkę jakby była specjalnej troski.

 Jasne. Jasne, że są. Dzięki wielkie za troskę - odpowiedziała, pomiędzy biorąc powietrze, starając się uspokoić, nie zauważając ani krzty ironii w głosie.

— Ale ja... - nic więcej człowiek nie powiedział, jedynie wypuszczając potężny wydech.

          Człowiekowi niespecjalnie podobała się ta konwersacja, która przypominała mu pierwsze spotkanie z przyjacielem. Szczególnie gdy czas się skracał, a ten jeszcze nie zdołał go znaleźć.

 Jeśli już się uspokoiłaś, to wybacz, ale nie mam czasu. Szukam przyjaciela - powiedziała, wymijając nieznajomą.

 Mogę pomóc, razem zawsze raźniej - automatycznie wstała, idąc za Lustim.

 Nie znamy się. Nie wiesz nawet jak wygląda, jak mogłabyś mi pomóc? Czemu w ogóle chcesz to robić?

 Mhm... - na moment zamilkła, dokładnie wpatrując się w Lustiego.

          Nie odpowiadała całkiem długo, tylko na niego zerkając, co już wystarczająco go niepokoiło. Nie czuł spojrzenia podobnego jak do samotnego wąpierza. W jej spojrzeniu było coś tajemniczego. Coś cichego, a jednocześnie głośnego, jakby miała wykrzyczeć wszystko na raz, a jednocześnie miała to trzymać w sobie. Pytanie tylko, czy to była jedynie kwestia jej osobowości, czy czegoś głębszego. Nadzwyczajniej w świecie człowiek mógł być także nieprzyzwyczajony do burzliwej osobowości, napotykając wcześniej na swojej drodze osoby, przeważnie o spokojnym, nie chaotycznym usposobieniu.

 I tak nie mam co robić - w końcu powiedziała, szczerząc się od ucha do ucha i podchodząc najbliżej Lustiego jak się da w podskokach.

 Okej...? - w tak krótkim czasie, cały skrępowany udostępnił sobie lepszy dostęp do sztyletu w razie czego.

          Starał się jednak nic po sobie nie pokazywać, próbując przeobrazić je w zwykłą obojętność i irytację.

 Lepiej byś mi się przydała jakbyś wiedziała, gdzie jesteśmy.

 Och, nie wiesz? - zapytała miłym tonem, nadal ignorując nieprzyjemne nastawienie od strony Lustiego.

          Człowiek bardziej spiął się w środku, czując pot lejący po czole. W gardle urosła mu gula utrudniająca przełykanie. Nie wiedział czy dobrze zrobił, przyznając nieznajomej, że nie ma pojęcia gdzie się znajduje. Chciał jednak dowiedzieć się od kogoś z okolic, gdzie mogą być. Czy zna jakieś skróty.

— Za lasem znajduje się miasto Viridis. A jeszcze dalej, miasto Sanguis. Tylko na Twoim miejscu, wolałabym pójść w drugą stronę, do miasta portowego Portus i zakupić rejs łodzią na drugi brzeg. W Sanguis roi się od wampirów.

— Portus... to na południe, tak?

— Yuuup. Chyba, że właśnie o to Ci chodzi i chcesz do miasta wampirów. Tylko, że to bym odradzała... nie znam konkretnie szczegółów, ale trwa tam wojna między nimi, a wąpierzami.

— Co robiliby tu wąpierze? - zapytał zdezorientowany Lusti. - Zamieszkują nawet inną wyspę. I w odróżnieniu od wampirów, zamieszkują opuszczone kopalnie i wydrążone groty.

 Nie wiem, chyba jakaś wewnętrzna sprawa... właśnie stamtąd wracam. Chciałam pohandlować glinianymi garnkami, ale skończyłam z pustymi rękami ledwo uchodząc z życiem. Gdybym wcześniej wiedziała, nawet bym się tam nie zapuszczała.

 Zaatakowali cię...?

 W końcu to wampiry i wąpierze. Może się różnią, ale obaj tak samo gardzą ludzi i widzą ich jedynie jako swoje jadło. Jak bydło do wykarmienia.

 W takim razie, co spowodowało, że chciałaś tam handlować?

 Zarobki. Nie od dzisiaj wiadomo, że wampiry są dziane. Jak się zaryzykuje zawsze warto, nawet jeśli można stracić życie jak nie wyjdzie. Ale już lepsze to niż życie na ulicy.

 Jesteś z ulicy...?

 Jak większość ludzi w tych czasach. Sama jesteś człowiekiem, jeśli dobrze widzę. Dlatego Tobie ufam. My ludzie, powinniśmy trzymać się zawsze razem i pomagać sobie nawzajem - powiedziała, utrzymując swój szczery uśmiech na ustach, spoglądając na człowieka tak samo jak wcześniej, lecz tym samym wzrok jej już tak bardzo nie przerażał i nie przeszkadzał człowiekowi.

          Najwidoczniej taki miała charakter. Nie miała nic złego na myśli, była po prostu ciekawska, dynamiczna, miła. W tych czasach o takiego człowieka było ciężko. W pewnym stopniu Lusti nawet podziwiał, ile było w niej zaufania i dobroci dla nieznajomego, pomimo trudności życia. Już kolejny raz człowiek poczuł się przez kogokolwiek źle i zdecydował spróbować zmienić nastawienie, by więcej się tak nie czuć.

— Racja... powinniśmy... z którego kręgu jesteś...? - zapytał człowiek.

 Czerwonego. Dlatego już dawno z niego wybyłam. Miałam dość jak rzucali nam żarcie, jakbyśmy byli zwierzakami na ubój, a wszystko mieliśmy zbierać z ziemi. Potem poznałam jednego faceta, ma na imię Jaguel. Rzeźbi w glinie. Założyliśmy razem biznes. On rzeźbi, ja to sprzedaję i jakoś razem wychodzi.

 To... coś podobnego jak ze mną i moim przyjacielem... on głównie zna się na ziołach, ja walczę o dobrą stawkę.

 Zna na ziołach?! - wykrzyknęła kobieta, od razu podskakując i klaszcząc w dłonie z ekscytacji. - Trafiłeś idealnie! W razie czego, zawsze może Ci pomóc i nie musisz wydawać za to kroci, jak u innych zielarzy!

 Cóż, mam szczęście... - podrapał się niezręcznie po karku, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który nasuwał mu się na ustach. - Do tego to naprawdę cudowny... cudowny człowiek - powiedział po chwili zawahania.

 DO TEGO, CZŁOWIEK ZNAJĄCY NA ZIOŁACH?! Gdzie się tego nauczył?!

— Ja... on... nie wdawał się w szczegóły... Wydaje mi się, że musiał ukraść księgę z wiedzą. Może coś w praktyce. O to w sumie nigdy nie pytałam i sam nigdy nie zaczynał tematu... - powiedział mówiąc półprawdę.

          Nigdy nie pytał i sam wąpierz nigdy nie mówił, jednak cała reszta była zupełną bzdurą. Nie wiedząc jak inaczej miałby rozmawiać o swoim przyjacielu, człowiek zdecydował przedstawić Lakaia, jako jednego z nich.

 To i tak imponujące. Człowiek umiejący czytać... musi być naprawdę inteligentny... to jego właśnie szukasz?

— Tak... tak, to jego szukam...

— Poznam go? Nie chcę oczywiście się naprzykrzać. Chciałabym tylko do niego zagadać, może uściskać dłoń. Byłby wtedy dowodem dla reszty Somnium, że ludzie również są genialni i potrafią osiągać wiele. Byłby dowodem, że nie musimy żyć na ulicy lub ubogo. Myślisz, że nauczyłby mnie tej wiedzy?

— Szczerze nie mam pojęcia... i tak teraz nie miałby na to czasu. Jesteśmy w tracie... jesteśmy w trasie. Na pewno nauka w ruchu nie byłaby dla niego przyjemna.

— Ach tak, racja... w sumie, ja też nie mam na to teraz czasu...

— Ale może kiedy indziej nadarzyłaby się okazja.

Może. Nie ma, co od razu się załamywać. Somnium jest może wielkie, ale w końcu by się udało - powiedziała rudowłosa, której tak łatwo nie dało się zgasić entuzjazmu.

          Ponowny niepokojący szelest tego dnia. Lusti sięgnął po sztylet, zaś jego towarzyszka jedynie wpatrywała się wyczekująco na zarośla, bez kszty odruchu samozachowawczego. Jakby ten miał doczynienia z małym dzieckiem, wyciągnął wolną rękę za siebie, przysłaniając nią kobietę, by w razie czego ją obronić.

 Lusti, to ty...? - wydobył się znajomy głos zza zarośli, a chwilę potem wyszła zakapturzona głowa.

          Człowiek natychmiast odłożył sztylet z powrotem i wyszedł z formy obronnej. W sercu zrobiło mu się cieplej, widząc ten znajomy kaptur i widząc, że temu nic nie jest.

— Nie, sama Solis do Ciebie przemawia - zażartował człowiek, zapominając o obecności rudej obok niego. Przypominając sobie, natychmiast odchrząka.

— Kto to? - zapytał wąpierz, przechylając lekko głowę, dokładnie przyglądając się kobiecie.

— Poznaliśmy się dosłownie chwilę temu... dzięki niej, wiem już gdzie jesteśmy i gdzie powinniśmy iść - powiedział Lusti, a na wspomnienie o niej, z szerokim uśmiechem pomachała energicznie ręką w stronę wąpierza.

 To ten przyjaciel zielarz? - zapytała rudowłosa, podekscytowana - Ugh! - by następnie złapać się za bok, w który dostała z łokcia od Lustiego.

— Mówiłaś o mnie...? - powiedział Lakai, nie ukrywając swojego szczęśliwego tonu.

— Ta... temat jakoś się nawinął... też jest handlarką. Tylko, że handluje rzeczami z gliny. I podróżuje, w różne strony.

— Och, więc podróżna handlarka... kiedyś też to robiłem, ale zakochałem się w [] i postanowiłem w nim zostać.

W tym samym czasie człowiek spoglądał na wąpierza, próbując gestykulacją i mimiką przekazać mu by przestał i nie mówił dalej, jednak nie załapał. Nie rozumiał nawet, czemu miał przestać.

 To nie jesteście teraz w podróży...? Lusti mówił, że jesteście w trasie.

          Tym razem to wąpierz dostał w bok od człowieka.

— Kiedyś handlował sam. Gdy się dołączyłem, postanowiliśmy wprowadzić jakąś zmianę - zaczął człowiek przed wąpierzem, byleby ten znów niczego nie palnął.

— Ta-tak... - powiedział obolały wąpierz. - Na początku nie chciałem, bo się przywiązałem, ale dałem się w końcu namówić - dodał w końcu, gdy przypomniał sobie, że nie może się przecież dowiedzieć o Perle Snu.

— Właśnie. Też chcieliśmy iść do Sanguis, ale skoro trwa tam wojna, lepiej udajmy się od razu do Potrus.

— Czekaj, serio jest tam wojna...? Z kim...? - zapytał zaniepokojony wąpierz.

          Bywało krucho i niepewnie w Somnium, ale od lat nigdzie nie trwała wojna pomiędzy jakimikolwiek rasami, nawet tymi naturalnie wrogo do siebie nastawionymi.

— Wąpierzami. Dlatego tym bardziej odmawiam udania się tam. Nie od dziś wiadomo, że wąpierze są okrutni, a wampiry egoistyczne. Trwa tam teraz ostra rzeźń - powiedziała rudowłosa.

— Och... có-cóż... wychodzi na to, że faktycznie, musimy zmienić plany...

— Niestety... dobrze, że byłam tam przed Wami. Niepotrzebnie byście się wpakowali w sam środek wojny. Wzięliby Was na jeńców lub od razu wybili. Także ten, nie ma za co - mówiąc to, wydobyła z siebie najszerszy uśmiech jaki była w stanie, ukazując rząd zębów i klepiąc dłonią w sam środek klatki piersiowej, ukazując swoją dumę, jakoby sama ich w ten sposób uratowała.

          Chętniej dłużej by pogadali, gdyby tylko krajobraz wokół nie zaczynały spowijać ciemności, zwiastujące o księżycu, który zaraz miał osiągnąć swój szczyt.

 Osz, cholera... - ponownie odezwała się ruda. - Muszę się już zbierać. Niedługo księżyc osiągnie swój szczyt, a ja muszę jeszcze załatwić kilka spraw związanych z portem. Mam nadzieję, że wkrótce ponownie się zobaczymy! - powiedziała, przeskakując z nogi na nogę, gotowa w każdej chwili pobiec. Choć chciała jeszcze zostać, pogadać i poznać bliżej dwójkę, czas ją gonił.

 Ach, właśnie! Zaczekaj jeszcze! - odezwał się szybko wąpierz, zatrzymując rudą na chwilę. - Jak w ogóle masz na imię?

          Ruda szeroko się uśmiechnęła i spojrzała tajemniczo na Lustiego, ponownie, tym samym wzrokiem, gdy przebywali ze sobą sami. Człowieka ponownie przeszedł dreszcz, nie rozumiał czego się tak go uczepiła, kolejny dziwak.

 Jestem L̵̟̦̊̀͒u̴̥̝̎͌x҉̥̟̫̖̿͗̔̑̅.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro