Rozdział. 12
Nieco dłuższy rozdział. Prawie 2K słów.
Proszę, dajcie znać w komentarzach co myślicie :)
***
Po przejechaniu jakichś sześćdziesięciu mil zatrzymali się obok domku letniskowego. Jakieś dwadzieścia pięć, może trzydzieści metrów od niego widać było sporej wielkości staw. Stiles czuł, jak włoski na ciele jeżą mu się ze strachu. Od dobrych trzech mil nie mijali żadnych domów czy stacji benzynowych. Podejrzewał, że w przeciwnym kierunku było podobnie. Dokoła panowała głucha cisza, a powietrze wydawało się nadzwyczaj gorące i parne.
— Idziemy — powiedział Argent, wskazując ręką w stronę wody. Na środku zbiornika znajdowała się jakby wysepka? Stiles nie potrafił określić z takiej odległości i w dodatku w nocy, czy powstała w sposób naturalny, czy ktoś umieścił tam jakąś konstrukcję, podest czy coś tym stylu.
Chris szedł pierwszy z plecakiem zarzuconym na ramię, a Stiles podążał za nim z coraz mocniej bijącym sercem. Kiedy wsiedli na niewielką motorówkę, Stilinski poczuł, że cokolwiek stanie się od tego momentu, nie będzie już drogi powrotnej. Zarówno on jak i Argent będą musieli poradzić sobie z konsekwencjami tego co zamierzają zrobić.
***
— Telefon Scotta jest nieosiągalny — powiedział Derek trudnym do odgadnięcia tonem — Ale Jordan Parrish dzwonił do mnie przed minutą i mówił, że gdzieś w pobliżu Beacon Hills dzieje się coś dziwnego związanego ze ścieżką jego pobocznej kariery... Mówił, że spotka się z Lydią i spróbują ustalić co i gdzie dokładnie.
— A on skąd to wie?
— Twoje niezorientowanie byłoby nawet zabawne, gdyby nie zależało nam na czasie, teraz jest zwyczajnie męczące — prychnął Derek — Piekielny ogar z reguły wyczuwa, jak ktoś próbuje wykiwać śmierć, a to właśnie robi Argent.
— Masz w stadzie Piekielnego Ogara?! — brzmiał jak podekscytowany pięciolatek, ale miał to gdzieś, Ogary były bardzo cenionymi sojusznikami.
— A Lydia jest Banshee — rzucił młodszy Hale, chyba po to, aby mocniej go zirytować — Poza tym mówiłem ci już, że nie jestem alfą. — dodał — Alfą Beacon Hills jest Scott McCall.
— A kto go przemienił? — zaciekawił się — Nie pamiętam żadnej z pobliskich rodzin o takim nazwisku...
— Um, taaaak. — odkaszlną młodszy Hale — Co do tego... lepiej zostawmy ten temat, dopóki nie wróci ci pamięć.
— Nie. — miał przeczucie, że odpowiedź mu się nie spodoba, ale jednocześnie wyjaśni kilka dziwacznych wspomnień, które powoli zaczynały do niego wracać.
— Uparty jak zawsze — warknął Derek — Ty go zmieniłeś.
— Ja?! Ale...
— Jakiś czas po tym jak odebrałeś status Laurze — dopowiedział z wyraźnie słyszalną w głosie złością i żalem
— Laura nie żyje? — w końcu istniały inne sposoby do zmuszenia kogoś, by oddał status. Często stary alfa zwyczajnie przekazywał go zastępcy, kiedy czuł, że to już czas. Można było też odebrać status jako zadośćuczynienie za krzywdę, jaką alfa wyrządził drugiemu wilkołakowi. Co prawda musiałyby zaistnieć szczególne okoliczności... ale takie przypadki już się zdarzały.
— Tak — odpowiedział Derek — Rozumiesz już, dlaczego nieszczególnie mam ochotę biec ci na ratunek? Gdyby nie był w to wplątany młody Stilinski kusiłoby mnie, żeby zostawić cię z tym problemem samego.
***
Kiedy dotarli na środek, okazało się, że to naturalna wysepka obłożona dookoła wąskim pomostem, do którego można było przywiązać łódź. Nieco zdziwił się na widok drugiej motorówki, a jeszcze bardziej kiedy zobaczył, kto nią przypłynął. Przy sterze stał bowiem Scott McCall, jego najlepszy kumpel. Stiles zastanawiał się, czy McCall był tutaj, aby pomóc jemu, czy może raczej Argentowi.
— Scott — powitał go Chris, zduszonym głosem — Masz...?
— Tak, ale nigdy więcej nie proś mnie o coś takiego — powiedział Scott lekko roztrzęsionym głosem. To w połączeniu z faktem, że McCall patrzył wszędzie byle nie na niego, powiedziało mu wszystko, co musiał wiedzieć. — Mama wciąż śpi po tym środku, który jej wrzuciłeś do soku...
— Nic jej nie będzie — zapienił Chris — Może poza bólem głowy i lekkimi mdłościami jutro rano. A jak w szpitalu? Nikt cię nie widział?
— Nie. Odłączyłem zasilanie w kostnicy i wślizgnąłem się przez uchylone drzwi dla karetek. Na podjeździe stał akurat karawan, więc... — urwał, wzruszając ramionami
— Rozumiem, a ciało...?
— Darcy Diaz, dwadzieścia trzy lata. Samobójstwo.
— Idealnie — ucieszył się Chris — Nie chciała żyć, więc Allison z pewnością nie będzie mieć problemów z przejęciem jej ciała.
— Jezu. Kurwa. Chryste — powiedział Stiles pełnym niedowierzania głosem — Czy wy siebie słyszycie? Odurzyliście Melissę, twoją mamę dodam dla ścisłości Scott. Włamaliście się do szpitalnej kostnicy i ukradliście zwłoki dziewczyny, którą rodzina z pewnością chciałaby pożegnać...
— W papierach jest zapisana kremacja — wtrącił Scott — Włączyłem piec z jakimś NN, a na wierzchu biurka zostawiłem plakietkę z jej danymi...
— Geniusz zbrodni — prychnął Stiles
***
— Lydia, coś się dzieje — powiedział Jordan, krążąc nerwowo wokół przypatrującej mu się wnikliwie dziewczyny — Czuję zew śmierci, ale inny niż ten, który czułem przy ciałach chimer.
— Od kilku godzin mam dziwaczne wrażenie, że ktoś stoi za moimi plecami, ale kiedy się odwracam, nikogo nie widzę — wyznała Martin cichym, nieco wystraszonym głosem, wpatrując się w obsadzony różami fragment ogrodu. Coś zdawało się przyciągać ją do krzewu, którego kwiaty były intensywnego, czerwonego koloru.— A jednocześnie... nie zbiera mi się na krzyk — wyszeptała
— Może to dlatego, że dzisiaj nikt nie umrze, a wróci z martwych — powiedział Corey, wychodząc z cienia. Jordan zastanawiał się jakim sposobem kameleon potrafił ukryć się również przed jego wzrokiem, skoro obaj mieli podobne zdolności do przenikania w inny wymiar. — Bez obaw, dopiero przyszedłem — odpowiedział na niezadane pytanie — Próbowałem się dodzwonić do Scotta, bo Theo znowu zaczął sporo o niego wypytywać... — zwrócił się do Lydii — Malia jest gdzieś ze swoim ojcem, znaczy się z panem Tate. Stiles na stażu, a Liam ufa Raekanowi i zwyczajnie ignoruje wszystko, co do niego mówię.
— I zostałam ci tylko ja — mruknęła Martin — Dlaczego oni zawsze znikają wtedy, kiedy trzeba sobie radzić z Theo Raekanem — warknęła
— Nie wiem — odpowiedział Corey z lekkim wzruszeniem ramion — Raeken ostatnio dziwnie często znika, a jak go ktoś pyta gdzie, to jedyne co słyszy, to że: "Nie twoja sprawa". Pojęcia nie mam, co kombinuje, ale wolałem uprzedzić.
Niewygodną ciszę przerwał ostry dźwięk telefonu.
— To Derek — poinformował pozostałych, po czym odebrał — Tak? — przez chwilę uważnie słuchał prośby Hale'a — Postaram się pomóc. — obiecał i rozłączył się nie czekając na odpowiedź wilkołaka
— Co się dzieje?
— Chris Argent odmłodził Petera o jakieś dwie dekady, a teraz zamierza wskrzesić Allison za pomocą jakiegoś rytuału, który znalazł w księgach, które Kate przywiozła ze sobą z Meksyku. — podzielił się nowinami od Hale'a. Prawdopodobieństwo, że to właśnie siły, które budził Chris, miały na nich wpływ, było ogromne.
— Och... — mruknęła Lydia, najwyraźniej sama nie wiedziała, jak ma zareagować na takie wieści.
— Po co odmłodził Hale'a? — zapytał Bryant
— Może chciał sprawdzić, czy te rytuały naprawdę działają? — podpowiedziała Lydia — Dopóki nie wiem, z czym wiąże się próba sprowadzenia Allison z powrotem nie umiem podać innego, bardziej prawdopodobnego powodu... Chociaż przeczucie mówi mi, że jest coś jeszcze.
— Pewnie się nie mylisz.
— Jedziemy? — wtrącił Parrish
***
— Musisz wiedzieć, że gdyby był inny sposób stary, to nigdy bym ci tego nie zrobił — powiedział McCall, wpatrując się w niego nieco obłąkanym wzrokiem.
Teraz to Stilinski zaczynał być przerażony nie na żarty. Cofnął się, ale za jego plecami była tylko woda. Niby pływał całkiem nieźle, ale nie znał tego miejsca. To nie był bezpieczny, kryty basen, a wielki staw, który równie dobrze można było uznać za niewielkie jezioro. Nie wiedział jak głęboki był, ani czy nagle jakiś prąd nie ściągnie go na dno.
— "Zrobił" czego Scott? — zapytał na sekundę przed tym jak zęby McCalla zacisnęły się na jego ramieniu — Oszalałeś?! — wrzasnął, odpychając go z całej siły. Scott cofnął się o krok ze łzami w oczach, pociągał nosem i potykał się o własne stopy.
— Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam — wilkołak jakby się zaciął. W kółko powtarzał to jedno słowo, ciągnąc za swoje włosy. Stiles za późno zorientował się, że nie powinien skupiać całej uwagi na McCallu, bo stracił tym samym z oczu Argenta. Coś ciężkiego uderzyło go w tył głowy. Runął na wysepkę, tracąc w połowie drogi przytomność.
Kiedy się ocknął, księżyc był już doskonale widoczny na niebie. Musiał odpłynąć na co najmniej półtorej godziny. Przez kilka sekundach zawieszenia w błogim stanie półświadomości przekonany był, że znowu upił się w towarzystwie Scotta, bo jego twarz mignęła mu kilka razy przed oczami. Dopiero kiedy zorientował się, że został przywiązany do jakiegoś pieprzonego kamienia obsypanego płatkami aksamitki, przypomniał sobie, skąd się tam wziął i co wydarzyło się wcześniej.
Cudownie, czyli jednak wersja hardcore, w "dobrym", starym, azteckim stylu. A miał takie fajne plany na życie... wyglądało na to, że nie zje kolacji z ojcem i Peterem jednocześnie, nie obejrzy wszystkich odcinków Supernatural, nie przeczyta "Aniołów i demonów" po raz czternasty, ani nie będzie ścigał psychopatycznych morderców, bo sam padnie ofiarą oszalałego z tęsknoty za córką Chrisa Argenta. To się nazaywa ironia losu, co nie?
— Zmuś go do przemiany Scott! — rozkazał Argent. Stiles z trudem odwrócił głowę w kierunku jego głosu. Chris trzymał jakieś zakrzywione, ostrze z czarnego kamienia. Gotów był postawić lewą nerkę na to, że ostrze i rękojeść zostały zrobione z obsydianu i z pewnością mają kilka setek lat. I teraz wolałby nie wiedzieć niczego o podobnych rytuałach, bo przynajmniej nie wiedziałby co czekało.
— Nie mogę — powiedział Scott — Już to, że ugryzłem go bez pozwolenia... nie mogę wymusić i tego.
— A chcesz, żeby umarł?! — zapytał Argent beznamiętnym tonem — Z pewnością to właśnie się stanie, jeśli przebiję jego serce jeszcze przed jego pierwszą przemianą. — Taaak, jakkolwiek Stilinski nienawidził tego, że Scott właśnie go przemienił bądź zabił, (bo miał świadomość, że nie niektórych ugryzienie zabijało), tak wolałby przeżyć, cokolwiek Chris dla niego zaplanował. Choćby po to, aby potem zrobić mu dokładnie to samo. Wściekłość zapłonęła w nim z siłą wybuchu nuklearnego. Naprawdę nie znosił, jak się go do czegoś zmuszało, a od czasu opętania przez Nogitsune możliwość decydowania o sobie stała się wręcz jego obsesją. Tak, może i rozważał, zostanie wilkołakiem, ale z pewnością jeszcze nie teraz i zdecydowanie nie w taki sposób.
To była tak poważna sprawa, rzutująca na całe jego dalsze życie, że powinien móc ją podjąć samodzielnie. Mógłby się zgodzić, ale nie musiał. Mógł im powiedzieć "Nie, dziękuję wolę być człowiekiem". To nawet Peter złożył mu ofertę ugryzienia, a kiedy ją odrzucił, zostawił go w spokoju. I oni mają się za bardziej moralnych niż Hale? Dobre sobie.
Może od tego właśnie zaczęło się jego zainteresowanie Peterem? Zastanawiał się wręcz obsesyjnie, co sprawiło, że wilkołak zapytał go o chęć dołączenia do jego stada, a McCalla zwyczajnie użarł. W końcu doszedł do wniosku, że nie ma sensu szukać logiki w działaniach Petera, bo Hale zawsze robił to co chciał i jak chciał. Nikogo nie prosił o pozwolenie, ani o wybaczenie. Podczas gdy Stiles latami czuł, że stawiając siebie na pierwszym miejscu, robił coś nieodpowiedniego. Ostatecznie, to porwanie przez Jeźdźców, okazało się najlepszym, co mu się przytrafiło. W końcu miał tam Petera tylko dla siebie przez kilka naprawdę długich tygodni i mógł podpatrzeć kilka jego sposobów na radzenie sobie z upierdliwym sumieniem. Nie, z pewnością nie stał się tak... amoralny, ale przestał przejmować się każdą pierdołą.
Chciałby być teraz jeszcze bardziej podobny do Hale'a. Wyrwać się na wolność i rozszarpać Scotta za to co mu zrobił, za zdradzenie ich przyjaźni po raz kolejny. Wybaczył mu już dwukrotnie, ale trzeci raz gdy McCall postawił kogoś innego ponad jego zdanie, to już za wiele. Mieć, choć część bezwzględności Petera i przeorać ciało Chrisa pazurami, a potem patrzeć jak marzenia o ponownym zobaczeniu córki odpływają wraz z jego krwią.
Zacisnął pięści i ze zdziwieniem uświadomił sobie, że wbija sobie własne pazury w dłonie. Dobrze, a więc Derek miał jednak trochę racji: gniew naprawdę bywał pomocny, kiedy zostało się już wilkołakiem. Widział Argenta, pomost i brzeg w oddali o wiele zbyt wyraźnie, jak na panujące wokół ciemności.
— Dobrze — powiedział Chris z wyraźnym zadowoleniem. Podszedł bliżej, stając tuż przy boku Stilinskiego. — Przytrzymaj go dla pewności Scott. Dłonie McCalla zacisnęły się na jego barkach z ogromną siłą. Argent uniósł ostrze i wbił go kilka centymetrów na lewo od mostka Stilesa.
Stiles warknął przeciągle, pokazując swoje nowe, wilcze oczy. Jego krew spływała po palcach Chrisa wprost na kamień, do którego został przywiązany. Scott nadal płakał, ale cały czas mocno trzymał go w miejscu, nawet nie starając się zabrać cząstki jego bólu.
Stiles czuł, jak ta zdrada przenika jego ciało, jak torturuje jego umysł. Zapragnął, aby McCall poczuł, choć cząstkę tego co on. Wykręcił szyję tak szybko i tak bardzo jak tylko zdołał i zatopił kły w prawym nadgarstku Scotta. Nawet wtedy McCall jedynie wrzasnął, ale nie zabrał ręki, a Stiles nie poluzował zaciśniętych zębów. Usta wypełniły mu się krwią wilkołaka i to na pewno była jedna z najobrzydliwszych rzeczy, jakich próbował. Miał wręcz mdłości, ale obiecał sobie, że nie puści, dopóki McCall nie zrobi tego samego.
***
Kto jest największym złolem?
Kto okaże się niespodziewanym sprzymierzeńcem, kumplem...?
Stiles wilkołakiem?
Będzie betą Scotta po tym co ten zrobił?
TA.DUM>DUM>DAM
zołza jestem, wiem XD
Nawet mam teraz na sobie taką koszulkę "Kochana zołza" :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro