Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział. 14

Błędy niesprawdzone!

Dokarm wena :)

Jutro mam wolne przedpołudnie i penie coś Wam wrzucę, niemniej każdy komentarz działa cuda jeśli chodzi o motywację do dalszego pisania :)

Kogo lubicie/ nie lubicie

Który akapit/zdanie Was zaskoczył

I wiele tym podobnych informacji możecie mi podrzucać. :)



***


— ... Stilinski!

— Co chcesz? — odwarknął

— Mówię do ciebie od dobrych pięciu minut — powiedział Raeken — Słyszałeś cokolwiek?

— Um, nie?

— Cudownie...

— To trochę dużo do przetrawienia. Nie dziw się, że odpływam myślami... — westchnął ciężko — Jak ja mam to w ogóle wyjaśnić ojcu? I to tak, żeby nie zaczął planować zamknięcia Scotta w więzieniu o zaostrzonym rygorze?

— Dlaczego nie? — Theo brzmiał na absolutnie zaskoczonego — Należy mu się.

— Nie przeczę, ale... mój staruszek raczej nie wpisze do akt, że Scott przemienił swojego kumpla w wilkołaka wbrew jego woli, a potem jeszcze pomógł go torturować swojemu niedoszłemu teściowi...

— Racja. Zawsze może go w coś wrobić i wtedy...

— Właśnie tego się boję! — warknął i to pierwszy raz dosłownie, aż sam przestraszył się dźwięku, jaki wydostał się z jego gardła — Jak go przyłapią, to na nic nie zda się, że od prawie trzydziestu lat był uczciwym gliną. Wywalą go, a o emeryturze czy innych świadczeniach będzie mógł zapomnieć.

— O tym nie pomyślałem. — mruknął Raeken — I mógłbyś przestać dewastować mi samochód? — zapytał, wskazując na dłonie Stilinskiego, które zaciśnięte były na brzegach siedzenia. — Może i nie wygląda najlepiej, ale go lubię i chwilowo nie mam szans na nic lepszego, więc...

— Niechcący — bąknął Stiles, cofając ręce. Przez dłuższą chwilę próbował skupić się na tyle, aby schować pazury, ale nic nie działało. — Jak się tego pozbyć?

— Szlifierką — parsknął Theo, ale widząc jego morderczy wzrok, spoważniał — Nie wiem, dla mnie to jak przełącznik w głowie. Kiedy myślę bardziej jak człowiek, to tak wyglądam, a jeśli idę za instynktem... — urwał znacząco. — Dla ciebie to może być zupełnie co innego.

— Super. Szkoda, że nikt nie napisał podręcznika dla początkujących wilkołaków.

— Racja... a kto zna się na temacie?

— Deaton, ale nie mam pojęcia kiedy wróci — odpowiedział Stiles — Derek też sporo pomagał McCallowi, ale siedzi w Argentynie z Corą.

— A Peter? — zapytał Theo. Stiles starał unikać choćby myślenia o tym Hale'u. Ich relacja w połączeniu z wilkołaczym instynktem Stilesa oraz tym, że odmłodzona wersja Petera wydawała się zauroczona Chrisem Argentem, to prawdziwa bomba zegarowa. — Sypiasz z nim, no nie? — Theo raczej nie potrzebował jego potwierdzenia — To nie rozumiem, czemu nie chcesz mu powiedzieć.

— Peter... nie jest do końca sobą.

— Co? Mów po ludzku Stlinski!

— Chris go odmłodził. Peter wygląda i zachowuje się jak on... tyle że taki z czasów nastoletnich.

— Jak i po co?

— Dokładnie nie wiem jak. Kate załatwiła kiedyś w ten sposób Dereka. Prawdopodobnie to efekt kolejnego rytuału.

— Okay... oni mają jakąś obsesję na punkcie Hale'ów i rytuałów? — dopytał Raeken. Stiles nic nie mógł poradzić na wyrywający mu się z ust chichot. Theo chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, że trafił w sedno problemu.

— Na to wygląda — westchnął ciężko, przyglądając się swoim nowym oczom w lusterku. Połyskujący w nich fiolet przyprawiał go o dreszcze. Jeszcze nigdy nie spotkał wilkołaka o takim kolorze oczu. Nie miał pojęcia, co to znaczyło, a co gorsze nie wiedział, komu mógł zaufać w tej kwestii.

Gdyby Peter nadal zachowywał się wobec niego tak zaborczo i lojalnie, jak w swoim prawdziwym wieku, to Stiles z prawdziwą ulgą zrzuciły część tego zmartwienia na niego. Niestety Hale chłonął każde słowo Argenta, jak gąbka wodę. Stilinski wolał nie załatwić sobie wycieczki do kolejnych łowców. Zdaje się, że Calaveras mieli coś do nietypowych przedstawicieli gatunku. Na początku Scott znajdował się na cenzurowanym, ale kiedy pojęli, że nie zamierzał tworzyć tak wielkiego stada jak Satomi, to dali sobie z nim spokój.

— Wciąż mam trochę książek, które zwinąłem Doktorom — odezwał się Raeken po kilku minutach przeciągającej się ciszy — Nawet wszystkich nie przeglądałem. Niektóre z nich wyglądają na naprawdę stare...

— Dlaczego mnie nawet nie dziwi, że się nimi nie pochwaliłeś wcześniej? — prychnął Stiles — Za to coraz bardziej niepokoi mnie twoja chęć niesienia pomocy mojej skromnej osobie — kontynuował, przyglądając się profilowi Raekenea. Nie umknęło mu więc lekkie zmieszanie chimery. — Czego ty tym razem chcesz Theo?

— Chcę, żebyś rozważył przyjęcie mnie do swojego stada.

— O! A czy nie od tego samego zacząłeś znajomość z McCallem? I mam ci zaufać? Ja ze wszystkich ludzi? — zaśmiał się na koniec niemal histerycznie. — Poza tym alfy mają czerwone oczy — przypomniał — Skąd pomysł, że nim będę?

— Żadna z bet też nigdy nie miała fioletowych oczu. — Theo odbił argument — Obiecałem ci już, że nie spróbuję cię zabić.

— Masz na myśli dzisiaj?

— W ogóle. — warknął Raeken, zaciskając dłonie na kierownicy. — Nigdy nie spróbuję cię zabić, ani żadnej z bliskich ci osób. — brzmiał szczerze, ale Stiles jeszcze nie potrafił po samym zapachu, czy biciu czyjegoś serca stwierdzić, czy dana osoba mówiła prawdę. Szkoda, bo to oszczędziłoby mu mnóstwo czasu i zapewnił, choć odrobinę przewagi w pertraktacjach z Theo. — Cokolwiek myślisz o tym, że mnie spotkało w... otchłani, tak to nazwijmy z braku lepszego określenia, było sto razy gorzej.

— Nie wmówisz mi, że wróciłeś jako pacyfista, który kocha wszystkich ludzi i chce jedynie pomagać staruszkom i tulić małe kotki!

— Dlaczego akurat kotki? Dobra nieważnie, nie odpowiadaj! — Raeken powstrzymał nadciągający potok wyjaśnień — Większość ludzi to wkurwiający idioci, przynajmniej przez dziewięćdziesiąt procent spędzonego z nimi czasu mam ochotę niektórym z nich przyłożyć — dodał — Inni bywają przydatni, paru z nich uważam za zabawnych, nieszkodliwych głąbów. A kilku... uparcie włazi z buciorami w moje życie i przez to, że zdążyłem ich poznać, zacząłem ich tolerować.

— Chciałeś powiedzieć: lubić — poprawił go Stilinski — Niech zgadnę, jeden z nich ma teraz taką dziwaczną kacapkę, wiecznie wiszącą mu na ramieniu dziewczynę i ogromne kłopoty z kontrolą gniewu?

— Może — mruknął Raeken przygryzając policzek od środka

— Dobra, Liam to jedna osoba, a ty mówiłeś o kilku... Większość ludzi ze starego składu nie chce nawet na ciebie patrzeć, więc pytanie brzmi: o kogo dba jeszcze Theo Raeken? — zażartował i na pewno nie spodziewał się, że chimera zacznie się aż tak denerwować. Stiles widział drgania napiętych mięśni i strzelanie oczami na wszystkie strony.

— Spójrz w lusterko i będziesz miał odpowiedź — syknął, obnażając lekko zęby w niemym warknięciu.

— Wiesz, że to zabrzmiało iście Disneyowsko? — zapytał, desperacko starając się znaleźć inne sensowne rozwiązanie poza tym jednym, które wydawało się tak idiotyczne, że z trudem powstrzymywał od walnięcia się w ten głupi łeb za wymyślanie takich bzdur. — Łapię aluzję — dodał — Chociaż pojęcia nie mam, dlaczego akurat ja...

— A czy to ważne? — mruknął Theo

— Póki co, raczej nie — zgodził się, bo tak właściwie to chyba nie chciał poznawać odpowiedzi — Kto jeszcze, bo dwójka ludzi to nadal nie tłok...

— Talbot i Lori — przyznał w końcu Theo — Nie znali mnie wcześniej, więc łatwo było nawiązać z nimi kontakt.

— A to nie tak, że Liam nienawidzi Bretta i to z wzajemnością?

— Powiedzmy, że zakopali topór wojenny. — przyznał i Stiles mógł się założyć o swoje najlepsze komiksy, że kryła się za tym ciekawa historia — Jesteśmy na miejscu — oznajmił, zatrzymując samochód. Stilinski ze zdziwieniem odkrył, że znajdują się pod domem Petera.

— ... Skąd?

— Derek do mnie pisał — odpowiedział niechętnie Raeken — Podobno Hale próbował śledzić Argenta wcześniej, ale go zgubił w okolicach Forest Hill... Może mieć ogromne luki w pamięci, ale wciąż instynktownie starał się zapewnić ci bezpieczeństwo.

— Hm...

— A to, że dosyć nieudolnie, to już inna historia — zakpił Theo — Jeśli... nie będziesz go pewny, albo zaczniesz mieć wątpliwości gdzie leży jego lojalność, to...

— A twoja, Theo?

— Jestem raczej egocentryczny, wiesz? Przede wszystkim jestem lojalny samemu sobie. Poza tym? — urwał na kilka sekund, by przyjrzeć się wnikliwie Stilesowi i upewnić się, że ten był gotów to usłyszeć — Jedynie ludziom, na których mi zależy.


***

KONIEC: Części 1

Nad drugą myślę zawzięcie, bo chodzą mi po główce różna shipy i nie wiem co ostatecznie z tego wybiorę.

Publikację zacznę pewnie jakoś w sierpniu (Tak myślę)

Póki co chcę się skupić głownie na ff "(Nie)zauważony"

Tak... kto ma mnie ochotę teraz udusić ze szczęścia, a kto ze złości? XD





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro