Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Lekcja 8

Poprawiłem torbę na ramieniu, po czym pchnąłem drzwi kawiarni. Dzwoneczek zaczepiony pod sufitem za pomocą delikatnego dźwięku obwieścił moje przybycie wszystkim w lokalu.

Dobrze, że przewidziałem sytuację i wyszedłem z domu dużo wcześniej. Zaskoczyło mnie, że to miejsce było tak daleko od głównej ulicy. Gdyby nie ten zapas czasu, z pewnością bym się spóźnił.

A Sasori spóźnień nie tolerował, czego zdążyłem się już nauczyć.

To miejsce okazało się zaskakująco przytulne. Niezbyt duże, lecz trzymało klimat. Niewielki barek, kilka stolików i parapet, na którym położono poduszki, by można było tam zająć miejsce. Ciekawy pomysł. Zwłaszcza, że chociaż teraz z racji pory roku widok z dużych okien na park może nie był zachwycający, to w lato musiało to wyglądać zupełnie inaczej.

Prawdę powiedziawszy, mój zmysł artystyczny był przyjemnie połechtany. Biel i zieleń roślin doniczkowych, ciepłe oświetlenie, delikatne wykończenia i skromne, ale ładne elementy ozdobne - wszystko idealnie ze sobą współgrało.

No, oprócz jednej barwy, która wybitnie nie pasowała do obrazka. Zupełnie, jakby malarz przypadkowo chlapnął rdzawą farbą na ukończoną sztalugę, niszcząc tym samym całe dzieło.

Rudowłosy student uniósł wzrok znad czytanych papierów. Widząc mnie, niemo wskazał miejsce po drugiej stronie zajmowanego stolika.

Posłusznie podszedłem bliżej, rzucając torbę na ziemię obok krzesła.

Obraz, który prezentował sobą Akasuna bardzo mnie jednak zaskoczył.

Bo owszem, jak zwykle mężczyzna był elegancki i zadbany. Tylko tym razem jego koszula w odcieniu bardzo jasnej kości słoniowej miała rozpięte aż dwa górne guziki, a na nosie...

- Nosisz okulary? - wypaliłem, zanim zdałem sobie sprawę z tego, jak idiotyczne stwierdzenie wygłaszam.

- Jak miło wiedzieć, że twoje oczy działają prawidłowo. Siadaj.

Posłusznie wykonałem polecenie, nawet nie komentując zawartego w jego słowach sarkazmu. Powoli się przyzwyczajałem do tego patologicznego sposobu prowadzenia konwersacji.

- Nie wiedziałem, że lubisz takie miejsca - powiedziałem więc, znów rozglądając się wokół. Dopiero teraz dostrzegłem, że oprócz szykującego menu kelnera, cicho rozmawiającej pary i jednego gościa, który siedział i pracował na laptopie w rogu sali byliśmy sami.

- Jest spokojnie, nie ma tłumów i serwują dobrą kawę. - Sasori jak na zawołanie uniósł do połowy opróżnioną filiżankę i upił łyk.

Ja z kolei wciąż nie mogłem się powstrzymać od gapienia na jego twarz. Coś było fascynującego w sposobie, w jaki cienkie metalowe oprawki rzucały ledwie widoczny cień na jego policzki, a szkła minimalnie pomniejszały oczy. W okularach wyglądał znacznie dojrzalej. Znów przypomniało mi się, że tak naprawdę różnica wieku między nami była całkiem spora.

- Założyłeś zeszyt? - Akasuna przerwał moje rozmyślania. Ostawił filiżankę na talerzyk i spojrzał na mnie uważnie nieco znad oprawek. Wczoraj unikał mojego wzroku, ale dziś powrócił do starych przyzwyczajeń. Jego oczy przewiercały mnie na wylot.

- A, tak! - potwierdziłem, jednak gdy już miałem zanurkować pod stół by wyciągnąć torbę, akurat podszedł kelner.

- Dzień dobry. - Uśmiechnął się grzecznie, kładąc karty na stoliku.

- Dzień dobry - odpowiedziałem, prostując się i chwytając menu. - Mają państwo tylko napoje i przekąski? - Prawdę powiedziawszy, byłem trochę głodny.

- Nie. Znajdzie pan także coś treściwszego, jednak wybór nie jest zbyt duży. To jednak kawiarnia. - Mężczyzna wciąż firmowo się uśmiechał.

Zerknąłem pytająco na Sasoriego.

- Zamów. - Udzielił mi zgody na niezadane pytanie. - Nie będziesz w stanie się skupić, gdy będziesz głodny.

Zadowolony z udzielonej mi łaski poprosiłem o jakieś wypasione tosty, które na obrazku wyglądały zachęcająco, a nie kosztowały fortuny. Akasuna domówił kawy. Nie skomentowałem ilości kofeiny, którą w siebie wlewał.

I nagle, kompletnie znikąd, przypomniały mi się słowa Hidana.

,,Zaprosił cię na randkę".

Parsknąłem pod nosem. Co za kretyn. Sytuacja była tak kompletnie odmienna, że nie mogłem uwierzyć w to, że wysnuł taki wniosek. Nawet jak na niego poziom debilizmu wypowiedzi został przekroczony.

- Co cię tak bawi? - Sasori uniósł brwi znad papierów, które przed chwilą wyciągąnął z torby.

- Nic, nic! - odpowiedziałem natychmiast.

- Skoro tak, to przejdźmy do rzeczy. - O dziwo nie naciskał. - Samą naukę zaczniemy po jedzeniu, ale w międzyczasie coś ci wyjaśnię.

Jakiś ton w jego głosie sprawił, że poczułem się tak, jakbym zaraz miał dostać zjebkę. Odruchowo nieco się skuliłem na krześle, doskonale świadom, że kasztanowe oczy Sasoriego podążają za każdym moim ruchem.

- Co to za PTSD? Weź się uspokój chociaż odrobinę. - Student jakby zawarł westchnięcie rezygnacji w tych słowach. Pokręcił głową, uderzając krawędzią pliku kartek o blat stołu, by ją wyrównać. - Odnoszę wrażenie, że spinasz się, gdy tylko chociaż trochę się skrzywię.

Miał rację, ale fakt, że to dostrzegł jakoś mnie zażenował.

- Słuchaj, nie musisz od razu mnie lubić. - Spojrzał w okno, jakby nie dowierzał, że musi tłumaczyć coś tak oczywistego. - Ale gdy się tak boisz, nie wiem, wstydzisz, czy cokolwiek tam odczuwasz, to nasza współpraca jest utrudniona. Dlatego wyluzuj, z łaski swojej.

Zamrugałem, zaskoczony. W dosłownie sekundę tak skoczyło mi ciśnienie, że ledwo powstrzymałem się od wstania od stołu.

- Jak mam wyluzować?! - powiedziałem, ale chyba nieco zbyt głośno, bo pozostali goście się na mnie spojrzeli. - Spotkaliśmy się właściwie tylko kilka razy i chyba przy każdej okazji zgarnąłem od ciebie opierdol!

Chyba zaskoczyła go moja reakcja. Tak, zdecydowanie nie spodziewał się aż takiej wybuchowości z mojej strony, bo jego oczy na sekundę aż rozszerzyły się lekko ze zdziwienia.

- Te... ,,opierdole" były zasłużone, tu się chyba ze mną zgodzisz - zauważył, odzyskując spokój i równowagę, z których na sekundę go wybiłem.

Zacisnąłem zęby, nie wiedząc, co powiedzieć.

- Jednak - kontynuował po chwili przerwy mężczyzna - przemyślałem tę sprawę i doszedłem do wniosku, że taka metoda chyba na ciebie jednak nie podziała.

Prychnąłem.

- Metoda?

- Twoja matka twierdzi, że jak się na ciebie nie krzyknie, to nic nie zrobisz. Nie powinienem był się nią jednak sugerować.

Zamrugałem z niedowierzaniem. Byłem tak zaskoczony, że traktował mnie w ten sposób tylko z tego-

- Nie myśl sobie, że to tylko jej wina. Potrafisz doprowadzić człowieka do szału - sprostował natychmiast swoją wypowiedź. - A ja zazwyczaj nie biorę uczniów i nie przywykłem do ich lekceważącego podejścia.

Spuściłem nieco wzrok.

Właściwie, z którejkolwiek strony nie spojrzałem na tę sytuację, wniosek był oczywisty: oboje nie zachowaliśmy się do końca w porządku. On nie musiał mnie tak traktować, a ja rzeczywiście, schrzaniłem na całej linii i to wielokrotnie.

Tylko wiedziałem, że Akasuna nie przyzna się do błędu. Był na to zbyt dumny. Ale ja także nie miałem ochoty na ponowne roztrząsanie swoich błędnych decyzji...

Gdy już chciałem jakoś skomentować jego słowa, niespodziewanie student znów się odezwał.

- Słyszałeś może o metodzie dobrego i złego policjanta?

Pokręciłem przecząco łbem, więc kontynuował:

- Często do podejrzanego wysyła się dwóch śledczych: jeden zachowuje się agresywnie i siłą próbuje wymusić prawdę, a drugi współczuje podejrzanemu i udaje dobrą duszę, której można się wygadać. W końcu gościu wyznaje prawdę, albo ulegając jednemu, albo drugiemu. - Akasuna podparł brodę na dłoni, wpatrując się we mnie zza szkieł okularów. - Jeśli odnieść to do twojej osoby, puściłbyś farbę temu, który udawałby twojego przyjaciela.

Nagle do mnie dotarło, o co chodzi. Jeśli chciało się osiągnąć jakiś efekt, można było go osiągnąć siłą lub sposobem, kijkiem lub marchewką.

- Konan podsunęła ci tę myśl? - spytałem, czując się trochę tak, jakby dziewczyna mnie oszukała.

- Przez przypadek. Ma dobre serce z natury, to nie był żaden spisek. - Akasuna wyprostował się, wciąż nie odwracając wzroku. - Tak czy inaczej, w naszej współpracy chyba powinny zajść zmiany. Nie stanę się nagle aniołem jak Konan, ale chcę, byś przestał widzieć we mnie kogoś, kto przychodzi tylko się nad tobą poznęcać. Ciężko się prowadzi zajęcia, gdy jesteś obsrany jak tylko na ciebie spojrzę.

Uśmiechnąłem się lekko.

Miał rację w tej kwestii. Nie wyobrażałem sobie, by porzucił swój złośliwy sarkazm i ukochaną ironię, ale powinienem nieco zmienić nastawienie.

On chciał dobrze. Po prostu musiałem od dziś to zacząć zauważać. Znaleźć dobre intencje, kryjące się gdzieś pod tą maską z wrednoty i upośledzonej inteligencji emocjonalnej.

Gdy to sobie uświadomiłem, aż namacalnie poczułem, jak atmosfera się rozluźnia.

- To może... zacznijmy jeszcze raz? - spytałem, bawiąc się kosmykiem dziś rozpuszczonych włosów. - Jakby to była nasza pierwsza lekcja?

Student przewrócił oczami, ale miałem wrażenie, że odpowiada mu taki stan rzeczy.

- Jestem Akasuna Sasori - oznajmił. - Nie spóźniaj się na moje lekcje i przykładaj do nauki, a pomogę ci zdać maturę na akceptowalnym poziomie.

- Jestem Okabe Deidara - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem. Normalnie wyciągnąłbym dłoń do uścisku, ale Konan wspominała, że rudowłosy podobno nie przepada za kontaktem fizycznym. - Dam z siebie wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro