Rozdział 7
Pogotowie dojechało do nas w ciągu około pięciu minut, odkąd byliśmy w stanie usłyszeć dźwięki syreny.
Gdy ratownicy znaleźli się na miejscu, zrobili mi podstawowe badania, po czym stwierdzili, że hospitalizacja mnie nie jest konieczna. I całe szczęście, bo miałbym nieźle przesrane u ojca. Znając go, zrobiłby niezły rozpierdol w szpitalu.
Ratownicy dali mi koc termiczny i kazali się nim otulić, a na niego nałożyć jeszcze ten drugi koc, którym byłem okryty wcześniej.
Pan Albert- wcześniej wsponiany emerytowany gajowy- powiedział ratownikom, że zabierze mnie do swojego domu i zaopiekuje się mną. Potem ratownicy zaproponowali, że nas podwiozą pod jego miejsce zamieszkania, na co staruszek się zgodził i podał mężczyzną adres.
Po niecałych siedmiu minutach znaleźliśmy się na miejscu. Podziękowaliśmy ratownikom za podwózkę, wyszliśmy z pojazdu i po chwili weszliśmy do chatki na skraju lasu. Od razu po wejściu uderzyła we mnie przyjemna fala ciepła. Pan Albert nakazał mi usiąść sobie przy kominku, dlatego tak też zrobiłem.
Przyjemne ciepło pochodzące od ognia otulało moją twarz. W pewnym momencie zacząłem się wpatrywać w płomienie, szukając w nich jakichkolwiek kształtów. Po jakimś czasie zabrałem spod kominka gałązkę i zacząłem ją podpalać, przybliżając ją do ogniska.
-Nie baw się ogniem, bo będziesz sikał w nocy- powiedział wesołym tonem staruszek, niosąc w rękach kubki z gorącą herbatą.
-Nic mi nie będzie...-uśmiechnąłem się do niego lekko i podszedłem do stołu, po czym usiadłem na krześle.
-Masz, pij na zdrowie- podał mi kubek z gorącym napojem, a ja po odebraniu go, zacząłem w niego dmuchać, żeby nieco go schłodzić.
-Zazdroszczę panu. Mieszka pan sam, nikt na panu nie wywiera presji, ma pan spokój na codzień, ma pan pieniądze z emerytury... Po prostu żyć nie umierać- westchnąłem cicho i upiłem kilka łyków napoju.
-Z tym mieszkaniem samemu, to wcale nie tak fajnie, mój drogi. Dlatego tak lubię jak mnie odwiedzasz. A w ogóle jak tam u ciebie? Zmieniło się coś?
-Nie... Dalej jest tak samo jak było...
***
Gawędziłem z leśniczym dobre półtora godziny i w tym czasie wypiłem chyba pięć herbat. Po tym czasie stwierdziłem, że pora się zbierać, dlatego pożegnałem się z mężczyzną i obiecałem, że niedługo znowu go odwiedzę.
Staruszek pożegnał mnie, a po tym wyszedłem z chatki i ruszyłem w stronę miasta. Nie spieszyłem się zbytnio i napawałem się każdą chwilą spokoju i ciszy.
Cisza skończyła się w momencie, gdy dotarłem do miejsca, gdzie kończy się opuszczony odcinek, a zaczyna się miasto.
Szedłem chodnikami, aż nie dotarłem do znienawidzonego przeze mnie osiedla. Gdy znalazłem się pod moją klatką, wziąłem głęboki wdech i wszedłem do budynku.
Gdy stanąłem przed drzwiami do mojego mieszkania zacząłem się trząść i nie potrafiłem tego kontrolować. W końcu po chwili wahania otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Od razu go zobaczyłem. Stał na środku mieszkania, trzymając w ręce flaszkę wódki, która była już prawie pusta i patrzył na mnie gardząco.
-I co kurwa tak stoisz?! Zapierdalaj do kuchni i gotuj coś! Co ty sobie wyobrażasz?! Że ja i matka będziemy zapierdalać za ciebie?! Do niczego się nie nadajesz! Tylko byś się włóczył! -Ojciec podszedł do mnie i uderzył mnie z całej siły w policzek, a ja przypadkowo zagryzłem wtedy wargę, przez co zaczęła mi z niej cieknąć krew. - Nie ma z ciebie żadnego pożytku! To przez ciebie Sylwester nie żyje! To ty powinieneś zdechnąć skurwysynie! -Na te słowa łzy automatycznie napłynęły do moich oczu.
-To wymierz sprawiedliwość i mnie kurwa zabij! Albo wiesz co?! Mam to w dupie! Sam się zabije i będzie najlepiej! - Wrzasnąłem i zacząłem się trząść jeszcze bardziej, a dodatkowo poczułem jakby mój żołądek zaczął robić salta i w pewnym momencie musiałem pobiec do toalety, gdzie zwymiotowałem.
To nie pierwszy raz, gdy wymiotuję przez napływ i nadmiar negatywnych emocji.
Zamknąłem się w łazience i usiadłem, a raczej osunąłem się na podłogę opierając o ścianę. Ze spływającymi po policzkach łzami i trzęsącymi się rękoma, zacząłem rozmontowywać jednorazową maszynkę do golenia, z której zabrałem jedno z ostrzy i przejechałem nim kilkukrotnie po nadgarstku, z którego zaczęła sączyć się ciepła, czerwona ciecz.
-Wypierdalaj stamtąd, bo nie jesteś sam w domu mały chuju! Inni też chcą skorzystać! -Usłyszałem głos matki i po chwili wyszedłem z pomieszczenia, nawet nie próbując ukryć ran, które przed chwilą powstały, bo u tak każdy domownik ma mnie w dupie.
Wszedłem do pokoju i zamknąłem się w nim na klucz. Z resztką sił podszedłem do szafki i wyciągnąłem z niej opakowanie z tabletkami uspokającymi po czym zażyłem jedną i ponownie schowałem opakowanie, a następnie padłem na łóżko z chęcią śmierci. Pomimo dość wczesnej godziny moje oczy zaczęły się kleić, a ja nie mając już na nic siły poddałem się i zasnąłem.
__________
Witam po przerwie. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze jest...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro