Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25.

Tomasz Nowakowski.

Jak zawsze w czwartki w klubie było tłoczno. Widziałem wszystko na kamerach, w swoim biurze. Mężczyźni chętni przygód zawsze trafiali tu, do Moskvy. Antoni Wolski również był tego dnia w klubie. Siedział przy stole pokerowym i ponownie tracił pieniądze.

Czy ten facet niczego się nie nauczy? Znowu chce wpaść w kłopoty? Kurwa...

Zapiąłem marynarkę i skierowałem się na salę. Odnalazłem wzrokiem Marka i skinąłem do niego głową, w kierunku Wolskiego. Udałem się na swoją lożę, oczekując przyjścia brata Zosi.
Szedł w moją stronę, nie co wzburzony.

- Czego ode mnie chcesz? - warknął na przywitanie. Wskazałem mu ręką, że ma usiąść. On jednak dalej stał. Marek położył mu swoją dłoń na ramieniu i docisnął tak, że facet od razu usiadł.

- Co to za maniery, Wolski? - uniosłem brew ku górze. - Przychodzisz do mojego klubu, pijesz mój alkohol, grasz o moje pieniądze i bawisz się z moimi kobietami, a nie potrafisz kulturalnie się przywitać? Nie ładnie. - oznajmiłem z kpiną w głosie. Najchętniej przyłożyłbym mu, by się ogarnął. To, co robił, znowu mogło wpędzić go w kłopoty.

- Nie rozśmieszaj mnie Nowakowski. Czego chcesz? - niby dorosły facet, renomowany prawnik a zachowywał się jak zbuntowany czternastolatek.

- Posłuchaj mnie uważnie. Pomogłem ci ostatnim razem. Umorzyłem twoje długi a ty co? Nie umiesz tego docenić? Znowu pchasz się w kłopoty? Wszyscy, z którymi grasz, byli twoimi wierzycielami. Planują znowu oskubać cię z kasy, a idą święta. Czas dla rodziny...- mówiąc to, pomyślałem o Zosi. O jej szarych oczach. Zacisnąłem dłoń na szklance z whisky. - Chyba chcesz w jednym kawałku jechać do mamy i siostry?

- Grozisz mi? - widziałem strach w jego oczach. Więc to, co powiedziałem, zadziałało. - Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. Wychodzę.

- Zaczekaj. - powiedziałem, wstając. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale zapytałem. - Jak się czuję twoja siostra? Wszystko u niej w porządku?

- Kpisz sobie Tomasz?! - patrzył na mnie z żalem w oczach. - Pytasz o Zosię? Ty? Ten, który ją zniszczył? Nie wiem, co między wami zaszło, ale rozsypałeś ją całkowicie. Jeżeli chcesz wiedzieć co u niej... - zrobił pauzę, przyglądając mi się. - Dziękuję, chujowo. - dodał i odszedł. Stałem całkowicie zmieszany jego słowami.

Kurwa, co ja narobiłem...

Marek stał obok mnie i dokładnie słyszał to, o czym rozmawialiśmy. Oboje usiedliśmy na sofie.

- Słuchaj Tomek, mam dziewczynę dla Kirylova. - zaczął. - Sprzedasz mu ją i będziesz mógł walczyć o tę dziewczynę. - patrzył na mnie, czekając na moją reakcję. Ja jednak nie zamierzałem nic robić. Zniszczyłem Zosię. Gdybym pojawił się ponownie w jej życiu, nie zaufałaby mi. Popatrzyłem na niego z rezygnacją i bez słowa wstałem, wychodząc z sali. Szedłem ciemnym korytarzem i zastanawiałem się co mam zrobić? Kirylov odpuścił, ale czułem, że to nie koniec. Widział ją. Mówił mi, że chce Zofię. Był nią zafascynowany. Mówił o niej „towar idealny „. Ogarniała mnie złość, gdy tylko przypomniałem sobie naszą rozmowę, po jej wyjeździe.

- Jestem zachwycony towarem, jaki dla mnie wybrałeś. Spełniasz z nawiązką moje żądanie. - w jego głosie słyszałem zachwyt.

- Tak. Tylko jest problem. Towar jest... Wadliwy. - oznajmiłem. Nie byłem pewny czy Kirylov łyknie to, co mu powiedziałem. Dopalił papierosa, końcówkę zgasił w popielnicy. Oparł się swobodnie na kanapie i przyglądał mi się uważnie.

- Wadliwy? Nie sądzę, by tak było. - nachylił się w moją stronę. - Nie igraj ze mną Nowakowski. Nie jestem taki jak inni twoi klienci. Znalazłeś dla mnie idealna partie. Będzie robiła znakomite show w Rosji. Mam wiele klatek dla specjalnych kobiet. Ona... Spędza mi sen z powiek. Jak to wy w Polsce mówicie? Śliwka w kompocie? Tak? Właśnie. Przez nią jestem jak ta śliwka. Więc radzę ci, nie kombinuj. Dostarcz mi ją jeszcze przed sylwestrem. Pod koniec grudnia wracam do Rosji. Z nią. - oznajmił, patrząc mi głęboko w oczy. Wiedziałem już, że to wszytko nie będzie takie proste.

Wszedłem do gabinetu. W złości zwaliłem wszystko z biurka. Nie wiedziałem jak uchronić Zosię od Kirylova. Wszystko zaczynało mi się sypać. Poczułem coś do kobiety, do której nie powinienem nic czuć. Musiałem za wszelką cenę wyzbyć się tego pieprzonego uczucia.


***

Weekend zleciał mi na spotkaniu z prawnikami Joanny. Moja była żona zapragnęła walczyć o wszystko, co utraciła. Jakbym miał za mało kłopotów. Złożyła pozew o „zadość uczynienie", bo stwierdziła, że należą się jej moje pieniądze jak psu buda. Mogłem dać jej tę kasę, nie zależało mi na tym. Jednak Joannie było mało. Chciała odebrać mi mój największy skarb. Amelię. A na to nie zamierzałem jej pozwolić.
Jak każdego ranka siedziałem w salonie samochodowym i ustalałem zamówienia.

- Mogę? - usłyszałem głos Marka.

- Jasne, wchodź. - oparłem się wygodnie na fotelu. - Masz coś dla mnie?

- Tutaj masz dokumenty sprzedaży dwóch aut. - wręczył mi granatowa, firmową teczkę. - A tutaj masz zdjęcia nowych towarów i jeden zamiennik. - spojrzałem na niego, unosząc brew. - Za twoja zamaskowaną pannę.

- Ona nie jest moja. - burknąłem i zerknąłem na zdjęcia. Jak zawsze Marek wybrał kilka naprawdę pięknych kobiet. Miałem kolejne zamówienie. Biznesmen z wybrzeża szukał żony. To nie byle jakie zamówienie. Każde traktuje poważnie. Do niczego nie zmuszam kobiet, które znajduje. Ja im tylko przedstawiam jakie wspaniałe życie będą miały. Jedne trafiają do domów niepublicznych. Raczej takich ekskluzywnych. Natomiast inne wychodzą za mąż za bogatych mężczyzn. To dobry interes. Najpierw przechodzą przez mój klub. To jest taka forma weryfikacji. To ja kontroluje jakość towaru. Jednak nigdy nie sprawdzałem ich seksualnych możliwości. Wyjątkiem była Zosia, która od początku była inna niż reszta. Gdy tylko o niej pomyślałem, w brzuchu czułem ucisk. Nerwy.
Wyjąłem z drugiej koperty zdjęcie „zamiennika".
Faktycznie jest podobna do Zosi... Tylko to nadal nie ona. Nie wiem, czy Kirylov na to pójdzie.

- I jak? Może być? Podobna nie? Aleksiej będzie zadowolony, mówię ci. - powiedział Marek. Bez emocji schowałem koperty do teczki. Chciałem przejrzeć zdjęcia dokładnie, gdy już będę w domu. - Co do nowego zamówienia, zaczynam śledzić ją od jutra. Jest stad, z Warszawy. Ma dwadzieścia dwa lata, tak jak prosił klient. Studiuje medycynę. Więc jest mądra. Na pewno ją urobisz. - dodał z uśmiechem. Spojrzałem na niego spode łba. Westchnąłem ciężko. - Tomek, widzę jak ci ciężko. Dlaczego do niej nie pojedziesz?

- Bo nie.

- Stary, kurwa. Przecież czujesz coś do niej. Ostatni raz byłeś zakochany jakieś osiem lat temu, jak poznałeś...

- Ja nie jestem zakochany! - wrzasnąłem. Marek aż podskoczył na fotelu. - Posłuchaj mnie, nie mów już więcej o tej dziewczynie. Nie chcę o niej rozmawiać. - dodałem ostro. Podniosłem się, zapinając guzik w szarej marynarce. - Jadę do domu. Popracuje tam. Gdybyś coś chciał, dzwoń. - powiedziałem i wyszedłem z firmy. Czułem, że tracę nad wszystkim kontrolę. A tego nienawidziłem.


***


Wchodząc do domu, czułem zmęczenie. Jedyne czego pragnąłem to wziąć prysznic i położyć się spać. Nie umiałem o niej zapomnieć. Mijały dni, a ona ciągle była w mojej głowie. To było chore, a zarazem piękne. Zdjąłem kurtkę i buty w korytarzu. Wszedłem do salonu, luzując w międzyczasie ciemny krawat. Zauważyłem na stoliku pozostawione dwa kubki z jeszcze ciepłą kawą.

Co jest grane? Przecież Aldona nie może tu przyjmować gości... Stąpa po kruchym lodzie...

Wszedłem po schodach na górę. Chciałem sprawdzić, jak się ma moja córka. Po ostatnich wydarzeniach bardzo się w sobie zamknęła. Wiedziałem, że to moja wina. I czułem się z tym cholernie źle. Podchodząc do drzwi, usłyszałem głosy, dobiegające z pokoju Amelki. Przystanąłem, by posłuchać.

- Nie zostawi mnie już pani, prawda? - zapytała Amelka. Serce podeszło mi do gardła.

- Kochanie ja... - kurwa nie, to ona... - Musiałam przyjechać, bo zostawiłam cię tak bez słowa. A wiesz, że cię kocham i nie mogłabym cię skrzywdzić. - nie wiedziałem co zrobić, gdy usłyszałem jej głos. - Jednak Amelko, ja muszę odejść.... - nie wytrzymałem i wszedłem do środka. Wzrok Zosi zatrzymał się niczym posąg na mojej twarzy. Stałem wryty, bo nie mogłem uwierzyć, że tu jest. Nie umiałem wydobyć z siebie konkretnego zdania, jedynie jej imię.

- Zosia....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro