Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34.

Czy kiedykolwiek zastanawiałam się nad swoim losem? Nie. Żyłam beztrosko. Uważałam, że każdy dzień jest cudem i nie muszę się zastanawiać, jak będę żyć, bo przecież będę. Wszystkie moje plany zaczęły się i skończyły w Warszawie. W mieście, które miało być dla mnie jak ocalenie. To tu miałam swój własny drogowskaz. To, co mnie zgubiło...

- Jest. Mamy ją. Wyprowadzamy! - usłyszałam głosy. - Wstań. Nic ci już nie grozi. Jesteś bezpieczna. Co oni ci zrobili... - głos mężczyzny docierał do mnie powoli. Poczułam, jak rozwiązuje mi opaskę na oczach i sznur, który mocno poranił moje nadgarstki. Sasha zaciskał go z każda wizyta coraz mocniej. Powoli otworzyłam oczy. Jednak od razu je zamknęłam. Latarki strasznie mocno raziły mnie w oczy. Mężczyzna pomógł mi wstać, wziął mnie na ręce i powoli wyniósł na zewnątrz. Poczułam chłodny powiew wiatru. Było mi zimno i jednocześnie błogo. Jakaś kobieta podbiegła do mnie, gdy tylko mężczyzna postawił mnie na nogi. Okryła mnie kocem. Powoli otworzyłam oczy. Przede mną stało kilka radiowozów policyjnych, karetki i  mój brat, który przedzierał się przez policjantów.

- Zosia! Boże! Zosia, siostrzyczko! - wołał. Objął mnie mocno, a do mnie dotarło niczym tlen do płuc, że żyje. Że to już koniec. 

- Antoś... Boże... Ja... Boże... - wyłam jak dziecko. Nie mogłam opanować ukojenia, jakie we mnie było. Przytulałam się do brata i nie chciałam, by mnie puszczał. Na prośbę komisarza, Antoni zaprowadził mnie do karetki. Gdy młoda kobieta opatrywała moje nadgarstki, usłyszałam znajomy głos. Moje serce zaczęło bić, a w brzuchu czułam skręt.

- Puść mnie! Chce ją zobaczyć! Puszczaj! - to był on. Stał przede mną i patrzył na mnie ze łzami w oczach. Oddychał coraz szybciej. Zmarszczył brwi tak, jakby mój widok sprawiał mu ból. Obok mnie pojawił się mój brat. Dumny jak paw, pilnował, by Tomasz się do mnie nie zbliżał. - Zosiu ja... Nic ci nie jest... - do oczu napłynęły mu łzy. Walczyłam ze sobą, by się nie rozpłakać. Nie chciałam na niego patrzeć. Nie byłam w stanie. Jednak on nie odpuszczał. - Zosiu powiedz coś do mnie... Proszę... Ja... Nie chciałem, Zosiu...

- Idź stąd... - wydusiłam przez zaciśnięte gardło. Tomasz stał zszokowany, ale nie ruszył się z miejsca. Widziałam, że chce coś powiedzieć. - Wynoś się! Wynoś się stąd! - płakałam i krzyczałam. Nie panowałam nad sobą. - Wynoś się... Słyszysz? Zniknij z mojego życia...! - po tych słowach, Marek zabrał mi sprzed oczu skołowanego Tomasza. Ciężko było mi złapać powietrze. Antoni przytulił mnie do siebie, kazał zaczekać i zniknął po chwili za karetką. Siedziałam i patrzyłam na miejsce, z którego mnie uratowano. Stary opuszczony budynek w głębi lasu. To tu mogłam umrzeć.

Dziękuję ci Boże... Dziękuję.



***

W szpitalu spędziłam kilka dni. Miałam wizyty z psychologiem. To, co mnie spotkało, sprawiło, że co noc budziłam się z krzykiem, zalana łzami. Antoni ściągnął do Warszawy mamę. Bardzo przeżyła informacje o tym, co się wydarzyło. Słyszałam kilka razy, jak płakała, gdy myślała, że śpię.
Leżałam w szpitalnym łóżku i patrzyłam w okno. Śnieg rozpuszczał się na szybie. W sali była mama razem z lekarzem. Mimo szeptu usłyszałam, o czym rozmawiają.

- Panie doktorze, dlaczego ona nic nie mówi? Co się z nią dzieje? - pytała mama.

- To musi tkwić w jej psychice. Pani Heleno, pani córka przeszła przez piekło. To miało na nią wpływ. Musimy dać jej czas. Naprawdę. - powiedział lekarz. Odchrząknął i podszedł do mnie. Sprawdził moje rany na ciele, osłuchał i wyszedł na korytarz razem z mamą. Zostałam sama. Po policzkach spływały mi łzy. Powoli, niespiesznie. Niby byłam obecna, ale jednak jakbym była zupełnie gdzie indziej. Patrzyłam na zatroskaną twarz matki, słuchałam opowiadań Antoniego, a nawet odwiedziła mnie jego dziewczyna Kaja. Nie reagowałam na nic. Jakbym nie posiadała żadnych emocji. Dopiero gdy zasypiałam, moje wszystkie lęki dawały o sobie znać.

- Nie...! Nie! Proszę, zostaw mnie! Nie dotykaj! Nie!

- Cii... córeczko, spokojnie. Jestem przy tobie. Nie płacz. - ciepły głos mamy zawsze mnie uspokajał.
I tak wyglądała każda noc od dnia, w którym mnie uratowano. Na spotkaniach z panią psycholog nic nie mówiłam. Zadawała dużo pytań. Na żadne jednak nie otrzymywała odpowiedzi. Gdy odprowadzała mnie do sali, czekała tam moja mama. Dziś jednak był tam Antoni w towarzystwie dwóch mężczyzn. Minęłam ich bez słowa i weszłam do środka. Zamknęli za sobą drzwi. Położyłam się do łóżka, naciągnęłam na siebie kołdrę i odwróciłam głowę w stronę okna. Musi być dziś mróz. Na szybie widniał obraz ze szronu.

- Zosiu... Ci panowie chcą ci zadać kilka pytań. - powiedział niepewnie. Nie zareagowałam. Antoni przepuścił ich bliżej mnie.

- Pani Zofio... To jest komisarz Adamowicz, a ja jestem komisarz Król. To my zajmujemy się sprawą niejakiego Aleksieja Kirylova. - gdy usłyszałam jego imię wzdrygnęłam się. - Zajmujemy się również postępowaniem wobec pana Tomasza Nowakowskiego. - wstrzymałam powietrze.

Chcą wsadzić Tomka za kratki...

Jedyna myśl, jaka przeszła mi przez głowę. Jednak dalej się nie odzywałam. Patrzyli na siebie i kiwali głową.

- Musi pani z nami współpracować. Musi nam pani pomóc, wsadzić ich do więzienia ! Nie może pani ukrywać prawdy o Nowakowskim! To przez niego to panią spotkało! Nie rozumiesz dziewczyno?! - warknął drugi. Rozpłakałam się. To jedyne co robiłam, by uniknąć rozmów. Antoni wstał i poprosił mężczyzn o opuszczenie pokoju.

– Wydaje mi się, że na dzisiaj wystarczy. Żegnam panów. – odprowadził ich do drzwi.
Sam wrócił do mojego łóżka. Podszedł od strony okna. Ukucnął i oparł swoje czoło o moje.

- Zocha... Wróć do mnie... Do nas. Nie zamykaj się w swoim świecie. Proszę... - szeptał, a po jego policzku spływały łzy. Oboje czuliśmy, jak uchodzi z nas to, co złe. Ja jednak nie umiałam opuścić swojego azylu, jaki stworzyłam w głowie.

Dni mijały jeden po drugim. Ja dalej tkwiłam w swoim bezpiecznym świecie. Nie docierały do mnie prośby i łzy mamy. Psychologa zmieniano mi już trzy razy. Z żadnym jednak nie współpracowałam.

- Córeczko za kilka dni wigilia. Wrócimy do domu. Upieczemy makowca jak zawsze. Antoś przyjedzie z Kają. To taka cudowna, młoda dziewczyna. Wiesz... Będzie dobrze. Kochanie moje... - mówiła, głaszcząc moją dłoń. Do sali wszedł lekarz.

- No moje drogie panie, czas się pożegnać. Dzisiaj wraca pani do domu, pani Zosiu. - oznajmił z uśmiechem. On jedyny nie traktował mnie jak jajka. Był miły i obojętny. Odpowiadało mi to. - Pani Heleno, trzeba wypełnić formalności. Proszę za mną. - oboje wyszli z sali. Powoli zaczęłam się przebierać w ubrania, które przywiozła mi mama. Do sali weszła pielęgniarka z bukietem kwiatów.

- No pani Zosiu, normalnie nie można mieć tu kwiatów, ale taki bukiet... No, no. Musi panią kochać. - uśmiechnęła się i postawiła przede mną bukiet taki samych kwiatów, jakie dostałam na swoje urodziny. Niepewnie sięgnęłam po bilecik. Dłonie mi drżały.

' Na sto róż jedna jest wyjatkowa...'
Wybacz mi.
T.

Nerwowo podarłam bilecik, a kwiaty rzuciłam na drugi kąt sali. Nie chciałam niczego, co by sprawiło, że będę o nim myśleć.
Byłam spakowana i gotowa do wyjścia. Antoni przyjechał po mnie i po mamę. Razem wróciliśmy do jego mieszkania. Tam czekała na nas Kaja. Zadowolona przywitała mnie w progu, ściskając i całując. Zdjęłam kurtkę, buty i bez słowa skierowałam się do pokoju, który zajmowałam, gdy tu przyjechałam. Ciężkie westchnięcie brata i płacz mamy nie zrobiły na mnie wrażenia. Chciałam być sama. Usiadłam na łóżku i popatrzyłam na swoje zabandażowane nadgarstki. Zamknęłam oczy i za wszelką cenę starałam się zapomnieć.
Usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. Antoni otworzył.

- Czego tu szukasz?

- Antoni... Proszę cię... Gdyby nie ona, nie nachodziłbym was... - głos Tomasza sprawił, że wróciło piekące uczucie w sercu.

- Wykorzystujesz dziecko do takich celów? - warknął Antoni.

Amelka...

Poderwałam się z łóżka i wybiegłam na korytarz. Widząc dziewczynkę lekko się uśmiechnęłam. Mała wyrwała rękę z dłoni Tomka i pobiegła do mnie.

- Pani Zosia! - krzyknęła i wtuliła twarz w moje włosy. - Tak bardzo za panią tęskniłam....
Płakałam ze szczęścia. Ona sprawiała, że czułam spokój. To dziecko pokochałam jak swoje. Wzięłam ją na ręce i wróciłam do swojego pokoju. Nie zwróciłam uwagi na brata i na ojca dziewczynki.

- Tatuś mówił, że musiała pani wyjechać...- zaczęła smutno. - Ale już pani wróciła? Nie wyjedzie pani? - czułam, że pod drzwiami stoją wszyscy domownicy plus Tomasz.

- Amelko... Ja... - głos mi drżał. To były moje pierwsze słowa wypowiedziane od tygodni. - Bardzo mocno cię kocham aniołku. - wtuliła się. Siedziałyśmy tak przez około trzydzieści minut. Nie mogłam jej nic obiecać. Nie byłam w stanie. Amelka dała mi buziaka w policzek, po czym złapała mnie za rękę i pociągnęła w kierunku drzwi. Otworzyłyśmy je i tak jak podejrzewałam, wszyscy nagle się przy nich znaleźli.

- Będę na panią czekać. Aż pani wyzdrowieje. - powiedziała Amelka, uśmiechając się od ucha do ucha.

Jest taka mądra i cudowna... Ma piękne serduszko...
Pomyślałam tak, widząc dobroć w jej młodych oczach.
Zerknęłam na Tomasza i czułam, jak przez moje ciało przechodzą niewytłumaczalne prądy. Nie byłam gotowa na rozmowę z nim.

- Dziękuję, że ją tu przywiozłeś. - mruknęłam.

- Zosiu, bo ja...

- Do widzenia — rzuciłam oschle w jego kierunku.

Nienawidziłam tego, że tak bardzo go kochałam. Pożegnałam się jeszcze raz z Amelką i nie czekając na słowa Nowakowskiego, skierowałam się do salonu. Usiadłam na kanapie, czując rosnącą złość. Po chwili przy kuchennej wyspie stała mama, Antek i Kaja. Oddychałam szybciej. Nie wiedziałam jak zapanować nad bólem. Spojrzałam na nich i ze łzami w oczach wymamrotałam:

- Wypiłabym gorące kakao...

- Zocha! Jesteś! - brat podbiegł do mnie i chwycił w swoje ramiona. - Wiedziałem, że do nas wrócisz!


***
Tak! Zosia uratowana! 💕
Jednak to chyba jeszcze nie koniec problemów i trudności z jakimi bedzie musiała sie zmagac... 🙈
Mam nadzieję, że wszystko ze soba współgra, chociaż nie do konca jestem zadowolona z rozdziału... 🤔
A Wy jak uwazacie?

Buziaki, A. 💋

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro