Rozdział 6
Po wyjściu poza teren osiedla, ruszyłem w stronę zapomnianej ulicy, która znajdowała się na granicy miasta. Nie można dostrzec tam praktycznie ani jednego samochodu, bo od dobrych kilku lat ludzie twierdzą, że ta droga prowadzi do nikąd, tak naprawdę nie wiedząc co kryje się na drugim końcu.
Większość osób twierdzi, że ów odcinek jest przeklęty, gdyż zanim miejsce to opustoszało, zdarzało się tu dużo wypadków. To śmieszne, że ludzie zwalają winę na miejsce oraz jakieś niestworzone zjawiska paranormalne, a nie na własną nieuwagę. Ale tak jest prościej, prawda?
Wzdłuż drogi, po obydwu jej stronach rozciągały się pasma drzew. Lubię tędy chodzić, bo mogę być sam na sam z myślami, a jedyne dźwięki jakie docierają do moich uszu to te, dochodzące z lasu.
Przejście przez ten odcinek zajmie mi trochę czasu, ale przecież nikogo nie obchodzi o ktorej wrócę do domu, a ojciec pewnie nawet nie pamięta, że powiedziałem gdzie idę.
Podczas drogi rozmyślałem nad wczorajszą sytuacją z pracy. Mój umysł nawiedzało mnóstwo myśli w tym także tych głupich. Sam się sobie dziwiłem, że mogłem chociażby pomyśleć co by było gdybym się zgodził na propozycję tego faceta. W pewnym momencie, aż przeszyły mnie zimne, a zarazem nieprzyjemne ciarki.
Po przejściu czterech kilometrów droga asfaltowa zaczęła się kończyć, przez co zmuszony byłem iść po tej leśnej, wydeptanej przez zwierzęta.
Następnie, po kilku, maksymalnie kilkunastu minutach dotarłem do miejsca, gdzie co kawałek znajdowały się jakieś ruiny. Zapewne kiedyś była tu jakaś malutka osada. Cóż, teraz to miejsce odwiedzam tylko ja. Ah, no tak. Nie można zapomnieć o tym że w niektórych domkach, a raczej ruinach po nich znajduje się mnóstwo strzykawek i woreczków z resztkami białego proszku. Wskazuje to na to, że niegdyś przesiadywali tu narkomani.
Skąd wiem, że niegdyś i że przychodząc tu teraz nic mi nie grozi?
Bo byłem świadkiem tego, jak policja wykurzyła stąd tych ludzi. Od tego czasu codziennie wysyłany jest tu także patrol, za każdym razem o innej porze, żeby znowu się tu nie zwlekli.
Po niedługim czasie dotarłem do jednej z ruin domku, która można powiedzieć była "najmniej zaniedbana" o tak jakby "moja", bo odkąd znalazłem to miejsce, na tyle na ile mogłem ogarnąłem je i przytargałem do niego jakieś pierdoły.
Jednak mimo wszystko, niektórych rzeczy nie byłem w stanie zrobić. Na przykład jak bym się nie starał, to nie pozbędę się stąd nieprzyjemnego zapachu zgnilizny i wilgoci, ale to już nie jest dla mnie większym problemem. Po kilku wizytach tu jakoś się przyzwyczaiłem. Poza tym lepsze to, niż domowe alkoholowe opary.
Marcowa pogoda lubi płatać figle, czego nie przewidziałem na dzisiejszy dzień i wyszedłem zakładając na siebie dodatkowo jedynie bluzę. No, ale skąd miałem wiedzieć, że nagle zacznie pruszyć śniegiem?!
Na całe szczęście w kuferku, który kiedyś znalazłem w innym zrujnowanym domku, i który okazał się być pusty, schowałem niedawno kocyk.
Nie zastanawiając się długo wyciągnąłem miły w dotyku materiał, którym się owinąłem i położyłem na wersalce, która stoi tu od samego początku. Tulac się do koca, nawet nie wiem kiedy zasnąłem.
***
Obudziłem się, a moim oczom ukazał się mężczyzna, który składał mi ofertę w barze, a obok niego stała dwójka innych chłopaków, niewiele starszych ode mnie. Coś było z nimi nie tak, bo byli chorowicie bladzi i mieli podkrążone oczy.
-A kogo my tu mamy? Czyż to nie mój uroczy kelnerzyna? -Mężczyzna uśmiechnął się zawadiacko, a moje serce przyspieszyło. -Chyba ci zimno, mój drogi... Może cię rozgrzeję? - Na te słowa pozostała dwójka zaśmiała się szyderczo. Dopiero wtedy zauważyłem trzeciego, zakapturzonego chłopaka, na którego nikt nie zwracał najmniejszej uwagi. Stał obok i nic nie robił. Jedynie się przyglądał.
-N-nie... Podziękuję- wstałem z łóżka, z zamiarem ucieczki, jednak wtedy oblech z baru przytrzymał mnie za udo tak, że ponownie wylądowałem na wersalce. Facet zdarł ze mnie koc.
-No, no... Jak ślicznie się dla mnie wystroiłeś- wymruczał mi do ucha, zbliżając się do mnie coraz bardziej na niebezpiecznie bliską odległość. W związku z tym zacząłem się rzucać jak opętany i odpychać od siebie mężczyznę.
Wtedy do akcji wkroczyła dwójka chłopaków, która wcześniej się śmiała. Kiedy czterdziestolatek się odsunał, wyciągnęli z kieszeni strzykawki i rzucili się na mnie. Starałem się bronić, kopiąc ich rzucając się na wszystkie strony i wiercąc.
Dopiero gdy zaczęło brakować mi sił, stwierdziłem, że dalszy opór nie ma sensu i po prostu opadłem na łóżko. Kiedy jeden z chłopaków już się przymierzał do wbicia mi igły, zauważyłem, że zakapturzony chłopak przejmuje kontrolę i wykręca rękę ze strzykawką. Drugiemu chłopakowi chyba to wystarczyło, żeby zwiać.
Starszy mężczyzna próbował jeszcze się do mnie dobrać, jednak chłopak w kapturze nie pozwolił mu na to. W końcu mężczyzna także uciekł, a zakapturzona postać kucnęła przede mną. Kto to był? Po co mnie obronił? I tak mi już wszystko jedno.
-Poddałeś się? Poważnie? Zawiodłem się na tobie-usłyszałem znajomy mi głos.
***
Obudziłem się zalany zimnym potem i z galopującym sercem. Biło ono tak szybko, że ledwo mogłem złapać oddech. Kiedy rozejrzałem się wokół siebie, dostrzegłem postać stojącą przy wersalce. Kurwa. Deja-vu?!
-Obudziłeś się nareszczie... Zadzwoniłem już na pogotowie, bo myślałem, że już po tobie-postacią okazał się być staruszek, który jest emerytowanym gajowym. Już kiedyś go spotkałem.
-Dziękuję za troskę, ale naprawdę jest W porządku- powiedziałem, a po chwili zacząłem szczękać zębami.
-Przemarzłeś, masz nawet fioletowe wargi, więc lepiej niech cię przebadają. A jak nie będziesz musiał jechać do szpitala to zaproszę cię na kubek, a nawet kilka gorącej herbatki z miodem i cytryną-uśmiechnął się przyjaźnie, a ja w oddali mogłem usłyszeć dźwięk syreny.
__________
Nareszcie kolejny rozdział. Co myślicie?
Ktoś tu jeszcze jest poza mną i Demon_of_flames?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro