Rozdział 2
Po 15 minutach spaceru, zacząłem zbliżać się do cmentarza. Gdy już się na nim znalazłem, automatycznie skręciłem w jedną, dobrze znaną mi alejkę, a po kilku sekundach stałem przed grobem mojego starszego brata. Spojrzałem na zdjęcie, a nastepnie na zamieszczoną obok tabliczkę z wyrytym epitafium o treści:
"Sylwester Olszewski
Urodzony 26.01.1996r
Zmarł tragicznie 17.03.2013r
Spoczywaj w pokoju nasz aniołku"
Moje oczy niemal natychmiast wypełniły się łzami, na samo wspomnienie tamtego dnia. Dnia, w którym moje życie straciło jasne barwy.
***
Nastała godzina 17:30, co dla mnie równało się z zakończeniem treningu koszykówki. Z uśmiechem na ustach, razem z kumplami wyszedłem z hali. Gdy wszyscy rozeszli się w swoje strony, ja wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do taty, z prośbą, by po mnie przyjechał, jednak ten był zajęty pisaniem jakiegoś raportu. Zrozumiałem to. W ten sposób zarabiał na utrzymanie rodziny, zresztą tak samo jak mama, tyle że ona czasami jeszcze wyjeżdżała w delegacje.
Po krótkiej konwersacji tata oznajmił mi, że Sylwek za chwilę po mnie przyjedzie. Uśmiechnąłem się sam do siebie, gdyż wiedziałem, że brat na pewno przyjedzie na swoim motorze. Odkąd pamiętam lubiłem wybierać się z nim na przejażdżki.
Po rozłączeniu się, usiadłem na murku, z którego mogłem obserwować większość sytuacji wokół siebie.
Najpierw rzuciła mi się w oczy kobieta biegnąca na odjeżdżający już autobus, na który i tak nie zdążyła.
Nastepnie ujrzałem mężczyznę, któremu silniejszy podmuch wiatru zwiał z głowy kapelusz, a ten nieudolnie próbował go złapać.
Na koniec zauważyłem ciężarówkę, która przejechała na czerwonym świetle, a dosłownie po pięciu sekundach do moich uszu dobiegł huk. Gdy odwróciłem głowę w stronę źródła dźwięku, zamarłem.
Ogromny pojazd wjechał prosto w nadjeżdżającego motocyklistę, który posiadał dokładnie taki sam motor jak Sylwester.
Kilka sekund zajęło mi zorientowanie się, że to wcale nie musi być zbieg okoliczności. Po tym czasie moje nogi zerwały się do biegu. Musiałem sprawdzić, czy ów motocyklista nie jest moim bratem, co przeszło mi przez myśl. Miałem ogromną nadzieję, że się mylę.
Gdy dotarłem do poszkodowanego moje serce na dobrą chwilę zatrzymało się. Niestety... Nie pomyliłem się.
W trybie natychmiastowym chwyciłem za telefon i zadzwoniłem po pogotowie. Po dokładnym opisie miejsca i sytuacji rozłączyłem się i spojrzałem groźnym wzrokiem na kierowcę ciężarówki, któremu poza lekkim draśnięciem nic nie dolegało, podczas gdy Sylwester leżał na asfalcie cały połamany i zakrwawiony. Jakby tego było mało, jedną nogę przygniatał mu motor, dlatego bez chwili namysłu, używając całkiem sporo siły zepchnąłem maszynę z mojego brata.
Do moich oczu co chwilę napływało coraz więcej łez. W myślach krzyczałem, żeby ratownicy pośpieszyli się. Po krótkiej chwili klęknąłem przy motocykliście i najdelikatniej jak potrafiłem złapałem jego dłoń i zacząłem głaskać jej wnętrze kciukiem.
-Sylwester... B-błagam... Wy-ytrzymaj... Ratownicy już są w drodze- mówiłem łamiącym się głosem.
-Domi... Ja... Wszystko mnie tak bardzo boli. Wy-ybacz... Nie dam rady.
-Nie pieprz głupot! Jasne, że dasz! Pamiętasz? Zawsze mi to powtarzałeś -mówiłem zapłakany, a Sylwester westchnął.
-Braciszku... Obiecaj mi, że cokolwiek się ze mną stanie- zakaszlał- Będziesz silny. Zrozumiano?!-Wyczuwałem, że mówił już resztkami sił, dlatego żeby się nie przemęczał chociażby mówieniem, przytaknąłem.
-Sylwek- szepnąłem, czując potoki łez spływające po moich policzkach. Wtedy też usłyszałem dźwięk syreny- S-słyszysz? Zaraz tu będą! Jeszcze chwilka!
-Dominik! Nie rozumiesz, że jedyne co ukoi teraz mój ból, to śmierć?! Czekam na nią jak na wybawicielkę!-Powiedział, a ja wybuchnąłem jeszcze większym płaczem. -Domiś... Pamiętaj, że zawsze... Będę przy tobie- chłopak jedną ręką ściągnął ze swojej szyi naszyjnik z którym nigdy się nie rozstawał, czemu towarzyszył grymas bólu na jego twarzy. Po chwili wcisnął przedmiot do mojej ręki. - Będzie ci o mnie przypominał- szepnął ochrypniętym głosem.
-Nawet bez niego bym pamiętał- odszepnąłem, a Sylwester uśmiechnął się lekko. Po chwili jego powieki zaczęły opadać, a po kilku sekundach siedemnastolatek pogrążył się we śnie. Śnie wiecznym.
Płakałem. Łzy nie przestawały spływać po moich policzkach. W momencie, gdy mój brat nieodwracalnie zasnął, wręcz poczułem jak cała radość z życia ze mnie ulatuje. Od tamtej chwili stałem się wrakiem człowieka.
Karetka przyjechała dopiero po pięciu minutach od śmierci mojego brata. Ratownicy siłą odciągnęli mnie od ciała Sylwka, a po chwili stwierdzili jego zgon. Jeden z funkcjonariuszy podszedł do mnie.
-To ty nas tu wezwałeś? -Położył dłoń na moim ramieniu.
-T-tak- załkałem- T-to mój brat... Musiałem.
-Rozumiem... Słuchaj, muszę skontaktować się teraz pilnie z twoimi rodzicami. A skoro to twój brat...- przerwałem mu, podając moją komórkę. Nie miałem siły się nawet odzywać, a płacz dodatkowo odbierał mi energię.
Niedługo potem na miejscu zjawili się moi rodzice. Przez długi czas rozmawiali z opieką medyczną, a ja stałem z boku i ściskałem w dłoni wisiorek w kształcie kluczyka z wygrawerowanym imieniem Sylwester.
Po kilku godzinach wróciliśmy do domu. Przez cały czas dreczyły mnie wyrzuty sumienia, że to wszystko moja wina. Najgorsze jednak dopiero mnie czekało.
Zaledwie tydzień po pogrzebie Sylwestra, ojciec zaczął topić wszystkie troski w alkoholu, dlatego niedługo później stracił pracę. Wtedy też zaczęły się pierwsze problemy.
Krzyki, wrzaski, oskarżenia bez powodu, krytyka ze strony ojca, brak szacunku, a z czasem i przemoc stawały się codziennością w moim domu. Po pewnym czasie to wszystko zaczęło przerastać mamę, dlatego w domu praktycznie nie można było jej zobaczyć. Z czasem również zaczęła popadać w nałóg, przez co ja musiałem zacząć żyć na własny rachunek. Od tego czasu moje życie zamieniło się w piekło.
***
Ze wspomnień wyrwał mnie zimny powiew wiatru. Spojrzałem na kwiaty, które trzymałem w ręce, a po chwili położyłem je na grobie, a nastepnie usiadłem na ławce obok niego.
-Kto by pomyślał, że to już równe trzy lata- spoglądałem to na niebo, to na mogiłę. -Już od trzech lat z mojego życia ubywa coraz więcej kolorów- przerwałem na dłuższą chwilę. -Wiesz co? Dziś po raz pierwszy od twojego wypadku nawiązałem dłuższą rozmowę z moim rowieśnikiem. Był... Miły i taki inny niż wszyscy. Bezinteresownie wyciągnął do mnie dłoń, samą rozmową ze mną- mówiłem zaciskając palce na naszyjniku od zmarłego brata.
Przy grobie Sylwestra spędziłem dobrą godzinę. Po tym czasie stwierdziłem, że czas się zbierać, dlatego pomodliłem się, ostatni raz spojrzałem na grób i odszedłem wolnym krokiem.
Ten rozdział miałam dodać we Wszystkich Świętych, ale nie bardzo miałam czas. Później o tym zupełnie zapomniałam, dlatego dodaję go dopiero dziś.
Mam nadzieję, że komuś przypadnie do gustu.
~olaclifford
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro