Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Wyszedłem, a raczej wybiegłem z mieszkania trzaskając za sobą drzwiami. Musiałem stamtąd wyjść. Nie wytrzymałbym dłużej tego piekła.

Schodząc po schodach, do moich uszu dobiegały krzyki ojca i matki. Chcąc oderwać się od tej okropnej rzeczywistości przyspieszyłem kroku i po chwili znalazłem się na zewnątrz budynku. Byłem cały roztrzęsiony, a łzy same napływały mi do oczu. Czując jak moje nogi, zmieniają się w watę, usiadłem na schodkach przed blokiem.

Po dosłownie kilku minutach poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Moje serce gwałtownie przyspieszyło. Bałem się, że to któreś z moich rodziców i że zaraz zacznie się kolejna awantura, jednak nic takiego nie nastąpiło, dlatego spojrzałem na osobę, która - jak zauważyłem - postanowiła się do mnie dosiąść. Postać ta okazała się być chłopcem, na oko w moim wieku, posiadającym bujną blond czuprynę niemalże do ramion oraz niebieskie oczy. Z początku nie mogłem przypomnieć sobie imienia ów chłopca, jednak po szybkiej burzy mózgu wydedukowałem, że ma on prawdopodobnie na imię Gabriel. Widywałem go często, gdy wracałem ze szkoły. Chłopak wiecznie był uśmiechnięty, zawsze w gronie przyjaciół lub z kochającą rodziną. Innymi słowy... zupełne przeciwieństwo mnie.

- Nie będę pytał czy wszystko okay, bo przecież widzę, że tak nie jest. Za to zapytam... czy mogę ci jakoś pomóc?- Głos niebieskookiego wyrwał mnie z zamyślenia.

-Raczej nie... - odpowiedziałem i opuściłem głowę, czego skutkiem było opadnięcie kilku ciemnych kosmyków na moje oczy. Wtedy blondyn westchnął.

- Ty jesteś Dominik... prawda?- Zapytał nagle.

- Tak. S-skąd wiesz?

-Wiesz, bo ja mieszkam piętro nad Tobą, pod 25. Często słyszę jak twoi rodzice...- urwał. Chyba ogarnął o co chodzi, a widząc mój stan nie chciał poruszać tematu.

- Czyli ty musisz być Gabriel. Gabriel Walewski. Mam rację?

- Tak. Skąd to wiesz?

- Kiedyś rozmawiałem z pewnym małżeństwem, które zaprosiło mnie do siebie, właśnie pod 25. Byłem wtedy świeżo po kłótni z rodzicami... Domyślam się, że jesteś ich synem.

- Zgadza się. A skąd znasz moje imię?

- Po pierwsze: często słyszę jak twoi przyjaciele na ciebie wołają, a po drugie: państwo Walewscy opowiadali, że mają trzech synów, w tym Gabriela, który jest w moim wieku. Więc skojarzyłem fakty i wiem- uśmiechnąłem się lekko po raz pierwszy tego dnia.

-Rozumiem. A czy mogę znać twoje nazwisko? - zapytał niebieskooki, przeczesując włosy.

- Raczej ci się ono nie przyda do niczego, ale... Olszewski - odpowiedziałem i czując, że moje nogi są już stabilniejsze, wstałem z zamiarem odwiedzin pewnego miejsca.

- Gdzie się wybierasz?

- Nie ważne- odparłem i ruszyłem przed siebie.

- Okay. To... do zobaczenia. A w razie czego... wiesz gdzie mnie szukać- powiedział, również wstając ze schodów.

- Tak. Do zobaczenia- szepnąłem.

Po kilku sekundach moje nogi zaczęły nieść mnie w stronę kwiaciarni. Całą drogę rozmyślałem nad tym, dlaczego młody Walewski do mnie podszedł. Jego rodzice mu to narzucili, czy sam tego chciał? A skoro tak, to czemu? Jednak... mimo wszystko, był to miły gest z jego strony. Wyciągnął do mnie bezinteresownie dłoń. STOP! Nie można tak łatwo ufać innym ludziom! No, ale przecież dobry z niego chłopak i raczej nie chce mnie upokorzyć, ani do niczego wykorzystać. Chociaż z drugiej strony, skąd mogę to wiedzieć? Ale jego rodzice byli tacy mili dla mnie. Więc wręcz nie możliwe jest to, że on jest inny.

Takie przemyślenia towarzyszyły mi przez całą drogę i tym samym odciągały mnie od sytuacji, która wydarzyła się w domu.

W pewnym momencie moim oczom ukazało się logo, bardzo dobrze znanej mi kwiaciarni, do której po chwili wszedłem.

- Poproszę bukiet żonkili.

- Wiedziałam, że o nie poprosisz- starsza kobieta stojąca za ladą posłała mi lekki uśmiech, a ja delikatnie go odwzajemniłem.- Dlaczego akurat żonkile?- Zapytała nagle. Przychodzę tu od trzech lat, a ją dopiero dziś ją to zainteresowało? No, czemu nie.

- Czytałem kiedyś, że te kwiaty oznaczają szacunek do osoby, której się je podaruje- odparłem, podając kobiecie odpowiednią kwotę pieniędzy, a następnie wyszedłem z małego budynku.

Witam!

Mam nadzieję, że rozdział przypadnie komuś do gustu.
Rozwiązała się tu "tajemnica" bezimiennego bohatera.

Jakoś nie wiem co napisać, jeszcze w tej rytualnej i przynudnawej notce, więc ją chyba zakończę.

Papatki!

~olaclifford

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro