Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział. 13

Poprawiłam odrobinę i jakimś sposobem przybyło mi 200 słów XD

Uciekam do pracy. Będę dopiero po 23 w domu.

Możecie umilać mi czas komentarzami, bo tego nigdy za wiele. A ja kocham czytać Wasze odczucia co do wydarzeń w opowiadaniu :D



***

Głos Argenta docierał do niego jakby spod wody. Był zniekształcony i niewyraźny do tego stopnia, że Stiles nie potrafił rozróżnić żadnego słowa. Ból oszołomił go na kilka długich minut, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Proces gojenia ran nie mógł ruszyć, bo ostrze wciąż tkwiło w jego ciele. Na swój sposób pocieszające było jedynie to, że taka dawka cierpienia powinna wystarczyć do wskrzeszenia Allison. O ile oczywiście tłumaczenie rytuału nie zawierało błędów. Stiles niezbyt wierzył w dobrą wolę Kate, ale prawdopodobnie nawet ona nie chciałaby zadzierać z Chrisem w kwestii jego rodziny.

— Allison. Allison. Allison — mamrotał Argent, rysując krwią Stilesa jakieś runy wokół ciała leżącego na pomoście. — Allison. Allison. Allison — znowu trzy razy powtórzone, to musiała być część rytuału, której Stiles nie dostał do wglądu... — Allison. Allison. Allison — hm, trzy serie po trzy powtórzenia, próbował skupić się na tyle, aby przypomnieć sobie, gdzie o tym czytał, ale jego własny umysł nie chciał z nim współpracować. Cały czas myśli mu umykały, a wspominania rozmazywały się w niewyraźnie plamy.

Czuł, że coś się w nim zmieniło. Miał wrażenie, że jego umysł się podzielił. To nie była dokładnie druga, obca obecność w głowie, jak czasem wyobrażał sobie bycie wilkołakiem. W końcu wilk był teraz jego częścią. Stiles porównałby to zyskania kilku dodatkowych zmysłów, dzięki którym miał szerszą perspektywę postrzegania rzeczywistości. Otaczający go świat stał się jednocześnie prostszy i bardziej skomplikowany.

Pójście za instynktem byłoby najłatwiejszym wyjściem, ale jego ludzka część podpowiadała mu, że niekoniecznie tym najwłaściwszym.

Jakaś potężna siła wstrząsnęła wodą wokół nich. Słychać było charakterystyczne chlupotanie, trochę tak jakby staw zaczął wrzeć. Powietrze zrobiło się jeszcze cięższe, gorące i parne. Wszystkie okoliczne zwierzęta umilkły i zapanowała cisza absolutna, w której jego ciężki, charczący oddech wydawał się niesamowicie głośny.

Wokół zaczął unosić się duszący zapach róż. I to nie w ten sposób, w jaki czuć było bukiet w wazonie albo kilka krzaków w ogrodzie. Nie, bardziej przypominało to woń kojarzącą się z cmentarzem. Setki kwiatów, dym i ziemia. Gdyby nie był ledwie przytomny i przywiązany to z pewnością uciekałby ile sił w nogach. Cokolwiek ich zaszczyciło swoją obecnością, to Stiles nie chciał mieć z tym do czynienia.

Scott zdawał się nie podzielać jego zaniepokojenia, bo wciąż nie potrafił oderwać wzroku od bezwładnej dziewczyny. Stiles czuł żal i zmęczenie postawą McCalla, którego ręce wciąż spoczywały na jego barkach. Co prawda Scott praktycznie nie używał już siły, aby powstrzymać go wyrwania się z więzów. Stilinski nie bardzo widział sens w jego zachowaniu. Chyba że to miał być kojący gest, coś, co Scott uznał za dodające otuchy. Jeśli tak, to Stiles od razu mógł mu powiedzieć, żeby zachował takie czułostki dla kogoś, kto je doceni. Przechylił głowę na bok i ze zdziwieniem zauważył, że w miejscu, w którym ugryzł McCalla, została brzydka, poszarpana blizna. Przecież na wilkołakach wszystko goiło się jak na psach! Jeszcze nigdy nie widział, aby któryś nie zaleczył się całkowicie. Nawet Derek po przebiciu metalowym prętem, potrzebował jedynie nieco więcej czasu...

— McCall — usłyszał czyjś wkurzony głos. Z pewnością nie swój i nie Chrisa — Wiedziałem, że coś się z tobą ostatnio dzieje, ale... to nowy poziom popaprania, nawet jak dla mnie.

— Nie wtrącaj się! — syknął Argent, mierząc do kogoś z broni — Zapewniam cię, że jak przez ciebie coś się nie uda, to tylko przysporzysz swojemu koledze bólu.

— Taaak, bo teraz Stilinski ma się świetnie — prychnął i nareszcie Stiles poznał czyj to głos. O Kurwa, tylko jego tu brakowało — Śledziłem was od tygodni, bo czułem, że grzebiecie w czymś, czego nie powinniście ruszać — dodał, idąc powoli z podniesionymi rękami w stronę Scotta — Ja byłem po tamtej stronie, pamiętacie? — zapytał

— I na nasze nieszczęście wróciłeś — warknął Argent — Czemu twoim zdaniem rytuał nie chce się zakończyć?

— Bo nie tylko Stiles czuje się winny jej śmierci — powiedział wyzywająco — Wy też. Ty! — wskazał na Scotta — Masz wrażenie, że to ty ją wciągnąłeś w świat, którego część ostatecznie ją zabiła — Odwrócił się do Chrisa — A ty dlatego, że wróciłeś do Beacon Hills. — po jego słowach, zapanowała kilku sekundowa cisza — Mylę się?

— Niech cię szlag, Raeken! — krzyknął Chris — Wybacz, McCall — dodał, celując do osłupiałego Scotta. Strzelił mu w bark, a odór tojadu był dla Stilesa duszący jak nigdy wcześniej.

Cholera, naprawdę zmienili mnie w wilkołaka! — pomyślał, pozwalając sobie na krótkie uczucie satysfakcji na widok kulącego się z bólu Scotta. Cieszenie się z krzywdy innych było paskudne, ale specjalnie dla McCalla mógł zrobić wyjątek.

To teraz jeszcze...

— Mogę czynić honory — zapewnił Theo, uderzając Chrisa na tyle mocno, aby powalić go na pomost. Następnie nadepnął, swoim ciężkim buciorem na jego żebra — To tak dla pewności. — zakpił, umykając zwinnie, gdy Argent próbował go postrzelić. Wyglądało na to, że Raeken świetnie się bawił, uciekając przed kulami, bo świr nawet się przy tym śmiał!

Och, no dobrze! On też miał trochę radochy z upokorzenia Chrisa.

— To... wystarczy? — wyrzęził Scott, trucizna z pewnością działała. Był blady, trząsł się i pocił jak nałogowy alkoholik po dwudziestu czterech godzinach abstynencji.

— Jeśli chcesz, to mogę ci jeszcze dokopać — mruknął Stiles

— Jestem jak najbardziej za pomysłem Stilinskiego! — Theo z pewnością mówił szczerze

— Zamknijcie się wszyscy! — wrzasnął Argent, klęcząc na pomoście. — Allison?

Przez kilka sekund nic się nie działo. Aż w końcu ręka dziewczyny drgnęła. Stiles przestał oddychać, a Scott rzucił się w jej kierunku. Stiles miał nadzieję, że to naprawdę Allison, a nie jakiś kolejny potwór wyciągnięty z martwych. W końcu czyż nie wysilił się wystarczająco, by ci dwaj kretyni mogli teraz nad nią się trząść i zapewniać jak bardzo tęsknili?

— Będziesz żyć? — zapytał Raeken, przyglądając mu się oceniająco

— O ile mnie teraz nie dobijesz, to prawdopodobnie tak... — odparł, tylko częściowo żartując. Niby każdemu należała się druga szansa, ale jakoś nie potrafił zapomnieć chimerze tego co się stało w przeszłości.

Chociaż Peter z pewnością miał nie mniej na sumieniu niż Theo, a jednak Stiles z nim był i nie obawiał się o własną skórę, zasypiając przy jego boku. Paradoksalnie przy Peterze czuł się bezpieczniej niż sam.

— Nie zamierzam cię zabijać — powiedział Theo poważnie — Wyciągnę nóż i przetnę sznur? — zapytał

— A nie wykrwawię się wtedy wprost na twoje czerwone trampki?

— Przynajmniej nie będzie widać... — spróbował zażartować, ale chyba dotarło do niego, że Stiles naprawdę się tego boi — Sorry — mruknął — Jesteś teraz wilkołakiem, więc raczej nic ci nie będzie.

— Dobra, ale jak się przekręcę, to wrócę i będę nawiedzał cię aż do śmierci — zagroził, zaciskając dłonie w pięści, żeby nie widać było, jak się trzęsą.

— Obiecujesz? — zapytał Theo, ale większość uwagi poświęcił ostrzu, które tkwiło w klatce Stilesa — Na trzy? — upewnił się, kładąc jedną rękę na jego mostku, a drugą zaciskając na rękojeści. Stilinski przez kilka chwil nic nie odpowiedział zbytnio zszokowany czarnymi liniami, które wędrowały wzdłuż przedramienia Raekena. — Stiles nie odpływaj!

— Na sześć.

— Na sześć? — zdziwił się Theo

— Na sześć — uparł się

— Niech ci będzie... To: RAZ!

— DWA

— TRZY!

— CZTERY

— PIĘĆ!

— SZEŚĆ — ból ponownie stał się nie do zniesienia. Stiles czuł, jakby wyrywano mu wnętrzności. Warknął przeciągle, a jego pazury bezskutecznie ryły twardy kamień.

— ... Stilinski... jak mi tu zejdziesz, to przerobie twoje zwłoki na karmę dla kotów! — było pierwszym, co usłyszał po wynurzeniu się z błogiej nieświadomości. Niemal natychmiast zorientował się, że został uwolniony z więzów i ułożony płasko na pomoście. Stare, lekko spróchniałe deski miały bardzo charakterystyczny zapach, który z pewnością już zawsze będzie kojarzyć mu się z tą chwilą.

— Nie dzisiaj — wycharczał przez zaciśnięte gardło.

— Skurwiel — warknął Raeken, oddychając z ulgą. Klapnął na deski, tuż obok Stilesa.

— Aha — nie miał siły na nic, nawet na wykłócanie się z Raekenem. Właśnie całe jego plany na dalsze życie poszły w zapomnienie. Będąc wilkołakiem, mógł jedynie pomarzyć o wstąpieniu do FBI. Badania, testy i jeszcze więcej badań.

— Stiles? — usłyszał nieznajomy, kobiecy głos — Scott! Ze Stilesem jest źle! — aha, czyli to musiała być nowa wersja Allison — Kim jesteś? — zapytała Raekena

— Jego... znajomym — odparł niepewnie Theo

— Scott! — wrzasnęła, kiedy McCall zwymiotował czarną, zatrutą tojadem krwią — Co wam się wszystkim stało? — dociekała, kiedy zorientowała się, że i jej ojciec jest nieco poobijany — Tato?

— Porozmawiamy później Allison — zapewnił Argent — Teraz ważniejsze jest, aby dostarczyć Scottowi odtrutkę, a pan Stilinski... — przeciągły warkot przerwał jego wypowiedź. Dopiero po dłuższej chwili Stiles zorientował się, że to on wydaje ten groźnie brzmiący dźwięk.

— Pan Stilinski... najwyraźniej nie życzy sobie przebywać w pańskiej obecności panie Argent — zakpił Raeken — Nie żebym się mu specjalnie dziwił...

— Stiles — wtrącił Scott, ale Stiles nie miał zamiaru słuchać tego, co miał do powiedzenia. Udawał, że w góle nie zauważał McCalla. Co przychodziło mu zaskakująco łatwo, odkąd jego wzrok wciąż się rozmazywał, a pozostałe zmysły szalały.

— Mogę cię odstawić, gdzie tylko chcesz. — zaproponował niespodziewanie Raeken — I przysięgam, że nie spróbuję cię zabić — dodał, widząc sceptyczną minę Stilinskiego

— Ani porwać? Poszczuć wendigo? Zostawić pośrodku niczego? — Stiles wolał się upewnić. Przy miłym Theo Raekenie lepiej zachować czujność.

— Nie zrobię żadnej z tych rzeczy — obiecał

— To... yy.... Zabieram jedną motorówkę — poinformował Argenta — Wybacz, Raeken, ale chyba, póki co musisz być moimi nogami.

— Skoro nie mam innego wyjścia.

Dwadzieścia minut później siedzieli już w rozklekotanym pick-upie Raekena.

— Powinieneś o czymś wiedzieć, Stiles — westchnął Theo, wbijając bieg i powoli ruszając z tego koszmarnego miejsca

— Hm?

— Widziałem większość tego co się wydarzyło, ale chciałem dostać się na wysepkę od drugiej strony, tak żeby mnie nie zauważyli... i nie byłem pewien, czy przerywając cokolwiek się tam działo, nie pogorszę sprawy, więc... na dobrą sprawę tylko stałem po kolana w wodzie i gapiłem się, jak kretyn, a kiedy zorientowałem się, że McCall cię ugryzł, a Argent zaczął mamrotać coś w dziwnym języku...

— ... było już za późno na przerwanie tego, bo rytuał się zaczął. Też to wyczułeś? Myślałem, że tylko ja czułem to... coś.

— Nie — przyznał Raeken — Tak dla ścisłości, to jeszcze nie wszystko... Powinieneś zerknąć w lusterko.

— ... JAK?! — wrzasnął


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro