Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12.

Postawiłam jedną torbę w nowym mieszkaniu. Stałam na środku przedpokoju i zastanawiałam się, co będzie dalej. Czułam, że popełniam życiowy błąd. Coś jednak pchało mnie w to zło. Weszłam powoli do środka. Wystraszyłam się, gdy w salonie zobaczyłam jego.

- Przestraszyłeś mnie... - mruknęłam. Spojrzał na mnie i na moją torbę.

- Wspaniale. Szybko się uczysz. - odpowiedział — To są twoje wszystkie rzeczy? - zapytał, patrząc na mój bagaż. Wywinęłam oczami.

- Teraz tak to będzie wyglądało? Będziesz sobie tu przychodził, kiedy chcesz? Bez zapowiedzi? - przeszłam obok niego i stanęłam przy oknie. - Tomasz, powiedz mi, w co ty grasz?

- Czego nie rozumiesz, Zofio? - mimo że stałam do niego tyłem, czułam na sobie jego przeszywający wzrok.

- Ciebie. – odwróciłam się powoli, oczekując odpowiedzi, na wszystkie nurtujące mnie pytania. On jednak milczał. Poczułam nagle silną potrzebę, by spróbować po dobroci. Podeszłam do niego i niepewnie kucnęłam przy nim. Nogi miałam jak z waty, a w uszach słyszałam silny pisk. - Tomasz, powiedz mi, po co to wszystko? Do czego ci jestem potrzebna? - dalej milczał. Był to zły, a zarazem dobry znak. - Nie jesteś taki jak twoi klienci, jesteś inny. Widzę to. Dlaczego...

- Co ty kurwa możesz wiedzieć, co? - warknął i wstał gwałtownie, popychając mnie na ciemną podłogę. - Nie baw się w psychologiczne zagrania, bo na mnie to nie działa. Masz robić to, co mi się podoba. Twoje odczucia najmniej mnie obchodzą. Jutro masz być w klubie po dwudziestej drugiej.

- Jutro nie mogę. Moja mama przyjeżdża...mam...urodziny — powiedziałam cicho. Wstrzymał na moment powietrze, po czym chwycił z sofy marynarkę, zostawił przy drzwiach swoje klucze i wyszedł. Pustka, jaka teraz panowała w tym mieszkaniu, przebijała moje uszy.




***


Wróciłam do Antka jeszcze przed jego powrotem z kancelarii. Miałam nadzieję, że nie zauważy zniknięcia paru moich rzeczy. Założyłam na siebie swój ulubiony dres i rozsiadłam się na kanapie.

- Zośka! Zocha! Pomóż mi, no! - usłyszałam wołanie brata. Podbiegłam do niego i zaśmiałam się, widząc, jak nieudolnie próbuje wtargać wszystkie zakupy. - No i z czego się śmiejesz. Pomóż mi! - zabrałam mu spod nóg dwie reklamówki, wypchane po same brzegi.

- I ty myślisz, że mama to wszystko zje? - zapytałam.

- Masz jutro urodziny, robimy imprezę. Musi być co jeść, Zocha. - oznajmił, wchodząc do kuchni. Popatrzyłam na niego zszokowana i zabrałam się za rozpakowywanie.

Wariat a nie prawnik...



***

Obudził mnie hałas, dobiegający z kuchni. Podniosłam się z łóżka, założyłam na siebie szlafrok Antka i w szarych papciach wyszłam z pokoju. Moja radość na widok mamy była nie do opisania.

- Mamo! - krzyknęłam, podbiegając do niej. Wpadłam w jej kochające ramiona. Wreszcie czułam się spokojna. Przy niej.

- Zosiu, córeczko, bo mnie udusisz — oznajmiła z uśmiechem. Miałam oczy pełne łez, gdy na nią patrzyłam. Byłam szczęśliwa, widząc ją razem z nami. Miałam wrażenie, że nie widziałam jej kilka lat, a minęły zaledwie dwa tygodnie od mojej wizyty w Żórawinie. - Kochanie, wszystkiego najlepszego — powiedziała mama, wręczając mi niewielki pakunek. Z radością rozpakowałam prezent.

- To książka! Mamo, dziękuję, naprawdę dziękuję.

- Zośka, a to ode mnie. Za to, że... - zawahał się. – No, z okazji urodzin. – powiedział Antek. Wzięłam od niego podłużne pudełeczko. Otworzyłam je i moim oczom ukazała się przepiękna, złota bransoletka. Na łączeniu dwóch części był mały znaczek nieskończoności. Wiedziałam, za co Antek mi dziękuję. Nie był to tylko prezent urodzinowy, ale także forma podziękowania za pomoc.

Gdyby tylko wiedział w jaki sposób mu pomagam...

Późnym popołudniem wszyscy byliśmy gotowi do świętowania. Gdy wyszłam z pokoju, zauważyłam w salonie Rafała. Moje serce zadrżało. Był ubrany bardzo elegancko. Nawet skrócił włosy. Wyglądał cudownie. Całkowicie zapomniałam o problemach, jakie miałam. W tej chwili mogłam cieszyć się najbliższymi.
Czas mijał naprawdę wspaniale. Mama złapała mnóstwo wspólnych tematów z Rafałem, ucieszyło mnie to bardzo. Siedziałam, przysłuchując się ich rozmowie.

- Bardzo mnie cieszy pana podejście do życia, panie Rafale — oznajmiła mama, popijając wino. Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Antek poszedł otworzyć.

- Pani Heleno, może mi pani opowiedzieć o uczelni? - zapytał Rafał. Mama zawsze z chęcią opowiadała o swojej pracy. Oboje pogrążyli się w rozmowie. Po chwili do salonu wszedł Antek z ogromnym bukietem czerwonych róż. Wszyscy spojrzeliśmy na niego zdziwieni.

- Nie patrzcie tak, to dla Zosi — powiedział - Kurier przyniósł, proszę — wręczył mi kwiaty. Serce podeszło mi do gardła. Wyjęłam ze środka ładnie zapakowany bilecik. Przełknęłam ślinę i niepewnie go otworzyłam.

Wszystkiego najlepszego Zosiu.

Ps. Na 101 pereł, jedna jest wyjątkowa...

T.

Zerknęłam na bukiet i dopiero teraz zauważyłam, że jedna jedyna róża w środku była jasnoróżowa. Taka nieskazitelna. Nietknięta złem. Jak ja...

- Córeczko, od kogo dostałaś takie piękne kwiaty? - zapytała mama. Antek patrzył na mnie spode łba.

- No właśnie, od kogo? - po głosie doskonale wyczułam jego złość. Czułam się zmieszana.

- Od rodziców mojej uczennicy. Miły gest, prawda? - udawałam spokojna i wyluzowana. Chciałam, by to wszystko było naturalne. Jednak kwiaty od Nowakowskiego, całkowicie zniszczyły mi wieczór.
Patrzyłam tępo przed siebie, zastanawiając się, po cholerę je przysłał. Co chciał osiągnąć, wysyłając mi róże? I jeszcze ten tekst w bileciku.

- Zosiu? - usłyszałam głos Rafała. Spojrzałam na niego a później na rękę, która trzymał na mojej dłoni. - Moglibyśmy porozmawiać? - szepnął mi na ucho. Skinęłam głową i oboje odeszliśmy od stołu. Weszłam z nim na taras. Oddał mi swoją marynarkę, gdy zauważył, jak się trzęsę.

- O czym chcesz rozmawiać?

- Martwię się o ciebie — zaczął. - Nie dzwonisz, nie odpisujesz na SMS-y. A jak przyszły te kwiaty, wydawałaś się przestraszona. Zosiu, masz jakieś problemy? - zapytał z troską w głosie. Starałam się za wszelką cenę opanować emocje. Odwróciłam od niego głowę, patrząc w niebo.

- No coś ty. Jakie tu można mieć problemy? To Warszawa, Rafał. Wielki świat. Nowe życie. Lepsze życie...- mruknęłam. Chciałam być wiarygodna, więc spojrzałam na niego z uśmiechem. - Cieszę się, że przyjechałeś — dodałam, wtulając się w niego. - Wracajmy do środka, zimno mi. - Rafał objął mnie ramieniem i weszliśmy do mieszkania. Ulżyło mi, bo do końca wieczoru nie zadawał pytań.
Rafał wyszedł chwilę przed dwudziestą trzecią. Zmywałam resztę naczyń, gdy podszedł do mnie Antek. Był bardzo zły. Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu.

– Posłuchaj mnie Zosia. – zaczął ostro – Nie wiem co cię łączy z Nowakowskim i nie wiem, czy chce wiedzieć. – szepnął tak, by mama nie słyszała – Wiem, że ten wiecheć jest od niego. Wiedziałem to, jak tylko odczytałaś bilet, ale uważam, że źle robisz, o ile cokolwiek robisz. – warknął. Zakręciłam wodę w kranie i spojrzałam wściekła na niego.

– Nic nie rozumiesz. Zupełnie nic! – rzuciłam i wyszłam z kuchni. Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Z oczu płynęły mi łzy. Nie miałam już sił. Kłamstwa mnie przytłaczały. Wyjęłam telefon i napisałam wiadomość do Nowakowskiego.

Do: Pan Nowakowski
Dziękuję za kwiaty. Nie trzeba było.

Ps. Chciałabym porozmawiać. Jak najszybciej.









***

Rozdział troszkę nudny...Ze względu na urodziny Zosi, chciałam żeby było spokojniej 😊 . Oczywiście pan Nowakowski musiał wcisnąć swoje trzy grosze 🙊.
Kolejny rozdział będzie napisany oczami Tomasza....chyba może być ciekawie 😈

Buziaki, A. 💋

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro