Część 1/x
Arthur Curry nie mógł powiedzieć, że wiedzie normalne i spokojne życie. Od maleńkości był inny niż wszyscy. Wychowany samotnie przez ojca latarnika, po jego śmierci odnaleziony przez matkę, która – o zgrozo – spłodziła go, zdradzając męża, władce zaginionej Atlantydy. Następnie mianowany na króla, ku niezadowoleniu przyrodniego brata. Potem został na dokładkę bohaterem i członkiem organizacji, której celem było zwalczanie przestępczości, niesienia dobra i sprawiedliwości.
Ostatecznie pan i władca na atlantyckim pałacu, był dumny ze swoich czynów, w podejmowaniu decyzji kierował się rozumem, sprawiedliwością i starał się być dobrym królem dla swych poddanych oraz takim samym mężem dla swej ukochanej żony, Mery. W jego mniemaniu, żył całkiem normalnie jak na przyjęte przez niego samego standardy.
Aż do dnia, w którym w towarzystwie boskich trąb zjawił się u niego – na boga! - posłaniec samego Posejdona. Pewien, że nadeszła apokalipsa, przyjął wiadomość od jedynej wyżej postawionej od niego istoty i rozpoczął lekturę.
Jak się okazało, to nie apokalipsa, a jedynie prośba, z nutą rozkazu, od Władcy Siedmiu Mórz, aby przyjął do siebie na jakiś czas jego dwunastoletniego syna pod swoją opiekę i postarał się podszkolić go w... walce, może trochę w rządzeniu i godzeniu życia zarówno na powierzchni, jak i pod wodą.
Swój rozkazo-prośbę uzasadniał tym, że matka chłopca tak, jak ojciec Arthura, była ludzką kobietą i wyraził nadzieję, że uda im się dzięki temu łatwiej znaleźć wspólny język.
Półbóg. Dwunastoletni półbóg pod opieką Arthura Curry'ego. Co mogło pójść nie tak?
Zasadniczo – wszystko.
Kilka dni później tak, jak mu zostało to zapowiedziane, zjawił się on, syn Posejdona.
Aquaman zszedł po schodach do holu pałacu, gdzie stał dwunastolatek o czarnych rozwichrzonych włosach i zielonych oczach lustrujących dokładnie otoczenie. Miał na sobie granatową bluzę z kapturem, a pod nią pomarańczową koszulkę. Na szyi wisiał mu rzemyk z naplecionym czarnym koralikiem i namalowanym zielonym trójzębem.
Stanęli naprzeciwko siebie i król skłonił się lekko przed półbogiem.
Obaj starali się wyglądać na wyluzowanych, ale nie wychodziło im to najlepiej. Chłopak wyglądał na przestraszonego, a Arthur na nazbyt srogiego i oschłego.
- Miło mi cię powitać, młody herosie. - wyprostował się, zaciskając palce lewej dłoni na jego trójzębie – Nazywam się Arthur Curry, król Atlanty-
- Aquaman! - wypalił nagle dwunastolatek i zaraz zarumienił się ze wstydu, widząc jego zaskoczoną minę – Przepraszam. - rzekł cicho – Wychowywałem się w Nowym Jorku i dużo słyszałem o tobie i twoich poplecznikach z Justice League. - wyjaśnił pocierając ze skrępowaniem ramię.
Curry uśmiechnął się nieznacznie.
- Nic nie szkodzi. - odparł. Nie jest tak źle – pomyślał – A jak mam się do ciebie zwracać?
- Jestem Perseusz Jackson... Znaczy, Percy. - przedstawił się, kłaniając lekko przed królem.
Mężczyzna już otwierał usta, aby coś dopowiedzieć, kiedy usłyszał dochodzące ze schodów kroki. Uśmiechnął się i obrócił głowę w tamtą stronę.
- Nie mogłaś się powstrzymać, prawda, kochanie? - spytał, patrząc na rudowłosą piękność w zielonym stroju.
Kobieta podeszła do nich i przytuliła się do męża.
- Witaj, Perseuszu. Jestem Mera, żona Arthura. - skinęła mu z uśmiechem głową, a następnie znów skupiła się na królu – Arthurze, dowódca straży ma do ciebie pilną sprawę. Prosi o jak najszybsze spotkanie. - mężczyzna już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale ona położyła mu dłoń na piersi i znów przemówiła – Idź. Zajmę się Perseuszem. - obiecała.
- No dobrze. - chrząknął i spojrzał na Jacksona – Percy, pójdziesz z moją żoną i oprowadzi cię po pałacu, dobrze? Odpocznij przed obiadem. - skinął mu głową i oddalił się w kierunku zbrojowni.
Mera oprowadziła chłopaka po zamku, a następnie zaprowadziła go do jego tymczasowej sypialni.
- Odpocznij, Perseuszu. Za jakiś czas ktoś przyjdzie, aby zaprowadzić cię na obiad.
* * * *
- Gdzie idziesz? - Arthur drgnął i obrócił się przodem do stojącego za nim Percy'ego. Skinął mu głową.
- Wybieram się na spotkanie z moimi przyjaciółmi z Ligii. Mamy kilka spraw do omówie-
- Mogę iść z tobą? - zapytał z błyskiem w oku. Curry zastygł na ułamek sekundy, oczami wyobraźni widząc rozjuszonego Batmana, pytającego kim jest ten dzieciak. Uśmiechnął się powoli, wyobrażając sobie jak zza pleców Mrocznego Rycerza wyskakuje Robin, aby się przywitać. Za hipokryzję się płaci.
- Możesz. - zgodził się i gestem dłoni zaprosił go w wspólną podróż.
Jak się potem okazało, trafili na dzień „przyjdź z pomocnikiem do pracy", ponieważ nikt nie zwrócił mu uwagi na przyprowadzenie Jacksona na spotkanie, jedynie wskazali pomieszczenie, gdzie rozrabiali pomagierzy Flasha, Arrowa i Batmana.
Gdy stanęli w drzwiach, cała trójka umilkła, wpatrując się w Percy'ego.
- Percy, poznaj proszę – chłopak nie dał mu dokończyć.
- Robin! Kid Flash! Speedy!
- Dokładnie. - zaśmiał się krótko i zwrócił się do pozostałych chłopców – Panowie, to Percy Jackson, syn Posejdona. Jest aktualnie pod moją opieką. Mam nadzieję, że się dogadacie. - zostawiał tam chłopaka z pewną dozą obaw czy zielonooki dożyje końca obrad Ligii, ale nie miał wyboru. Pozostało mu tylko wierzyć w rozsądek, który na pewno gdzieś drzemał w młodych uczniach bohaterów.
Chociaż gdy wszedł do sali obrad i zobaczył GA wrzucającego żelkowe misie do ust siedzących po drugiej stronie pomieszczenia GL i Flasha, zrozumiał, że są na to marne szanse.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro