Rozdział 7.
- Je suis Amelia – powtórzyła po mnie, starannie przykładając się do nauki. Byłam z niej zadowolona. Mimo że było to nasze drugie spotkanie, mała naprawdę dawała z siebie wszystko.
- Bravo Amelia – zawołałam zadowolona.
- Naprawdę? Dobrze mi idzie pani Zosiu? – zapytała. Uśmiechnęłam się do niej, głaszcząc jej ciemne włosy. Była bardzo śliczna. Jej niebieskie oczy wpatrzone były w moje.
- Tak kochanie. Musimy już kończyć, moja zdolna kobietko – powiedziałam, zbierając podręczniki z biurka. Amelka zaczęła mi pomagać.
- Szkoda, lubię, gdy pani przychodzi – rzuciła. Zrobiło mi się dziwnie miło na sercu – Jadę dzisiaj z tatusiem na konie – dodała po chwili.
- Wiem słoneczko. Chodź, tatuś pewnie już na ciebie czeka – chwyciła mnie za rękę i razem wyszłyśmy z pokoju. Schodząc po schodach, Amelia dalej kurczowo trzymała moją dłoń. Na dole, w granatowej bluzie i ciemnych jeansach, stał Nowakowski. Zszokował mnie jego luźny strój. Wydawał mi się człowiekiem urodzonym w garniturze. Podniósł wzrok z telefonu na córkę. Od razu w jego oczach zauważyłam masę miłości. Na twarzy zagościł mu szeroki uśmiech.
- Tatuś! – pisnęła Amelka i wpadła w jego ramiona. Odruchowo uśmiechnęłam się czule, widząc ten obrazek. Kochający, samotny tata... Przytulił dziewczynkę do siebie, po czym skierował wzrok na mnie. Był już zupełnie inny. Chłodny.
- Dzień dobry – mruknęłam cicho. Nie odpowiedział. Postawił Amelkę na ziemi, poprawiając jej szare spodnie.
- Tatusiu, czy pani Zosia może z nami jechać? Chce jej pokazać mojego konika – powiedziała nagle mała. Zastygłam, gdy usłyszałam, o co go właśnie poprosiła. Tomasz spojrzał na nią, potem na mnie.
- Nie wiem, czy pani Zosia ma czas, króliczku – odpowiedział jej. Oboje spojrzeli w moją stronę. Stałam oparta o zimna ścianę i czułam się zakłopotana.
- Pani Zosiu, proszę! – podbiegła do mnie i złapała moją dłoń. Zabrakło mi języka w buzi.
- Dziecku się nie odmawia – powiedział, zbliżając się do mnie – Więc jak?
Jechałam razem z nimi w stronę stadniny. Czułam się skrępowana, siedząc obok niego w samochodzie. Amelia całą drogę raczyła nas szkolnymi przyśpiewkami. Starałam się na niego nie patrzeć. Jednak katem oka widziałam, jak uśmiecha się pod nosem. Nie wiedziałam, jak będzie wyglądał ten dzień, po naszej ostatniej rozmowie. Obawiałam się nacisku z jego strony.
Zajechaliśmy pod drewniany, ogromny dom. W zasadzie nie przypominało to domu mieszkalnego. Widok zapierał dech w piersiach. Mnóstwo koni, drzew i spokoju. To coś nowego przy zgiełku miasta.
Ostatni raz konno jeździłam w podstawówce. Mama zabrała mnie i Antka do sąsiada, gdy kupił nowego konia. Wtedy myślałam, że chce zająć się tym w przyszłości. Jednak dziecięce marzenia były bardzo ulotne.
Wysiadłam z samochodu i już dziękowałam sama sobie, że ubrałam długie kalosze. Uff...w trampkach mogłabym tu utknąć. Tomasz chwycił Amelkę za dłoń, a ona od razu złapała i mnie. Spojrzał na mnie, gdy tylko to zobaczył. Posłał mi pogardliwe spojrzenie, po czym w trójkę udaliśmy się w stronę stajni.
- Pani Zosiu, tutaj, tutaj jest mój konik! – zawołała Amelka i puściła nasze dłonie. Podbiegła zadowolona do boksu – Tatuś, podnieś mnie! Chce zobaczyć Perłę! – zagryzłam wargi, słysząc, jak nazywa się koń dziewczynki. Czy wszystko musi mi przypominać o jego propozycji? Niech to szlag! Podeszłam bliżej i ujrzałam białego niczym perła konia. Już wiedziałam, dlaczego dostał takie imię. Klacz była cudowna. Widząc jej ciemne oczy, od razu zapragnęłam jej dotknąć. Przyłożyłam dłoń i delikatnie gładziłam pysk konia. Po chwili odruchowo przytuliłam się do zwierzęcia.
- Patrz tatusiu, pozwoliła na to....- szepnęła zachwycona Amelka. Gwałtownie na nich spojrzałam. Oboje stali w osłupieniu.
- Co? – zapytałam niepewnie.
- No, no... Perła nigdy nie daje się dotykać obcym ludziom, nie wspominając o przytulaniu – powiedział – Zadziwia mnie pani...
Poczułam, jak na policzki wkrada mi się rumieniec. Nie wiem dlaczego, ale czułam się tak, jakby właśnie obsypał mnie komplementem. Amelka już od pół godziny ćwiczyła jazdę konną. Stałam oparta o drewniane ogrodzenie. Przyglądałam się, ile radości jej to sprawia. Jak to możliwe, że taka wspaniała dziewczynka ma tak złego ojca? Oby nigdy nie poznała prawdy o nim. Z pewnością zburzy jej to świat. Usłyszałam za plecami odchrząknięcie. Odwróciłam się. Za mną stał Nowakowski.
- Przyniosłem pani gorącą czekoladę, zrobiło się chłodno – rzucił oschle. Wzięłam od niego kubek i od razu upiłam łyk.
- Dziękuję – mruknęłam. Oparł się razem ze mną o ogrodzenie. Przez chwile milczał. Jednak zebrał się w sobie i zaczął.
- Nie zabrałem tu pani po to, by pokazać, że jestem dobry i może mi pani śmiało zaufać w kwestii propozycji. Amelia chciała, by pani tu była. A ona jest dla mnie najważniejsza... – spojrzał na córkę i wziął głęboki wdech – Polubiła panią... Nie wiem dlaczego — miał tupet. Miałam chęć wylać mu na głowę, te gorącą czekoladę.
- Może dlatego, że jestem dobrym nauczycielem – odpowiedziałam. Uśmiechnął się lekko.
- Tak... - znowu się zamyślił – Proszę jej nie skrzywdzić – powiedział nagle.
- Słucham?
- Amelia nie nawiązuje szybko relacji od czasu odejścia matki. Jednak pojawienie się pani sprawiło, że mówi tylko o pani i pani lekcjach. Nawet sobie pani nie zdaje sprawy, ile razy w ciągu dnia, słyszę pani imię... Doprowadza mnie to do szału, bo wtedy muszę o pani myśleć – powiedział, dopijając resztki czekolady. Serce waliło mi jak dzwon. Żołądek wykręcał się na wszystkie strony świata.
- Nie musi pan – burknęłam. Odwrócił głowę w moją stronę.
- Owszem, nie muszę. Zdecydowanie wole myśleć o pani w perłach — dodał z satysfakcją w głosie. Mina mi zrzedła jeszcze bardziej — Myślała pani o mojej propozycji? Tylko proszę na mnie nie krzyczeć, nie przy Amelii — odwróciłam głowę, by na niego nie patrzeć.
- Jak pan to sobie wyobraża, co? - zapytałam oburzona. Mimo że go nie widziałam, czułam, że się uśmiecha. Czekałam na jego odpowiedź. Nagle poczułam jego tors na moich plecach. Oddech miałam przyspieszony. Nachylił się. Jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko mojej szyi.
- Bardzo prosto. Pani jest tam dla mnie. Dla nikogo innego. Tam jest pani tylko moja i tylko w perłach, rozumie to pani? - zapytał. Jego oddech muskał delikatnie moją skórę. Nie sądziłam, że na moim ciele wywoła to takie emocje. Przełknęłam głośno ślinę, odwracając się w jego stronę. Staliśmy twarzą w twarz. Był poważny. Zaczynało mnie to przerażać. Została jeszcze jedna kwestia do ustalenia.
- A co...no...czy ja tam, będę musiała z panem...sypiać? - głos mi drżał.
- Nie. W tym układzie nie ma seksu. Będę tam robił z panią inne rzeczy — powiedział, spoglądając na córkę — Umorzę dług Antoniego, w momencie podpisania przez panią umowy. Dam pani, kilka dni. Po lekcjach z Amelią przyjdzie pani do mojego gabinetu. Pani Lucyna panią zaprowadzi - dodał — A teraz — spojrzał na mnie, odgarniając mi włosy za ucho — Wracamy do domu.
***
Nie umiałam się otrząsnąć po rozmowie z Nowakowskim. Czas leciał nieubłaganie, a ja nie wiedziałam czemu, ciągle zastanawiałam się nad jego propozycją.
Nie powinnam się godzić. Przecież ja nie należę do takich kobiet. Nie należę do tego świata. Nie, nie mogę...
Usiadłam przy oknie, spoglądając w ciemność nocy. Nie mogłam spać, przez natłok wydarzeń. Tęskniłam za swoim spokojnym i poukładanym życiem w Żórawinie. Tęskniłam za Rafałem, przy którym czułam się naprawdę bezpieczna. Przerażało mnie to, że kończył mi się czas. Wiedziałam, że mogłabym w ten sposób pomóc bratu.
Pozbyłby się długu i zacząłby spokojnie żyć, może by się nawet ustatkował?
- Zośka, masz gościa – usłyszałam głos Antka. Gościa? Z przerażeniem wyszłam z pokoju. W salonie czekał na mnie Rafał.
- Ty tutaj? O mój Boże! – zawołałam i podbiegłam do niego. Naprawdę cieszyłam się na jego widok. Antek uśmiechnął się i wchodząc na górę, puścił mi oczko – Jak to możliwe, że przyjechałeś?
- Stęskniłem się za tobą, po za tym nie dawałaś znaku życia – oznajmił, trzymając mnie za rękę – Chyba dobrze ci się żyje, co? – zapytał. Spuściłam głowę w dół, bo wcale nie żyło mi się dobrze. Chętnie wróciła bym do domu.
- Tak, jak widzisz... Na długo przyjechałeś?
- Zostaje do poniedziałku wieczór, mam tutaj szkolenie – powiedział. Oboje byliśmy szczęśliwi widząc siebie. Ten mężczyzna sprawiał, że czułam wewnętrzny spokój.
W poniedziałek po szkoleniu Rafał zabrał mnie na kawę. Byłam szczęśliwa, gdy był obok. Gdyby nie odległość, jaka nas dzieliła, może byłoby inaczej. Siedzieliśmy w kawiarni, rozmawiając o szkole, zajęciach, moich korepetycjach. Patrzyłam na niego i nie mogłam wyjść z podziwu, jaki jest cudowny. Wszystko mi w nim pasowało. Począwszy od zawodu, skończywszy na uśmiechu.
- Zosiu – złapał mnie za dłoń – Posłuchaj mnie, ja nie umiem przestać o tobie myśleć. Tęsknię za tobą każdego dnia. Jesteś wspaniałą kobietą – czułam, jak zaczynam się rumienić. Nie umiałam przyjmować komplementów. – Chciałbym, żeby było między nami coś więcej...- zastygłam, gdy usłyszałam to, co właśnie powiedział. Zmarszczyłam brwi i uciekłam wzrokiem.
- Rafał, ja nie mogę. Nie chodzi o ciebie, ale o to, że ja mieszkam tu, w Warszawie. Nie wiem, czy wrócę do Żórawiny – jeżeli zgodzę się na propozycje Nowakowskiego, nie prędko stąd ucieknę. Rafał puścił moja dłoń i poprawił się na krześle. Był niezadowolony z mojej odpowiedzi. Nie podjął dyskusji na ten temat. Dopiliśmy kawę w ciszy i wróciliśmy do mieszkania Antka. Po drodze atmosfera zaczęła się poprawiać i do domu weszliśmy, śmiejąc się w niebo głosy.
- Haha, proszę cię Rafał, wcale tak nie było – mówiłam. Skierowaliśmy się do salonu. Widząc Nowakowskiego, siedzącego przy whisky z Antkiem, pobladłam. Rafał stanął obok mnie, trzymając dłoń na moim biodrze. Tomasz skierował wzrok na rękę mojego przyjaciela i posłał mi groźne spojrzenie. Potulnie, delikatnie zsunęłam jego dłoń ze swojego ciała. Poczułam, że powinnam tak zrobić.
- Witam panno Zofio – przywitał się. Przełknęłam ślinę i lekko się uśmiechnęłam. Antek wstał zadowolony z fotela i przedstawił Rafała, Tomaszowi. Nowakowski nawet nie zareagował na to. Siedział, lekceważąc wyciągniętą dłoń wuefisty. Atmosfera robiła się dziwnie napięta.
- Zosiu, ja już będę się zbierał – powiedział nagle Rafał – Mam za godzinę pociąg. Cudownie było cię zobaczyć – ujął moją twarz w swoje dłonie i musnął delikatnie moje usta. Byłam zszokowana. Kątem oka widziałam, jak Nowakowski kurczowo ściska szklankę z drinkiem.
- Mi też było miło. Spokojnej podróży – mruknęłam, odprowadzając go do drzwi. Gdy wyszedł, oparłam się o ścianę, czując przypływ ulgi. Chciałam wejść do swojego pokoju, gdy usłyszałam twardy, ostry głos.
- Kim on jest dla ciebie?!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro