Rozdział. 2
***
— Co to było?! — zapytał McCall zduszonym głosem.
— A na co ci to wyglądało? — zaciekał się Stiles — Hm... pomyślmy. Tak naprawdę jestem wampirem energetycznym i właśnie się pożywiałem.
— Chyba Inkubem — wtrącił Hale z krzywym uśmieszkiem
— Najwyraźniej jestem całkiem przekonujący, bo ty dałeś się skusić... czy to przypadkiem nie czyni z ciebie mojej ofiary?
— Może stwierdziłem, że korzyści przeważają nad ewentualnymi stratami i kapitulacja była jedynym sensownym wyjściem?
— Zapamiętałem to trochę inaczej. Przestałeś się opierać, dopiero gdy dobrałem się do twoich spodni.
— DOSYĆ! — ryknął Scott — Wychodzę, ale możesz być pewny, że jeszcze o tym porozmawiamy, Stiles. — ruszył w kierunku wyjścia
Stilinski s patrzył za nim z zadowolonym z siebie uśmieszkiem. Hale nie widział czy ma być pod wrażeniem czy zacząć się obawiać, że nim Stiles też tak manipuluje.
— No i mamy go z głowy — westchnął szczęśliwy — Scott jest dla mnie jak brat, ale powinien już się nauczyć, że pewne sprawy wolę zostawić dla siebie.
— Hmm — mruknął Hale niby niezobowiązująco, cały czas przyglądając się chłopakowi
— Daj spokój Peter, prawie mogę usłyszeć te trybiki kręcące się w twojej głowie. — powiedział lekko zirytowanym tonem — Nie stosuję tej metody często. Tylko w sytuacjach awaryjnych takich jak ta. Inaczej musielibyśmy dyskutować z nim o czymś, co nie jest jego sprawą przez kolejną godzinę. A na koniec i tak powiedziałby, że nie wolno ci mnie dotknąć nawet paluszkiem.
— Tak jakbym to ja był najbardziej winny w całej sprawie — zaśmiał się z niedowierzaniem
— Narzekasz, naprawdę? — zakpił Stilinski — Jeśli to taka kara dla ciebie, to możemy zostawić to tak jak jest i zapomnieć.
— Nie to miałem na myśli. To nie będzie łatwe, wiesz? Każdy będzie oceniał, doradzał... jednym słowem całe stado będzie wściubiało swoje wścibskie kinole tam, gdzie nie powinno.
— Jakoś to przeżyję, a ty?
— To nie będzie dla mnie nic nowego — przyznał — Tym razem przynajmniej mam sojusznika.
— Tak, masz. O ile będziesz trzymał się z daleka od Scotta i jego gardła.
— Biorąc pod uwagę fakt, że moja jedyna córka jest w nim zakochana, to chyba faktycznie muszę poszukać innego wilkołaka, któremu można by podprowadzić status. — oznajmił i z zapartym tchem czekał na reakcję.
— Hale, poważnie mi to robisz?!
— Niby co? — udawał, że kompletnie nie wiedział, o co gówniarzowi chodzi.
— Nie manipuluję tobą, a ty mógłbyś mieć na tyle szacunku do mojej inteligencji, by nie próbować tego samego ze mną.
— Ale, ja wcale...
— Jasne. Chciałeś sprawdzić, jak zareaguję na wieść o tym, że Malia leci na Scotta? — zakpił — Wiem o tym prawdopodobnie dłużej niż ty. To jeden z powodów, dla których nie próbowaliśmy ratować tego, co się między nami spieprzyło przez Theo.
— I nie przeszkadza ci to?
— Byłbym większym kretynem i hipokrytą od ciebie, gdybym miał o to do niej pretensje. Nie uważasz?
— Hmm?
— Nie udawaj głupszego, niż jesteś — prychnął z rozbawieniem, kompletnie nic sobie nie robiąc z ostrzegawczego warkotu Petera — Ona podkochuje się w moim przyszywanym bracie i póki co nie wyszła dalej niż podziwianie widoków — przerwał na kilka sekund, prawdopodobnie po to, aby podkreślić, to co chciał zakomunikować — Ja z kolei zdążyłem już obejrzeć jej ojca bardzo dokładnie z każdej strony, a nawet pomacać tu i ówdzie.
— Kiedy tak na to spojrzeć to faktycznie możesz mieć odrobinę racji... CZEKAJ, Malia wie?
— Nie wiem na pewno, ale pewnie zdążyła się już domyślić. To nie tak, że ona powiedziała mi o McCallu. Sam się zorientowałem, a potem udzieliłem błogosławieństwa. — wyjaśnił Stiles ze śmiechem — Malia zna mnie równie dobrze i nie wypiera ze świadomości czegoś, co nie pasuje do jej idealnego wyobrażenia danej osoby. Przyjmuje całokształt, albo każe spieprzać.
— Och, okay. Największy problem z głowy.
— Nie myśl, że przegapiłem to co mówiłeś o statusie. — powiedział z czymś ostrzegawczym w głosie. — Koniecznie chcesz być alfą, prawda?
— Wiesz... zawsze lepiej być silniejszym niż słabszym.
— Podejrzewam, że ma to jakiś związek z przeszłością — stwierdził Stiles, a Hale na chwile aż wstrzymał oddech. Czy ten gówniarz musiał wiedzieć wszystko? — Bez obaw, nie będę ciągnął cię za język. — obiecał — Zawrzyjmy umowę, dobrze?
— Jaką i na jakich zasadach?
— Znajdziesz najbardziej popierdolonego i psychopatycznego, mordującego na prawo i lewo alfę, a ja nawet pomogę wymyślić sposób na jego ukatrupienie.
— I to ma przesądzić o mojej wygranej? — zaśmiał się — Jaką różnicę robi jeden człowiek?
— Cóż... z tobą mi się udało. — oznajmił Stilinski szczerząc się bezczelnie — Poza tym... chyba nie pogardzisz pomocą kogoś, kogo IQ jest tylko trochę niższe niż Iron Mana?
— O czym ty mówisz?
— Przez ADHD to nie jest tak widoczne, bo nie potrafię skupić się na jednej dziedzinie zbyt długo. Efektem jest choćby ten nieszczęsny referat o obrzezaniu na ekonomię.
— Ty mówisz poważnie?
— Śmiertelnie.
— Ile...?
— Sto dziewięćdziesiąt, tak mniej więcej. Odkąd zaczął się bajzel z wilkołakami, łowcami i całą resztą, to nie miałem czasu, aby pojechać w wakacje czy ferie do instytutu Stanforda, a to tam zawsze przeprowadzali testy. — oznajmił Stilinski nieco niepewnie — Staram się z tym nie wychylać, bo ludzie zaczynają świrować, kiedy to wychodzi na jaw. Tobie to nie robi różnicy, mam nadzieję?
— Poczekaj, aż wyjdę z szoku. Na pewno nie w złym sensie... jestem tylko pod wrażeniem.
— To może w ramach relaksacyjnej konwersacji opowiesz mi, jak to było z tobą i Argentem?
— Niech ci będzie — skapitulował Hale — Tylko to ma zostać między nami. — ostrzegł
— Jasne — zapewnił Stilinski — Moja tajemnica też — dodał. Może to było coś w rodzaju uczciwej wymiany: sekret za sekret. Tylko że super inteligencja Stilesa nijak miała się do jego młodzieńczej super naiwności. Czuł się bardzo niekomfortowo, jedynie o tym myśląc. Wolał nie zastanawiać się, jaki poziom zażenowania osiągnie opowiadając o tym Stilesowi.
Dwadzieścia lat wcześniej
Peter po raz kolejny musiał wracać do domu ze znajomymi, bo nadal nie miał własnego samochodu. Zresztą, szesnaste urodziny miał dopiero miesiąc temu i jeszcze nie ukończył kursu. Mimo to czuł się odrobinę zawstydzony tym, że jako jeden z ostatnich z rocznika, wciąż musiał być odwożony i przywożony, jak jakiś przedszkolak.
Dodatkowo Derek zaczął właśnie czwartą klasę podstawówki i Peter musiał odbierać go ze świetlicy po swoich zajęciach. Koledzy nigdy nie powiedzieli mu nic wprost, ale wiedział, że nie na rękę było im wożenie takiego szczyla. Rozumiał ich, a jednocześnie wilk w nim warczał, że musi bronić młode ze stada. To było przekleństwo, lawirowanie pomiędzy ludzką a wilczą stroną osobowości.
Tego dnia było nawet gorzej, bo młody pobił się z jakimś innym dzieciakiem. Biorąc pod uwagę jego wilkołaczą siłę to nic dziwnego, że Peter został wezwany na dywanik do dyrektora. Tak jakby to on był jego rodzicem! Może i był wujkiem Dereka, ale dzieliło ich jedynie sześć lat. Szczerze, to czuł się bardziej jak starszy brat i wolał, aby tak go traktowano. Co za pedagog, który uważał, że szesnastolatek był odpowiednią osobą do strofowania wściekłego na cały świat siostrzeńca. Mimo to grzecznie przytakiwał i modlił się o jak najszybszy ratunek. Kiedy wreszcie opuścił gabinet dyrektora, miał wrażenie, jakby dostał czymś ciężkim w łeb.
— Choć młody — powiedział zmęczonym głosem do siedzącego ze spuszczoną głową Dereka. Aż mu się szkoda gówniarza zrobiło. Skoro on spędził ponad pół godziny na słuchaniu wywodów tego przynudzającego idioty, oraz jeszcze głupszej wychowawczyni, to ile siedział tam sam winowajca?
— Powiesz mamie?
— Niestety tym razem muszę. Tłumaczyłem ci, żebyś uważał, gdzie celujesz... nie chcesz chyba kogoś poważnie uszkodzić, co?
— Ale on... mi dogryza. I naprawdę próbowałem go nie słuchać, tak jak kazałeś, ale łaził za mną dzisiaj na każdej przerwie i przezywał mamę i ciebie...
— Niby dlaczego? — zapytał, chociaż miał pewne podejrzenia. Sam słyszał chyba każdą możliwą wersję tej plotki.
— Mówił, że mama jest... i że ty tak naprawdę jesteś jej dzieckiem, czyli bękartem jakiegoś biedaka, którego nie było stać na to, żeby...
— Nie musisz kończyć — westchnął. Dlaczego to on musi przeprowadzać z Derekiem takie rozmowy? — Znam dalszy ciąg. Mnie też tak dokuczali... prawda jest taka, że czasami pomiędzy rodzeństwem zdarza się ogromna różnica wieku i wtedy ludzie, którzy nie mają własnego życia, wymyślają żałosne historyjki. Jestem bratem Tali, a nie jej synem.
— Wiem, ale...
— Derek. Niech gadają, co im się podoba. Mnie to bez różnicy, a twoja mama też umie sobie poradzić z plotkarzami. — zapewnił, chociaż to nie do końca była prawda. Czasami chciał, żeby cały świat zostawił go w świętym spokoju. — A jeśli już musisz kogoś walnąć, to miarkuj siłę i pilnuj, aby nikt poza twoimi kuplami tego nie widział.
— Postaram się
— Derek, ludzie są o wiele bardziej łamliwi od nas. Nie chcesz chyba wpędzić mamy albo co gorsza, mnie w kłopoty, prawda?
— Na to chyba trochę za późno? — zapytał jakiś nieznajomy chłopak. Wyglądał na niewiele starszego od Petera — Nazywam się Chris Argent i jestem kuzynem poszkodowanego
— Cudownie — mruknął wilkołak — Peter Hale, wujek Dereka. Nie jestem pewien czy ten twój kuzynek jest tylko poszkodowanym. Z tego co wiem, agresja słowna również jest karalna... Szczególnie że młody pewnie tylko powtórzył Derekowi to, co usłyszał od kogoś z rodziny, może od ciebie?
— A co takiego powiedział?
— Że moja siostra jest puszczalską suką, która zaszła w ciąże i oddała bachora, czyli mnie rodzicom. A ja jestem brudnym bękartem, jakiegoś śmiecia, którego nie było stać na to, aby dać jej forsę na pozbycie się problemu.
— Co? — facet wyglądał na szczerze zdumionego. — Lukas! — warknął i Hale dopiero teraz zauważył, że za jego plecami chował się jakiś smarkacz. — Powiedziałeś tak?
— Chyba...
— Nie wkurzaj mnie już bardziej. — dodał opanowanym, ale zimnym jak stal tonem. — Powiedz prawdę, a nie dotrze to do twoich rodziców — To najwyraźniej była odpowiednia zachęta, bo gówniarz wyprostował się jak struna i spojrzał na nich wystraszonymi oczami.
— Przecież ciocia Sabina ciągle tak o nich mówi!
— Powinieneś być już na tyle rozumny, żeby wiedzieć, że to, co wygaduje ta kobieta, nie leżało nawet koło prawdy. — Peter był pod wrażeniem ciętego języka tego chłopaka.
— Przepraszam! — pisnął dzieciak — Już tak nie powiem, słowo.
***
To by było na tyle jeśli chodzi o stare rozdziały. Te pisane teraz zacznę publikować dopiero po zakończeniu stereka "Kłopoty z zasypianiem"
Jak wena i czas mi pozwoli to może dodam dzisiaj kolejną część mini story "Korekta planu na życie"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro