Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział. 1

To jeden z tych rozdziałów napisanych kiedyś. Wrzucam na zachętę, bo i tak większość z Was powinna to kojarzyć XD

Jak zaczynałam to pisać myślałam, że to będzie mini story. Tak ze trzy, cztery części, ale jak przemyślałam sprawę, to zorientowałam się, że za nic w świecie nie zmieszczę się w tylu częściach (chyba, że będą mieć po 5K każda) a zazwyczaj wolę pisać krótsze rozdziały. Tak do 2K. Porzuciłam pisanie tego Stetera na prawie dwa lata, ale oto jesteśmy :)

Czekacie jeszcze na jakieś opowiadanie, którego nie aktualizowałam od dawna? Stereki na razie pomińmy milczeniem. Po fanfikach "Kotwica" i "Kłopoty z zasypianiem" muszę sobie od nich odpocząć XD


***

Peter nienawidził tego cholernego miasteczka bardziej niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Gdyby mógł wcisnąć restart i urodzić się jeszcze raz to wybrałby Alaskę, serio. Wszystko byłoby lepsze niż Beacon Hills.

Tutaj istniało o wile większe prawdopodobieństwo natknięcia się na kogoś z rodziny Argentów, niż gdziekolwiek indziej na świecie. I może powinien już dawno spakować swoje graty z rodzinnego skarbca, zmienić nazwisko i wyjechać do Tajlandii czy Indii... byle dalej stąd. I pewnie w końcu by to zrobił, gdyby nie zatrzymał go Dziki Łów.

Tylko jemu mogło przydarzyć się coś takiego. Poważnie zaczął się zastanawiać czy nie wisiała nad nim jakaś klątwa. Może to kara za grzechy? W końcu tych miał kilka na swoim koncie... Niby odsiedział swoje w Eichien House za kolejną próbę pozbawienia McCalla jego statusu. Prawda była jednak taka, że wcale nie złagodniał, ani nie stracił chrapki na władzę.

Od zawsze miał słabość do intryg i drobnych kłamstewek. Stilinski powiedział mu niedawno, że w Hogwarcie z całą pewnością trafiłby do Slytherinu. Hale był pewien, że nie byłby tam sam, bo Stiles też wylądowałby w domu węża. Ambicji i sprytu nie brakowało żadnemu z nich. Inaczej już dawno wąchaliby kwiatki od spodu.

Peter zawsze musiał sobie radzić sam, skoro niewiele osób dostrzegało jego istnienie. Kilka lat po jego narodzinach zmarł ojciec, a matka też nie była najmłodsza. Nie miała siły, zdrowia ani ochoty ganiać za małym dzieckiem. Osiemnaście lat starsza Talia przejęła stado, a on był zbyt młody by ktokolwiek traktował go poważnie. Co prawda jako nastolatek nie był tak zawistny i agresywny... Był za to o wiele bardziej naiwny niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Dlatego wahał się czy powinien opowiedzieć Stilinskiemu o swojej przeszłości.

— Obiecałeś, że jak obaj wydostaniem się z tej koszmarnej stacji to zdradzisz co nieco o sobie sprzed pożaru... — powiedział Stiles, mrużąc przy tym oczy. Urocze stworzonko.

— Jeszcze nie nauczyłeś się, że nie mam w zwyczaju mówić niczego czego powiedzieć nie chcę?

— A nie chcesz bo...? — Peter powinien pamiętać, że tego smarkacza nie dało się tak łatwo zniechęcić. W końcu pewne pojęcie już miał o jego wytrwałości w dążeniu do celu. Gdy dwójka ludzi, którzy się znają i poniekąd szanują zostaje zamknięta na bardzo długi czas w odosobnieniu, (serio reszta tych siedzących z nimi zombiaków się nie liczyła) dzieją się dziwne rzeczy. Nie miał innego wytłumaczenia na to co stało się po tamtej stronie wyrwy. Jakim cudem, ktoś taki jak on dał się tak łatwo uwieść, komuś takiemu jak Stiles. Nie żeby po zdjęciu tych wszystkich warstw ubrań Hale się rozczarował. Chłopak miał całkiem ładne, przyjemne w dotyku młode ciałko. Nie okazał się też tak nieśmiały i wstydliwy, jak Peter się spodziewał. Miał przeczucie, że wciąż pozostało sporo rzeczy, których nie zdążył odkryć i był ciekaw czy będzie mieć ku temu jeszcze okazję. Wszystko co robili było bardzo... intensywne. Nawet za pierwszym razem, kiedy przyparł chłopaka do ściany w jednym z tuneli. Chciał jedynie umknąć przed zbliżającymi się Jeźdźcami... do tej pory nie wiedział jakim cudem skończyli ocierając się o siebie, niczym odurzone hormonami nastolatki. Doszedł w spodnie, jak wtedy, gdy sam był w liceum. Wtedy twierdził, że to jeden jedyny raz. Cóż... nie wziął pod uwagę tego, że Stilinski potrafił być bardzo pomysłowy i wytrwały, gdy chodziło o coś na czym mu zależało.

— Znam tą minę — zanucił Stiles — Myślisz o tym co robiliśmy?

— Może... — mruknął cicho, rozglądając się z lekkim zaniepokojeniem lofcie Dereka, który tymczasowo zamienił się w główną siedzibę stada Scotta. Wiedział, że pan alfa, jego urodziwa matka i jej nowy, uzbrojony partner znajdowali się gdzieś w części kuchennej mieszkania.

— Hej, Scott?! — wrzasnął Stiles

— Tak?

— Możecie iść, jak chcecie. Zadzwonię do ojca, żeby wpadł po mnie jak skończy swoją zmianę. — zapewnił, rozsiadając się niczym król na jednym z foteli. Jego poza wyraźnie mówiła, że prędko się stamtąd nie ruszy.

— Co? Dlaczego miałbyś tu zostać dłużej niż my?

— A dlaczego nie?

— Potrafię wymienić kilka powodów — wtrącił Argent, patrząc na Petera jakby dokładnie wiedział co działo się pomiędzy nim, a Stilinskim. Możliwe, że naprawdę tak było. W końcu miał pewne doświadczenie jeśli chodzi o rozpoznawanie i wykorzystywanie uczuć Hale'a.

— Dawaj.

— Myślisz, że tego nie zrobię? — zapytał kpiąco Chris — Nie jesteś...

Nigdy nie dowiedzieli się jak Argent chciał zakończyć to zdanie.

— O cholera! — sapnął Stiles wpatrując się w Hale'a oczami jak spodki. Dlaczego on zawsze zapominał, jak domyślny potrafił być Stiles? — Chyba właśnie dostałem odpowiedź na jedno z moich pytań. — dodał, krzywiąc się nieco — Wytykałeś głupotę Scottowi i Derekowi, czy to nie trąci nieco hipokryzją?

— Nie masz pojęcia o czym mówisz, to lepiej się nie odzywaj — powiedział twardo Argent — To nie twoja sprawa.

— To jest jego sprawa — wtrącił Peter. W mniejszym stopniu dlatego, że naprawdę tak uważał, a bardziej dlatego, że chciał zobaczyć reakcję Chrisa. — Droga Melisso! — zawołał odwracając się do matki Scotta. Wyglądała na zirytowaną i rozdrażnioną. — Czy byłabyś tak miła i wyprowadziła stąd resztę swojej rodziny?

— A dlaczego miałaby to zrobić? — Nie odmówiła. To już jakiś postęp.

— Ponieważ, jestem winien panu Stilinskiemu historię. Przydługą, momentami żenującą i niestety bez szczęśliwego zakończenia — odpowiedział patrząc cały czas na Stilesa — Tylko jemu, a nie wam wszystkim — dodał, posyłając krzywy uśmieszek Argentowi

— Ale... — McCall wyglądał na zaciekawionego. Cóż po tylu latach przyjaźni ze Stilesem pewne cechy musiały mu się udzielić — Nie zostawię cię z nim samego. — Stiles prychnął pod nosem, a starszy wilkołak jedynie przyglądał się Scottowi z uniesioną brwią.

— Wyjdziemy. — zdecydowała Melissa. Zarówno syn jak i partner spojrzeli na nią z niedowierzaniem. — Pojedziemy na duże i długie zakupy. Ponieważ, ktoś wyjada regularnie wszystko z lodówki, szafek i spiżarni, ale jakoś nie pamięta aby uzupełnić zapasy.

— Mamo!

— Akurat nie miałam na myśli ciebie, skarbie... ale dobrze wiedzieć, że nie wszystkie znikające produkty są winą Chrisa.

— W porządku... wyjdziemy — mruknął Argent pokonanym tonem. Pani McCall uśmiechnęła się z zadowoleniem. Czyżby kolejna osoba, której pasowałaby zielona szata?

— Stiles, nie musisz kłopotać Johna. Wpadniemy po ciebie za trzy może cztery godzinki? — niby to było pytanie, ale jej wzrok raz czy dwa uciekł w kierunku Petera. Jakby chciała zobaczyć czy ostrzeżenie dotarło. Skinął jej głową i nawet powstrzymał się od ironicznego wykrzywienia warg. Melissa McCall była jedną z nielicznych osób, które szanował w tym dziwacznym miasteczku. Nie lubiła go, a mimo to pomogła go uleczyć.

— Zostaję — oznajmił Scott

— Zaczekajcie na niego pięć minut na dole — zaproponował Stiles z czymś niebezpiecznym we wzroku. Melissa przyglądała mu się wnikliwie przez kilka sekund po czym skinęła im głową. Wyszła, wyprowadzając ze sobą protestującego Argenta.

Niecałą minutę panowała kompletna cisza. Jednak w chwili w której ciche, metaliczne skrzypnięcie poinformowało ich, że winda dotarła na dół, Stilinski poderwał się na równe nogi. Hale patrzył na niego z ogromnym zaciekawieniem. Co on mógł wymyślić? Trzy sekundy później chłopak wpił się w jego usta niczym cholerna pijawka. Nie wiedział czy ma go odepchnąć czy przyciągnąć bliżej. Przynajmniej dostał swoją odpowiedź. Cokolwiek zaczęło się między nimi po tamtej stronie wyryw, będą to kontynuować... Poczuł mocne ukąszenie w dolną wargę, która sekundę później została wessana przez Stilesa. Och, zdecydowanie będą. Jęknął i zacisnął dłonie na biodrach chłopaka.

McCall pisnął jak wystraszane dziecko.

Peter zaśmiałby się, gdyby mógł. Stilinski odsunął się odrobinę i spojrzał w bok na swojego przyjaciela. Hale poszedł za jego przykładem i tym razem już nie zdołał stłumić rozbawienia. Scott wyglądał jakby znowu został sparaliżowany przez Kanimę

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro