5.
Znacie przysłowie ''wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej''? Cóż, Jungkook je znał i nigdy nie uznał je za prawdziwe. Nienawidził przebywać w swoim rodzinnym domu, który znajdował się w samym środku lasu, gdyż przygnębiał go on całkowicie. Jakiego nastolatka cieszyłoby mieszkanie na odludziu? Prawie godzinę autobusem od centrum miasta i jeszcze piętnaście minut leśną dróżką? Doprawdy spełnienie marzeń.
- Mamo, nie dam rady - wymamrotał niewyraźnie brunet, zaciskając mocniej dłoń na swojej torbie. Patrzył przerażonym wzrokiem na dużą posiadłość, która wyglądała dokładnie tak samo, jak ją zapamiętał. Czuł, że była ona nawet tą samą, w której spędził swoją śpiączkę.
- Ggukie, przestań - powiedziała kobieta, uśmiechając się ciepło w jego stronę. - Będę przyjeżdżać co drugi dzień, a doktor Kim będzie u ciebie codziennie. Taka jest umowa.
Znowu wyjeżdża. Znowu go zostawia. Taehyung znowu będzie przychodził do niego każdego dnia. Wszystko wydawało się być takie znajome.
- Chcę do Jimina - wyszeptał, nie kontrolując swoich słów.
Kobieta w jednej sekundzie spochmurniała. Rozpięła szybko swój pas i wyciągnęła kluczyki ze stacyjki, patrząc na syna z wyrzutem.
- Nigdy więcej nie mów o tym zabójcy, rozumiesz? - jej głos wydawał się być teraz tak ostry, że każde kolejne słowo było dla Jungkooka prawdziwym sztyletem prosto w serce.
Chłopak odwrócił wzrok i przytulił swój koc mocniej, podskakując delikatnie na siedzeniu, gdy brunetka trzasnęła głośno drzwiami. Bał się, że będzie próbowała zaraz wyciągnąć go z samochodu na siłę, ale gdy po niespełna dziesięciu minutach zobaczył, jak idzie nieporadnie do wejścia z kilkoma walizkami, pospiesznie otworzył drzwi. Zostawił w środku swój koc oraz torbę, by tylko jak najszybciej pomóc kobiecie.
- Daj to... Mamo - wyszeptał niepewnie brunet i zabrał od swojej rodzicielki dwie najcięższe walizki.
- Widzę strach w twoich oczach. Nie chcę być powodem tego spojrzenia, Jungkook.
Ale on wiedział, że to nie przez nią się bał. To nie ona powodowała to, że jego ciało trzęsło się niekontrolowanie, a ręce pociły.
To fakt, że właśnie stał przed drzwiami swojego koszmaru, do którego nie chciał wracać.
*
- Otwarte! - krzyknął głośno brunet, rozpakowując się w swoim pokoju. Zastanawiał się, czy jego matka w ogóle mieszkała tutaj przez czas, w którym był w śpiączce, ponieważ wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Do tego zakurzone i brudne. Pewnie w środku cieszyła się i spędzała jeszcze więcej czasu w pracy. Jakby już teraz nie widziała się z nim raz na tydzień.
- Jungkook, gdzie jesteś? - znajomy głos uderzył w jego uszy z podwojoną siłą, ponieważ nie należał on do jego matki ani ojca. Należał do Taehyunga.
Młodszy podniósł się z ziemi, otrzepując przy tym spodnie z kurzu i wyszedł szybko na przedpokój. Od razu odnalazł wzrokiem blondyna, do którego uśmiechnął się szeroko. Po raz pierwszy widział go w tak iście domowej wersji. Zwykłe niebieskie, lekko podarte dżinsy i biała koszula z kilkoma guzikami rozpiętymi na górze. Wydawało mu się nawet, że jego kolor włosów był jaśniejszy o kilka odcieni, ale mogło mu się to tylko wydawać przez kąt padania światła.
- Dzień dobry, Taehyung - powiedział cicho i uśmiechnął się nieśmiało, nie ruszając się ze swojego wcześniejszego miejsca. Wolał tak stać i podziwiać mężczyznę. Czuł się, jakby był w muzeum, a blondyn był obrazem, którego nikt nie mógł dotknąć, ale każdy się nim zachwycał. Właśnie tak widział go Jungkook, odkąd obudził się ze śpiączki. A właściwie dopiero teraz mógł go zobaczyć.
- Tak szybko wyjechałeś rano ze szpitala, nawet nie zdążyłem się pożegnać - powiedział i uśmiechnął się zaraz słodko, przez co pod Jungkookiem ugięły się delikatnie kolana.
- Przecież musisz tu codziennie przyjeżdżać - odgryzł się brunet i uniósł jedną brew do góry. - Więc jakie pożegnanie?
- Nie będę już przy tobie tak blisko, prawda? W końcu jest to kawałek drogi, szczególnie ze szpitala - odpowiedział zgodnie z prawdą i rozejrzał się po wnętrzu salonu, kiwając głową z uznaniem. - Naprawdę tu ślicznie, tak skromnie, ale i zarazem nowocześnie.
Taehyung nie czekając na odpowiedź Jungkooka, ruszył w głąb pomieszczenia, przyglądając się dokładnie meblom, ścianom oraz obrazom, które na nich wisiały. Ale jego uwagę najbardziej przykuło białe piano, które wydawało się być głównym elementem salonu. Blondyn przejechał opuszkami palców po instrumencie i skrzywił się nieco, gdy kurz zaczął wirować wokół jego palców i twarzy. Czy nikt nie mieszkał tu przez ten czas? Może Jungkook mieszkał tu sam?
- Umiesz grać? - zapytał mężczyzna, gdy usłyszał ciche skrzypienie podłogi tuż za nim. Odwrócił się w drugą stronę i posłał brunetowi ciepły uśmiech. - Coś nie tak?
Jungkook stał tak w bezruchu, wpatrując się tępym wzrokiem w blondyna i w duży instrument umieszczony tuż obok niego. Wszystko znowu wydawało się być takie znajome. Zamknął na chwilę swoje oczy, a gdy w jego uszy uderzył głośny strzał z pistoletu, podszedł szybko do blondyna.
- Idź stąd, rozumiesz? Musisz uciekać. Nie chcę, żeby to znowu się stało - powiedział spanikowany brunet, łapiąc mężczyznę za nadgarstek i pociagnął go w stronę wyjścia.
Taehyung spojrzał na niego zdziwiony i szarpnął swoją ręką, umieszczając zaraz obie dłonie na ramionach swojego pacjenta. Spojrzał mu prosto w oczy, a gdy zobaczył w nich jedynie strach, sam zaczął panikować.
- O czym ty mówisz? Co znowu się sta-
- Nie mamy czasu! Nie rozumiesz tego? - Jungkook nie spostrzegł się nawet, kiedy jego obraz został zniekształcony przez spływające łzy. Zaczął się szarpać, jednak uścisk mężczyzny był o wiele mocniejszy. - Nie chcę, żebyś umarł! T-To wszystko przez Yoongiego, bo dostarczył mi ten głupi p-pistolet. P-Przecież to ja po-owinienem umrzeć!
Brunet trząsł się niemiłosiernie, a szloch zawiązywał coraz ciaśniejszy supeł na jego gardle. Bał się, tak cholernie się bał. Znowu miał to cholerne uczucie. Nie chciał, by Taehyung po raz kolejny okazał się być jedynie jego iluzją. Chciał mieć go naprawdę. Chciał go pocałować, przytulić i usłyszeć, że ten też go kocha.
- Nikt nie umrze, rozumiesz? Jestem tu i nigdzie się nie ruszam - mówił blondyn, starając się utrzymać spokojny ton głosu. - Jungkookie, proszę spójrz na mnie.
Brunet podniósł swoją głowę powoli i westchnął ciężko. Zastygł, gdy tylko Taehyung zaczął ocierać jego łzy i chwilę później umieścił obie dłonie na jego policzkach. Oddychał płytko, nie przerywając ich kontaktu wzrokowego.
Czuł to. Taehyung był jego jedynym szczęściem i jego własną definicją spokoju. Przy nikim nigdy nie poczuje się tak dobrze, jak właśnie przy nim. Potrzebował go do prawidłowego funkcjonowania, gdyż bez niego nawet oddychanie wydawało się być wyjątkowo trudnym i skomplikowanym procesem.
Był zakochany.
- Pocałuj mnie, Taehyungie. Udowodnij, że nie jesteś tylko iluzją.
*
udało mi się coś dla Was napisać i mam nadzieję, że chociaż troszkę się spodoba:(
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro