Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Gdy znalazłem się na terenie blokowiska, na którym mieszkam, zaczęło się ściemniać co znaczyło, że powinienem wracać do mieszkania, a ja tak bardzo tego nie chciałem. Kiedy doszedłem pod swoją klatkę zauważyłem Gabriela, który wyglądał tak, jakby na kogoś czekał. Nie wiedziałem czy powinienem się odezwać, gdyż jego wzrok był skierowany w przeciwnym kierunku, przez co do tej pory mnie nie zauważył. Ostatecznie jednak, po chwili namysłu postanowiłem zagadać.

-Czekasz na kogoś?- Rzuciłem, a chłopak momentalnie odwrócił główę. Na początku pomyślałem, że się po prostu przestraszył czy coś, ale odrzuciłem tę myśl, gdy do mnie podszedł.

-Śpisz u mnie! - Powiedział, a jego słowa dotarły do mnie dopiero po kilkunastu sekundach. Powaliło gościa?!

-Co ty gadasz? Przecież nawet mnie za dobrze nie znasz! Z jakiej racji miałbym niby u ciebie spać?

-Wiem o tobie na tyle dużo na ile powinienem. Może ci się to wydać dziwne, ale wiem więcej niż myślisz- odpowiedział, jednak ja dalej nie rozumiałem powodu jego propozycji o ile tak to można było nazwać.

-Nie rozumiem cię- powiedziałem, patrząc na niego pytająco.

-Ugh... Wytłumaczę ci na miejscu! Okay? - Powiedział, po czym złapał mój nadgarstek, przez co ledwo słyszalnie syknąłem. Gabriel zaczął iść po schodach do swojego mieszkania, a ja będąc przez niego ciągniętym, podążałem jego śladem. Chłopak wyglądał na zdenerwowanego.

Po wejściu do mieszkania, w którym mieszka rodzina Walewskich, zostałem przez nich życzliwie przywitany.

-Dobry wieczór- powiedziałem niepewnie.

-Dominiku? Wszystko w porządku? Jak się czujesz? - Zapytała kobieta, badając mnie wzrokiem.

-Tak, wszystko w porządku- odpowiedziałem, dalej nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji.

-Chodź- powiedział Gabriel, ponownie łapiąc mój nadgarstek, by pociągnąć mnie do swojego pokoju. Będąc w pomieszczeniu chłopak usiadł na łóżku i poklepał część materaca obok siebie, tym samym dając mi do zrozumienia, bym i ja to zrobił. Już po kilku sekundach znalazłem się obok niego.

-Możesz mi to wszystko w końcu wyjaśnić?- Zapytałem niepewnie, a chłopak spuścił głowę.

-Mhm...- spojrzałem na niego pytająco. - No, bo twój tata bardzo się awanturował. Krzyczał i w ogóle był agresywny- szronął, a ja otworzyłem oczy szeroko.

-M-mój o-ojciec?- wydukałem, a moje ciało zaczęło drżeć. Co najgorsze nie potrafiłem nad nim w żaden sposób zapanować. -B-Boże... P-przepraszam za niego...- w moich oczach pojawiła się przeźroczysta słona ciecz. Wtedy chłopak złapał mnie za ramiona i przeszywająco spojrzał w moje oczy. Jego oczy wydawały się być nieskazitelne, niczym najczystrzy ocean świata. Odnosiłem wrażenie, że za moment utopię się w ich błękicie.

-Nie przepraszaj. To przecież nie twoja wina-powiedział i starł z mojego policzka łzę.

-A-ale to mój ojciec... -wyjąkałem. Przez dłuższą chwilę ani ja, ani on nie odzywaliśmy się. Dopiero gdy cisza stała się niezręczna, a ja wszystko sobie przemyślałem, odważyłem się zabrać głos. -M-muszę wracać. I-inaczej on mnie zabije...-szepnąłem i wstałem na równe nogi, ciągle się trzęsąc. Szybka zmiana pozycji wywołała u mnie zawroty głowy, ale w porównaniu do blondyna zbytnio się tym nie przejąłem. Chłopak wstał i złapał mnie za ramiona i siłą zmusił mnie do tego, bym z powrotem usiadł.

-Nigdzie nie idziesz! Zrozumiano?! Nie pozwolę by działa ci się krzywda!

-Tak czy inaczej kiedyś będę musiał wrócić do domu! Jeśli u ciebie zostanę ojciec będzie się awanturował jeszcze bardziej! Nie rozumiesz tego?- załkałem. Wtedy w pokoju pojawiła się mama niebieskookiego.

-Dominiku ja tak samo jak mój syn uważam, ze powinieneś tu zostać. Twój tata nie jest trzeźwy. Mój mąż próbował z nim rozmawiać, ale z marnym efektem, dlatego sądzimy, że jeśli wrociłbyś do domu koło siódmej lub ósmej rano, nie zorientowałby się, że spędziłeś noc poza domem. A tutaj będziesz mieć spokój.

-T-tak pani myśli...? -Zapytałem cicho.

-Tak... Prześpisz się w spokoju, a rano Cię obudzimy. Zgoda?

-Skoro pani tak mówi... D-Dobrze, zostanę- kobieta posłała mi ciepły uśmiech, a po chwili pogłaskała mnie po głowie, po czym wyszła oznajmiając, że za piętnaście minut mamy przyjść na kolację.

-Dziękuję za wszystko- powiedziałem szeptem.

-Daj spokój. To nic takiego- odpowiedział blondyn, a po kilkunastu sekundach dodał. -Zostań moim przyjacielem. Tyle razy widuję cię samotnego...

-Nie musisz się nade mną litować. Przywykłem do samotności- spuściłem głowę.

-Nie lituję się! Naprawdę chcę się z Tobą zaprzyjaźnić! -Oburzył się, a ja uniosłem ręce do góry w geście kapitulacji.

- Spokojnie... To nie miało tak zabrzmieć- obroniłem się, a chłopak uśmiechnął się.

- To co? Będziesz moim przyjacielem?

-Tak. Będę, pod warunkiem, że ta przyjaźń nie przysporzy tobie i twojej rodzinie problemów.

-Spokojna głowa. Wszystko będzie okay, przyjacielu. A i od teraz nie mów mi tak oficjalnie. Po prostu Gabi. Okay, Domi?

-Okay- odpowiedziałem z lekkim uśmiechem. Właśnie zyskałem pierwszego przyjaciela.

-Idziemy zobaczyć, czy jedzenie jest gotowe- oznajmił niebieskooki.

-Przecież nie minęło jeszcze piętnaście minut- zdziwiłem się nieco.

- Ale ci burczy w brzuchu- zachichotał, a ja zarumieniłem się. Nie masz co robić głupi brzuchu tylko burczeć?

-Masz gorączkę?

-Nie, dlaczego?

-Bo jesteś zarumieniony- odpowiedział chłopak, przyglądając mi się.

-Nie mam to przez brzuch.

-Boli cię?

-Nie... Burczy mi w nim... To żenujące- odpowiedziałem.

-E tam żenujące... To urocze! -zaśmiał się cichutko, a dopiero po chwili dopowiedział- Ja tego nie powiedziałem!

-Powiedziałeś blondasku- tym razem to chłopak się zarumienił i ulokował swoje dłonie na policzkach. Odezwał się dopiero po chwili.

- To idziemy już? - Zmienił temat.

- No dobrze, chodźmy.



Rozdział trzeci chyba troszkę krótki, ale ważne, że jest. Prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro