Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 - W niepogodę

Gdzie ostatni świst rozsądku,
Brzask od północy wschodzi,
Tam pochłonięci górą majątku,
Złoto zakrywa zieleń polików,
Liczących skarby swe bez liku,
Dla własnych pragnień zachowali,
Snem pogrążeni, przed światem schowani.

***

Wiał zimny, porywisty wiatr, świszczący między drzewami. Wydawał się tak obecny, jakoby same powietrzne żywiołaki wirowały pośród niego. Starsze i osłabione liście czy gałęzie poddawały się, wirując wraz z wiatrem. Także piach i malutkie kamyczki nie potrafiły się oprzeć, by nie dołączyć do wietrznego walca. Same zaś słońce schowało się całkiem wcześnie za chmurzastą ścianą, sprawiając, że było ciemniej, choć panował nadal dzień.

Normalnie, każdy zdroworozsądkowy schowałby się do swego domostwa czy innego schronienia, by móc przeczekać pogodę czy też nawet pozostać do następnego dnia, jednak nie nasza czwórka wędrowców, którzy to postanowili wyruszyć najszybciej jak się da za legendarną Perłą Snów. Zapewne, podobnie mało kto zdecydowałby się wyruszać za rzeczą, która nigdy nie została faktycznie potwierdzona, nawet jeśli posiadałby we dłoni mapę do niej. Kto jednak nigdy nie ryzykuje, ten nie pije wina.

Tak przynajmniej starała się myśleć wcześniej wspomniana czwórka, której piach sypiał w samą twarzą i niemal co chwila musieli odwracać głowę, by nie trafiło w oczy. Kiedy jednak to robili, albo to padali w co innego czy się potykali, znacznie wydłużając sobie trasę, niż szliby normalnie.

- NA IMIĘ WATERNNY! - wykrzyknął całą swoją przeponą goblin, który już niezliczony raz źle postawił stopę na korzenie drzewa, jednocześnie wywijając orła na glebę. - SŁOWO DAJĘ, JESZCZE RAZ TRAFIĘ NA KORZEŃ!

- Lepiej na nic nie dawaj słowa, bo szybko tego pożałujesz - skomentowała krótko elfka, na co goblin jedynie mruknął niezadowolony, klnąc pod nosem na kobietę.

- Lepiej to byśmy się śpieszyli. Nie podoba mi się ta pogoda... mówiłaś, że ma nadejść śnieżyca... - wspomniał człowiek.

- Zgadza się. Przy tym jednak wietrzysku obawiam się czy czasem nie nadejdzie szybciej niż myślałam... pogoda staje się bardziej nieprzewidywalna niż kiedyś.

- Szlak by to trafił. Wygląda jakby los się nami bawił, gdy znaleźliśmy mapę - powiedział człowiek, zaczynają podzielać humor swojego ,,kolegi" goblina. Nie przeszkadzałoby mu gdyby nie ta pogoda, przez którą musiał ciągle obracać głowę by nie dostać piachem w oczy..

- Lepiej odpukaj w niemalowane - powiedział goblin, pukając w pobliskie drzewo - Dopiero, co wyszliśmy poza bramę i przeszliśmy nieco drogi. Jeśli to dla ciebie zabawa, poczekaj, co jeszcze odwali natura. Jesteśmy w lesie. Zima wielkimi krokami. Jeszcze szybko się ściemnia. Szybciej módl się do samej Solis, byśmy nie natrafili na Strażników. Mam szybkie nogi, ale nie wiem czy na tyle, by dać radę uciec. Jeszcze ma być śnieżyca...

- W takim razie nie powinniśmy skupić się na schronieniu...? - wspomniał niespodziewanie wstydliwie wąpierz, który przez całą drogę siedział cicho i szedł z boku. Jego serce niemal dostało palpitacji i skulił się w środku, gdy nagle wszystkie oczy przeszły na niego. Wbił wzrok w ziemię i dokończył. - Jakby nie spojrzeć i tak zaczyna robić się ciemniej... śnieżyca i Strażnicy to słabe połączenie. Każdy z nas mógłby nieświadomie się oddzielić od siebie. A znalezienie potem byłoby ciężkie...

- Dobrze pijesz... - zaczął człowiek, wspierając poniekąd przyjaciela, choć bardziej niż wesprzeć, naprawdę się zgadzał. - Pytanie tylko gdzie. Na zewnątrz w każdej chwili mogą się pojawić strażnicy, już nie wspominając o innych niebezpiecznych stworzeniach, a jakbyśmy szukali jaskini, mogłoby nas zasypać i utknęlibyśmy...

- Dlatego lepiej iść dalej przed siebie - odezwała się elfka. - Przejdziemy przez las. Później czeka nas góra. Jeszcze kilka kroków i znajdziemy się przy pradawnych drzewach. Wespniemy się, schowamy do któreś dziupli i rozwiązanie z głowy.

- I przy okazji odmarzniemy sobie tyłki - napomknął goblin, ponownie tego dnia niezadowolony, że gdziekolwiek jeszcze będzie musiał się wspinać.

- To albo zostanie przystawką dla dziczy albo lawiny. Nie mamy żadnego wyboru, możemy jedynie wybrać mniejsze zło.

- I dlatego byłem za wyruszeniem we wiosnę - powiedział kipiący pod nosem goblin. Gdyby tylko mógł, skoczyłby do samej szyi elfki, kogokolwiek i wbił swoje zębiska.

- A potem tak byśmy przekładali non stop, że w końcu nigdy byśmy nie wyruszyli. Chcę tę Perłę już teraz i przekonać się, czy to wszystko to były zwykłe bajeczki czy prawda. Jeśli prawda... - nie dokończyła jednak kobieta, natychmiast machając głową na boki. - Tak czy inaczej, już wyruszyliśmy. Nie wrócimy się nagle, bo tobie za zimno. I tak w wiosnę czy inną pogodę mogłaby złapać cię niepasująca pogoda, zawsze jakaś któregoś dnia się trafi.

Rozgoryczony goblin, który mógł jedynie pogodzić się z losem, machnął na nią rękął i zaczął mruczeć do siebie pod nosem, chcąc mieć to już za sobą i wyruszając dalej w drogę. A tuż za nim, wyruszyła cała reszta.

- Jeśli byłoby Ci za zimno, moglibyśmy się przytulić do siebie - wyszeptał niespodziewanie wąpierz w ucho człowieka, schylając się ździebko do niego. Ten następnie spojrzał na niego dwuznacznie. - Tylko przytulić...

- Jasne, jasne. Niby wstydzioch, a cicha woda brzegi rwie. Nie obmacuj mnie tylko za bardzo.

- Ni-nigdy tego nie robiłem... - wyjąkał, przybierając czerwony kolor na całej twarzy.

- Weź, zgrywam się z Tobą - zarechotał człowiek, uderzając następnie przyjacielsko w ramię wąpierza z łokcia, na co ten jednak lekko się w nie pomasował, bo coś zabolało. - Za łatwo Cię zawstydzić. Gdy wrócimy popracujemy bardziej nad Twoją pewnością siebie. Albo może nawet sobie ją wyżyczysz? Chyba, że co innego byś chciał.

- Właściwie, nie mam szczególnych życzeń... po prostu chcę jakoś spędzić z Tobą więcej czasu...

- Pysiek, to naprawdę słodkie, ale tak też nie można. Nie masz żadnych marzeń, celów, pragnień, nic?

- Jakieś... jakieś tam mam... - wymamrotał niezbyt wyraźnie pod nosem. Będąc jednak już na tyle długo z mężczyzną, człowiek miał jakby ponadprzeciętnie dobry słuch.

- Więc? Wal, obiecuję, że nie będę się śmiać - mówiąc to, spojrzał w kierunku elfki i goblina, by upewnić się, że nic nie usłyszą. - Wal zanim zorientują się i będą na nas drzeć pizdę, że zbyt się oddaliliśmy od nich.

- Ja... - zaczął, jednocześnie miętoląc swoje końce rękawów. - Jakieś... jakieś tam mam, ale chyba nie musi być spełniane... przynajmniej już nie. Taką chociaż mam nadzieję...

- Hajs?

- Co? Nie... nie. By już nigdy nie być sam... - sam koniec powiedział strasznie cichutko, że niemal zagłuszył je wiatr. Choć po ruchu ust człowiek doskonale zrozumiał, o co wąpierzowi chodziło.

Ponownie o tym samym. Jedynie czego wąpierz najbardziej w świecie nie chciał, to po prostu stąpać samemu po świecie i mieć kogoś u boku. Nie ważne czy wybranka serca czy wybranka duszy - chciał po prostu mieć kogoś do kogo w każdej chwili się przytuli, wyżali czy po prostu pobędzie obok bez zakrywania siebie i swojej tożsamości, wyglądu. Samemu człowiekowi zrobiło się przykro słysząc jego słowa. Im dłużej z nim przebywał, miał wrażenie jakby nie poznał wąpierza, tylko odnalazł samotnego szczeniaka potrzebującego stałej atencji. To zupełnie nie pasowało do każdemu znanemu wąpierzom, znanym ze swojego okrucieństwa.

- To nie jest już marzenie, jeśli zostało już spełnione... - powiedział po chwili ciszy człowiek, jakby tym samym oświadczając, że nigdy nie zostawi wąpierza samego. - A jakieś inne?

Wąpierz jedynie lekko pokręcił głową. Znając go na wylot, wiedział, że pod tym kapturem uśmiechał się swoim ciepłym uśmiechem. Był za dobry dla tego świata. Czasem nawet za dobry dla człowieka, któremu tylko bardziej miękło serce im dłużej przebywał u boku mężczyzny.

Nic więcej nie mówiąc, człowiek złapał wąpierza pod ramię, dołączając z nim szybko do oddalonej pary. Miał nadzieję, że w trakcie tej podróży, uda się jemu odnaleźć swoje drugie marzenie, o które będzie mógł poprosić gdy już znajdą Perłę.

***

Z minuty na minutę pogoda jedynie się pogarszała. Wiatr wiał siłą stu słoni, a jego ostry świst zagłuszał codzienność leśnych zwierząt. Z nieba lał się grad, z początku w postaci maleńkich kropeczek, jednak im bardziej się nasilał, tym bardziej przypominał w wielkości dorodne jabłuszko.

Wszyscy starali się stąpać każdy swój krok twardo na ziemię i przenosić cały swój ciężar ciała do stóp, jednak mało cokolwiek to dawało. Pozostawało im jedynie dać z siebie wszystko, jakoś przetrwać i może pomodlić się do samej Solis, by uspokoiła swojego przyjaciela i zabrał gdzieś ten wiatr.

- NA IMIĘ WATTE... - zaczął głośnie goblin.

W trakcie walki z żywiołem miał najgorsze zadanie. Przez swoją posturę, musiał dawać z siebie jeszcze więcej byleby nie unieść się jak liść na wietrze.

- O potężna Loli.... - powiedział niespodziewanie pod nosem, gdy nagle poczuł jak stracił wszelki grunt pod nogami i zawirował paroma fikołkami.

Całe szczęście nie był sam.

- Hej, nigdzie nie odlatuj! - krzyknęła elka.

Prawą ręką złapała za pobliską silną gałąź, zaś lewą chwyciła za fraki goblina, który akurat podleciał idealnie nad nią. Choć była silna, nie taką rzecz się podnosiło w życiu, wgryzła hardo zęby w dolną wargę i wykorzystała wszystkie mięśnie, by zabrać goblina z powrotem do siebie, by nigdzie nie odleciał nagle. Po brodzie popłynęła jej strużka krwi, która jednak szybko została zdmuchnięta przez wiatr i poleciała dalej w świat. Pozostała dwójka stojąca za nimi starała się wyciągać ręce nad sobą, by w razie czego to na nich padł przywilej złapania go, choć jednocześnie co chwila tracili równowagę. Padali na glebę lub pobliskie drzewo, a potem ponownie wyciągali ręce.

- Nie puszczaj mnie! - wykrzyczał spanikowany goblin, któremu całe życie uleciało przed oczami, a jego myśli zaczęły przedzierać się w czarne zakamarki głowy, wyobrażając sobie jak elfce się nie udało, a ten wbił się całą mocą w gałąź, ostrą skałę czy inny wystający przedmiot.

- Nawet nie mam takiego zamiaru! Szybciej sama zdechnę niż cię puszczę! - powiedziała, wyciągając z siebie większy zasób energii.

Jakoby chciała dotrzymać swoich słów, w końcu goblin zaczął być bliżej niej, gdy ta go do siebie przyciągała. Widząc postęp kobiety, wąpierz wraz z człowiekiem przenieśli całą siłę na nogi, by móc się przybliżyć. Byli w stanie sięgnąć do goblina, dlatego też sami chwycili go za kubrak i pchali przed siebie, wspomagając tym samym kobietę.

Gdy to niespodziewanie, spośród całego dudnienia wiatru, dało się usłyszeć wycie. Nie byle jakie wycie...

Niby było głośniej, a jakby ciszej. Jakby dokładnie w tej samej chwili całe życie zdecydowało schować się w bezpieczne miejsce i nie dać po sobie znać, że istnieje. Wycie było głębokie, mocne, przeciągłe i... rozrywające. Jakby zwiastowało destrukcję, zniszczenie. Smutek.

Każde z bohaterów niezależnie od swej odwagi podladł. Skóra cała dostała gęsiej skórki, pot polał się soczyście, a serce na moment stanęło, by chwilę później zacząć galopem przebiegać przez klatkę piersiową, jakby samo usiłowało uciec.

- Nie mamy czasu, nie mamy czasu, nie mamy czasu - powtarzał w kółko człowiek, dostając napływu adrenaliny i popychając goblina tak, że w końcu znalazł się na ramieniu elfki.

- Och, potężna Solis, trzymaj nas w opiece... - powiedział półszeptem goblin, który to bardziej zapiszczał.

- Co teraz...? Co teraz, w pobliżu nic nie ma... - zaczął panikować wąpierz, któremu żadne możliwe schronienie w ogóle się nie ukazywało.

Wokół był las i pustka. Przynajmniej wydawało się jakby była. Gdyby nie pobliskie drzewa, przez całą otaczającą szarówę, każdy czułby się jakby nieustannie szedł nigdy niekończącym się tunelem. Każdy z nich był jak w potrzasku.

- Zapierdalaj przed siebie i módl się, by cię nie złapał! - wykrzyknął człowiek.

W tym samym czasie, wraz z padniętym słowem, przez moment wydało się jakby ziemia za nimi za trzęsła się, a w niej powstała dziura do samego piekła. Wycie ponownie za dudniło, a wraz z nim w akompaniamencie głosy cierpiących dusz.

Goblin został niemal przyklejony przez elfkę do jej klatki piersiowej, jakby trzymała nowonarodzone niemowlę. Wszystkim udzieliła się adrenalina. Dla każdego liczyło się jedynie by przeżyć, by się udało, by każdy wyszedł z tego spotkania cało. Czując jakby mieli dodatkowe mięśnie w nogach, zaczęli gnać przed siebie. Ogień płonął im w gardle, a chłodny wiatr co chwila je gasił, uszkadzając jego ścianki. W szybkim czasie pojawiło się w nich mętne zmęczenie kazające przysiąść i odpocząć, jednak z każdym kolejnym rykiem, byli pochłonięci przetrwaniem, jakoby tracąc całkowicie kontrolę nad własnym ciałem, a w głowie panowała mgła, niemal taka jak na zewnątrz. Nogi biegły same przed siebie, nie wiedząc nawet dokąd.

Żadne z nich nie obchodziły gałęzie rysujące rany na ich twarzach czy wystające korzenia drzew, o które co chwilę się potykali, prawie tracąc równowagę, jednak w ostatniej chwili ją łapiąc, stawiając wielkie kroki. Mieli wrażenie jakby teraz wbiegiwali na górę, jednak nawet na to nie zwracali uwagi. Musieli zgubić Strażnika. Tylko to się liczyło.

Gdy to niespodziewanie, stanęli na samym brzegu klifu. Pod którym znajdowała się jedynie czysta czerń, nie mówiąca zupełnie nic, co się w niej znajduje. Ryki zyskiwały na sile, zwiastując zbliżającego się Strażnika.

- Niech to szlak... - skomentował zrozpaczony człowiek, nie mający nawet odwagi odwrócić się i spojrzeć jak blisko znajdował się Strażnik.

- Musimy skoczyć - powiedziała stanowczo elfka, szykując już swoje nogi do skoku.

- Nie wiemy nawet, co jest na dole!

- Wolisz więc, by cię Strażnik rozszarpał?!

Człowiek już zupełnie nic nie mówił. Wąpierz tylko czekał na dalsze działanie, jak dziecko we mgle, oczekujące co rodzic zdecyduje, a goblin w ciszy modlił się do Solis o przeżycie. Sama elfka nie była pewna skoku, ale stali między młotem, a kowadłem. Ryzykowali roztrzaskaniem się o skały lub przez Strażnika.

Ich decyzja i tak cokolwiek mało miała do znaczenia, gdy to los sam zadecydował za nich. Niespodziewanie grunt klifu osunął się, jakby był nic nie znaczącym, delikatnym piaskiem. Cała czwórka zamarła, nie mogąc z siebie nic wydobyć. Byli zbyt przerażeni. Mogli jedynie zamknąć oczy i wstrzymać oddech, czekając na ewentualne spotkanie z wodą lub gorzej, z ziemią bądź skałami.

I całe szczęście nikt nie pomyślał spojrzeć w górę, gdy to z mgły wyłoniła się czterometrowa, czarna, pierzasta dłoń z ostrymi pazurami mogącymi z łatwością przeciąć zapewne samą górę. W ostatniej chwili spadli, fartem unikając szponów Strażnika.

I tak nagle. Plask. Spotkanie z przeszywająco lodowatą wodą. Prąd był na tyle silny, że ledwo co komukolwiek udawało się wynurzyć na powietrzę i zaczerpnąć odrobinę powietrza, chociaż na chwilę, by potem ponownie wpaść w sidła głębin. Była to kolejna walka z żywiołem - tym razem wodą. Walka o przetrwanie. Komu uda się z niej wyjść zwycięsko?

***


Bóstwa:

Lolis - processing...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro